W dźwiękach, nie w nerwach

Pablopavo, pieśniarz: Uznałem, że zaśpiewam „kocham cię!” tak, że będzie coś znaczyć. I dla mnie znaczy. Nic nikomu do tego. Tak musi zostać.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Łukasz Giza / AGENCJA GAZETA
/ Fot. Łukasz Giza / AGENCJA GAZETA

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Podobno dużo pieniędzy zostawia Pan na ulicy.

PABLOPAVO: Granica między nami, sytymi, a ekipą, która ustawia się w kolejce do pomocy społecznej, jest cienka.

Jak cienka?

Ze trzy raty niespłaconego kredytu.

I dlatego Pan daje?

Daję, bo nigdy nie wiadomo, kiedy samemu trzeba będzie wyciągnąć ręce.

To solidarność?

Mnie się zdaje, że większość z tych, którzy stoją w tej kolejce do MOPS-u albo żebrzą na stacji Metro Centrum, to nie żule, tylko resztki, które się nie załapały na transformację po 1989 r.

Będziemy się rozliczać z historii?

Nie musimy, ale żeby być społecznie wrażliwym i przy okazji nie popaść w naiwność, trzeba wiedzieć, dlaczego ta starsza kobieta handluje czosnkiem i bukietami słoneczników na dworcu.

No i dlaczego?

Raz, bo się właśnie nie załapała na tę zmianę. Nie wszystkim udało się być tak zaradnym. A dwa, bo nikt się o nią nie upomina.

Mówił Pan kiedyś, że nie umie śpiewać o sytych i zadowolonych.

Piosenek o tym, że dziewczyny bawią się w klubach, a faceci wydają kasę na drinki, jest dużo. A piosenek o tym, że gość, który żebrze o pięć złotych na Dworcu Zachodnim, to stary szewc, dla którego nie ma pracy w mieście galerii handlowych, jest mało.

I jest pan kronikarzem nieszczęścia?

Strasznie nie lubię tych łatek. Także dlatego, że chyba wszyscy jesteśmy szersi niż etykiety, które nam się przykleja.

To co Pan robi?

Opowiadam historie.

Nieszczęśliwe.

Chodzę po mieście z pięściami zaciśniętymi w kieszeniach i przyglądam się ludziom.

Tak jak w tej piosence o rudej dziewczynie, która idzie ulicą i płacze. Śpiewa Pan o niej na nowej płycie.

To był błysk. Warszawa, oprócz tego, że jest piękna i wzruszająca, bywa też pełna nieszczęść i smutku. Tu jest dużo takich ludzi „hop do przodu”. Aktywni zawodowo. Zapracowani siedem dni w tygodniu. Pozornie zabawni, charyzmatyczni. Bywalcy klubów. Ale nagle mają moment, że idą ulicą i płaczą. I wtedy to jest życie, bez szminki. To jest piosenka o wielkomiejskiej samotności. Chociaż nie czuję się zbyt komfortowo w recenzowaniu swoich piosenek.

A grajkom ulicznym daje Pan pieniądze?

Prawie zawsze.

Dobrze grają?

Na stacji Metro Centrum jest kilku starszych panów, takie niedobitki po orkiestrze z ulicy Chmielnej. Zostawiłem tam już chyba kilka stów. Pięknie grają.

I co Panu robi taki „widok cudzego cierpienia”?

Najpierw to trzeba sobie wprost powiedzieć, żeby nie wpaść w narrację „biały kolonizator patrzy na aborygenów”. Albo, jak pisze Artur Domosławski: „syty człowiek szuka jądra ciemności”.

Jak Pan sobie z tym radzi?

Czasem sobie nie radzę. Czasem przychodzi mi do głowy jakaś myśl, fraza do piosenki, i łapię się na tym, że szukam sobie alibi. Że to, co myślę o wykluczeniu, jest zagłuszaniem wyrzutów sumienia. To znaczy: myślę sobie, że zaśpiewam, bo nikt o nich nie śpiewa, może to, że nagram płytę o ludziach z dworca, jakoś wpłynie na ich los.

Wpływa?

Nie wiem. Czasem spotykam się z ludźmi, którzy mówią, że dzięki kilku śpiewanym przeze mnie kawałkom poczuli się zmotywowani do większego zaangażowania. Ostatnio w Bydgoszczy ksiądz, który zajmuje się bezdomnymi, przyszedł na koncert i prawił mi wiele komplementów. Wszystkie oczywiście były na wyrost.

