W pogoni za językiem

Leonidas Donskis, litewski filozof i eurodeputowany: Sięgając do kultury Europy Środkowej, reprezentowanej przez Miłosza i Venclovę, musimy stworzyć język polityki dla XXI wieku. Rozmawiał Adam Puchejda

29.06.2011

Czyta się kilka minut

Adam Puchejda: Z końcem XX w. Tomas Venclova pytał Czesława Miłosza, jak ten wyobraża sobie Europę Środkową w idealnym stanie. Jak Pan odpowiedziałby dziś na podobne pytanie?

Leonidas Donskis: Pamiętając o tym, co wydarzyło się w XX stuleciu, myślę, że byłoby najlepiej, gdybyśmy zachowali postawę otwartości i wrażliwości. Nacjonalizm, który przyjął się w wielu państwach Europy Wschodniej (w tym także w krajach bałtyckich), nacjonalizm języka i kultury, występujący zwykle jako część modelu "jeden język-jedna kultura-jedno państwo", zniszczył wcześniejszy wzorzec wspólnej wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Łatwo zrozumieć, dlaczego Venclova i Miłosz poruszyli tak wrażliwą kwestię. Kiedy obaj próbowali przemyśleć przeszłość Litwy i Polski, byli świadomi, że porzuciliśmy kluczową część naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego i literackiego. Stało się tak z powodu dominacji nacjonalizmu przed II wojną światową, ale także charakteru narodowego ruchu odrodzenia na Litwie, który opierał się na dopiero co odnowionym języku i narodowej kulturze. Czesław Miłosz powiedział kiedyś dowcipnie, że metaforycznie rzecz ujmując, Litwa odrodziła się i odbudowała wysiłkiem grupki litewskich filologów - i to stwierdzenie trafia chyba w sedno. Stąd też i przekonanie, że tylko postawa wrażliwości, otwartości i zrozumienia dla wielokulturowej, wielojęzycznej i wieloreligijnej tradycji Litwy i Polski uczyni zadość naszej teraźniejszości. W przeciwnym razie staniemy się zakładnikami szczególnego rodzaju polityki pamięci, a to nie będzie dobre dla żadnej ze stron.

Czy wierzy Pan, że ten wyidealizowany obraz Rzeczypospolitej może stać się dla nas wskazówką?

Nie, z politycznego punktu widzenia nie ma to wiele wspólnego z realizmem. Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w przeszłości, odeszliśmy dość daleko od tego ideału i byłoby czymś naiwnym próbować odnowić go dzisiaj. Nawet na poziomie retorycznym to niezbyt dobrze działa. Niemniej chciałbym zaapelować do moich kolegów polityków i intelektualistów, by zrozumieli, że nie można sobie wyobrazić europejskiego modelu kształcenia na Litwie bez silnego polskiego lub żydowskiego głosu. Myślę tu raczej o pewnym modelu pamięci, swego rodzaju pamięci wspólnej - historycznej, kulturowej i politycznej - która brałaby pod uwagę różne wrażliwości i doświadczenia Polaków oraz Litwinów. Nie sądzę jednak, byśmy mogli zacząć marzyć o jakimś alternatywnym projekcie wobec Unii Europejskiej. To byłoby dość niepoważne. Ale kiedy myślimy o współpracy kulturalnej, która kształtuje politykę - czemu nie?

Niemniej wygląda na to, że dzisiejsza Europa - włączając także Polskę i Litwę - stoi przed problemem polegającym nie tyle na wzmacnianiu więzi między różnymi krajami, ile na ich rozluźnianiu. Kilka tygodni temu Francja mówiła o czasowym, jednostronnym zamknięciu strefy Schengen...

To prawda: to, z czym mamy dziś do czynienia w Europie, przypomina kryzys, ale jestem daleki od przedstawiania tej sytuacji w zanadto ciemnych barwach. Oczywiście, stoimy przed szeregiem wyzwań i wiele rzeczy może się wydarzyć. Przede wszystkim nie mam pewności, czy europejski projekt jest w stu procentach bezpieczny. Wystarczy, że Hiszpania będzie miała kłopoty i cała strefa euro stanie przed poważnym problemem, delikatnie rzecz ujmując. To także kwestia zamykania strefy Schengen, rosnącego w siłę populizmu i skrajnie prawicowego ekstremizmu nawet w krajach, w których parę dekad temu, jak np. w Holandii, było to nie do pomyślenia. Wszystko to jest reakcją na zmiany globalne - fale imigracji, brak bezpieczeństwa socjalnego i ekonomicznego. Sam fakt, że państwo narodowe nie posiada już dziś kompetencji w wielu sferach, że nie może poradzić sobie z problemami o charakterze globalnym, to wszystko staje się powoli oczywistością.

Będziemy mieli do czynienia z podobnymi problemami także w naszym regionie. Ale Polska może odegrać tu podwójną rolę. Z jednej strony jako duże i ambitne państwo - razem z Francją, Wielką Brytanią i Niemcami - może stać się kluczowym graczem podtrzymującym, a nawet kształtującym europejskie sojusze, dbającym o europejskie interesy i europejską wrażliwość. Jestem poza tym przekonany, że Polska przyglądałaby się także sytuacji krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Polacy rozumieją pozycję Litwy, Węgier i Słowacji dużo lepiej niż inne narody Europy. Ze swej strony Litwa również mogłaby na tym zyskać, ponieważ dobre i bliskie relacje z dużymi krajami Europy Środkowej zapewniłyby nam prawo głosu. Może się okazać, że przez skupianie się tylko na naszych mało znaczących i drobnych sprawach zostaniemy uwięzieni i osamotnieni w regionie bałtyckim. Z tego powodu musimy zdobyć się na szerszą perspektywę i Polska właśnie nam na to pozwala. Polska daje Litwinom tę szerszą perspektywę.

