W imieniu poniżanych

Od lata 1982 r. Prymas, także Episkopat, postawili na S krzyżyk, traktując myśli o jej wskrzeszeniu jako przejaw romantyzmu politycznego. Studzili zapał do strajków, ale też ratowali ludzi, gdy już się dostali w łapy milicji, pomagali internowanym i uporczywie upominali się o amnestię.
Msza w czasie strajku na Politechnice Śląskiej /
Msza w czasie strajku na Politechnice Śląskiej /

ANNA MATEJA: - 26 sierpnia 1980 r. prymas Stefan Wyszyński w homilii wygłoszonej na Jasnej Górze przekonywał, że problemy trzeba rozwiązywać po kolei, nie można chcieć wszystkiego od zaraz. Brzmiało to dość defensywnie, a kilka dni później - jeszcze gorzej. Zaczęto mówić, że homilię ocenzurowano... Czy powstanie "Solidarności" zaskoczyło Kościół?

ANDRZEJ FRISZKE: - To prawda, że cenzura pozwoliła wydrukować tylko ocenzurowany i nieautoryzowany tekst homilii, ale nie zmieniło to jej sensu: Prymas apelował o odpowiedzialność i wypełnianie swoich obowiązków. To nie było poparcie dla strajków - Prymasowi zależało na uniknięciu rozlewu krwi i ocaleniu resztek stabilizacji. Kościół nigdy zresztą nie popierał rewolucji, obawiając się ofiar w ludziach.

- Pamiętał Poznań z 1956 r., Gdynię i Szczecin z 1970 r.

- Oczywiście. Pragnąc zakończenia protestów, jednocześnie wydobywał ich uzasadnione przyczyny: sytuację ekonomiczną i społeczną protestujących. Apelował do władz o ich usuwanie. Chodziło o to, by niczego nie wyrywać od władzy siłą, bo wiedziano, że po tamtej stronie siła jest praktycznie nieograniczona, ale by wygasić konflikt, a następnie domagać się spełnienia najważniejszych żądań społecznych. W sierpniu 1980 r. dochodziła do tego jeszcze groźba interwencji sowieckiej; 26 sierpnia strajk rozlewał się na wiele ośrodków. Prymas bał się, że “wejdą". Niemniej dzień później Rada Główna Episkopatu ogłosiła komunikat przypominający podstawowe prawa narodu, w tym prawo do zrzeszania się i samodzielności przedstawicielstw pracowniczych.

  • Strajk z konfesjonałem

- Ale nie było żadnej rewolucji, tylko oddolny ruch społeczny. Czy i to Kościół zaskoczyło?

- “S" zaskoczyła wszystkich: i partię, i świat zewnętrzny, i samo społeczeństwo. Była największym strajkiem w tej części Europy, większym chyba nawet od rewolucji 1905 r. Strajk był skupiony w czasie, uporządkowany, a solidarne ośrodki protestu przedstawiały wspólną listę postulatów: żądano przede wszystkim wolnych związków zawodowych.

Kościoła nie zaskoczyło odwoływanie się przez robotników do religii. Tym wydawał się zdziwiony świat zewnętrzny, który miał wrażenie, że ruch robotniczy musi być lewicowy, przynajmniej areligijny.

- Ale chyba nie było oczywiste, że w zakładzie pracy strajkujący zorganizują Mszę, że będą się spowiadać?

- To było coś nowego. W 1970 r. strajk też był potężny, ale nie odnoszono się wprost do religii. W 1980 r. strajkujący, wieszając portret Papieża na bramie, odwoływali się do symboliki i atmosfery pierwszej pielgrzymki papieskiej: wtedy pojawiło się mnóstwo kwiatów, odprawiano Msze polowe, konfesjonały ustawiano na otwartym polu. Po wizycie Papieża strajkujący wiedzieli, że takie praktyki nie są żadnym świętokradztwem i podczas protestu zapragnęli poczuć się trochę jak podczas Mszy papieskich. Co też ważne, w gdańskich kościołach na kilka tygodni przed Sierpniem modlono się o uwolnienie aresztowanych działaczy opozycji. Te modlitwy organizowali głównie ludzie z Ruchu Młodej Polski, którzy potem czynnie uczestniczyli w strajku sierpniowym. Tak więc spotkania protestu robotniczego z przeżyciem religijnym miały w Gdańsku krótką, ale wyraźną tradycję.