Ale może przynajmniej w takim duchu to moje śpiewanie jakoś zmienia świat. Z drugiej strony nie mam ambicji być zbawicielem.

A Pan tak nie miał?

Jak?

Żeby rzucić to wszystko i wziąć się za pomaganie?

Ja nie jestem wolontariuszem albo pracownikiem socjalnym. Ja jestem od śpiewania piosenek. Ale nie dam się namówić na snucie poważnych refleksji o kondycji społeczeństwa. Przyglądam się pojedynczym historiom. Czy to jest opowiadanie o świecie? Myślę, że „z samego dna” zawsze widać inną rzeczywistość. Chyba ciekawszą.

Robi Pan w detalu, nie w hurcie.

Otóż to. I przecież prawdziwe życie chyba jest tam, gdzie są detale, a nie hurt.

Na nowej płycie jest więcej czułości, ale raczej do bliskich.

I do bliskich, i do tych spotykanych w bramach i na dworcach.

A gdy Pan wprost śpiewa w piosence „Blask”, że „kocha”, to się Pan nie boi?

Czego?

Że to dość banalne.

W tej piosence nic innego nie pasowało, tylko „kocham cię”.

W sensie rytmicznym?

(śmiech) W każdym sensie. Pasowało do melodii. Ale przede wszystkim było zgodne z tym, co czuję.

Pełno tych wyznań miłosnych u polskich muzyków.

Mnie zawsze bolało w polskich piosenkach to banalizowanie całkiem poważnych słów. Piszesz popowy kawałek o miłości, to najlepiej gdy fraza kończy się jednosylabowym wyrazem. W stylu: „kocham cię, zniknę gdzieś” itd. To wpada w ucho, łatwo się śpiewa, ale przy okazji odziera ze znaczenia tę fundamentalną przecież deklarację. Natomiast pisząc „Blask” uznałem, że w tym momencie „kocham cię” będzie coś znaczyć. I dla mnie znaczy. I nic nikomu do tego. Tak musi zostać.

Na płycie jest jeszcze „Dom dobry”.

I to jest druga piosenka, której się bałem.

Bo jest o Was?

Tak. Jest o mojej żonie, córce i świecie, który tworzymy. W życiu nagrałem kilka piosenek, które są o smutnych relacjach damsko-męskich. Teraz chciałem zmierzyć się z tym, co dzieje się, gdy jest względnie stabilnie. Oddać to dziwne uczucie podszyte strachem, niepewnością i miłością.

Dom taki jest?

Dom jest azylem i ucieczką. To, jak go tworzymy, ma przecież wpływ nie tylko na mnie i Monikę, ale też na naszą córkę.

I jak Monika zareagowała na ten utwór?

Jak zwykle mądrze. Nie było w niej jakiegoś wielkiego zachwytu i wzruszenia. Powiedziała: „No, tak jest. To prawda”. I to była najlepsza recenzja.

„Dom dobry” jest jak wyznanie miłości.

Tak, bo to jest wyznanie miłości. Albo wręcz egoistycznej wdzięczności. Bo gdyby nie moja żona, pewnie bym nie żył albo żyłbym źle.

A może Pan śpiewa tylko dla swojej żony?

Nie. Chociaż gdyby się tak głębiej nad tym zastanowić? Nie wiem. Być może. Nie popadając w jakiś freudyzm, ale podświadomie może się czasem zdarzyć, że używając piosenek, coś chcę jej komunikować, co bałbym się powiedzieć wprost. Z drugiej strony, co jest dla nas ważne, my jednak rozmawiamy.

Przed tym wywiadem był Pan w Powsinie.

Tak. Spacerujemy z córką do różnych miejsc. Trzeba przyznać, że ja dotychczas niespecjalnie lubiłem dzieci. Umiarkowanie mnie ciekawiły. Wolałem dorosłych, którzy zawsze mają jednak coś do powiedzenia.

A teraz?

