W Peru, czyli wszędzie

Mario Vargas Llosa już jest w literackim kanonie i Nobel ani mu w tym nie pomoże, ani nie przeszkodzi.

12.10.2010

Czyta się kilka minut

Dawno już noblowski werdykt Akademii Szwedzkiej w dziedzinie literatury nie wzbudził tak zgodnie ciepłych reakcji, ale też od dawna nie wyróżniono postaci tego formatu: Mario Vargas Llosa to pisarz pełnokrwisty, posiadający bogaty i zróżnicowany dorobek literacki, niestroniący od eksperymentu, ale dbający o czytelnika i wciąż twórczo aktywny. Człowiek o interesującej biografii, w której - jak w dobrej powieści - literatura przeplata się z polityką i romansem, a geograficzna sceneria co rusz się zmienia. Jest klasykiem - ale emocje budzić potrafi jak mało który pisarz współczesny.

Lima jak świat

Komentatorzy werdyktu powiedzieli już wiele, ale w zalewie najróżniejszych uwag, spostrzeżeń i opinii dwie wydały mi się szczególnie ciekawe. Hiszpańskojęzyczne media (wyjąwszy, co zrozumiałe, peruwiańskie) podkreślały, że to Nobel nie tyle dla Peru, ile dla całej literatury latynoskiej, a także hiszpańskiej. Laureat jest wszak nie tylko obywatelem Republiki Peru, ale i poddanym hiszpańskiego króla (w 1993 r. przyjął obywatelstwo Hiszpanii). Po drugie, pojawiały się głosy, że jest to laur dla prozy dawnego typu, dla pewnego zamkniętego rozdziału literatury - bo takie wielkie fabuły-freski są już przeszłością, tak jak przeszłością jest latynoamerykański boom, którego Vargas Llosa jest przecież jednym z głównych przedstawicieli.

Są to z pewnością twierdzenia, z którymi warto polemizować. Bo choć Vargas Llosa jest obywatelem świata, a jego powieści czyta się na całym globie, to zarazem trudno o pisarza równie peruwiańskiego jak on. Peru jest krajem o gigantycznym potencjale kulturowym, który, wbrew stereotypowym skojarzeniom, wcale nie ogranicza się do turystycznych atrakcji w rodzaju Machu Picchu, Cuzco i jeziora Titicaca. Oczywiście wielopiętrowa historia obejmująca czasy Inków, podbój, okres Wicekrólestwa Peru, walki o niepodległość i wreszcie niespokojny wiek XX to poważny materiał literacki, przez Peruwiańczyków chętnie wykorzystywany.

Widać to choćby na przykładzie nie tak przecież dawnych rządów prezydenta Alberta Fujimoriego (to właśnie on w 1990 r. pokonał w drugiej turze wyborów Vargasa Llosę). Fujimori chlubił się sukcesami gospodarczymi, a nade wszystko spacyfikowaniem rozhulanego Świetlistego Szlaku, ale po dekadzie stracił władzę w wyniku gigantycznego skandalu korupcyjnego, a potem jeszcze okazało się, że terrorystyczną partyzantkę pokonano równie krwawym terroryzmem państwowym.

Peruwiańscy pisarze umieli zareagować błyskawicznie, jak choćby młody Santiago Roncagliolo swoim rozrachunkowym kryminałem "Czerwony kwiecień" (2006), czy niepublikowany w Polsce Alonso Cueto powieścią "La hora azul" (2005). Tamtejsza społeczna rzeczywistość to znakomity materiał do artystycznej obróbki: Peru to jeden z krajów Ameryki Łacińskiej o największym procencie ludności indiańskiej i owe dwa światy - białych Kreoli z miast i andyjskich Indian - nadal pozostają od siebie przepastnie daleko. Pisał o tym klasyk neoindygenizmu José María Arguedas, choćby w "Głębokich rzekach" (1958), ale oglądając jak najbardziej współczesne filmy Claudii Llosy (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa), jak "Madeinusa" czy "Gorzkie mleko", zdajemy sobie sprawę, że zdumiewająco mało zmieniło się w tym naszym, ponoć tak, zglobalizowanym,świecie.