- A co z tymi, którzy nie chodzili do kościoła, a do instytucji kościelnych czuli dystans?

- Ani Kościół, ani ludzie o chrześcijańskiej tożsamości, którzy przecież dominowali w “S", nikogo nie wyłączali ze względu na stosunek do religii. W “S" istotne role odgrywali zresztą ludzie nie identyfikujący się z Kościołem. To też była konsekwencja pielgrzymki papieskiej, bo Jan Paweł II w 1979 r. przemawiał nie tylko do katolików, ale do, po prostu, Polaków.

- Bardzo negatywna wypowiedź ks. Alojzego Orszulika, kierownika Biura Prasowego Episkopatu, o Jacku Kuroniu, z grudnia 1980 r., świadczy jednak, że Kościół miał problem z czołowymi działaczami opozycji, którzy nie uważali siebie za katolików.

- Żeby to wyjaśnić, trzeba dodać parę faktów. W myśleniu większości biskupów Polska była wówczas podzielona na dwa obozy: “partyjnych" - mniejszość, i “katolików" - przytłaczającą większość, która - z natury rzeczy - skupia się wokół autorytetu Kościoła. Biskupi z trudem zauważali, że społeczeństwo jest bardziej pluralistyczne, a układ sił społecznych - złożony. Po pojawieniu się w 1976 r. KOR-u, potem innych ugrupowań opozycji demokratycznej, ten obraz powinien być zweryfikowany, ale z punktu widzenia Kościoła to były marginalne grupy. Powstanie “S" pokazało, że ta “trzecia siła" jest potężna i zróżnicowana wewnętrznie. Ten stan rzeczy niektórym biskupom i księżom chyba sprawiał trudność: uważano, że “S", jako część społeczeństwa polskiego, którego głową jest Kościół, powinna stać się jednym z podporządkowanych mu podmiotów, choćby i najważniejszym. Oczywiście, to było nie do przeprowadzenia, bo “S" musiała się kierować innymi racjami i założeniami niż hierarchiczny i apolityczny Kościół.

  • Gra na ostrzu noża

Z monografii historyka Jana Żaryna “Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1944-1989" wiemy, że wspomniana wypowiedź wynikała z obaw i uprzedzeń, że oto odległa od Kościoła grupa chce zawłaszczyć “S" i popchnąć ją do awantur, które muszą się skończyć katastrofą. Negatywna ocena Kuronia wynikała też z tego, co biskupom pokazywały władze partyjne, “żeby Kościół zobaczył, jakie są wypowiedzi i poglądy tego Kuronia".

- Wystarczyło porozmawiać z kilkoma księżmi w Warszawie, by przekonać się, że "ten Kuroń" nie taki straszny, że jest "największym niewierzącym chrześcijaninem w Polsce".

- Zgoda, ale to był czas, kiedy konflikt o wpływ na “S" był już zbyt głęboki; spór nie o idee, ale o strategię: jak daleko można się posunąć i jak szybko. Od sierpnia 1980 r. mamy z jednej strony ekspertów ze Stoczni z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem na czele, z drugiej - środowisko KOR-u, które odegrało zasadniczą rolę w pobudzaniu protestu i samoorganizacji. Do sporu między nimi o stopień wpływu na Związek dołącza Kościół, ściślej - kierownictwo Episkopatu, który jest przeciwko KOR, ale nie opowiada się też po stronie ekspertów, tylko próbuje stworzyć trzeci nurt. Jego kluczowymi postaciami są Wiesław Chrzanowski, Władysław Siła-Nowicki i Andrzej Micewski, a także Romuald Kukołowicz, uważany za bliskiego Prymasowi Wyszyńskiemu. Z poparciem kierownictwa Kościoła Micewski kandydował na stanowisko redaktora naczelnego tworzonego “Tygodnika Solidarność", ale nie zdołał stworzyć zespołu i ustąpił, zaś redaktorem naczelnym został Mazowiecki.