W związku z tym, że żona ma poważną pracę, ja spędzam dużo czasu z naszą córką. Przestawiło się dotychczasowe życie. Nieważne, czy wracam z trasy koncertowej, czy przez tydzień odpoczywałem. Co dzień wstaję rano około szóstej i zajmuję się dzieckiem. Wiem, że to może brzmieć banalnie, ale co mi tam: moja córka nie ma w sobie jeszcze krzyny cynizmu. Jeszcze tego nie nabyła. I każdy wróbelek w krzakach jest dla niej cudem. Spacerujemy po mieście i ona zatrzymuje się przy każdym kwiatku, nasłuchuje ptaków, jest zdziwiona. To musi robić wrażenie. Ktoś, kto przeżył 40 lat, przeszedł fazę cynizmu, buntu, wkurwienia i bezradności, patrzy na tego dzieciaka i jego zachwyty, i sobie myśli: no tak, przecież ona ma rację, to jest piękne. Ten wróbel jest przepiękny. Czasem mam nawet wrażenie, że my ją wychowujemy zbyt czule.

Dlaczego?

Ona jeszcze nie chodzi do przedszkola, więc nie nabyła tych cynicznych nawyków. Np. ma całkowitą swobodę zabawy w piaskownicy, gdzie – jak się okazuje – obowiązują już pewne zasady.

Jakie?

Na przykład własności. „To jest moja łopatka”. „A to jest babka, którą ja zrobiłem”. Nie słyszałem w ustach mojej córki tego typu deklaracji. Ona wręcz przeciwnie: chodzi wokół tych dzieci i mówi „Proszę, weź sobie moje grabki”. A najciekawsze w tym wszystkim są jednak pozostałe dzieci. Zdziwione trochę, że tak w ogóle można.

Dziecko zmienia perspektywę dorosłego?

W stu procentach. Zawsze czułem się odpowiedzialny za swoją dziewczynę, później żonę. Ale Monika jest dorosła. Ja jej oczywiście nie mogę zawieść, ale gdyby nagle coś się posypało, to ona będzie umiała sobie poradzić. Wyjdzie na prostą. Z dzieckiem jest inaczej. Do pewnego momentu jest całkowicie zależne. Córka jest bezradna bez twojej pomocy i to nakłada większą odpowiedzialność.

Ale też to działa w dwie strony.

To znaczy?

Ja się od córki uczę wielu rzeczy. Np. tego zdziwienia, którym zaraża. Zachwytów małymi rzeczami. Zauważania czegoś, co mijamy już bezrefleksyjnie.

A gniewa się Pan?

Na niesprawiedliwość? Tak. Ale myślę sobie, że ta ewentualna złość jest jednak bardzo blisko kochania. Bo kiedy jest złość na poniżanie ludzi, nieszczęście itd., to zaraz po tym gniewie musi iść miłość. Miłość i gniew dzieli cienka ścianka semantyki.

Nie wiem, czy to wszystko nie jest zbyt ckliwe, ale z drugiej strony chyba mam taki czas. Na ostatniej płycie wprost śpiewam „kocham cię”, co kilka lat temu było dla mnie nie do pomyślenia.

A może dlatego, że świat potrzebuje czułości?

Świat się chwieje. Ja mam dogłębne poczucie, że my jesteśmy w Polsce – a pewnie i w Europie – w momencie krytycznym. Niekoniecznie w sensie politycznym, chociaż to prawda, że wszystko się nurza w politycznym sosie.

To w jakim sensie świat się chwieje?

Narastają jakieś paskudne podziały i górę biorą emocje. Widzę też coraz częściej, że oczekuje się jakiegoś politycznego zaangażowania. Także od muzyków.

Pan się politycznie nie angażuje.

Ponieważ jest tak mało przestrzeni wspólnotowej, to niech chociaż muzyka na te dwie godziny koncertu będzie zawieszeniem broni. Bo jak mamy się napieprzać, to może rzeczywiście najpierw posłuchajmy muzyki. Zawieśmy spory. A nuż nie będziemy do siebie strzelać. Na jednej z płyt Vavamuffin śpiewamy o tej kabalistycznej wizji, że w każdym pokoleniu jest 36 sprawiedliwych, dzięki którym świat przetrwa. Myślę, że ci sprawiedliwi stoją z dala od polityki.

No tak, „w Sejnach nie w sejmach, w dźwiękach nie w nerwach, w ciszy, a nie tam, gdzie panuje pusty rejwach”.

Mówiliśmy o tym, że Polska jest pełna pięknych ludzi mieszkających na osiedlach strzeżonych, ale jest też świat wykluczenia i nędzy. Żyjemy obok siebie. Na tej samej szerokości geograficznej. Do tego trzeba jednak dodać jeszcze jedną ekipę ludzi. Tych wszystkich, którzy po pracy robią wszystko, żeby ich życie nie było nudne i jałowe.

