Walka klas w epoce konsumpcji

Ideałem najchętniej akceptowanym dziś przez obywateli jest zrównoważony rozwój z poszanowaniem praw człowieka oraz – coraz wrażliwszego na jego „wybryki” – środowiska.

19.11.2013

Czyta się kilka minut

Parada Równości w Warszawie, 15 czerwca 2013 r. / Fot. Daniel Mróz / FORUM
Parada Równości w Warszawie, 15 czerwca 2013 r. / Fot. Daniel Mróz / FORUM

Solidarność była ruchem społecznym, który – metodą prób i błędów oraz w ogniu walki politycznej ze słabnącym socjalizmem – wyłonił własny projekt polityczny. Projekt na tyle silny, by doceniła go światowa opinia publiczna oraz by Solidarność była w stanie przetrwać represje stanu wojennego. Elita komunistyczna PRL nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, że – częściowo kontrolowany – podział władzy, którego symbolem były obrady Okrągłego Stołu, był de facto jej kapitulacją.

Czy możliwe jest podjęcie przesłania Solidarności jako projektu politycznego dziś, w 2013 r.? Czy możliwe jest stworzenie nowego projektu politycznego, który nawiązywałby do tego z lat 1980-81?

Klasy nie na zawsze

Przesłanie Solidarności zostało częściowo podjęte i z powodzeniem wykorzystane w skali kontynentu. Wezwania z uchwalonego w 1981 r. orędzia do robotników i obywateli Europy Wschodniej zrealizowano w ciągu 10 lat; sam ZSRR przetrwał tylko o sześć lat symboliczny rok 1984. Niektóre polskie partie polityczne odwołują się do dziedzictwa Solidarności – dotyczy to też dwóch największych: Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.

Z solidarnościowej legitymizacji korzystają one np. dzięki korzeniom biograficznym swoich działaczy w pierwszej (1980-81) i drugiej (1982-89) Solidarności. Ale korzystają także dlatego, że obiecują stać po stronie tych, którzy z procesu przemian po upadku komunistycznej gospodarki nie wyszli obronną ręką (PiS), albo po stronie tych, którzy przemiany współtworzą i czerpią z nich korzyści (PO).

Czy da się jednak dostosować do współczesnego przesłania projekt polityczny Solidarności z lat 1980-81? Czy takie hasła byłyby zdolne zmobilizować masy i wyprowadzić je na ulice? Czy można dzisiaj zmobilizować ludzi do skutecznej akcji politycznej dzięki solidarnemu usieciowieniu/„usieciowionej” solidarności?

Jeśli pierwsza Solidarność była ruchem klasowym, to współczesny przekład jej ówczesnych postulatów zakłada umiejętność rozpoznania walczących przeciwko sobie klas. Wbrew pozorom nie jest to łatwe. Klasy nie są dane raz na zawsze, nie ma też trwałego kryterium typu „własność środków produkcji”, bo zarówno produkcja ideologicznych złudzeń w środkach masowego przekazu, jak i silne wojsko też bywają podstawami panowania klasowego.

Zawiódł też kapitalizm

Dlaczego trudno dziś precyzyjnie określić klasy, których walka przesądza o społecznym kształcie świata? Po pierwsze dlatego, że uwzględnienie istotnych determinant klasowości wymaga odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób rozciągnięcie dominacji zachodniego kapitalizmu na cały świat – potocznie określane mianem „globalizacji” – zmieniło skład klas społecznych, rekrutacje do ich politycznych reprezentacji i przebieg lokalnych walk klasowych. Niekoniecznie szybko i niekoniecznie na korzyść klas niższych. Wykwalifikowany biały robotnik przemysłowy w USA niekoniecznie musi czuć klasową solidarność z meksykańskim emigrantem zatrudnionym w agrobiznesie, a polski robotnik – z zatrudnianym obok niego okresowym emigrantem z Ukrainy.

Po drugie, odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak rozumiemy zmianę krajowego kontekstu walk klasowych po upadku socjalizmu. Dopóki system trwał, właśnie nomenklaturze dawał monopol na władzę polityczną, regulację poziomu konsumpcji oraz homogenizację ideologicznego przesłania mediów.

Tymczasem z punktu widzenia teorii walki klas jako źródła dynamiki przemian społecznych można dziś stwierdzić, że nie tylko komunistom nie udało się wyzwolić klasy robotniczej. Także demokratycznym władzom państw kapitalistycznych nie udało się zapewnić klasie robotniczej awansu do klasy średniej, która na przełomie XX i XXI w. znacznie się skurczyła i spauperyzowała.