Wreszcie sama geografia Peru czyni z tego kraju przypadek zgoła niesamowity: warunki życia w wysokich Andach, w Amazonii i na pustynnym wybrzeżu - do tego dorzućmy dużą, nowoczesną Limę - są przecież kompletnie odmienne i, doprawdy, nie tylko o różnorodne pejzaże tu chodzi.

To wszystko jest w prozie Vargasa Llosy obecne, zwłaszcza w pierwszych jego powieściach. "Miasto i psy" (1962) opowiada o grupie uczniów wojskowej szkoły im. Leoncia Prady. Mario sam do niej uczęszczał i, co widać w tekście, wspomnienia wyniósł raczej niezbyt krzepiące - ale zarazem precyzyjnie portretuje Limę (a zwłaszcza dzielnicę Miraflores), jak i społeczne (etniczne, geograficzne - tu akurat na jedno w sumie wychodzi) zróżnicowanie kadetów. Podobnie "Rozmowa w »Katedrze«" (1969) - ciągła wędrówka po społecznych szczeblach od samych szczytów władzy, po proletariackie doły, a już "Zielony dom" (1965) funduje czytelnikom regularną krajoznawczą wyprawę po Peru: od pustynnej Piury na wybrzeżu, po Iquitos w amazońskiej puszczy.

Do Amazonii Vargas Llosa zresztą chętnie wracał i w "Pantaleonie i wizytantkach" (1973), i w "Kto zabił Palomina Molero?" (1986), a z kolei Andy stały się scenerią poruszającej fabuły "Litumy w Andach" (1993).

Historia boomu

Pewnie, że peruwiańskość Vargasa Llosy nie oznacza, iż pisze on jakąś literaturę lokalną w ciasnym znaczeniu tego pojęcia, że to takie pisanie "dla swojej parafii o problemach swojej parafii językiem swojej parafii", jak charakteryzował literaturę latynoską sprzed lat 60. José Donoso w uroczej "Mojej osobistej historii boomu". Jest dokładnie przeciwnie: twórczość Peruwiańczyka to wręcz doskonałe ucieleśnienie cech nowej prozy latynoamerykańskiej, z tym zastrzeżeniem, że już wcale nowa ona nie jest. Carlos Fuentes (no właśnie, a co z Noblem dla niego?) w pisanej na gorąco, bo pod koniec lat 60., pracy "La nueva novela hispanoamericana", podaje niemal matematyczny wzór, opisujący to, co wydarzyło się z prozą Ameryki Łacińskiej.

Ta nowa powieść, twierdzi Meksykanin, to "mit, język i struktura". Mit - to historia, która będąc pozornie lokalna, konkretna, zakorzeniona w danej rzeczywistości, jest zarazem doskonale zrozumiała dla odbiorców z każdej szerokości geograficznej; język ma być przedmiotem kreatywnych poszukiwań - tak jak i struktura, forma tekstu.

Jeśli jakieś dzieła do owej definicji pasują stuprocentowo, to z pewnością są nimi powieści Vargasa Llosy właśnie. Przywołajmy znów debiutanckie "Miasto i psy": z pozoru prosta historia o grupie chłopaków z wojskowej szkoły, którzy poddawani są - i sami go przejmują - tępemu hierarchicznemu terrorowi; czasy wyraźnie określone, miejsce też - czyli ewidentnie powieść o Peru w danym momencie historycznym. Tak zresztą książkę tę czytano - świadczy o tym palenie jej egzemplarzy na dziedzińcu "szkalowanej" szkoły, jak i przytoczona przez Donoso anegdota o peruwiańskim attaché kulturalnym w Chile, który twierdził, że to hucpa, bo Miraflores wcale tak nie wygląda.

