W imię brata

NAGRODA GRAND PRESS 2017 | Jako strażnik spuścizny po Lechu Kaczyńskim i człowiek wierzący Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że brat nie jest zadowolony z wielu działań PiS. Bo rozmijają się z jego myśleniem o państwie i prawie, o życiu i ludziach.

14.08.2017

Czyta się kilka minut

 / ŁUKASZ OSTALSKI / REPORTER // MONTAŻ „TP”
/ ŁUKASZ OSTALSKI / REPORTER // MONTAŻ „TP”

Po przeczytaniu tego tekstu Jarosław Kaczyński może powiedzieć: „Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego świętej pamięci brata! Niszczyliście go, zamordowaliście, jesteście kanaliami!”. Tak atakował polityków opozycji podczas sejmowej debaty, w nocy z 18 na 19 lipca, gdy wypominano mu cytaty z Lecha Kaczyńskiego, stojące w sprzeczności z obecnymi działaniami PiS.

TEKST NAGRODZONY NAGRODĄ GRAND PRESS 2017 W KATEGORII "PUBLICYSTYKA"

Odrzucając nieakceptowalną formę i złowróżbną treść wypowiedzi, Kaczyńskiemu trzeba przyznać jedno: opozycja traktuje jego brata instrumentalnie. Gdy była jeszcze władzą, nie miała na ustach cytatów z Lecha. Przypomniała sobie o nich dopiero, gdy PiS przejęło władzę, a prezydencki brat został hegemonem. I pamięta tylko o tych frazach, które mogą stanowić zręczną broń na hegemona.

Widząc to, nie można jednak popadać w drugą skrajność: usprawiedliwiać wszystkiego, co robi obóz władzy pod sztandarami z wyszytym nazwiskiem „poległego” prezydenta. Lepiej zestawić to, co robił i mówił – wielokrotnie, a więc całkiem świadomie – Lech Kaczyński z działaniami PiS od momentu, gdy partia przejęła władzę.

Czy PiS realizuje polityczną myśl nieżyjącego prezydenta, czy wypacza jego testament? Oto tekst o deficycie Lecha Kaczyńskiego w PiS, czy raczej o deficycie Lecha w polityce Jarosława.

Lepsza zmiana

Lech Kaczyński chciał dożyć zasadniczej zmiany w państwie. W jego tekstach, wystąpieniach i wywiadach można znaleźć podstawy dla wielu działań obecnej władzy: programu 500 plus, niezależności energetycznej, podporządkowania prokuratury i mediów publicznych rządowi, poważnych zmian w dyplomacji, armii i sądach. Szkopuł w tym, że w wielu obszarach widać też rozbieżności z tym, co robi PiS pod jego szyldem.

Prezydent Kaczyński był przeciwnikiem rozdzielenia prokuratury i rządu. Poparłby więc, gdyby żył, przywrócenie ministrowi sprawiedliwości prokuratorskiej togi. Ale gdzież u Lecha Kaczyńskiego znajduje się myśl, że prokurator generalny może ingerować w każde śledztwo, podjąć w nim każdą decyzję i zdegradować każdego prokuratora? To myśl Zbigniewa Ziobry, nie Lecha Kaczyńskiego.

Podobnie z obronnością: Kaczyński krytykował uzawodowienie i redukcję armii. Można więc zakładać, że poparłby większość działań Antoniego Macierewicza, na czele z tworzeniem Obrony Terytorialnej, specyficznej wersji poboru do wojska. Ale czy to oznacza, że zgodziłby się na wyrzucenie w krótkim czasie kilkudziesięciu generałów, w tym trzech głównodowodzących? W 2007 r., mając własnego ministra obrony w poprzednich rządach PiS, Aleksandra Szczygłę, prezydent niczego takiego nie zrobił. To myśl Antoniego Macierewicza, nie Lecha Kaczyńskiego.

Prezydent był przekonany, że media prowadzą na niego polowanie z nagonką, dlatego za poprzednich rządów PiS ­(­­­­­2005-07) to jego ludzie weszli z taranem do TVP i przekształcili ją w telewizję rządową. Po kolejnych wygranych wyborach partia powtórzyła tę zagrywkę. Czy Kaczyński byłby jednak zadowolony, patrząc dziś w telewizor? U kresu życia mawiał: „Gdyby to ode mnie zależało, to jeden program dla opozycji, drugi dla rządzących. To najuczciwsze rozwiązanie”. A zatem to, co się dziś dzieje, to myśl Jacka Kurskiego, a nie Lecha Kaczyńskiego.

