W korpo trudno o balans

Pracują obok siebie, w tym samym budynku. Znają się. Nie wiedzą, że razem występują w tym tekście. Korpoludzie.

21.10.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Heide Benser / CORBIS
/ il. Heide Benser / CORBIS

Wysłałem do biur prasowych kilku korporacji meila z prośbą o oficjalne spotkanie z pracownikami i rozmowę na temat stereotypów narosłych wokół korpoludu. Bo sięgniesz po artykuł w gazecie i od razu: kołchoz, propaganda, depresje albo te fotografie z leżącymi wprost na betonie pijanymi Japończykami. Bo większość z tych, którzy taki obraz malują, to anonimowi rozmówcy, którzy zwykle chcą swojej firmie dokopać. Bo inni – znów malownicza narracja – to uciekinierzy, którzy założyli ekologiczne farmy, sprzedają miód i piszą książki nie o tym, jak wpływać na ludzi, ale jak nie dać wpływać na siebie. Bo zdarzają się też rozmowy ze znajomymi pracownikami wielkich firm, którzy chwalą zarobki i socjal, mówią, że robota jest, można się rozwijać, i raczej natury korporacji nie demonizują.

W każdym razie nie odpisał nikt. A znajomy obyty z procedurami korporacyjnymi wyjaśnił: „Oni zajmują się marketingiem, zwiększaniem sprzedaży, a nie umawianiem cię na rozmowy do gazety”. Usłyszałem też, że każda wypowiedź pracownika na temat firmy musi przejść przez wewnętrzną cenzurę. Czyli znów pozostało liczyć na wolę anonimowych bohaterów, by opowiedzieli, jak to jest. Pracują obok siebie, w tym samym budynku, we wrocławskiej korporacji. Znają się. Nie wiedzą, że razem występują w tym tekście. Imiona zmienione, bo, jak podkreślają, „śliska sprawa”.

BASIA, 33 LATA

Pracuję w korporacjach ponad osiem lat. Jedna nierówna drugiej. Nie w każdej są korpoludzie i kołchoz. Są ludzie stworzeni do pracy w korporacji, to dla nich całe życie, inni nie. Jedni chcą się rozwijać, inni po prostu pracować. Albo udawać. A w budynku pracuje około tysiąca osób. Część przeszła parę lat temu na Wschód. Wysłano nawet paru Polaków do nadzoru. Prace podstawowe, które nie wymagają specjalnego myślenia, zostają przeniesione. Była duża fala zwolnień, łapało się to pod zwolnienia grupowe, więc wypłacali jakieś odprawy. Wyglądało to źle, ale okazało się szybko, że ci Hindusi robili masę błędów, nie są tacy sprytni jak Polacy, i mamy milionowe straty. Chyba nikt nie chciał tego widzieć. Decyzja zapadła na szczeblu zarządu na świat, a głupio przyznać się na takim stanowisku: „Halo, pomyliłem się”.

Rekrutacja. Formalnie ciężko się do takiej firmy dostać, wszystko jednak zależy od zarządu. U nas jest dużo ludzi z rodziny zarządu albo dostają bardzo preferencyjne warunki współpracy. Więc te procedury nie są szczelne. Bywa, niestety, że pracę dostają osoby skrajnie niekompetentne. Każdy o tym wie, nikt o tym głośno nie mówi. Ja też rekrutowałam. Zgłosiły się setki osób na jedno stanowisko. Były ogłoszenia na pracuj.pl itd. Dużo zależy od osoby rekrutującej, mimo że są wytyczne. Znajomość angielskiego – obowiązkowo. Wykształcenie wyższe nie jest warunkiem koniecznym, zależy na jakie stanowisko. No i później są testy w ­assessment center. Centrum oceny, tak? Metoda znana w rekrutacji, tak jak development center – to z kolei centrum rozwoju, jak ktoś chce się w korporacji rozwijać, idzie do development center. Assessment to testy analityczne: sprawdzają, czy jesteś głupkiem. Dostajesz 30 prostych zadań matematycznych. Patrzą na twój tok myślenia. Np. sto cyfr różnego rodzaju, a potrzebne ci tylko dwie. Musisz je wybrać.

Ja dostałam się z polecenia. Pracowałam wcześniej w innej korporacji, w Warszawie. Ktoś polecił mnie dyrektorowi działu. Wszyscy byli zdziwieni, że uciekam ze stolicy. To stereotyp, że w Warszawie zawsze dostaniesz więcej. Zależy od tego, jak wynegocjujesz albo jak bardzo ktoś chce cię zatrudnić.