W optyce Kościoła nie była to gra o Związek, ale próba jego ratowania; według biskupów gra na ostrzu noża. Przedstawiciele Kościoła słyszą to też podczas spotkań z władzą: “Sytuacja jest na granicy tolerancji naszej i sojuszników. Albo to uspokoicie, albo sami zrobimy z tym porządek - zwłaszcza korowcy muszą się stąd wynieść". A Kuronia - ze względu na zdolności przywódcze i intelektualne, sposób myślenia politycznego, które samo w sobie było antysystemowe, uważano za głównego rewolucjonistę i niszczyciela; sama jego obecność w “S" była zagrożeniem. W takiej sytuacji oświadczenie ks. Orszulika miało kolosalne znaczenie. Myślę, że kiedy to mówił, nie wziął pod uwagę, że władze myślą o aresztowaniu Kuronia. A one odczytały to właśnie jako przyzwolenie. Potem, w kuluarach, trzeba było dementować tę interpretację.

Bynajmniej nie jest to oskarżanie biskupa Orszulika, po latach byłoby ono nikczemne - wszak odegrał ogromną rolę w negocjacjach przed Okrągłym Stołem, kiedy współpracował także z Kuroniem.

- Czy pojawiły się kiedykolwiek głosy, że Kościoła jest w "S" za dużo?

- Kościół sam “uczył się" takiego postępowania, by nikt nie czuł się przytłoczony jego obecnością. Konsekwencje wypowiedzi ks. Orszulika uświadomiły biskupom, że tego rodzaju zaangażowanie nie jest właściwe. W większości miast parafie były oparciem dla lokalnej “S"; było wielu znakomitych duszpasterzy, którzy nie tylko starali się być przewodnikami duchowymi, ale pomagali bardzo praktycznie. Szkoda, że ich się dziś nie przypomina.

Kościół łagodził napięcia, np. w marcu 1981 r., po pobiciu w Bydgoszczy działaczy “S", kiedy kraj stanął na krawędzi bezterminowego strajku generalnego. Kard. Wyszyński nie ingerował w treść porozumienia, a jedynie nakłaniał strony do zawarcia kompromisu. Ta właśnie mediacja doprowadziła też do zmiękczenia stanowiska władz w kwestii powstania wiejskiej “S" (w dużej, o ile nie decydującej mierze wywalczonej przez Kościół).

- Czy wiejska "S" miała być tą właściwą, bo w robotniczej krzyżowało się za dużo wpływów?

- Wieś z jej konserwatyzmem obyczajowym, spokojem, przywiązaniem do Kościoła i niechęcią do rewolucji miała być jakąś równowagą dla nieobliczalnego miasta. Rolnicza “S", słabo zorganizowana, zawiodła te nadzieje i nie odegrała zasadniczej roli.

  • Tylko bez ekstremistów

W latach 1980-81 zmieniło się miejsce Kościoła w relacjach z władzami PRL, które zaczęły doceniać Kościół jako wielkiego mediatora. Słynne spotkanie 4 listopada Jaruzelskiego, Glempa i Wałęsy, choć nie miało bezpośrednich skutków, było symboliczne. Od tej pory wszystko, co się w Polsce działo, było wypadkową relacji między trzema siłami: władzami PRL, Kościołem i “S". I choć 13 grudnia władze zmiażdżyły “S", Kościołowi zezwolono organizować pomoc charytatywną dla internowanych, a księża docierali do więzień. Bez tego rok 1982 wyglądałby znacznie gorzej.

- Między 13 grudnia a końcem stycznia 1982 r. władze rozmawiały z Kościołem o reaktywacji "S" bez "ekstremistów". Czy Kościół naprawdę chciał odtworzyć "S" wespół z partią?

- Mało o tym wiemy, ale władze rozważały zarówno eliminację “ekstremistów", jak nasączenie owej “S" agenturą SB, a także oddanie związku - przynajmniej w części - pod kuratelę Kościoła. Liczono na to, że biskupi namówią Wałęsę do firmowania takiego bytu.

