Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Adam Puchejda: Z końcem XX w. Tomas Venclova pytał Czesława Miłosza, jak ten wyobraża sobie Europę Środkową w idealnym stanie. Jak Pan odpowiedziałby dziś na podobne pytanie?
Leonidas Donskis: Pamiętając o tym, co wydarzyło się w XX stuleciu, myślę, że byłoby najlepiej, gdybyśmy zachowali postawę otwartości i wrażliwości. Nacjonalizm, który przyjął się w wielu państwach Europy Wschodniej (w tym także w krajach bałtyckich), nacjonalizm języka i kultury, występujący zwykle jako część modelu "jeden język-jedna kultura-jedno państwo", zniszczył wcześniejszy wzorzec wspólnej wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Łatwo zrozumieć, dlaczego Venclova i Miłosz poruszyli tak wrażliwą kwestię. Kiedy obaj próbowali przemyśleć przeszłość Litwy i Polski, byli świadomi, że porzuciliśmy kluczową część naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego i literackiego. Stało się tak z powodu dominacji nacjonalizmu przed II wojną światową, ale także charakteru narodowego ruchu odrodzenia na Litwie, który opierał się na dopiero co odnowionym języku i narodowej kulturze. Czesław Miłosz powiedział kiedyś dowcipnie, że metaforycznie rzecz ujmując, Litwa odrodziła się i odbudowała wysiłkiem grupki litewskich filologów - i to stwierdzenie trafia chyba w sedno. Stąd też i przekonanie, że tylko postawa wrażliwości, otwartości i zrozumienia dla wielokulturowej, wielojęzycznej i wieloreligijnej tradycji Litwy i Polski uczyni zadość naszej teraźniejszości. W przeciwnym razie staniemy się zakładnikami szczególnego rodzaju polityki pamięci, a to nie będzie dobre dla żadnej ze stron.
Czy wierzy Pan, że ten wyidealizowany obraz Rzeczypospolitej może stać się dla nas wskazówką?
Nie, z politycznego punktu widzenia nie ma to wiele wspólnego z realizmem. Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w przeszłości, odeszliśmy dość daleko od tego ideału i byłoby czymś naiwnym próbować odnowić go dzisiaj. Nawet na poziomie retorycznym to niezbyt dobrze działa. Niemniej chciałbym zaapelować do moich kolegów polityków i intelektualistów, by zrozumieli, że nie można sobie wyobrazić europejskiego modelu kształcenia na Litwie bez silnego polskiego lub żydowskiego głosu. Myślę tu raczej o pewnym modelu pamięci, swego rodzaju pamięci wspólnej - historycznej, kulturowej i politycznej - która brałaby pod uwagę różne wrażliwości i doświadczenia Polaków oraz Litwinów. Nie sądzę jednak, byśmy mogli zacząć marzyć o jakimś alternatywnym projekcie wobec Unii Europejskiej. To byłoby dość niepoważne. Ale kiedy myślimy o współpracy kulturalnej, która kształtuje politykę - czemu nie?
Niemniej wygląda na to, że dzisiejsza Europa - włączając także Polskę i Litwę - stoi przed problemem polegającym nie tyle na wzmacnianiu więzi między różnymi krajami, ile na ich rozluźnianiu. Kilka tygodni temu Francja mówiła o czasowym, jednostronnym zamknięciu strefy Schengen...
To prawda: to, z czym mamy dziś do czynienia w Europie, przypomina kryzys, ale jestem daleki od przedstawiania tej sytuacji w zanadto ciemnych barwach. Oczywiście, stoimy przed szeregiem wyzwań i wiele rzeczy może się wydarzyć. Przede wszystkim nie mam pewności, czy europejski projekt jest w stu procentach bezpieczny. Wystarczy, że Hiszpania będzie miała kłopoty i cała strefa euro stanie przed poważnym problemem, delikatnie rzecz ujmując. To także kwestia zamykania strefy Schengen, rosnącego w siłę populizmu i skrajnie prawicowego ekstremizmu nawet w krajach, w których parę dekad temu, jak np. w Holandii, było to nie do pomyślenia. Wszystko to jest reakcją na zmiany globalne - fale imigracji, brak bezpieczeństwa socjalnego i ekonomicznego. Sam fakt, że państwo narodowe nie posiada już dziś kompetencji w wielu sferach, że nie może poradzić sobie z problemami o charakterze globalnym, to wszystko staje się powoli oczywistością.
Będziemy mieli do czynienia z podobnymi problemami także w naszym regionie. Ale Polska może odegrać tu podwójną rolę. Z jednej strony jako duże i ambitne państwo - razem z Francją, Wielką Brytanią i Niemcami - może stać się kluczowym graczem podtrzymującym, a nawet kształtującym europejskie sojusze, dbającym o europejskie interesy i europejską wrażliwość. Jestem poza tym przekonany, że Polska przyglądałaby się także sytuacji krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Polacy rozumieją pozycję Litwy, Węgier i Słowacji dużo lepiej niż inne narody Europy. Ze swej strony Litwa również mogłaby na tym zyskać, ponieważ dobre i bliskie relacje z dużymi krajami Europy Środkowej zapewniłyby nam prawo głosu. Może się okazać, że przez skupianie się tylko na naszych mało znaczących i drobnych sprawach zostaniemy uwięzieni i osamotnieni w regionie bałtyckim. Z tego powodu musimy zdobyć się na szerszą perspektywę i Polska właśnie nam na to pozwala. Polska daje Litwinom tę szerszą perspektywę.