Ale zarazem jest to doskonale obmyślona rzecz o autorytaryzmie, o mechanizmach zamordystycznej władzy i tym, co czynić ona może z jednostkami. To jest konkretna historia o konkretnej szkole, ale zarazem metafora zjawisk znacznie szerszych, tak jak perypetie Edypa dotyczą konkretnego Tebańczyka i jego dysfunkcyjnej rodziny, ale zarazem opisują pewne uniwersalne zjawisko. Podobnie "Rozmowa w »Katedrze«": kogóż, u licha, obchodzą dziś (prócz historyków zapewne) rządy jakiegoś generała Manuela Odríi na przełomie lat 40. i 50.? Gdyby była to powieść historyczna, odmalowująca po prostu specyfikę ośmioletniej dyktatury tegoż generała, dawno byśmy o niej zapomnieli. Jednak poprzez ów peruwiański konkret Vargas Llosa analizuje system opresyjnej władzy w ogóle - najlepszym dowodem jest fakt, że w peerelowskich czasach czytano u nas "Rozmowę..." jako rzecz o Polsce, tak dla zmyłki przefarbowanej na egzotyczne Peru.

Do dyktatorskiej tematyki wrócił autor w późnym (przez wielu uznawanym za ostatnią wielką jego powieść) "Święcie kozła" (2000). I znów: to istna kopalnia wiedzy na temat reżimu Trujillo na Dominikanie, zwłaszcza w schyłkowej fazie, ale zarazem doskonała analiza niewyobrażalnej korupcji moralnej i portret tyranii, która trwać może nawet czas jakiś po śmierci despoty.

Nie tylko zresztą te monumentalne powieści Peruwiańczyka zawierają w sobie tak uniwersalne treści. Prześmieszny "Pantaleon i wizytantki" jest niby satyrą na peruwiańską armię (i rzeczywiście, wojsko mocno się na pisarza obraziło), ale tak naprawdę okazuje się kpiną z pewnej, absolutnie nie tylko peruwiańskiej formacji myślowej - lektura z pewnością zalecana wszystkim, dla których Honor, Ojczyzna i Instytucja to wartości niepodlegające refleksji.

Także od strony formalnej jest Vargas Llosa pełnoprawnym dzieckiem nowej prozy latynoamerykańskiej. Sławna jest jego polifoniczna technika prowadzenia narracji. Próżno szukać w prozie porównywalnego efektu, kiedy gdzieś tak na czterechsetnej stronie ów gąszcz wątków i postaci, ów chaos motywów i miejsc, nagle robi "klik!" i wszystko okazuje się do siebie doskonale pasować, a nam ukazuje się wielki fresk, ogromna fabuła, w całej swej krasie i wielopiętrowości, nagle jasna i pojmowalna. Nie, żaden wybitnie efekciarski finał kryminalnej zagadki, żadna fabularna wolta na końcu nie może równać się z tym wrażeniem.

Ale też Peruwiańczyk wcale nie zadowolił się jedną tylko recepturą formalną: jego długa i wciąż trwająca pisarska droga obfituje w najróżniejsze eksperymenty. W "Pantaleonie" wplata w regularną fabułę wojskowe raporty bohatera, w "Ciotce Julii i skrybie" (1977) umieszcza rozdziały poświęcone losom bohaterów na zmianę z humorystycznie grafomańskimi fragmentami powieści radiowych Pedra Camacha - chwyt ów, wymieniających się rozdziałów, powtórzy potem choćby w "Raju tuż za rogiem" (2003); a w "Zeszytach don Rigoberta" (1997) nawiązuje grę między tekstem a zamieszczonymi w nim grafikami.

Wszystko to zdaje się potwierdzać tezę, że Mario Vargas Llosa jest pisarskim dinozaurem: wielkim, ale nie z tej epoki. Tak, tegoroczny Nobel przypadł jednemu z mistrzów latynoskiego boomu, ale zarazem temu z nich, który jawi się jako zdecydowanie najnowocześniejszy, najbliższy temu, co się w literaturze współczesnej - nie tylko tej pisanej między Río Grande a Ziemią Ognistą - dzieje.

Czyta się!