Dla Kościoła i bliskich mu ludzi “S" był to piekielnie trudny dylemat. Ratować resztki “S", godząc się na jakiś okropny kompromis? A może wszystko już stracone? Nie będzie niezależnych związków, a tysiące ludzi znajdą się w więzieniach? Oczywiście o planach nasączenia “S" agenturą Kościoła nie informowano, ale o konieczności eliminacji “ekstremy" - tak. Szybko jednak w partii dał o sobie znać triumfalizm po tak łatwym rozprawieniu się z opozycją i powróciło myślenie, że nie ma co wzmacniać Kościoła jakimikolwiek koncesjami. Chociaż Prymasa łudzono aż do końca lata 1982 r., że może jednak da się uratować “S".

- Szczegółów tej i wielu innych spraw nie znamy, bo Kościół niechętnie otwiera archiwa, tym bardziej przed świeckimi badaczami.

- Dlatego o stosunku Kościoła do “S" możemy wnioskować z homilii i listów pasterskich - czy dokumentów opublikowanych przez Petera Rainę, m.in. w trzytomowej książce “Kościół w PRL", i Andrzeja Micewskiego w “Kościół wobec »Solidarności« i stanu wojennego", napisanej około 1984 r., a wydanej trzy lata później dla uzasadnienia słuszności linii prymasa Glempa. Jedynym współczesnym zawodowym historykiem, którego dopuszczono do dokumentów w archiwach kościelnych, jest Jan Żaryn.

- Ale on omawia przede wszystkim protokoły obrad Rady Głównej Episkopatu Polski.

- I to tylko niektóre z tych, które się odbyły przez 16 miesięcy od powstania “S" do 13 grudnia.

- To znaczy, że na posiedzeniach Episkopatu musiało być sporo różnic poglądów, o których nie chce się teraz mówić?

- Episkopat miał być monolitem. To, co opublikował Żaryn, jest zaledwie próbką tego, co powinniśmy wiedzieć, by odpowiedzieć na te pytania. Cała “S" była dla Kościoła i zaskoczeniem, i nadzieją, i problemem. Szczegółowiej opowiemy to wtedy, gdy otworzą się przed nami kościelne archiwa. Nie wiemy np., co o tych wydarzeniach pisano w poufnej korespondencji, jak informowano Jana Pawła II.

- Jakim hierarchą okazał się w "czas wojny" prymas Józef Glemp?

- Objął urząd bez doświadczenia politycznego latem 1981 r., kiedy kraj właściwie się gotował. Do 13 grudnia 1981 r. nie popełniono poważnych błędów, potem sytuacja była tak skomplikowana, że nie można Prymasa zbyt łatwo krytykować. Nawet jeżeli wiele jego wypowiedzi już wówczas oceniano jako defensywne, niezręczne czy niepotrzebne. Prymas Glemp chciał kontynuować tradycyjną linię: Kościół nie może popierać niepokojów społecznych, bo to prowadzi do rozlewu krwi. Problem w tym, że właśnie bunt stał się główną postawą społeczeństwa protestującego przeciwko stanowi wojennemu. Ludzie oczekiwali poparcia, mówienia ich językiem i emocjami, dlatego taką popularnością cieszył się ks. Jerzy Popiełuszko czy inni księża, którzy byli blisko poniżanych, bitych czy szukających nadziei.

Hierarchia z jednej strony studziła zapał do strajków i manifestacji, z drugiej, ratowała ludzi, gdy już się dostali w łapy milicji, pomagała internowanym i uporczywie upominała się o amnestię. Od lata 1982 r. Prymas, także Episkopat, postawili na “S" “krzyżyk", traktując myśli o jej wskrzeszeniu jako przejaw romantyzmu politycznego. Zapiski z dziennika Mieczysława F. Rakowskiego z 1982 r., które ukazują determinację władzy, by nie dopuścić do powrotu “S", świadczą, że taka postawa była uzasadniona. Biskupi przeczuwali, że jeśli dojdzie do wielkich demonstracji, czego chciała “S", władza znów wyprowadzi czołgi.

