W pendolino

Jechałem z Warszawy do Krakowa pociągiem. Pendolino. Niespecjalnie mi się chciało, ale tak wypadło.

26.11.2018

Czyta się kilka minut

To jest nieco dziwny pociąg, bo bilety jednak ciut drogie. Trochę przypomina niemieckie ICE, co to jadą trzysta na godzinę i za oknem prawie nic nie widać z tej szybkości. A w środku jest tak cicho, jakby się stało w miejscu. No więc ten nasz włoski ekspres jest podobny, ale nie bardzo. Jakiś ciaśniejszy, z tańszych materiałów i jednak nieco się buja i tłucze, a wózek z napojami ledwie się mieści w przejściu. No ale pojechałem, bo tak wypadło.

Wszystkie miejsca w wagonie były zajęte i mogłem sobie do woli popatrzeć na ludzi, bo na co dzień nie mam raczej okazji. Siedzę na wsi albo staję na stacjach benzynowych, gdzie bez przerwy ktoś przyjeżdża albo odjeżdża, a tutaj przez dwie i pół godziny setka osób w sytuacji statycznej, unieruchomieni i wystawieni na wzajemny widok, więc każdy chce wypaść przed innymi jak najlepiej. W związku z tym wyglądali dość podobnie i elegancko. Mieli poważne twarze i jeżeli się porozumiewali, to stonowanymi głosami. Ale raczej się nie porozumiewali, tylko klikali, muskali opuszkami palców albo przymykali oczy ze słuchawkami na uszach. No, jednym słowem, wagon wypełniała utopia postindustrialnego społeczeństwa zarządzającego światem za pomocą idei zaklętych w gigabajty oraz w miarę możliwości zażywającego relaksu i regeneracji. Mężczyźni w tych swoich garniturach jak z młodszego brata, kobiety dyskretnie eleganckie, z wyglądu stanowcze i z elektroniką nie grubszą niż kartka papieru. Niby kupiłem bilet, ale szczerze mówiąc czułem się w wagonie numer czternaście trochę jak łajza.

A potem zobaczyłem jego. Był łysiejący, kanciasty i krępy, z jakąś wytartą walizeczką w głupi wzorek. Coś tam z niej wyłaziło, albo w ogóle się rozlatywała. W szarej bluzie z kapturem, w ortalionowej kamizelce, z twarzą, która wiele przeszła, i oczami, które chociaż maleńkie i ukryte pod niskim nawisem czoła, niejedno widziały. W masywnej dłoni ściskał wymięty rulon „Gazety Warszawskiej”. Wrzucił bagaż na półkę i wcisnął się na miejsce przy oknie. Na jedno z tych, co to się siedzi we cztery osoby wokół rozkładanego stoliczka. Za towarzystwo miał trójkę młodych ludzi rozmawiających ściszonymi głosami o marketingu. Od razu mi się spodobał. Zająłem się jednak lekturą. Nie na długo, bo po chwili usłyszałem jego głos. Nie miał w sobie nic z dyskrecji. Przemawiał do swojego sąsiada, szczupłego, łysiejącego trzydziestolatka w czarnym garniturku i jasnobrązowych butach w szpic prosto ze sklepu: „...a jakbyś teraz, tak jak stoisz, pojechał w Bieszczady, to wiedziałbyś, jak przeżyć? Wiedziałbyś? A przecież będzie wojna. Wiesz, że będzie wojna?”. Trzydziestolatek poprawił okulary, coś bąknął cicho, że niewykluczone, bo historia bywa cykliczna, więc... „Z Ruskimi będzie. Wiesz, co było 17 września?”. Tamten bąknął, że nie wie. „Ruscy weszli, bo Ruscy zawsze wchodzą, i teraz też spróbują. A jak wejdą, to wy z tych waszych korporacji nie będziecie wiedzieli, co zrobić. Wyłączą wam prąd i koniec”. „Nie jestem z korporacji” – odpowiedział chłopiec cicho. „A wiesz, co można jeść, gdy się jest w lesie? Co jest jadalne? Nie wiesz? To nie przeżyjesz. Żołędzie można jeść na przykład. I bukiew. Wiesz, co to jest bukiew? No widzisz, nie wiesz. Umrzesz z głodu. Wyłączają ci prąd i umierasz”. Podetknął pod nos tamtemu poobijany telefon i zapytał: „Wiesz, co tam jest w środku? Złoto, platyna i aluminium. Aluminium. Widziałeś kiedyś kopalnię aluminium? No widzisz, a ja widziałem i ci mówię, że to jest sajgon i horror i wydobywanie aluminium nas zabije, zabije i zniszczy całą ziemię”. Koleżanka tego w okularach pisnęła coś o ekologii. „Nienawidzę ekologów, wiesz? Wiesz, co jest w ekologicznych żarówkach? Rtęć. Wiesz, jak truje rtęć? W starych było tylko szkło, stal i wolfram. To są czyste rzeczy i można to odzyskać, ale rtęć...?”.

Tak, od razu mi się spodobał. Był jak żywioł w tym nieco zmumifikowanym wagonie, który wkrótce cały go słuchał. Z nieustępliwością żywiołu przetoczył się przez temat Ukraińców w Polsce (absolutnie przeciw, „psują rynek”), psów w lesie (absolutnie strzelać, „czy pies jest zwierzęciem leśnym? Nie jest”), marketingu („jak możecie sprzedawać ludziom rzeczy, których nie potrzebują?”), wolności („jak możecie żyć, gdy nie jesteście panami swojego czasu?”)... Poruszył też wiele innych tematów, ponieważ podróż trwała dwie i pół godziny. Gdy rozbłysły pierwsze światła Krakowa, zapytał swoich młodych, nowych kolegów, ale w istocie pytanie skierował do całego wagonu, a może i całego składu: „A wiecie, czym się zajmuję? Utrzymuję was przy życiu, ponieważ zajmuję się naprawą i konserwacją ogrzewania i klimatyzacji w tych waszych biurowcach”.

Wychodziłem tuż za nim. Szedł masywnie, szeroko i pewnie. Może trochę jak marynarz. Miał bliznę z tyłu czaszki. Ciągnął za sobą swoją cudaczną walizeczkę, a w drugiej ręce ściskał pomięty rulon „Gazety Warszawskiej”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2018