Vargas Llosa, z czego zresztą wielu czyniło zarzut, nie bał się nigdy flirtu z literaturą popularną i gatunkowymi konwencjami. Badacze jego prozy często mówią o dwóch jej nurtach - "poważnym" (wielkie polifoniczne powieści) i "lekkim" (czyli "Pantaleon..." i cała reszta), choć oczywiście wytyczenie granicy łatwe by nie było. Natomiast nie ulega wątpliwości, że fabuły Peruwiańczyka zawsze są bardzo... fabularne. Nawet jeśli zmusza nas do poskładania polifonicznych puzzli, to w efekcie dostajemy także masę czytelniczej frajdy, rozgryzając zagadki tożsamości postaci czy ich losów.

Mamy tu nawet prawdziwego seryjnego bohatera: niejaki Lituma przewija się bowiem na wiele sposobów w różnych powieściach. Poza tym pisarz świetnie czuje się w najróżniejszych konwencjach: przecież "Ciotka Julia" i "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" (2006) to regularne romanse, a "Kto zabił Palomina Molero?" jest najprawdziwszym kryminałem.

Ba, nawet erotyki nie przestraszył się Vargas Llosa, pisząc "Pochwałę macochy" (1988). Ta powieść, niemającą w sumie wiele wspólnego z typowymi utworami tego rodzaju, w których ważne tylko, kto z kim i jak, przełamuje mocne tabu (toż to o wzajemnej erotycznej fascynacji młodej macochy i nieletniego pasierba!) i pokazuje zupełnie nietypowe "erogenne" strefy codziennego życia (patrz: don Rigoberto w łazience).

Peruwiańczyk popkulturą nie tylko się bawił, ale także potrafił błyskotliwie ją analizować - mam na myśli oczywiście "Ciotkę Julię i skrybę", w której prócz autobiograficznego romansu ze starszą o osiem lat byłą żoną wuja pojawia się ważny wątek powieści radiowych (dziś myślelibyśmy raczej o telenowelach, ale są to przecież zjawiska analogiczne, tyle że z różnych epok). Czytelnik kibicuje ambitnym literackim zamierzeniom młodego bohatera i naśmiewa się pod nosem z grafomańskiego Camacho oraz z ciotek bohatera, które oczywiście oburzają się, jak można porównywać prawdziwą literaturę z takim teatrem radiowym, ale jakoś na każdy odcinek wyczekują z uchem przy odbiorniku, za to z książką jakoś się ich nie widuje. Wszystko to zdaje się układać nam w piękną antytezę - literatura wysoka i prawdziwa kontra tandetna rozrywka dla mas - tyle że prędzej czy później zdajemy sobie sprawę, że czytamy przecież czysto melodramatyczną fabułę poprzetykaną wyimkami z sensacyjnych słuchowisk. I pochłania nas ona dużo bardziej niż ostatnia lektura Prousta czy Joyce’a.

Pewnie że popkulturą interesował się nie tylko Vargas Llosa, ale to właśnie Peruwiańczyk pozostaje dziś patronem młodych prozaików z Ameryki Łacińskiej. To on inspiruje i to jego ślady znaleźć można u niejednego autora. Ale też nie o kontynuatorów i bezpośrednio zainspirowanych jego prozą tylko tu chodzi. Vargas Llosa już parę dekad temu uprawiał taką literaturę, jaka dziś zdaje się najbardziej odpowiadać nowym prozaikom - i czytelnikom: powieści z wyraźnym tropem gatunkowym, gdzie się sporo dzieje, ale są one okazją do pokazania kawałka prawdy o współczesnej Ameryce Łacińskiej - i nie tylko o niej.

Ważne jest jednak to, że w odróżnieniu od wielu innych kanonicznych twórców, wciąż jest powszechnie czytany i budzi żywe emocje. I cenne jest też, że wyróżnienie Peruwiańczyka tą najbardziej medialną nagrodą może znów zwrócić, choćby na chwilę, uwagę czytającego świata na literaturę Ameryki Łacińskiej, która ma dużo - naprawdę dużo - do zaoferowania.

Tomasz Pindel (ur. 1976) jest tłumaczem literatury hiszpańskojęzycznej, pracownikiem Instytutu Książki, autorem książki "Zjawy, szaleństwo i śmierć: fantastyka i realizm magiczny w literaturze hispanoamerykańskiej" (2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2010