Prezydent chciał zmieniać dyplomację. Za pierwszych rządów PiS za roszady personalne wewnątrz MSZ odpowiadała minister Anna Fotyga, jego zaufana współpracowniczka. Ale czy prezydent mówił o dyplomatach jako o „złogach”? Czy wymuszał czystkę na placówkach? Nie, dawał nawet przykład: nie wyrzucił watykańskiej ambasador Hanny Suchockiej, którą winił za to, że gdy była premierem na początku lat 90., specsłużby inwigilowały partie prawicowe. Gdy PiS objęło władzę w 2015 r., Suchockiej już w Watykanie nie było, ale została przez rząd usunięta z Komisji Weneckiej, w której zasiadała przez ćwierć wieku. To, co dzieje się dziś w dyplomacji, to myśl Jarosława Kaczyńskiego, a nie Lecha Kaczyńskiego.

Krytykując w 2010 r. zmiany w sądach dokonywane przez Platformę – polegające na podporządkowaniu resortowi sprawiedliwości dyrektorów administracyjnych w sądach – Lech Kaczyński stwierdził: „Na siłę usiłowano zwiększyć kontrolę ministra sprawiedliwości nad sądami i to w sposób śmieszny, uzależniając prezesów sądów od ministra poprzez dyrektorów. Temu się wyraźnie sprzeciwiłem”. Przekonywał nawet, że to PO dybie na niezależność sądów. Dziś minister sprawiedliwości z PiS ma nie tylko swoich dyrektorów, ale też prezesów i wiceprezesów sądów. Znów: to Ziobro, a nie Kaczyński.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że gdyby prezydent żył, dobra zmiana w kluczowych obszarach wyglądałaby zupełnie inaczej.

Polityka zagraniczna

Czy Lech Kaczyński byłby dumny z polityki zagranicznej swego brata oraz swoich dawnych ministrów, Andrzeja Dudy i Witolda Waszczykowskiego? Głównym sojusznikiem PiS wewnątrz UE jest węgierski premier Viktor Orbán, którego już ponad dekadę temu uznał za polityka prorosyjskiego. Rząd lansuje również koncepcję Międzymorza – współpracę 12 krajów UE z basenu Bałtyku, Adriatyku i Morza Czarnego. Zapewne spodobałaby się ona prezydentowi, gdyby nie pewien szkopuł – rząd postawił w ten sposób krzyżyk na Ukrainie. Lech Kaczyński wielokrotnie krytykował politykę zagraniczną rządu PO-PSL za porzucenie jego koncepcji wciągania do zachodnich struktur krajów post­radzieckich – właśnie Ukrainy, Gruzji, a nawet Azerbejdżanu i Kazachstanu. Już w wystąpieniu po zaprzysiężeniu w grudniu 2005 r. mówił o „strategicznym sojuszu z Ukrainą”.

Wygląda na to, że PiS nie ma pomysłu na tak rozumianą politykę wschodnią. Międzymorze jest raczej próbą zbudowania przeciwwagi – czy wręcz konkurencji – dla Niemiec i Francji wewnątrz UE, nie zaś mechanizmem wciągania krajów postradzieckich w orbitę zachodnią.

Lech Kaczyński rozumiał przy tym coś, czego jego brat zrozumieć nie chce: znaczenie symboli dla kruchej państwowości w krajach postradzieckich, zwłaszcza na Ukrainie i Litwie. To on – za co zbierał cięgi i w PiS, i w środowiskach kresowych – unikał nazywania Wołynia ludobójstwem. Czy sprzeciwiał się temu, bo nie uważał rzezi Ukraińców na Polakach za ludobójstwo? Nie – są dowody, że kilkakrotnie w mowie i piśmie Wołyń określił jako ludobójstwo. Ale sprzeciwiał się nadaniu temu określeniu instytucjonalnej rangi, bo wiedział, że oznacza to zmrożenie relacji z Ukrainą, a w konsekwencji przybliżenie Kijowa do Moskwy. „Nasze narody pokazują całemu światu, że nie ma takiego zła w historii, którego nie można przezwyciężyć. Umiejmy z miłosierdziem i odwagą wspólnie modlić się do Boga słowami: »odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom«. O to proszę” – mówił w maju 2006 r.