Pracę zaczynamy o ósmej. Do siedemnastej – w teorii. Ktoś myślał, żeby wprowadzić system IT kontroli pracy. Czyli podbijanie karty jak w fabryce. To nie przeszło, bo trzeba by wypłacać ludziom nadgodziny, a coś takiego u nas nie funkcjonuje. W działach narażonych na kontrole PIP pewnie wypłacają, u nas nie. Teoretycznie możesz odebrać sobie potem te godziny, ale i tak nie będziesz miał kiedy. Siedzimy do osiemnastej, dwudziestej, bywa że do północy. Jak jechałam na urlop, siedziałam do drugiej, bo musiałam pewne rzeczy nadrobić. Wcześniej w ogóle miałam problem z chodzeniem na urlopy.

Nikt oficjalnie nie powie ci, żebyś został po godzinach. Po prostu masz tyle pracy, że musisz zostać. Kwestia charakteru, osobowości, ambicji: ja wiem, że pewne rzeczy muszę zrobić, bo jestem odpowiedzialną osobą. Lubię to, co robię, chcę, żeby było jak najlepiej zrobione, a że pracy jest tyle, więc po prostu siedzę. To jest wykorzystywane. Szef widzi ambitną osobę i co chwila coś ci dowalają w ramach rozwoju.

Od dwóch miesięcy jesteśmy w okresie przedświątecznym. Planujemy tradeplan. Mechanizmy, miejsca, ceny. Mamy masę pracy. Ci, którzy mają rodziny, starają się nie przesiadywać zbyt długo. Szefowie chyba inaczej patrzą na ludzi z dziećmi – myślą, co z tego, że jej dam robotę, jak i tak jej nie zrobi. Nie dopadły nas jednak umowy śmieciowe, przynajmniej w naszym dziale. Mamy umowy o pracę.

Bo to wszystko wynika z natury ludzkiej. Wielkiej korporacyjnej ideologii wyścigu szczurów tu nie widzę. Ludzie są ambitni, chcą coś osiągnąć i się ścigać. Wolisz być gorszy od kogoś czy lepszy? Do tego motywuje się pracowników. Do niedawna mieliśmy premie po kilkadziesiąt procent wynagrodzenia rocznego. Premie testowe. Dlatego testowe, żeby w każdej chwili można było z tego zrezygnować. Test był przedłużany, to była duża kasa... Co się wtedy działo! Ludzie potrafili zrobić coś z niczego.

Potem kryzys. Po raz pierwszy nie mieliśmy podwyżek inflacyjnych. Ciężko pracowałam na tę premię, a zamiast kilkudziesięciu, dostałam tylko kilka procent, choć przyniosłam firmie dużo więcej zysku. Nawet nikt nie raczył nas poinformować, co i dlaczego.

Pracujemy w open spejsie. Ciężko jest. Trzy miesiące nie mogłam skupić się na pracy. Jest strasznie głośno. W poprzedniej firmie leciała muzyczka z radyjka, hi hi hi, ha ha ha, a tu 150 osób, każdy się wydziera, harmider taki, że rozmawiasz przez telefon i mówisz: „Przepraszam pana, ja pana nie słyszę”. Byłam figurantem, pracę nadrabiałam w domu. Dyrektorzy mają swoje boksy. Menedżerowie siedzą z pracownikami. Na call center jest niewolnictwo, musisz wpisywać w system powód odejścia od biurka. Liczy się wykonana robota, a pracy jest tyle, że można by siedzieć całą dobę.

Mówimy sobie na ty, bez względu, czy to jest prezes, czy dyrektor, i to mi się podoba. Nigdy nikt nie rozmawia o ciężkiej doli korpoludu, bo nie ma na to czasu. Ja już się przyzwyczaiłam, ale widziałam osoby, które wychodziły od szefów zapłakane, chociaż wcale nie musiał powiedzieć: „nie nadajesz się”. Są wrażliwsze osoby, nie wytrzymują ciśnienia. Słyszy się od kogoś, że wraca po pracy i musi sobie strzelić lampkę wina. Też miałam taki rytuał, na początku w tej firmie. Wracałam do domu, kąpałam się i winko. Lampka, dwie. Codziennie przez dwa lata. Taka forma relaksu. Po tym okresie stwierdziłam: „hola, hola, koleżanko, może czas się od tego odzwyczaić, bo zaraz stanie się to twoim problemem”.