Człowiek, istota społeczna

Spokojny sen przedstawicieli klas panujących bierze się przede wszystkim z przekonania (moim zdaniem nader wątpliwego i popularnego tylko dzięki ideologicznej modzie na neoliberalizm), że procesy indywidualizacji są nieodwracalne, a w konsekwencji wszelkie próby podejmowania działań zbiorowych skazane są na niepowodzenie w starciu z „systemem”. Innymi słowy: z mechanizmami, które powodują, że edukacja sentymentalna prowadzi nas do zdobywania dyplomów uczuciowej dojrzałości. Uczymy się, jak nabyć wprawę we wzbudzaniu i wyrażaniu uczuć, walczymy o tron biegłego władcy własnych autentycznych uczuć.

Udało się nas tak uspołecznić, byśmy wybierali na poważne stanowiska polityków, którzy otwarcie głoszą, iż społeczeństwo nie istnieje, za to jednostka oraz jej rodzina najbliższa – jak najbardziej. Udało się tak nas uspołecznić, by każdy regularnie udawał się na trening w roli konsumenta, a nie obywatela (tuż po ataku na World Trade Center w Nowym Jorku prezydent Bush wezwał obywateli, by nie wypadali z roli konsumentów). Obywatel głosuje raz na parę lat, konsument ćwiczy się codziennie. Jak zmienia to świadomość klasową, jak wpływa na walkę współczesnych klas? Jak tworzy się – mimo wszystko – świadomość klasowa jednostki oceniającej siebie i ocenianej przez innych na tle jej prywatnych, samodzielnych projektów życiowych, a nie na tle związków z innymi – na przykład związków opartych na solidarności?

Zastanówmy się nad tym, jak to możliwe, że ideologia rynku opanowała nasze myślenie o świecie i o związkach z innymi. Odpowiedź na to pytanie jest częściowo zawarta w intensywności socjalizacji nas wszystkich jako konsumentów, przez co odruchy i nawyki konsumenta wypierają, marginalizują nasze nawyki i odruchy obywateli (wybory co parę lat, w oparach medialnej indoktrynacji) oraz milcząco sugerują, że wolność wyboru towarów i usług na rynku jest kwintesencją demokracji, że postępując zgodnie z regułami świadomego i aktywnego, samodzielnie wybierającego klienta – już wznosimy się na wyżyny obywatelskiej świadomości, już dostosowujemy się maksymalnie do korzystania z demokracji, która najpełniej przejawia się w centrum handlowym, a nie w parlamencie (dlatego centrów handlowych jest więcej niż sejmików i parlamentów).

Przetłumacz swoje dążenia

Jest jednak rzeczą oczywistą, gdy się spojrzy na koszty funkcjonowania gospodarki rynkowej, że jej rozwój zależy od możliwości zawłaszczania tego, co wartościowe (ale niekoniecznie policzalne), i przekształcania w bogactwo (wyrażane poprzez pieniądz, ale nader niedoskonale).

Twórcza jednostka, ufnie i solidarnie współpracująca z innymi, by wspólnie rozwiązywać problemy, jest wartościowa sama w sobie – ale bogactwo przedsiębiorstwa, firmy, korporacji, organizacji rynkowej w dobie tzw. „cognitive capitalism” (kapitalizmu opartego na wiedzy) zależy od umiejętności przekonania jednostki, że powinna widzieć w rynkowym spieniężeniu wyników swojej twórczej pracy najwyższe powołanie, przeznaczenie, wartość samą w sobie. Dlatego współczesna polityka personalna przedsiębiorstw (zarządzanie zasobami ludzkimi), zwłaszcza tych, które nazywa się „nasyconymi wiedzą” (knowledge-intensive), zmierza do takiej socjalizacji pracownika od rekrutacji po emeryturę, by ten sam chciał być idealnie wiernym tłumaczem swoich dążeń do realizacji wartości, by zwiększały one bogactwo organizacji, dla której pracuje. Procesy profesjonalizacji prowadzą u pracownika właśnie do takiej internalizacji (pisał o tym Casper Hoedemaekers, badając procesy doskonalenia wiedzy i motywacji pracowniczej w jednym z holenderskich ministerstw).

Polityka zarządzania zasobami ludzkimi dotyczy głównie średniej kadry pracowniczej – często określanej mianem „professionals” (zawodowcy), co w gruncie rzeczy oznacza ich zakwalifikowanie do klasy średniej między „ścisłym kierownictwem” (top management) a pracownikami-wykonawcami („operatives”).

Zauważmy, że twórczy zawodowiec – na przykład artysta albo wynalazca – niekoniecznie musi czerpać zadowolenie z entuzjastycznej reakcji otoczenia z liczb wyrażających zysk ze sprzedanych płyt, biletów albo licencji. Wartość docenianej twórczości jest pozarynkowa; rynkowa wycena jest wtórna i dla miejsca tej twórczości w naszej kulturze – drugorzędna.