Po śmierci prezydenta jego brat przestał się jednak patyczkować: rok temu Sejm przyjął najostrzejszą uchwałę w sprawie Wołynia w swej historii. „(...) masowe mordy nie zostały nazwane – zgodnie z prawdą historyczną – mianem ludobójstwa” – napisano w niej. Dziś z kolei szef MSZ atakuje Ukraińców za kult UPA, uzależniając europejskie szanse Ukrainy od pochowania na dobre czerwono-czarnej bandery. W odpowiedzi ukraińskie MSZ wzywa na dywanik polskiego ambasadora – a to tylko jeden z przykładów rosnącego napięcia między PiS a Ukraińcami, które ze wschodnią wizją Lecha Kaczyńskiego nie ma nic wspólnego.

Podobnie jest z Litwą. 10 kwietnia 2010 r. Lech Kaczyński udał się do Smoleńska samolotem – nie pociągiem, jak pierwotnie planowano – bo w ostatniej chwili zdecydował się na wizytę w Wilnie, gdzie Seimas debatował nad ustawą, która umożliwiłaby litewskim Polakom zapis nazwiska w ojczystym języku. Bez powodzenia – litewski parlament upokorzył Kaczyńskiego, odrzucając ustawę w jego obecności. Czuły, a nawet przeczulony na punkcie swego urzędu Kaczyński tym razem zacisnął zęby. „Pozostaję optymistą. Mam nadzieję, że do tej sprawy jeszcze się powróci. Jestem zwolennikiem bardzo dobrej współpracy obu krajów” – powiedział. Dwa dni później już nie żył.

Ze względu na traktowanie polskiej mniejszości relacje z Litwinami do najłatwiejszych nie należą. Ale czy na ich poprawę wpłynie kontrowersyjny pomysł MSWiA? W związku ze 100-leciem odzyskania niepodległości resort zaproponował konkurs na symbole graficzne dla nowych paszportów. Wśród nich znalazł się nie tylko lwowski Cmentarz Orląt – kolejna cegiełka do pogarszających się relacji z Ukrainą – ale także wizerunek wileńskiej Ostrej Bramy. Znów: noty, protesty, ambasadorowie na dywanikach. Tak ma wyglądać zmieniona na dobre przez PiS jagiellońska polityka świętej pamięci prezydenta?

Wojna z Europą

Lech Kaczyński nie był euroentuzjastą. Ale jest mało prawdopodobne, że poszedłby na tak totalną wojnę z Brukselą i większością państw członkowskich, na jaką zdecydował się jego brat. Trybunał Konstytucyjny w wielu odsłonach, do tego sądy, Puszcza Białowieska, no i uchodźcy – a to zapewne lista wciąż niekompletna.

Jak prezydent zachowałby się w sprawie uchodźców? Nie dowiemy się. Z jednej strony nie lubił dyktatu Brukseli, choć z drugiej we wszystkich jego wystąpieniach widać było, że ma znacznie większą wrażliwość społeczną od brata.

Czy jednak jest w PiS ktoś, kto uważa, że Lech Kaczyński zaakceptowałby ignorowanie orzeczenia unijnego sądu, czyli Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, w sprawie wstrzymania wycinki Puszczy Białowieskiej? On, profesor prawa i legalista? On, który — jak przypominają ekologowie i Marta Kaczyńska — jako prezydent rozważał zwiększenie parku narodowego aż sześciokrotnie, na „cały obszar polskiej części tego pierwotnego lasu”?

Grając często w polityce europejskiej konfrontacyjnie, Lech Kaczyński potrafił się cofnąć w zamian za niewielkie ustępstwa. Dwie najbardziej wyraziste historie dotyczą negocjacji traktatu lizbońskiego oraz prac nad pakietem klimatycznym. Negocjowany w 2007 r. traktat osłabiał siłę głosu wewnątrz UE krajów średniej wielkości, takich jak Polska, faworyzując największe państwa – w praktyce Niemcy i Francję. Kaczyński długo nie chciał się na to zgodzić, ustąpił jednak po wielogodzinnych, nocnych negocjacjach w czerwcu 2007 r., w zamian za dość iluzoryczny mechanizm blokujący decyzje (tzw. mechanizm z Joaniny). Potem czekał z ratyfikacją traktatu, przyznając, że ma wątpliwości.

