W przedpokoju u Stalina

Gdy politycy przepisują na nowo historię, warto posłuchać zupełnie innej opowieści. Oto były komunistyczny aparatczyk rozmawia z byłym więźniem politycznym. Niezbadane są wyroki historii.

10.06.2017

Czyta się kilka minut

Władysław Gomułka na Dożynkach, Stadion Dziesięciolecia, Warszawa, 1965 r. / Fot. Leszek Łożyński / REPORTER
Władysław Gomułka na Dożynkach, Stadion Dziesięciolecia, Warszawa, 1965 r. / Fot. Leszek Łożyński / REPORTER

Żadnych niuansów i wątpliwości. Role zostały dawno rozdzielone: bohaterowie to antykomunistyczne podziemie, zdrajcy – wszyscy, którzy byli u władzy lub z nią współpracowali. Określenie „komunista” lub „partyjny” wyklucza ze wspólnoty. O PRL-u opowiada się teraz wyłącznie schematem z baśni, jako o walce dobra ze złem, niezłomnych i sprzedawczyków.

Po 28 latach od wyborów czerwcowych – które są już tylko „kontraktem elit”, powodem nie do dumy, ale wstydu – najważniejszą sprawą życia publicznego staje się dekomunizacja. W Dzień Dziecka dyskutują o niej w Sejmie uczniowie, krzycząc z mównicy, że zadaniem młodych jest „położyć kres temu zbrodniczemu systemowi, ulepionemu przez polityków Okrągłego Stołu!”. Przykład antykomunistycznego ferworu dają dorośli, zaczynając od prezydenta, który na pogrzebie „Inki” i „Zagończyka” grzmi spod ołtarza: „Oto państwo polskie po 27 latach, bo o tym poprzednim nie wspominam, odzyskuje wreszcie godność przez ten pogrzeb”.

Jak dysydent z dygnitarzem

Gdy politycy przepisują historię – szybko, byle jak, na kolanie – warto posłuchać zupełnie innej opowieści. Taką kontropowieścią jest wydana właśnie „Polska Ludowa”, rozmowa przeprowadzona przez Roberta Walenciaka z Andrzejem Werblanem i Karolem Modzelewskim. Rzecz monumentalna (530 stron), czasem przytłaczająca nadmiarem szczegółów i nazwisk, czasem męcząca powtórzeniami, bo zredagowana zbyt lekką ręką. Ale jednak – pasjonująca. Pozwalająca przewietrzyć głowę.

Dla porządku trzeba przypomnieć biografie rozmówców. Modzelewski, urodzony w 1937 r. w Moskwie, przybrany syn bierutowskiego ministra spraw zagranicznych, działalność opozycyjną zaczął w 1956 r. Jako więzień polityczny przesiedział osiem lat. Wymyślił skandowane w Marcu hasło: „Niepodległość bez cenzury!”, zaproponował nazwę „Solidarność”. Werblan, urodzony w 1924 r. w Tarnopolu, część wojny spędził na syberyjskim zesłaniu, do Polski wrócił w mundurze I Armii WP. Poseł na Sejm PRL siedmiu kadencji, kierownik Wydziału Propagandy, później Nauki i Oświaty KC, dyrektor „Marleny”, czyli Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu, odsunięty od władzy w ostatniej dekadzie systemu.

Szara eminencja – w rozmowie niby mimochodem zdradza, w jak wielu sprawach brał udział: a to postarał się o cofnięcie Kołakowskiemu zakazu druku na „Kulturę i fetysze”, a to dwa lata prowadził rozmowy z kościelnymi dyplomatami, próbując „skłonić Watykan, by zdyscyplinował Wyszyńskiego”. Przechwałki? Może. Pewne jest jednak, że Werblan był suflerem władzy: doradzał Bierutowi, pisał przemówienia Gomułce i Gierkowi. To on umieścił w nich hasła, które przeszły do kanonu propagandy: „Komu wiele dano, od tego trzeba wiele wymagać” i „Oby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”.

„Polska Ludowa” to narracja uczestników i profesorów historii zarazem. Prowadzona z dwóch skrajnie odmiennych perspektyw, które raczej dopełniają się, niż ścierają. Zamiast kłótni mamy dialog, zamiast pogardy – szacunek dla przeciwnika. Rozmówcy nie tylko odpowiadają prowadzącemu, ale dopytują siebie wzajemnie. Uzgadniają szczegóły, ustalają pryncypia. Jak w tym fragmencie: „KM: Mam do pana profesora pytanie dość osobiste: czy pan był ideologicznie przekonany do systemu? Czy to był raczej chłodny wybór polityczny? AW: Byłem do ustroju przekonany. KM: Do ustroju – tak, ja to rozumiem, ale... AW: Nie byłem oczywiście przekonany, nazwijmy to tak, do rewolucyjnych metod rządzenia”. Kilka zdań później Werblan wyjaśnia, skąd ten brak przekonania: „Przecież byłem wywieziony, w moim doświadczeniu zawierało się ostrzeżenie”.

