Warto być konsekwentnym

Bogdan Borusewicz: Gdy Jaruzelski został premierem iprzywódcą PZPR, było jasne, że władze przygotowują się do rozprawy. Ale po 13 grudnia nadal uważałem, że mam szansę, bo jestem młodszy od Jaruzelskiego opokolenie.

17.12.2007

Czyta się kilka minut

Dominika Rafalska: Kiedy przyszło Panu do głowy, żeby się zbuntować przeciw komunizmowi?

Bogdan Borusewicz: Dość wcześnie. Gdy w marcu 1968 r. zobaczyłem, jak władza napuszcza robotników na studentów, stało się dla mnie jasne, że główna zasada propagandy brzmi "dziel i rządź". Dwa lata później w Gdańsku sytuacja powtórzyła się, tym razem mówiono o "wandalach", "kryminalnych elementach", "chuliganach". A chodziło o robotników. Wiedziałem, że dopóki będzie trwać taka manipulacja i dopóki nie będzie wspólnego działania z naszej strony, dopóty władza będzie trzymać wszystkich w ryzach.

Jak myślał Pan wtedy o PRL-u? Jako o państwie totalitarnym?

Widziałem, że to państwo opiera się na kłamstwie i przemocy. Zrozumiałem to w 1968 r., gdy byłem aresztowany, uciekłem z więzienia i poszukiwano mnie listem gończym. Napisali w nim, że szukają mnie za ulotki, ale że jestem "groźnym przestępcą". Bo gdyby napisali prawdę, mógłbym liczyć na pomoc. A tak, za pomaganie "groźnemu przestępcy" groziło do 5 lat.

Pana pomysł na "obalanie systemu"?

Wtedy? Robić to, co możliwe: organizować ludzi, drukować, dyskutować... W latach 70. nie groziły za to ogromne represje, nikt za to nie rozstrzeliwał ani nie wsadzał na długo.

W 1976 r. brał Pan udział w akcji pomocy robotnikom z Radomia. Jakie były tam nastroje? O czym mówili robotnicy o podwyżce cen czy obaleniu komunizmu?

Mogę mówić o tych, z którymi się zetknąłem. To było raczej środowisko lumpenproletariatu. Byli tak przestraszeni, że nie chcieli rozmawiać o czymkolwiek. Ale robotnicy w Radomiu i w Gdańsku to były dwa różne światy. Ci drudzy mieli za sobą Grudzień 1970 r., wiedzieli, czym jest władza. W Radomiu nie było tej świadomości.

Ale na transparentach protestujących robotników bywały też hasła polityczne.

Hasła polityczne na transparentach? Nie zauważyłem.

W Poznaniu, w czerwcu 1956 r.

Poznań tak. Ale ten bunt odbył się 11 lat po wojnie i to było w dużej mierze jeszcze pokolenie przedwojennych robotników, którzy przeszli przez przedwojenny ruch związkowy. Zupełnie inna klasa robotnicza niż ta, wśród której zaczynałem działalność w latach 70. Jej świadomość trzeba było dopiero budować.

Jak?

Na Wybrzeżu przez opieranie jej na doświadczeniu Grudnia. Gdy po studiach wróciłem do Gdańska, w 1975 r., świadomość tamtego protestu w ogóle nie istniała! Trzeba było ją przywrócić. I udało się. Na wiece organizowane w rocznice Grudnia przychodziło coraz więcej ludzi.

Czyli praca u podstaw?

Tak, praca u podstaw we wszystkich dziedzinach. Świadomie zdecydowałem się działać z robotnikami. Byli to głównie przyjezdni młodzi ludzie. Bardzo inteligentni, przeważnie ze średnim wykształceniem, czytający te same książki co ja: Andrzejewskiego, Konwickiego, Havla, kolportowane w podziemiu. I ta praca przynosiła efekty. Gdy w styczniu 1980 r. na spotkanie w akademiku weszła bezpieka, okazało się, że większość zebranych to robotnicy.

Takich spotkań było więcej?

Dziesiątki.

Jak przebiegały?

Analizowaliśmy strajki z 1970 r., dyskutowaliśmy. Nigdy nie mówiłem, po co są te rozmowy. Po prostu rozmawialiśmy z myślą o tym, że jeśli coś się zacznie dziać, to ci ludzie będą wiedzieli, jak postępować. Sierpień 1980 r. nie wziął się znikąd!

