Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Którzy nie rozgłaszają na dachach, o czym myśleli w samotności, co kontemplowali lub omodlili, czemu poświęcili swoją milczącą uwagę?
Jest oczywiste, że ów wysiłek przekłada się na zewnętrzną aktywność takich wewnętrznie ożywionych ludzi. Na ich relacje z innymi, na ich uważność, gotowość do reakcji, na ich poglądy i sposób ich wyrażania, krótko mówiąc – na ich styl bycia. Ludzie wewnętrznie ożywieni bywają na ogół bardziej skupieni, skłonni dłużej i cierpliwiej słuchać, nie spieszą się z odpowiedziami, starannie ważą pojedyncze słowo. Z tego powodu niekiedy wydają się wręcz bezradni, zagubieni bądź niezdecydowani; przyzwyczailiśmy się cenić tych, którzy odpowiadają szybko i celnie, mają zdecydowany i jasny pogląd, umiejętnie ripostują. A człowiek „wewnętrzny” jest ostrożniejszy, nie tylko dba o to, by innych nie zranić, ale też nie stara się ich olśnić czy uwieść. Jeśli się odzywa, wyprowadza słowa powoli, niczym ludzi odnalezionych w podziemnym korytarzu.
Ale czy jego wysiłek działa także szerzej, na tych, z którymi nie styka się on bezpośrednio? I nie myślę tu o perspektywie, jaką daje wiara religijna – że wszystko, co czynimy, również w zamkniętym pokoju ducha, trafia ostatecznie do wspólnej puli, którą ktoś wspaniałomyślnie zarządza. Myślę raczej o tym, w jaki sposób ów wysiłek jest wartością sam w sobie – nie jako „składka” na innych, nie jako orędownictwo. Oto ktoś wpatruje się w piękny krajobraz, albo w krajobraz pięknie namalowany. Oto ktoś, siedząc na ławce, obserwuje z czułością przechodzących ludzi, przygląda się, jak stawiają kroki, jak układają ręce, jak mówią. Oto ktoś zamyka oczy i patrzy w jeden kąt wewnętrznego pokoju. To, co tam widzi, nie jest z początku ani ciemne, ani jasne, w miarę wpatrywania się nie nabiera kształtów, a jednak jest dojmująco obecne, istniejące, na swój sposób wyraźne... Co z takimi doświadczeniami? Czy one promieniują, czy pozostają w tym jednym, jedynym miejscu?
Nie każdy wysiłek musi kończyć się dziełem. I znów: nie w tym sensie, że jeśli nie kończy się dziełem, to kończy się porażką, a z porażki – jak uczą mistrzowie – można wyciągnąć przecież jakąś naukę. Chodzi mi raczej o to, że jest wiele takich wysiłków, które z natury swej zmierzają donikąd, w nieokreślone. Nie są żadnym zadaniem, żadnym planem, żadnym postanowieniem. Bezcelowe, bezinteresowne, puste przebiegi. Ale puste tylko dla tego, kto oczekuje wyników, kto „zadaniuje” i rozlicza, kto myśli w kategoriach celów i interesów.
Co światu po takich „wewnętrznych” ludziach? Jeżeli powstrzymują się od przemocy – a z pewnością oni właśnie najprędzej potrafią się powstrzymać – to już niemało. Można odnieść wrażenie, że historię tworzą duchy spragnione zdarzeń, niespokojne i zdobywcze, niecofające się przed niczym. Ale to chyba złudzenie i historia ludzkości zbudowana jest raczej z aktów wewnętrznego ograniczenia, wycofania, skupienia. „Po każdej wojnie ktoś musi posprzątać...”. Pomniki buduje się tym, którzy szli po trupach, i samym trupom. Pomniki ludzi „wewnętrznych” stoją między nami jak niewidzialne słupy. Podtrzymujące niebo, żeby nie spadło nam na głowy. ©