  • Już bez wielkich idei

W grudniu 1981 r. Glemp reaktywował Prymasowską Radę Społeczną, i to w składzie ciekawym intelektualnie. Wśród jej 28 członków byli dość licznie reprezentowani przedstawiciele KIK-ów i “TP", m.in. Stanisław Stomma, Jerzy Turowicz, Andrzej Wielowieyski. Rada wydała w kwietniu 1982 r. tezy wzywające do wznowienia dialogu społecznego i kompromisu. Czytając je dzisiaj, odnosi się wrażenie, że są pierwszym projektem Okrągłego Stołu. Władze potraktowały je zresztą ze skrajną niechęcią, a Kościołowi zarzuciły “wtrącanie się w politykę".

- W takiej sytuacji trudno się dziwić, że Papież w czasie środowych audiencji generalnych nie miał się do czego odwoływać i dawał sygnały polskiemu Episkopatowi, by ten zabrał głos na temat "S".

- Wypowiedzi Kościoła z 1982 r. to bukiet różnych kwiatów. Jest tam i potępienie władz, i upomnienie się o prawa dla społeczeństwa, i przypomnienie wolnościowych tradycji “S" czy znaczenia Porozumień Sierpniowych, i apele o spokój, i polemika z działaczami “S", i potępienie radykalnych strajków. Taktyka Kościoła jest trudna do oceny z dzisiejszego punktu widzenia, kiedy urabiani przez media elektroniczne żyjemy w przekonaniu, że rzeczywistość budują czarno-białe schematy. Wtedy ustawicznie myślano o realnych granicach przemian, a Kościół był realistą: skoro “S" nie można było wskrzesić, trzeba było zająć się ludźmi.

Przecież to, że liczba więźniów politycznych zmniejszała się, było w wielkim stopniu następstwem bezustannych nalegań Kościoła, na które władza była podatna właśnie dlatego, że Kościół zachowywał umiar. I że nalegał na to Papież, wręcz kategorycznie. Po pielgrzymce papieskiej w 1983 r. wprowadzono amnestię, która miała kolosalne znaczenie z punktu widzenia walki “S" o przetrwanie - wyciągnięto ludzi, dzięki którym trwały pisma, drukarnie, struktury doradcze. W 1984 r. prowadzono rozmowy z MSW o uwolnienie przywódców “S" i KOR. Jak Tezy Rady Prymasowskiej są intelektualnym pomysłem na kompromis Okrągłego Stołu, tak rokowania w 1984 r. były praktycznym testem rozmów w układzie: Kościół-MSW-opozycja; także z tymi “okropnymi" dla MSW i PZPR Mazowieckim, Janem Józefem Lipskim czy Anielą Steinsbergową.

- Czy w czasie "S" ujawniły się też poglądy narodowo-katolickie?

- Ujawniły, i to nie tylko w “S" czy Kościele, ale i w świeckich środowiskach katolickich. Istnieją poszlaki, nawet może dowody, że SB pobudzała i kontrolowała te grupy. Może liczono, że wyrośnie z nich kontrolowana przez władze alternatywa dla środowisk, które były szczególnie aktywne po 1976 r. i odegrały dużą rolę w “S"? Te “narodowe" grupy, prezentujące zwykle postawę ugodową i antysolidarnościową, pozostały jednak marginesem.

W Kościele, nie tylko hierarchicznym, ujawniały się jednak różne głosy. Powstała np. druga, niechętna “S", Prymasowska Rada Społeczna, w której znalazł się powołany z nicości Maciej Giertych. Ale w tym samym czasie abp Dąbrowski i ks. Orszulik podtrzymywali kontakt i systematycznie spotykali się z Lechem Wałęsą i jego doradcami.

- Warto w tym kontekście przypomnieć dwie inicjatywy wydawnicze: "Znaki Czasu" z Wiednia i "Przegląd Katolicki" z Warszawy.