Nowa Solidarność

Czy dzieje związku zawodowego Solidarność po upadku komunizmu dadzą się wyjaśnić dzięki strategii częściowej reprywatyzacji gospodarki – i nie tylko jej? W okresie neoliberalnej dominacji ideologicznej (od upadku muru berlińskiego w 1989 r. do kryzysu finansowego 2008 r.) prywatyzacja poczyniła duże postępy. Dotyczyła ona przede wszystkim prywatyzacji wiedzy, której produkcja daje się przełożyć na monopol, patent, własność intelektualną. Prywatyzacji przestrzeni – na przykład miejskiej (wymownym jej wyrazem są zamknięte i strzeżone osiedla), ale też wiejskiej (np. krajobrazowo atrakcyjnej). Walka lokatorów poznańskich kamienic z właścicielami wynajmującymi gangsterów do „oczyszczenia” budynków, czyli wyrzucenia lokatorów, to tylko jeden z przykładów konfliktu klasowego o reprywatyzację przestrzeni miejskiej.

Ale także prywatyzacji przeżyć, a co za tym idzie – rozdrobnienia i zróżnicowania strategii emancypacji, naszego rozwoju mierzonego kryteriami humanistycznymi i awansu społeczno-kulturalnego. Oddzielnie dla homoseksualistów, oddzielnie dla młodzieży, oddzielnie dla muzułmanów, oddzielnie dla starszych obywateli (partie 55+). Masowe protesty przeciwko podpisaniu popieranych przez rządy państw narodowych oraz UE umów o ochronie własności intelektualnej (ACTA) są przykładem czujności klas niższych, którym chciano odebrać swobodny dostęp do wielkiej wirtualnej agory, a które zaczynają rozpoznawać potencjalnych sojuszników, potencjalnych solidarnych współaktywistów. Jak się ta nowa solidarność może przejawić?

Solidarność oznacza, że solidarnie dzielę się wiedzą i ułatwiam dostęp do przeżyć estetycznych; że przestrzenie miejskie i krajobrazowe chronię przed prywatyzacją; że ćwiczę „dzień bez samochodu”, „dzień bez logo”, „dzień bez zakupów”. Solidarność oznacza, że krytycznie spoglądam na takie ideologicznie zabarwione pojęcia jak „kapitał kulturalny”, „kapitał społeczny”, „kapitał intelektualny (cognitive)”, „kapitalizm kognitywny”, „społeczeństwo oparte na wiedzy” (krytykę pojęcia kapitału kulturalnego przeprowadzał np. Jacek Tittenbrun, w nieco mniej ideologicznie jawny sposób krytykę redukcjonizmu ekonomicznego prowadzą ekonomiści tacy jak Zelizer albo McCloskey, wskazując na kulturalne tło decyzji ekonomicznych).

Zielony rozwój

Nie oznacza to, że walka klas we współczesnym, znacznie bardziej zróżnicowanym społeczeństwie, musi polegać na znajdowaniu wspólnego ideologicznego mianownika, wokół którego odnajdą się wszyscy, zarówno hetero-, jak i homoseksualiści, ludzie religijni i ateiści, „lewica” solidaryzująca się z dołami społecznymi i „prawica” opowiadająca się za skupianiem wokół wartości i norm.

Oznacza jednak, że największe szanse na stworzenie platformy obywatelskiej dla stopniowego wyłonienia, współtworzenia programu skutecznej walki klasowej ma program, który może znaleźć się w zasięgu możliwych opcji dla dostatecznie szerokiej sieci koalicyjnie sprzymierzonych jednostek, grup i klas. W początkach drugiej dekady XXI w. szanse takie najwyraźniej ma program stopniowo wyłaniający się z wczesnych filozofii oraz ruchów ekologicznych, który można by nazwać programem zielonego, zrównoważonego rozwoju (sustainable growth). Potrafi on godzić i pomaga zawierać praktyczne, pożyteczne sojusze polityczne, ekonomiczne i kulturalne. Jeśli tysiąc lat temu wszystko istniało po to, by każda jednostka mogła zbawić swoją duszę nieśmiertelną, jeśli sto lat temu wszystko toczyło się w kierunku społeczeństwa bezklasowej równości wszystkich zbratanych ludzi, to dziś, w roku 2013, wszystko wskazuje na to, że ideałem najchętniej akceptowanym przez obywateli współczesnych złożonych społeczeństw jest zrównoważony rozwój z poszanowaniem praw człowieka oraz jego (naszego) coraz mniej naturalnego, ale coraz wrażliwszego na jego (nasze) wybryki – środowiska. Solidarność w sieci połączeń, ale i w sieci coraz ciaśniej zaciskającej się nad naszym przyrodniczym otoczeniem. 


Tekst stanowi fragment wykładu wygłoszonego w ramach Gdańskich Wykładów Solidarności w marcu 2013 r.


SŁAWOMIR MAGALA jest profesorem zarządzania międzykulturowego, pracuje w Rotterdam School of Management na Uniwersytecie Erazma z Rotterdamu. Zajmuje się m.in. kontrkulturą młodzieżową w Polsce i na świecie oraz problemami tożsamości w popkulturze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013