Dlaczego Pan, historyk po KUL, wybrał taką pracę wśród robotników?

Wtedy opozycja wywodziła się z inteligencji, dotarcie do niej nie było problemem. Wiadomo było natomiast, że siłą sprawczą mogą być robotnicy. I że jeśli nie uda się dotrzeć do nich, wszelkie protesty będzie łatwo stłumić. Wtedy poza PZPR nie było miejsca, gdzie środowiska inteligenckie i robotnicze by się spotykały. Robotnicy i inteligencja byli od siebie izolowani, zamykali się w swoich kręgach.

Jak Pan wtedy oceniał Październik? Nie miał Pan poczucia, że zrobiono za mało?

Z Października 1956 r. wyciągnąłem wniosek, że robienie zmian w partii komunistycznej czy w oficjalnych związkach zawodowych nie ma sensu. Uważałem, że trzeba działać poza oficjalnymi strukturami.

Tylko jak, w praktyce?

Przez nieustanne wywieranie nacisku. Nie wiedziałem, kiedy coś może się zmienić, ale byłem pewien, że nawet w tamtej sytuacji można wywalczyć jakąś niszę swobody i wolności. Trzeba było tylko wiedzieć, czego się chce. I być konsekwentnym.

Czy działając w Komitecie Obrony Robotników, wierzył Pan w jakąkolwiek formę dialogu z władzami?

Wysyłaliśmy do władz petycje, zbieraliśmy podpisy. Wiedziałem, że jest to dialog z głuchym, ale wierzyłem, że pisząc te listy, da się zorganizować ludzi i pokazać im, że można się nie bać. Choćby petycje w 1976 r. w sprawie zmian w konstytucji: zapisów o przyjaźni z ZSRR. Wiadomo było, że nawet jeśli podpisze się pod nimi kilkadziesiąt tysięcy osób, nic one nie dadzą. Ale dla wielu ludzi złożenie podpisu było przekroczeniem pewnego progu odwagi. To była inna sytuacja niż w sierpniu 1980 r., kiedy władza musiała już podjąć jakiś dialog. Albo użyć sił do stłumienia protestu.

Nie miał Pan takich obaw w sierpniu 1980 r.? Władza wiele razy udowodniła, że bić może wszystkich: dzieci, kobiety.

Miałem takie obawy. Uzasadnione.

I nie wahał się Pan?

Pracowałem nad tym przez trzy lata. Gdy w styczniu 1980 r. władza zaczęła usuwać z pracy robotników - najpierw usunięto ze Stoczni Gdańskiej Andrzeja Kołodzieja, później grupę ze Stoczni Północnej, a w końcu Annę Walentynowicz - uznałem, że zdecydowano rozprawić się z tym środowiskiem. Było dla mnie jasne, że albo się ich obroni, albo wszystko, co robiłem, pójdzie na marne.

Kto przygotowywał sierpniowy strajk w Stoczni?

Przygotowywałem go z trzema młodymi stoczniowcami: Jerzym Borowczakiem, Ludwikiem Prądzyńskim i Bogdanem Felskim. Tylko oni byli od początku wtajemniczeni. Zacząłem od razu po zwolnieniu Walentynowicz. Trwało to jakieś trzy tygodnie: spotkania, przygotowanie psychiczne tych ludzi.

Zorganizowałem też całą infrastrukturę: ulotki rozdawane w kolejkach elektrycznych, przerzucenie ich do Stoczni, transparenty... Trzeba było działać tak, aby w razie wpadki nasze zamiary nie zostały ujawnione. O dacie strajku ta trójka dowiedziała się jakiś tydzień wcześniej. Wałęsa - kilka dni. Strajk miał się rozpocząć początkowo 12 sierpnia. Wszystko to robiłem sam: przygotowywałem ulotki, przerzucałem. Musiałem mieć jeszcze ze dwa dni, żeby sprawdzić, czy wszystko zadziała. No i trzeba było przekonać Wałęsę.

Ile było tych ulotek?

W Stoczni pracowało ok. 16 tys. robotników. Co drugi miał dostać ulotkę.