Po interwencji rosyjskiej w Gruzji w 2008 r. mówił mi w wywiadzie: „Wydarzenia gruzińskie pokazały, że polityka zagraniczna Unii ustalana jest tylko między dwiema stolicami: Paryżem i Berlinem. Oznacza to, że prawo międzynarodowe nie obowiązuje i że postanowienia można dowolnie zmieniać, jeśli taka jest wola najsilniejszych. Nie może być na to zgody w najlepiej rozumianym interesie Polski”. Ale po chwili dodał: „Polska nie będzie tym krajem, który nie dopuści do ratyfikacji, ale muszą jej dokonać wszystkie inne państwa”. Podpisał traktat 10 października 2009 r., dokładnie na pół roku przed śmiercią. Dla prezesa PiS traktat jest niewygodny. Gdyby podpisała go Platforma, ruszyłby na nią ciężką kawalerią.

Z pakietem klimatycznym kłopot był podobny. Miał doprowadzić do redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2020 r., ale ten cel był groźny dla Polski, bo uderzał w naszą energetykę, opartą na węglu. „Zgodziłem się na politykę klimatyczną z punktu widzenia Polski ryzykowną. To był mój gest w stosunku do pani kanclerz Angeli Merkel” – wspominał potem Lech Kaczyński. Ten cytat wypominał mu nawet po śmierci Donald Tusk, dowodząc, że to prezydent wystawił polską gospodarkę na ryzyko związane z wprowadzeniem pakietu.

Choć może to dziś uwierać jego brata, Lech Kaczyński zdawał sobie sprawę, że silnej pozycji Polski w UE nie zbuduje się na wojnie z Brukselą i kluczowymi państwami członkowskimi. Obecny rząd walczący z UE o kornika drukarza nigdy by się na tak daleko posunięte ustępstwa jak w sprawie traktatu czy pakietu klimatycznego nie zgodził. Bo brat prezydenta na arenie unijnej nie potrafi się cofać, nawet kiedy kroczy błędną ścieżką. To jeden z obszarów, w których mu Lecha brakuje najbardziej.

Polityka historyczna

Nie ma w PiS wierności wobec polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego. Widać to wyraźnie w kwestii dwóch historycznych wydarzeń, które spinają klamrą historię PRL. Pierwsze to powstanie warszawskie, drugie – Okrągły Stół.

Pamiętam taką scenę. Przeprowadzamy wywiad z Lechem Kaczyńskim dla „News­weeka”. Jest sierpień 2008 r., tuż po rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.

„– W wystąpieniu rocznicowym postawił pan zadziwiający zarzut, że III RP nie pielęgnowała pamięci powstania warszawskiego – zauważamy.

– Ależ oczywiście, że nie. Dlaczego ja dopiero teraz odznaczam setki powstańców? Dlaczego Muzeum Powstania Warszawskiego powstało dopiero wtedy, kiedy ja byłem prezydentem Warszawy?

– Tego nikt nie kwestionuje. Ale choćby 50. rocznica powstania była obchodzona nad wyraz hucznie. Na zaproszenie ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy przyjechali m.in. wiceprezydent USA, prezydent Niemiec, premier Wielkiej Brytanii.

– Była obchodzona, ale bez Muzeum Powstania Warszawskiego, które można było zbudować w dwa lata po odzyskaniu niepodległości. Był też akompaniament oskarżeń powstańców o mordowanie Żydów. Nie było za to wysiłku, by wpisać powstanie warszawskie w polską, a szczególnie w europejską pamięć. I to nie był przypadek. (…)

– Nie zgadzamy się z panem, uważamy, że pamięć powstania była żywa”.

Po tej wymianie zdań prezydent chciał wyrzucić nas z wywiadu – taką tezę uważał za świętokradztwo, a powstanie było dlań jednym z najważniejszych mitów polskiej niepodległości.