Nie sądzi Pan, że Polska i Litwa mają zupełnie inne interesy i że o taką koalicję nie będzie łatwo?
Oczywiście, jeśli oceniamy w kategoriach Realpolitik, to sprawy, które tutaj mówię, mogą brzmieć naiwnie i romantycznie, ale czasem idee i romantyzm mają w polityce znaczenie. Wiele rzeczy, o których rozmawiali Miłosz z Venclovą, było kiedyś tak w Polsce, jak i na Litwie nie do pomyślenia, a potem stały się rzeczywistością. Co więcej: zostały zinstytucjonalizowane. Interesem każdej politycznej klasy jest posiadać przyjaciół i jest to szczególnie ważne dziś, w naszym niespokojnym świecie. Gdybyśmy na Litwie doszli do wniosku, że Polska jest naszym przyjacielem, na którego możemy liczyć i z którym wspólnie mamy o wielu sprawach sporo do powiedzenia, myślę, że to byłoby korzystne dla wszystkich stron. I wierzę, że to część realistycznego podejścia.
Litewskie elity są gotowe prowadzić taką politykę? Gdy popatrzymy na kwestię zapisu polskich nazwisk w regionie Wilna czy prawa polskiej mniejszości na Litwie, wypada w to wątpić.
To prawda, ale nie ma drobnych spraw tam, gdzie w grę wchodzą takie zagadnienia jak godność i tożsamość.
Moim zdaniem popełniliśmy jednak duży błąd. Zaczęliśmy niepotrzebnie komplikować te sprawy. Można było całkiem łatwo uchwalić odpowiednią ustawę zezwalającą polskiej mniejszości na używanie wszystkich polskich znaków w imionach i nazwiskach. To było możliwe nawet w międzywojennej Litwie, która - w moich oczach - była dużo bardziej nacjonalistyczna niż ta dzisiejsza. To, o czym mówimy, było wyłącznie oznaką braku wrażliwości, braku realizmu.
Słychać głosy, że wiele krajów, przekazując swoje uprawnienia Unii, nie ma realnej władzy i pozostaje im polityka tożsamości, posługująca się pojęciami godności i honoru.
Jedno jest pewne - nawet ludzie, którzy czują się bardzo związani z państwem narodowym oraz etniczną polityką tożsamości, rozumieją, że państwo narodowe nie jest już najważniejszym narzędziem rozwiązywania problemów globalnych. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mamy w świecie zbyt wielkiej władzy, a polityka tożsamości jest głosem tych, którzy nie mają ostatniego słowa w globalnej polityce - ale musimy stworzyć zupełnie nowe narzędzia prowadzenia polityki: politykę sąsiedztwa, politykę regionalną, europejską, korzystając z posiadanych przez nas doświadczeń i umiejętności rozumienia sąsiadów. Ze względu na odmienność naszych doświadczeń prowadzenie takiej polityki może być znacznie trudniejsze dla Francji lub Wielkiej Brytanii. I to właśnie te umiejętności powinniśmy skapitalizować, użyć w sposób produktywny i z myślą nie tyle o edukacji, ile o przyszłości. Polityka polega na tworzeniu języka komunikacji i porozumienia, wyrażającego nasze priorytety. Jeśli ludzie nie potrafią się dogadać, nie mogą stworzyć rozumnej polityki.
Musimy próbować mówić językiem polityki na miarę XXI w. Kiedy Litwini próbują rozmawiać z Polakami używając języka poprzedniej epoki - mamy katastrofę. Musimy mówić językiem XXI wieku, czyli językiem porozumienia i wrażliwości. Powinniśmy zacząć używać odpowiednich kodów naszej pamięci i polityki. Musimy korzystać z takich możliwości, bo to wpływa na politykę, i dzięki temu stajemy się bardziej życzliwi i pełni empatii jeden wobec drugiego. Obawiam się, że z poczucia beznadziei, opuszczenia, słabości, marginalizacji - wynikających z przekonania, że Bruksela wszystkim zarządza, że nie mamy nic do powiedzenia - wyrasta poparcie dla populistów i różnej maści politycznych klaunów, którzy posługują się uproszczonym językiem, formułują niemądre postulaty i zawsze znajdą okazję, by wszystko zepsuć. Nie możemy na to pozwolić.
Dlatego też, kiedy mówię, że polityka musi czerpać ze swoich własnych zasobów - liberalnej edukacji, otwartej kultury i publicznej dyplomacji - powinniśmy pamiętać o takich postaciach jak Tomas Venclova i Czesław Miłosz. Oni już to wszystko wiedzieli.
LEONIDAS DONSKIS (ur. 1962) jest litewskim eurodeputowanym liberalnej frakcji ALDE Parlamentu Europejskiego, filozofem, historykiem idei, politologiem, znanym litewskim obrońcą praw człowieka.