Stoczniowcy dowiedzieli się o strajku w dniu strajku?

Tak. Ulotki były potrzebne, bo nas czterech nie było w stanie wytłumaczyć całemu zakładowi, o co chodzi. Przygotowałem trzy transparenty, wokół których chcieliśmy gromadzić ludzi. Były na nich żądania, m.in. przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz, i podwyżki. W tej ostatniej sprawie wyszła ciekawa dyskusja między inteligentem Borusewiczem a robotnikiem Felskim.

Kiedy zaczęliśmy formułować postulaty, trzeba było sprecyzować kwotę podwyżki. Mówię: "dwieście". Felski mówi: "trzy tysiące". Ja: "co ty, trzy tysiące to niemożliwe, to zniszczy zakład". Dobiliśmy targu gdzieś w połowie.

Pojawiło się hasło "precz z komuną"?

Nie, takie hasło nie pojawiło się do końca strajku. Sam tego pilnowałem. Nie było też haseł antysowieckich. Uważałem, że nie należy władzy dociskać do ściany, bo zacznie reagować niewspółmiernie. Poza tym hasła, które wysuwaliśmy, musiały być realizowalne. Uważałem, że powinniśmy z tego wyjść z poczuciem zwycięstwa. Kiedy więc Tadeusz Szczudłowski z ROPCiO dopisał do postulatów, które opracowałem, hasło "wolne wybory", kazałem to skreślić, a wydrukowane ulotki zniszczyć.

Uważał Pan, że na to za wcześnie?

Oczywiście. W tamtym czasie "wolne wybory" oznaczało tyle co "oddajcie władzę". Siłą tamtego strajku było, że świadomie się ograniczaliśmy.

Czym był dla Pana stan wojenny? Czy załamał w was wiarę w zmiany?

Ja się spodziewałem, że władza zaatakuje. Kiedy Jaruzelski został premierem, a potem I sekretarzem PZPR, było dla mnie jasne, że przygotowują się do rozprawy.

I co chciał Pan zrobić?

Chciałem walczyć. Jak? W zależności od sytuacji. Ten ruch był wtedy tak rozwinięty, że wystarczyło, aby 10 proc. podjęło walkę, a władza już miałaby poważne problemy.

Rządzący mogli użyć czołgów.

Opór był tak silny, że nie można go było zlikwidować przy pomocy czołgów. Wjeżdżali czołgami tam, gdzie ludzie strajkowali, ale nie mogli nimi rozjechać podziemia.

Czyli znowu podziemie.

To był już zupełnie inny okres. Można go porównać jedynie z czasem powojennym, z podziemiem poakowskim, oczywiście jeśli chodzi o zasięg oporu, a nie o represje. Ale mimo trudności łatwiejsze było wtedy myślenie o zwycięstwie.

Chciał Pan po 13 grudnia 1981 r. przeczekać najgorsze?

Tak, uważałem, że mam szansę, ponieważ jestem młodszy od Jaruzelskiego o jedno pokolenie.

Został Pan aresztowany w 1986 r., ukrywając się wcześniej blisko pięć lat. Myślał Pan już wtedy, że komunizm upadnie?

Wiedziałem, że władza musi coś z tym fantem zrobić. Że po kilku latach przekonała się, iż siłą nic nie wskóra, i że w związku z tym muszą nastąpić jakieś rozmowy. Kiedy to będzie, oczywiście nie miałem pojęcia. Choć od 1986 r. widziałem, co się dzieje równolegle w ZSRR.

Kiedy Pan zrozumiał, że system pada?

Kiedy wypuścili mnie z więzienia. Miałem zarzut "próby obalenia ustroju siłą". Tymczasem po 7 miesiącach zwolniono mnie na mocy specjalnie zorganizowanej amnestii. Mnie i kilkunastu takich jak ja. h

Rozmawiała Dominika Rafalska

BOGDAN BORUSEWICZ (ur. 1949) jest marszałkiem Senatu. Działalność opozycyjną zaczął w latach 60. W roku 1968 skazany za druk ulotek podczas wydarzeń marcowych. W latach 70. organizator Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. W sierpniu 1980 r. główny organizator strajku w Stoczni Gdańskiej. W latach 80. jeden z przywódców "solidarnościowego" podziemia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]