Po Smoleńsku lider PiS nie przejął jednak powstańczej misji brata. Jarosław Kaczyński wyraźnie przekierunkował wyobraźnię zwolenników swojej partii (i działanie państwowych instytucji) na budowanie kultu żołnierzy wyklętych. Część dawnych, rozgoryczonych współpracowników Lecha widzi w tym swoisty symbol. O ile ich patron czcił zryw, który był decyzją podjętą w ramach struktur Państwa Podziemnego, to dziś na piedestale stawiani są partyzanci, którzy działali niczym samotne wilki, jednoosobowo decydując, co jest dobre, a co złe. To ma pokazywać różnicę w podejściu do państwa między Lechem a Jarosławem.

Nawet jeśli jest to wysnuwanie zbyt daleko idących wniosków, faktem jest, że powstanie warszawskie w mitologii obecnej władzy zeszło na dalszy plan. Tegorocznemu 1 sierpnia daleko było do 1 marca, gdy obchodzono Dzień Żołnierzy Wyklętych.

W dodatku pod pretekstem rozpalania kultu Wyklętych PiS wciąga w swą orbitę ONR i Młodzież Wszechpolską, mimo że Lech Kaczyński nie cierpiał narodowców za ich rasistowskie przewiny z międzywojnia („Ja mam głęboką niechęć do endecji. Nie wynika ona z tego, że nie doceniam jej wielkich zasług w krzewieniu polskiej świadomości narodowej, na przykład wśród chłopów. Ale postawienie na antysemityzm jako element konsolidacji narodowej było zasadniczym błędem. (...) Antysemityzm, który zatruł umysły niemałej części ludzi, to nieszczęście dla Polaków. Jako zjawisko nie ma on żadnego usprawiedliwienia.”).

Pamiętam inny ze swych wywiadów z Lechem Kaczyńskim, przeprowadzony na początku 2009 r. W dziennikarskim tercecie rozmawialiśmy z nim głównie o Okrągłym Stole – to była 20. rocznica przełomowych negocjacji między Solidarnością a komunistami. W druku usunęliśmy z wypowiedzi prezydenta jedno, nazbyt belferskie zdanie. Dostał białej gorączki – w następnym numerze musieliśmy je opublikować tłustym drukiem. „Interpretowanie Okrągłego Stołu jako swoistego porozumienia organicznego to fatalny błąd o niezwykle negatywnych skutkach” – zwracał uwagę prezydent. Jednak ta krytyka tamtych negocjacji była dopiskiem do całego wywiadu uzasadniającego rozmowy z komunistami. Lech Kaczyński mówił bowiem: „Zawsze traktowałem Okrągły Stół jako posunięcie czysto taktyczne w ramach gry o wolną Polskę. Do dziś twierdzę, że było ono konieczne. Taktyka bezpośredniego starcia z władzą nie mogła się skończyć dobrze”. Pytaliśmy: „Uczestniczył pan we wszystkich poufnych rozmowach prowadzonych ponownie w Magdalence. Wielu wierzy, że zawarty tam został potajemny układ między komunistami a częścią liderów Solidarności. Czy tak było?”. Odpowiadał: „Nie było żadnych tego typu ustaleń. Nie było żadnej umowy o podziale władzy, tym bardziej o podziale majątku”.

Nie, Jarosław Kaczyński nie atakuje Okrągłego Stołu, picia wódki w Magdalence i kontraktowych wyborów, przed którymi komuniści zastrzegli sobie pozycję dominującą – ale głównie dlatego, że w tym wszystkim uczestniczył jego brat. Nie zmienia to faktu, że obsadził na wysokich stanowiskach w PiS ludzi, którzy mają całkowicie odmienne zdanie. Przykładem Antoni Macierewicz, który uważa Okrągły Stół i wybory w czerwcu 1989 r. za początek zdradzieckiego układu leżącego u podstaw III RP.

Sądy i trybunały

Lech Kaczyński był krytykiem wymiaru sprawiedliwości i toczył wyraziste spory z Trybunałem Konstytucyjnym. W jednym z ostatnich wywiadów mówił: „Tak, sądy są nieobiektywne w stopniu horrendalnym”. To on jako pierwszy polski prezydent – a dopiero za jego przykładem Andrzej Duda – odmówił powołania części sędziów przedstawionych mu do akceptacji przez Krajową Radę Sądownictwa. Zdarzało mu się też brutalnie atakować konkretnych sędziów: najbardziej widowiskowym przykładem była tyrada wobec sędzi Małgorzaty Mojkowskiej, która prowadziła proces lustracyjny Zyty Gilowskiej, wicepremier od finansów w poprzednich rządach PiS. Prezydent wypomniał jej ojca w „Trybunie Ludu”.