W korporacji pracują przeróżni ludzie. Z rodzin bogatych, ale i pewnie z patologicznych, z różnych miejsc w Polsce. Miszmasz. Do naszego języka przenikają naleciałości językowe. Mówi się np. nextstepy lub ToDo’sy, dalsze kroki do wykonania. Młodzi chyba się szczycą tym, że sobie je wplotą w rozmowę, że są tacy swoi i elokwentni.

Nie, do emerytury nie można tak pracować. Myślę sobie często: albo tej emerytury nie dożyję, albo mnie nie będą chcieć, bo kto chciałby starą babę w korporacji – będą młodzi, pewnie jeszcze lepsi. Nasi rodzice, jak by nie byli inteligentni, od nas odstają. Trochę się boję o tę emeryturę. Bardziej jeszcze o wiek przedemerytalny – jak do niej dociągnąć.

No a druga strona medalu? Duży socjal. Mamy preferencyjne stawki na ubezpieczenia na życie, możliwość prywatnej opieki medycznej, karta Multisport jest standardem. No i możliwości rozwoju. Wiele różnych darmowych szkoleń, każdy chce awansować.

Bywało, że zastanawiałam się nad sensem tego wszystkiego. Cóż z tego, że zarabiam pieniądze, jak nie mam czasu ich wydać? A przeliczając moją pensję na przepracowane godziny, wychodzi, że wyrabiam dwa etaty za małą stawkę. Ale nie byłabym w stanie przestawić się na inny tryb pracy. Nie potrafiłabym pracować do piętnastej, za nudno. Kiedyś poszłam na spotkanie do firmy kontrahenta w kamienicy, cisza, spokój i od razu powiedziałam: „Nie mogłabym tu pracować”. Muszę być w ciągłym pędzie, całe życie pracowałam w korporacji, nie znam innej pracy.

SZYMON, 37 LAT

Ja jestem z polecenia. Wcześniej pracowała tu siostra i mnie poleciła. Odeszła dwa lata temu, po dziewięciu latach pracy. Została przymuszona. Stała się mocniejsza niż przełożona.

Pracowałem w życiu tylko w korporacji, ale uważam, że tutaj szczególnie rysuje się hierarchia stanowisk: Level 1 – szeregowy pracownik, Level 2 – kierownik, potem Level 3 i Level 4 – dyrektor. Level 4 to ci, którzy znaleźli się w odpowiednim miejscu i czasie, gdy korporacje wchodziły na rynek, znały język i tkwią na stołkach do dzisiaj. Królowie życia, tak na nich mówimy. Moja koleżanka: najlepsze recenzje i pochwały, a została jej wyciągnięta jakaś zupełna bzdura, że nie poinformowała przełożonej o wyjeździe na seminarium. Głupi pretekst i szukanie na siłę dowodów. Po miesiącu to zdementowali, ale jej już nie było.

Ja w ogóle nie kalkuluję. Widzę, co się dzieje. Stagnacja. Nie jest dobrze na rynku. A w firmie nie robi się nic, by zareagować. Chroni się osoby, które mają dobre stanowiska, mają prywatne interesy pootwierane – nawet siedzimy w jednym z nich. Teoretycznie nie wolno godzić takich interesów. Ja bym został zwolniony. Wszystko zależy od tego, jakie stanowisko zajmujesz. Od pewnego levelu zarabiasz nie tylko na pensji. Firma może zaoferować korzyści twojej rodzinie. Czasem to milionowe obroty.

Czuję się mocny w tym, co robię, ale potrafię powiedzieć „nie”. Jest może pięć, sześć naprawdę dobrych osób w firmie na swoich stanowiskach. Reszta w Warszawie albo już za granicą. Albo w Indiach. Ja też nie lubię, jak się mówi „do czarnuchów, do brudasów” i tak dalej, ale dokładnie tak samo o nas myślą ci z Zachodu. Nie oszukujmy się. Tak nas traktują. Jesteśmy gorzej traktowani np. przez Anglików. Najgorszy naród pod tym względem. Klepie cię po ramieniu, odwrócisz się i masz nóż w plecach.