Opowiadają o kształtujących ich życiorysy młodzieńczych fascynacjach: dla Werblana była to koncepcja Realpolitik, dla Modzelewskiego – idea rewolucji. Modzelewski z właściwym sobie dystansem wspomina olśnienie, jakiego doznał na stypendium we Włoszech w 1959 r.: „Był tam między innymi taki chłopak, który należał do Partii Radykalnej. On opowiadał mi, że ma timori, to znaczy stany lękowe. I lekarz mu zalecił najlepsze lekarstwo, żeby ich się pozbyć – zająć się działalnością polityczną, ale koniecznie opozycyjną”.

Sen Kuronia

Zaglądamy do gabinetów i sal posiedzeń w Domu Partii, na uczelniane korytarze i do mieszkań w blokach, poznajemy treść rozmów najważniejszych ludzi władzy i najodważniejszych działaczy opozycji. W niektórych Werblan i Modzelewski uczestniczyli, inne znali z drugiej ręki. Te anegdoty utrzymują uwagę czytelnika – bo czy można odłożyć książkę, gdy wzrok natrafia na zdanie zaczynające się słowami: „Kiedyś Beria, w przedpokoju u Stalina, odwołał Bieruta na bok i...”?

W scenach zapamiętanych przez Werblana sporo jest absurdu. Jak w akapicie o nastrojach po wyborze kardynała Wojtyły na papieża: „Gierek to nawet był chętny, żeby papież przyjeżdżał, on by się chętnie z nim zapoznał, pogadał. Nawet z Kanią rozmawiał, czy może papieżowi powiedzieć, że jego matka jest wierząca”. Albo w tym o październikowym pobycie delegacji radzieckiej w Belwederze: „Chruszczow w pewnym momencie, gdy Gomułka podkreślał brak sensu rozmów, kiedy wojska radzieckie idą na Warszawę, zdecydował – wstrzymamy ten ruch wojsk. I powiedział do Rokossowskiego: Konstantin Konstantinowicz, każcie zatrzymać czołgi. Na to Gomułka zareagował: towarzyszu Chruszczow, marszałek Rokossowski jest ministrem obrony Polski, a idą wojska radzieckie. To nie jest jego sprawa, żeby wstrzymać ten ruch. Na to Chruszczow się obruszył: wot, piedant! Jednak kazał zająć się tym Koniewowi”. Gorzko rymuje się to z zapamiętanym przez Modzelewskiego dialogiem z grudnia 1980 r.: „Zadzwonił do Kuronia Gienek Smolar, który wtedy był szefem polskiej redakcji radia BBC.

Powiedział, że nad polskimi granicami stoi 14 dywizji radzieckich, dwie czechosłowackie, dwie NRD-owskie – gotowych do inwazji. (...) Zadzwonił do niego rano, kiedy Kuroń spał snem sprawiedliwego. Kuroń, wtedy obudzony, szybko policzył. 14+2+2 – to razem 18. Do Czechosłowacji posłali 24. To nas lekceważą. Nie budź mnie z byle powodu! – burknął Smolarowi”.

Są tu nie tylko filmowe dialogi, ale całe sceny. Jak ta, w której Werblan w marcową noc 1968 r. upija Zenona Kliszkę, żeby nie dopuścić do siłowego rozbicia strajku na Politechnice Warszawskiej, a potem z auta zaparkowanego na Śniadeckich ogląda wymarsz studentów. Nie znaczy to, że zawsze przedstawia się w roli bohatera. Kto jednak oczekuje od niego rozliczeń i rachunku sumienia, będzie rozczarowany.

Seksapil Bieruta

„Polska Ludowa” to dziesiątki zaskakujących portretów. Okazuje się np., że Bolesław Bierut, choć niezbyt lotny, zawsze miał szczęście do kobiet i troje dzieci z trzech różnych związków. Mówi Werblan: „W archiwum więziennym w Rawiczu, gdzie Bierut siedział przed wojną, zachował się list naczelnika więzienia, nazwiskiem Geniusz. Ów Geniusz pisał do sędziego penitencjarnego, że ma kłopoty z widzeniami więźnia Bieruta, bo zgłaszają się po dwie, trzy żony na widzenia, i on nie może rozstrzygnąć, której udzielić zgody, a której nie”. Dopowiada Modzelewski: „Przekraczało to libertynizm tego Geniusza”.