W maju 2006 r. prezydent nie pojawił się na uroczystości z okazji 20-lecia Trybunału Konstytucyjnego. Ponieważ wcześniej TK wyrzucił do kosza kilka ważnych ustaw rządzącego PiS, ta nieobecność uważana była za demonstrację. Ale na uroczystości był prezydencki wysłannik z listem do sędziów. A zatem nawet w sytuacjach konfliktu władzy z sędziami dbano o minimalne standardy. Za obecnych rządów PiS Trybunał swe 30-lecie musiał świętować w samotności i to na wychodźstwie, w Gdańsku.

Ważne jest też to, co prezydent napisał ponad dekadę temu w liście do sędziów Trybunału: „W III Rzeczypospolitej Trybunał Konstytucyjny uczynił wiele dla umocnienia rządów prawa, dla większej przejrzystości norm i procedur oraz dla upowszechniania kultury prawnej wśród obywateli. (…) Proszę przyjąć moje wyrazy uznania i podziękowanie za Państwa pracę dla dobra Rzeczypospolitej; za wszystko, czym Trybunał Konstytucyjny zasłużył się dla polskiej demokracji i umocnienia rządów prawa”.

Tuż po objęciu władzy w 2015 r. jego brat mówił o tym samym Trybunale jak o twierdzy postkomunizmu. Przyznawał też, że plan na rozbicie TK wyklarował się w jego głowie ćwierć wieku temu. A zatem Jarosław diametralnie różnił się z Lechem w ocenie działalności Trybunału przez całą III RP.

Prezydent nigdy nie zlekceważył żadnego orzeczenia Trybunału (jak zdarzało się jego spadkobiercom – vide odmowa wydrukowania wyroków w Dzienniku Ustaw) ani sądów (a PiS zbojkotowało orzeczenie Sądu Najwyższego kwestionujące prawo prezydenta Dudy do ułaskawienia b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego). Z tego punktu widzenia praktyka polityczna Jarosława łamie prawne i państwowe tabu, którego Lech nie zakwestionował choćby słowem.

„W Polsce mamy do czynienia z niewątpliwie pełną odrębnością władzy sądowniczej. Pełną i można stwierdzić, że większą niż przeciętnie w Europie. Ja to akceptuję co do zasady i nie zamierzam robić niczego, aby ten stan rzeczy w sposób istotny zmieniać. (…) Władza sądownicza nie podlega, to jasne, ani władzy parlamentarnej, ani tym bardziej władzy wykonawczej” – mówił Lech Kaczyński, powołując sędziów 27 kwietnia 2006 r. Podczas podobnej uroczystości 9 kwietnia 2008 r. dodawał: „Niezależność sądów w naszym kraju jest zagwarantowana bardzo solennie (...). To rozwiązanie, można powiedzieć, modelowe. Jego kształt wynikał z przemyśleń związanych z sytuacją w poprzedniej rzeczywistości ustrojowej naszego kraju”.

Prezydent domagał się zmian w sądach, ale miał na myśli np. ograniczenie odejść najbardziej doświadczonych sędziów do innych zawodów prawniczych, większe pensje, poprawę szkoleń, usprawnienie organizacji pracy sądów oraz zwiększenie efektywności sędziów. O wszystkim tym napisał w liście, który skierował do KRS z okazji jej 20-lecia. „Ustrój wolnej, suwerennej Rzeczypospolitej oparto na klasycznym monteskiuszowskim podziale władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, a także na zasadzie ich wzajemnego równoważenia. Popierany przeze mnie postulat utworzenia Krajowej Rady Sądownictwa stanowił ważny krok na drodze uczynienia z Polski demokratycznego państwa prawa”.

To list napisany na niespełna dwa miesiące przed śmiercią prezydenta – trudno o bardziej reprezentatywną jego opinię. Co na to prezydencki brat? „Krajowa Rada Sądownictwa to jest niewątpliwie instytucja postkomunistyczna. Została wprowadzona zaraz po Okrągłym Stole, jeszcze przez komunistyczny parlament po to, żeby nie można było dokonać zmian w sądownictwie” – twierdzi.