Ludzie ciągną tu, bo są uwiązani kredytami, mają mieszkania, czasem rodziny, nie mogą sobie pozwolić, by wyjechać do stolicy. Więc ta firma nie jest pracodawcą z wyboru. Się idzie, bo jest miejsce i można zarobić. Poza Warszawą korporacje nie muszą się starać, by zatrzymać pracownika czymś innym niż zarobkami. A w Warszawie się starają: darmowa kawa, napoje, ładne biuro, fajny taras, możliwość zagrania w piłkarzyki. Tutaj? Nie podoba ci się, to wypad do Warszawy. Ktoś, kto wcześniej nie wziął mieszkania na kredyt, już tam jest i tylko przysyła zdjęcia, jakie ładne biuro, jak grzecznie się ludzie do siebie odnoszą.

Ja zaczynam w poniedziałek i kończę w piątek wieczorem, to się zlewa w jedną całość. Nie ma czasu, by wyjść coś porobić. Przychodzisz wieczorem i już myślisz o jutrze. Pracuję tu prawie dziesięć lat i nie pamiętam, żebym mógł zrealizować jakieś cele życiowe. Coraz częściej myślę: życie jest jedno, ucieka, jest poza korporacją. Dasz radę, można założyć swój biznes, może nie za taką kasę, ale dasz radę. Nie dociągnę przecież do 67. roku, absolutnie, nie ma szans. Na żadnym stanowisku w tej firmie.

Pracuję w open spejsie, jak w ulu, to kompletnie bezproduktywne. Nie wiem, skąd ta idea. Są takie sklepy w Stanach marki Abercrombie: wchodzisz tam i sztuczny dym, mrok, muzyka rockowa i ludzie w amoku, wszędzie perfumy porozpylane. Tu jest podobnie: wchodzisz w to i działasz jak nakręcony, trans. Zaczynam wcześniej niż wszyscy, bo muszę pewne rzeczy przygotować, wychodzę koło szóstej, mam zakodowane, żeby dłużej nie siedzieć. Od rana do wieczora robię, a ktoś się opieprza, co chwilę papierosek, to kłuje w oczy i cię boli. Są osoby, które dają w żyłę. Parę lat temu ktoś się chciał wybić, przychodził nabuzowany przed szóstą do roboty, wychodził o dwudziestej drugiej. Tak, zrobił karierę, ale jakim kosztem.

No i teraz – młode wilki. Z nikim ani niczym się nie identyfikują. Przychodzą tu żeby się wybić. Żadnych skrupułów. Czują się mocni. Tak wykształceni jak my, ale widać agresję, my byliśmy jakoś karni, oni nie. Coś im się nie podoba, mówią wprost: warunki kijowe, telefon do dupy. Nie warto w nich inwestować, bo wiadomo, że stąd pójdą. Traktują tę robotę jak trampolinę.

Motywują nas wyjazdami integracyjnymi. Bywa różnie. Ludzie się upiją i za dużo gadają. A kto nie pije, ten kapuje, stara zasada. Nasz szef z premedytacją wlewa wódkę w przepitkę, żeby wszystko zapamiętać.

Dostaję z siedemdziesiąt mejli dziennie. Nie spotkało mnie jeszcze bankructwo mejlowe, bo nawet na urlopie odpalam mejla w ajfonie. W weekend się nie zregeneruję. Dobry pomysł to brać trzy tygodnie urlopu. Pierwszy schodzi z ciebie ciśnienie, drugi odpoczywasz, a trzeci już wracasz myślami. No i lepiej za granicę, żeby się odciąć. Ale mnie i tak się nie udaje. Zawsze mnie to irytuje: słyszą ludzie, że jesteś za granicą, bo się odzywa automat, a mimo to dzwonią do skutku. Nie jesteś w stanie wyłączyć telefonu.

W Warszawie naprawdę jest inaczej. Spotkasz ludzi z korpo po pracy na kawie w kawiarni, bo tam przyjeżdżają zwykle ludzie, którzy nie mają nic poza pracą. Single, wolne związki. Mówią przecież o nich „słoiki”, traktują tych ludzi jak... Poza stolicą nie ma takiej integracji tego środowiska.