Najciekawszy wydaje się jednak profil Władysława Gomułki – może dlatego, że w zbiorowej pamięci została jedynie jego karykatura. Poznajemy przewrażliwionego na własnym punkcie, pamiętliwego despotę, człowieka pozbawionego poczucia humoru, ale niepozbawionego trafnych intuicji, wielkich ambicji i ideałów. Komunistę pragnącego być przywódcą narodu, który to naród uznawał za „antykomunistyczny w swoich odruchach, w swoim języku, w swojej najprostszej symbolice”. Werblan stwierdza: „A jeśli chodzi o sfałszowanie wyborów – Gomułka gotów był na to iść zawsze, jeśli tylko uznałby to za konieczne”. I, nieświadomy chyba śmieszności sformułowania, dodaje: „On nie był demokratą w sensie wyborczym”. To właśnie w kontekście Gomułki pojawia się w tej opowieści „Tygodnik Powszechny”: „Na parę miesięcy przed zatrzymaniem [Gomułka] napisał oświadczenie – (...) że to wszystko będzie fałszerstwo. (...) Zawołał syna. I powiedział: przechowaj to. Gdybym został aresztowany, gdyby doszło do procesu, masz odnaleźć Turowicza lub Stommę i im to dać. Syn zakopał to w ziemi. I już nigdy tego nie zdołał odnaleźć”.

Werblan, który historię najnowszą nie tylko współtworzył, ale i badał, zapoznaje nas z treścią tajnych depeszy, meldunków i stenogramów, zachowanych w polskich i rosyjskich archiwach. Oznajmia rzeczy zdumiewające – jak to, że 3 sierpnia 1944 r. Stalin zlecił Rokossowskiemu i Żukowowi opracowanie planu uderzenia na Warszawę; albo że na pokojowy przebieg wydarzeń października ʼ56 wpływ mieli Chińczycy, którzy wykorzystali sprawę Gomułki do własnych rozgrywek z Chruszczowem.

Każde wydarzenie przedstawione jest tu w szerszym kontekście. Przypomniane są starcia frakcji i koterii – w Związku Radzieckim, obozie władzy i w opozycji. Pozwala to spojrzeć na historię jako na ciąg niezrealizowanych scenariuszy, równanie z wieloma niewiadomymi. Odkryć nieznane przyczyny znanych skutków.

Dar, który niezbyt wielu posiada

Wracając do współczesności: zdarzają się w „Polsce Ludowej” sformułowania wywołujące nieuchronne skojarzenia z dzisiejszym życiem politycznym. Psychologia władzy najwyraźniej nie zależy od ustroju i ideologii. Werblan, pytany przez Modzelewskiego, czy premier Edward Babiuch „zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest pozbawiony charyzmy?”, odpowiada: „Z tego ludzie na ogół nie zdają sobie sprawy. Ten dar, żeby zdawać sobie sprawę z własnej ułomności, niezbyt wielu posiada”. Gdy zaś mówi o politykach wywodzących się z KPP, określając ich jako „ideowców, uczciwych, pracowitych, niepodatnych na różne pokusy materialne”, Modzelewski wtrąca: „Ale groźni. Najgorszy jest uczciwy fanatyk!”. ©

MODZELEWSKI – WERBLAN. POLSKA LUDOWA, ROZMAWIA ROBERT WALENCIAK, Iskry, Warszawa 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017

Podobne artykuły

Dodatek
Jesienią 1956 r. generał Wacław Komar - wcześniej działacz komunistyczny, w latach 50. uwięziony i torturowany - został dowódcą tzw. wojsk wewnętrznych, czyli jednostek podległych ministerstwu spraw wewnętrznych. Gdy w październiku 1956 r. w Warszawie rozpoczęły się obrady władz PZPR - które przesądziły o odsunięciu "stalinistów i wyniosły do władzy Władysława Gomułkę - zaniepokojony początkowo rozwojem sytuacji Kreml skierował na Warszawę jednostki armii sowieckiej, stacjonujące w Polsce. Przez kilka dni ważyło się, czy dojdzie do interwencji ZSRR - jak na Węgrzech. W tamtych dniach gen. Komar organizował obronę Warszawy przed spodziewanym atakiem wojsk sowieckich, później natomiast usiłował postawić na porządku dziennym kwestię obecności w Polsce Armii Czerwonej, o czym opowiada we wspomnieniach, które ukazują się drukiem po raz pierwszy. Gdyby w tamtych dniach zrealizował się w Polsce "scenariusz węgierski i doszło do walk, Wacław Komar podzieliłby zapewne los Pála Malétera. Przed październikiem 1956 r. Maléter był zdeklarowanym komunistą i wysokim rangą wojskowym (dowodził korpusem pancernym). Gdy zaczęły się demonstracje, a potem walki, on i jego żołnierze stanęli przeciw Sowietom. Maléter został ministrem obrony w rządzie Imre Nagya i organizował obronę Budapesztu. Aresztowany i sądzony razem z Nagyem, został skazany na śmierć. 17 czerwca 1958 r. Nagy, Maléter i dwóch innych przywódców powstania zostało powieszonych.Red..