Jedna z ustaw, którą PiS chciało przejąć kontrolę nad sądami, polegała na usunięciu wszystkich członków KRS i wyborze nowych pod dyktando obozu władzy. To jeden z dwóch projektów sądowych zawetowanych przez prezydenta Dudę. Wraz z drugim – dotyczącym Sadu Najwyższego – miał oddać pełną władzę nad sądami w ręce ministra sprawiedliwości.

Poza wszystkim Lech nie zgodziłby się, aby taką władzę dostał akurat Zbigniew Ziobro. Choć to on wprowadził go jako młokosa do resortu sprawiedliwości w 2000 r, to jako prezydent szybko nabrał do niego dystansu. Był wściekły m.in. za operację ABW, która skończyła się samobójstwem Barbary Blidy.

Nie, takiemu człowiekowi całej prokuratury i sądów jednocześnie Lech nie powierzyłby na pewno. A jego brat chciał to zrobić – dziś w PiS Ziobro liczy się bardziej od opinii prezydenta.

Bezczas ludzi Lecha

W partii takiej jak PiS decydujące są właśnie kadry, ich struktura i podporządkowanie. Z tego punktu widzenia awans Ziobry to niejedyna anomalia, do której doszło po śmierci prezydenta. Problem jest szerszy – odejściu przez PiS od politycznego testamentu prezydenta w wielu obszarach towarzyszy systematyczne pozbywanie się jego ludzi.

Dziś za człowieka Lecha Kaczyńskiego uchodzi Andrzej Duda, co jest – mówiąc najoględniej – nieporozumieniem. Duda był prezydenckim prawnikiem, człowiekiem z nadania Ziobry usadowionym w Pałacu Prezydenckim, bez dostępu do ucha ani szczególnych relacji z prezydentem. Podobnie z obecnym szefem MSZ Witoldem Waszczykowskim – przygarniętym do prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego w 2008 r. po tym, jak Sikorski i Tusk wyrzucili go z rządu PO za postawione im publicznie zarzuty torpedowania negocjacji z Amerykanami w sprawie tarczy antyrakietowej. Nie był bliskim człowiekiem Lecha nawet wiceszef jego kancelarii Jacek Sasin, dziś poseł PiS.

Ci, którzy byli najbliższymi, albo zginęli z prezydentem, albo zostali dawno usunięci z PiS.

Dwa najbardziej wyraziste przykłady to Paweł Kowal w polityce i Marzena Kowalska w organach ścigania. Można bez cienia przesady powiedzieć, że ten pierwszy to najważniejszy polityczny wychowanek prezydenta. W 2004 r. współtworzył budowane w szalonym tempie Muzeum Powstania Warszawskiego. Takich jak on zwano „muzealnikami” – tworzyli odrębne środowisko, choć działające w obrębie PiS, to jednak bliższe prezydentowi („Na tych ludziach mi zależało, bo byli młodzi, z innego niż ja pokolenia” – mówił Lech Kaczyński). Dzięki prezydenckiej protekcji Kowal został w 2005 r. posłem, a potem wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i europosłem. Od pierwszych godzin po smoleńskiej katastrofie to Kowal, znawca Rosji i obszaru postsowieckiego, był też pośrednikiem w kontaktach Jarosława Kaczyńskiego z Władimirem Putinem.

To wreszcie on był jednym z autorów pomysłu, by złożyć ciało Lecha na Wawelu, do czego przekonał i PiS, i Kościół. Mimo to Kowal, jak inni „muzealnicy”, padł ofiarą czystki, która była efektem zaostrzenia kursu PiS po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborach prezydenckich w 2010 r. Gdy Kowal związał się z partią Jarosława Gowina, która zawarła umowę koalicyjną z PiS w sprawie wspólnego startu w ostatnich wyborach, Kaczyński osobiście ją złamał w jednym punkcie – w ostatniej chwili zablokował miejsce dla Kowala na wspólnej liście do Senatu. To nie jest przypadkowe usuwanie ludzi Lecha, to zaplanowana, konsekwentna operacja.

W organach ścigania równie drastycznym dowodem jest los Marzeny Kowalskiej. W latach 2000-01 Lech Kaczyński był prokuratorem generalnym i ministrem sprawiedliwości. Wtedy poznał tę młodą stołeczną prokurator i dał jej ważną posadę wiceszefowej stołecznej Prokuratury Okręgowej. Pracowało im się na tyle dobrze, że po objęciu władzy przez PiS w 2005 r. Kowalska awansowała na szefową Prokuratury Apelacyjnej.