- “Przegląd Katolicki" wznowiono w 1984 r. i była to jedna z koncesji władz na rzecz Kościoła, udzielona z zamiarem stworzenia alternatywy ideowej dla “TP". Prymasowi brakowało zresztą pisma broniącego jego poglądów i linii wobec władz. Tymczasem “PK" stał się pismem redagowanym przez dziennikarzy kiedyś związanych z “S" i współpracujących z prasą podziemną. O polemikach z “TP" nie było mowy, ambicją redakcji było raczej dorównanie mu. Władze miały pretensje, Prymas też nie czuł wsparcia ze strony “PK" i zaczęto usuwać ludzi z redakcji, tak że po dwóch latach zostały z niej szczątki.

“Znaki Czasu" zaś miały wychodzić za granicą, bronić linii kard. Glempa i podejmować polemiki z jego krytykami. Pomyślane jako alternatywa dla “Kultury", w duchu bardziej ugodowym i narodowym, wypływały z przekonania, że “S" jest zamkniętym etapem historii. Z takim właśnie przesłaniem pisał wspomnianą książkę Micewski, pomysłodawca i od 1986 r. pierwszy redaktor naczelny “ZCz". Z akt IPN można się dowiedzieć, że negocjował on z generałami MSW, Władysławem Ciastoniem i Zenonem Płatkiem, pozwolenie na wydawanie tego pisma. To miała być kolejna płaszczyzna dialogu między władzą a Kościołem, odrębna nie tylko od “S", ale i opozycyjna wobec Turowicza czy Mazowieckiego.

- A dlaczego prymas Glemp zachowywał się w 1986 r. tak, jakby zachęcał do wejścia do Rady Konsultacyjnej przy gen. Wojciechu Jaruzelskim?

- Była to kontynuacja myślenia o szukaniu kompromisu z władzą. A ta starała się uwiarygodnić tak wobec społeczeństwa, jak na arenie międzynarodowej. Latem 1986 r. amnestionowano wszystkich więźniów politycznych, co jednak nie oznaczało stworzenia miejsca w życiu publicznym dla ludzi “S". Wedle władz miała ona być pogrzebana raz na zawsze. Wymyślono za to koncepcję Rady, w której znalazłyby się różne osoby z pozycją w swoich środowiskach, by mogły się wypowiedzieć, a władza (czyli gen. Jaruzelski) posłucha, co mają do powiedzenia. I tyle.

Do Rady zaproszono niektórych działaczy katolickich, ale bez Mazowieckiego, zdaniem władz - ekstremisty. Wszedł zaś do niej m.in. Andrzej Święcicki, prezes warszawskiego KIK-u. W stenogramie z posiedzenia zarządu Klubu jest zapisane, że mówił: “Nie stać nas na konflikt z Prymasem", bo po rozmowie z nim był przekonany, że zależy mu na udziale w Radzie. Wahanie Stommy przeciął list Turowicza, który uważał, że nie można wejść do Rady, jeśli wykluczony jest w niej udział ludzi “S", a władze odrzucają rozmowy z Wałęsą. Nie można czegoś takiego legitymizować. Doszło wówczas do podziału: ci, którzy nie weszli do Rady, za parę miesięcy podpiszą adres do Jana Pawła II przed jego przyjazdem do Polski w 1987 r. - to początek formowania się Komitetu Obywatelskiego, późniejszej strony solidarnościowej przy Okrągłym Stole.

Doc. dr hab. ANDRZEJ FRISZKE (ur. 1956) jest historykiem, pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN, członkiem Kolegium IPN, od 1982 r. redaktorem działu historycznego miesięcznika “Więź" (w 1981 r. był redaktorem działu historycznego “Tygodnika Solidarność"), przewodniczącym Stowarzyszenia Archiwum Solidarności. Wydał m.in.: “Opozycja polityczna w PRL 1945-1980", “Oaza na Kopernika. Klub Inteligencji Katolickiej 1956-1989", “Koło posłów Znak w Sejmie PRL 1957-1976", “Polska. Losy państwa i narodu 1939-1989", ostatnio - wspólnie z Marcinem Zarembą “Wizyta Jana Pawła II w Polsce 1979". Przygotowuje opracowanie o “S" w czasie stanu wojennego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005