Nie sądzi Pan, że Polska i Litwa mają zupełnie inne interesy i że o taką koalicję nie będzie łatwo?

Oczywiście, jeśli oceniamy w kategoriach Realpolitik, to sprawy, które tutaj mówię, mogą brzmieć naiwnie i romantycznie, ale czasem idee i romantyzm mają w polityce znaczenie. Wiele rzeczy, o których rozmawiali Miłosz z Venclovą, było kiedyś tak w Polsce, jak i na Litwie nie do pomyślenia, a potem stały się rzeczywistością. Co więcej: zostały zinstytucjonalizowane. Interesem każdej politycznej klasy jest posiadać przyjaciół i jest to szczególnie ważne dziś, w naszym niespokojnym świecie. Gdybyśmy na Litwie doszli do wniosku, że Polska jest naszym przyjacielem, na którego możemy liczyć i z którym wspólnie mamy o wielu sprawach sporo do powiedzenia, myślę, że to byłoby korzystne dla wszystkich stron. I wierzę, że to część realistycznego podejścia.

Litewskie elity są gotowe prowadzić taką politykę? Gdy popatrzymy na kwestię zapisu polskich nazwisk w regionie Wilna czy prawa polskiej mniejszości na Litwie, wypada w to wątpić.

To prawda, ale nie ma drobnych spraw tam, gdzie w grę wchodzą takie zagadnienia jak godność i tożsamość.

Moim zdaniem popełniliśmy jednak duży błąd. Zaczęliśmy niepotrzebnie komplikować te sprawy. Można było całkiem łatwo uchwalić odpowiednią ustawę zezwalającą polskiej mniejszości na używanie wszystkich polskich znaków w imionach i nazwiskach. To było możliwe nawet w międzywojennej Litwie, która - w moich oczach - była dużo bardziej nacjonalistyczna niż ta dzisiejsza. To, o czym mówimy, było wyłącznie oznaką braku wrażliwości, braku realizmu.

Słychać głosy, że wiele krajów, przekazując swoje uprawnienia Unii, nie ma realnej władzy i pozostaje im polityka tożsamości, posługująca się pojęciami godności i honoru.

Jedno jest pewne - nawet ludzie, którzy czują się bardzo związani z państwem narodowym oraz etniczną polityką tożsamości, rozumieją, że państwo narodowe nie jest już najważniejszym narzędziem rozwiązywania problemów globalnych. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mamy w świecie zbyt wielkiej władzy, a polityka tożsamości jest głosem tych, którzy nie mają ostatniego słowa w globalnej polityce - ale musimy stworzyć zupełnie nowe narzędzia prowadzenia polityki: politykę sąsiedztwa, politykę regionalną, europejską, korzystając z posiadanych przez nas doświadczeń i umiejętności rozumienia sąsiadów. Ze względu na odmienność naszych doświadczeń prowadzenie takiej polityki może być znacznie trudniejsze dla Francji lub Wielkiej Brytanii. I to właśnie te umiejętności powinniśmy skapitalizować, użyć w sposób produktywny i z myślą nie tyle o edukacji, ile o przyszłości. Polityka polega na tworzeniu języka komunikacji i porozumienia, wyrażającego nasze priorytety. Jeśli ludzie nie potrafią się dogadać, nie mogą stworzyć rozumnej polityki.

Musimy próbować mówić językiem polityki na miarę XXI w. Kiedy Litwini próbują rozmawiać z Polakami używając języka poprzedniej epoki - mamy katastrofę. Musimy mówić językiem XXI wieku, czyli językiem porozumienia i wrażliwości. Powinniśmy zacząć używać odpowiednich kodów naszej pamięci i polityki. Musimy korzystać z takich możliwości, bo to wpływa na politykę, i dzięki temu stajemy się bardziej życzliwi i pełni empatii jeden wobec drugiego. Obawiam się, że z poczucia beznadziei, opuszczenia, słabości, marginalizacji - wynikających z przekonania, że Bruksela wszystkim zarządza, że nie mamy nic do powiedzenia - wyrasta poparcie dla populistów i różnej maści politycznych klaunów, którzy posługują się uproszczonym językiem, formułują niemądre postulaty i zawsze znajdą okazję, by wszystko zepsuć. Nie możemy na to pozwolić.

Dlatego też, kiedy mówię, że polityka musi czerpać ze swoich własnych zasobów - liberalnej edukacji, otwartej kultury i publicznej dyplomacji - powinniśmy pamiętać o takich postaciach jak Tomas Venclova i Czesław Miłosz. Oni już to wszystko wiedzieli.

LEONIDAS DONSKIS (ur. 1962) jest litewskim eurodeputowanym liberalnej frakcji ALDE Parlamentu Europejskiego, filozofem, historykiem idei, politologiem, znanym litewskim obrońcą praw człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2011