Awansowała dzięki Lechowi, na pewno nie dzięki ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, bo akurat z nim darła koty. Ostro oponowała np. przy sprawie kardiochirurga Mirosława G., któremu Ziobro zarzucił mordowanie pacjentów, za co po latach musiał przepraszać.

Gdy rządy objęła Platforma i postanowiła oddzielić prokuraturę od rządu, Lech – ledwie kilkanaście dni przed Smoleńskiem – wywalczył dla Kowalskiej stanowisko zastępcy prokuratora generalnego. To był jego warunek, by zaakceptować na szefa prokuratury sędziego Andrzeja Seremeta.

Gdy ciało Lecha Kaczyńskiego przyjechało do Polski, jego trumna jako jedna z nielicznych – może jedyna – została otwarta. Była przy tym Kowalska. To ona nadzorowała oględziny ciała prezydenta i brała udział w złożeniu go do nowej trumny.

Dziś jest szeregowym prokuratorem w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Gdy PiS doszło do władzy, a Ziobro odzyskał kontrolę nad prokuraturą, zdegradował ją o kilka szczebli. Uderzenie w Kowalską było widowiskowo symboliczne: jej los stał się symbolem mocy ministra, przestrogą dla innych prokuratorów. Skoro można było cofnąć Kowalską o 20 lat w zawodowym życiorysie, można było zdegradować każdego. Dziś nikt w prokuraturze już się do Lecha nie przyznaje.

Podobnie jest w innych obszarach, które przejął PiS. W armii nie ma miejsca dla byłego współpracownika prezydenta, gen. Romana Polki, który zresztą krytykuje działania Macierewicza. Nie ma ludzi Lecha w ministerstwach, mediach publicznych, spółkach skarbu, specsłużbach i państwowych agencjach.

Pożegnanie z Lechem

Smoleńsk przedwcześnie zakończył polityczne życie prezydenta. Przez siedem lat od katastrofy Jarosław Kaczyński najpierw zdołał zbudować kult brata wewnątrz PiS, a teraz próbuje ów kult upaństwowić poprzez pomniki, państwowe nagrody, zmieniane nazwy ulic, szkół i instytucji. W smoleńskiej celebrze ginie jednak myśl Lecha Kaczyńskiego: dziś w PiS, a niedługo w całej Polsce, rozważana i święcona będzie głównie śmierć prezydenta, mniej zaś to, co miał do powiedzenia.

Nałożeniu na rządy PiS szablonu z państwowej myśli Lecha Kaczyńskiego można postawić zarzut ahistoryczności. Wszak ludzie i okoliczności się zmieniają, trudno więc przewidzieć, w jakim kierunku ewoluowałaby przez te lata myśl prezydenta.

Pamiętać jednak należy, że po pierwsze był on przez lata dość konsekwentny w poglądach. Po wtóre, choć brat w naturalny sposób jest strażnikiem jego politycznego testamentu, nie znaczy to, że postępuje zawsze w zgodzie z jego literą i duchem. Bo, po trzecie, sami Kaczyńscy zawsze przyznawali, że miewają odmienne poglądy w wielu ważkich kwestiach.

Paradoksalnie to Smoleńsk doprowadził do odejścia przez Jarosława od linii politycznej Lecha – zdecydowaną ewolucję zastąpiła brutalna rewolucja. Prezes PiS, korzystając z monopolu władzy, wydał wojnę państwu, które oskarża o śmierć brata. W ten sposób nieżyjący prezydent stał się patronem rządów, które w wielu kwestiach drastycznie odbiegają od jego myśli.

W książce „Ostatni wywiad” – zbiorze rozmów z publicystą Łukaszem Warzechą, które miały być dla Lecha Kaczyńskiego paliwem w wyborach prezydenckich w 2010 r., a stały się jego nieoczekiwanym testamentem – opowiadając o swych ideologicznych wyborach, postawił nieprzekraczalne granice. „Każda monopolistyczna władza przynosi ze sobą skazy, które mogłyby mnie zrażać” – podsumował.

Nie dowiemy się nigdy, czy prezydent Kaczyński już się zraził.©

 

Autor jest dziennikarzem Onet.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017