Czasem się śmieję z kumplami, że zrobimy jak McGuire: opiszę wszystko, wrzucę w pocztę i niech czytają. Rzadko jednak spotyka się taką osobę, której zj... mózg. Taki wszędzie widzi dobro firmy. Rozmawia z dostawcami jak służbista, tłumaczę mu – bądź człowiekiem przede wszystkim. Ja negocjuję pięć minut: co ty potrzebujesz, a co ja? Dogadamy się? A nie takie szachowanie, żebym ja miał wszystko, a ty nic. To jest jakiś dostawca, on też chce zarobić, dogadajcie się, nie da się, ok, ale nie wyżywaj się, nie strasz, nie wlepiaj kar, on też ma rodzinę. Jest ostatnio w korporacjach taka nowa zasada BHP – Będziesz Ch... Prosił.

KRZYSIEK, 34 LATA

Najtrudniejsza była zmiana miejsca pracy. W poprzedniej firmie siedziałem w pokoju z dwoma osobami, dużym biurkiem i wygodnym ergonomicznym krzesłem. Openspejs to absolutne przeciwieństwo komfortu i ciszy. Masz małe biurko, na nim monitor, klawiaturę, myszkę, trudno znaleźć kawałek miejsca, żeby położyć dokument. Z lewej strony kolega, z prawej koleżanka nawijająca non stop, dzwoniące telefony i wieczne problemy z klimatyzacją. Jak tu być efektywnym?

Presja czasu: szybko, szybko, już, na wczoraj, wieczne ciśnienie i nerwy. Im bardziej odpowiedzialne stanowisko, tym bardziej człowieka przerasta zakres obowiązków i czas, w którym plan ma być wykonany. Czasami człowiek by nie wstawał cały dzień od biurka. Sztywne godziny pracy? Zapomnij. Jesteś ok, jak przychodzisz wcześniej i wychodzisz później, najlepiej w nocy. Osoby, które przychodzą i wychodzą punktualnie, mają małe szanse na awans. Po prostu istnieje przekonanie, że gdy wychodzisz punktualnie, to nie masz co robić. Najpóźniej wyszedłem po 22.00, bo powiedziałem, że nie mam już siły i nie myślę. Niestety, często cierpi na tym moja rodzina, trudno pogodzić częste wyjazdy, pracę do późna, z odbieraniem dziecka z przedszkola, kiedy tatuś zawsze zajęty, zawsze coś wypada, bo akurat trudny okres. Znam osoby, które wychodzą punktualnie i są „na językach” przełożonych. Ale wiem, że takie osoby nie żyją tylko dla kasy i awansów.

Znam dużo ludzi samotnych, pnących się po szczeblach kariery, czasami za wszelką cenę, po trupach, donoszących na innych, rzygać się chce. Korporacja to szkoła życia, nauka poświęceń i radzenia sobie z częstym poniżaniem twojej osoby. Liczy się twój grade czy level. Zaczynasz być poważniej traktowany powyżej drugiego levelu, taki level może nie odebrać od niższego levela telefonu. Boli to, że rzadko cię chwalą, wystarczyłoby proste: „dzięki, stary, kawał dobrej roboty”.

Z drugiej strony... Jestem tu prawie 6 lat, wcześniej też pracowałem w korporacji. Zaraz po studiach to był dla mnie dobry start, od razu szkolenia i ciekawi ludzie, teraz już większe pieniądze i awanse. Przy natłoku prac wiele się nauczyłem: jak rozwiązywać szybko problemy, jak organizować, planować swoją pracę. Fajnie, kiedy masz możliwość czasem gdzieś wyjechać za granicę, popracować z obcojęzycznymi i przy okazji zobaczyć ciekawe miejsca. Często zastanawiam się, czy jestem w stanie pracować inaczej, oderwać się od tej maszyny, w której jesteś tylko małym trybikiem, a bez ciebie ta maszyna i tak będzie funkcjonować. Nie wiem, czy umiałbym pracować w mniejszej firmie, gdzie co robić, jak nie ma 50 mejli dziennie? Mniejsza firma to też mniejsza kasa. Tutaj można liczyć na dobre warunki, oczywiście pytanie, jakim kosztem i czy warto dla twoich nerwów?

Mówią, że w życiu warto zachować równowagę między pracą a rodziną. W korpo trudno o równowagę, czasem po prostu nie masz wyboru, bo usłyszysz: „nikt cię tu na siłę nie trzyma”, „mamy wiele osób na twoje miejsce”. Taka sytuacja. 


ANDRZEJ MUSZYŃSKI jest reportażystą stale współpracującym z „TP”. Nakładem wydawnictwa Czarne opublikował dwie książki: „Południe” oraz „Miedzę”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2013