Zna Pan takich ludzi?

Mam kumpla z biedniejszej części Saskiej Kępy, który rozdaje bezdomnym wegetariańskie jedzenie na patelni w Warszawie. Mnóstwo mam takich znajomych, na których, gdy się patrzy, to robi się przykro, że nie żyje się tak jak oni.

Czyli jak?

Chyba łącząc te dwa światy. Drogich knajp, z piwem za 15 złotych, ze światem nędzy i pierogami ruskimi w barze mlecznym za złotych sześć. I tu wcale nie chodzi o to, żeby snuć jakieś melancholijne wizje świata. Ci ludzie, którzy nie chcą żyć od ósmej do szesnastej, wymykający się kieratowi zarabiania i stabilizacji, chcą pełnego życia. A to pełne życie „z samego dna” zawsze jest ciekawsze. Jeśli wierzyć, że istnieje 36 sprawiedliwych, to jestem niemal pewien, że oni teraz szukają takich miejsc wspólnych, gdzie nie ma różnic, podziałów, gdzie możemy być ze sobą. Tak jak ten mój kumpel z Saskiej Kępy: jedzenie może jeść każdy.

Pan gra w piłkę. Może boisko też jest taką przestrzenią wspólną?

No oczywiście! Jest w Warszawie etnoliga, w której grają drużyny obcokrajowców, Polaków, mieszane, damsko-męskie. Boisko może być takim światem bez zadymy. Tak. Grajmy w piłkę. Żeby dobrze grać w piłkę, też trzeba odłożyć na bok karabin.

Czyli co? Koncerty, jedzenie, sport…

No, z tym sportem też nie ma co przesadzać. Pamiętam, to chyba Andrzej Stasiuk gdzieś opowiadał, że siedział w jakimś zachodnim mieście i wszyscy wokół niego biegali i uprawiali jogging. Kultura ciała i dbania o samego siebie. I on sobie wtedy pomyślał, że jednak woli być trochę za gruby, trochę niemłody i palący.

Czyli papierosy?

No tego chyba nie możemy powiedzieć. Na łamach tak szacownego pisma nie możemy namawiać do palenia papierosów. Ale rzeczywiście wydaje mi się, że ci ludzie pracujący w korporacjach, gdy już gadają o czymś poważnym, to właśnie na papierosie. A nie tam, na górze, gdzie jest szef i trzeba klepać w klawiaturę, żeby rosło PKB. No więc jeśli już mamy palić papierosy, to może palmy z nieznajomymi.

A przyszłość będzie dobra?

Raczej jestem pesymistą.

I dlatego śpiewa Pan o czułości?

Może się okazać, że piosenki czasem są mądrzejsze od twórców. I być może rzeczywiście twórcy są jakoś dziwnie skonstruowani, że coś tam sobie myślą, później piszą tekst piosenki i wychodzi, że jest profetycznie. Ale, dla jasności – nie mam raczej na to świadomego wpływu.

To, Panie Pawle, jak żyć?

Nie gonić tak, bo nie ma za czym. I jeszcze może kierować się tą frazą Wiktora Osiatyńskiego: „wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie”. Bez egoizmu, ale bardzo starannie, dbać o siebie i swoje własne uczucia. A, no i jeszcze widzieć się z innymi ludźmi. Bo życie jest paskudne, kończy się niesympatycznie. Świat jest dość okrutny, więc dobrze mieć drugą osobę, która pomaga przez to wszystko przejść. Tak, zgadzam się, czułość, bliskość i dystans. Żeby nie zwariować. ©℗

PABLOPAVO (właśc. Paweł Sołtys) jest muzykiem, wokalistą reggae i jednym z pierwszych w Polsce wykonawców raggamuffin. Urodził się w 1978 r. w Warszawie, która jest tłem większości jego utworów. Bohaterami swoich piosenek czyni zazwyczaj zwykłych mieszkańców stolicy: bezrobotnych, sprzedawców, emerytów. W ubiegłym roku nagrał piosenkę o Jolancie Brzeskiej, aktywistce zaangażowanej w prawa lokatorów, która w niewyjaśnionych okolicznościach zmarła w 2011 r. Pisze także opowiadania, publikowane m.in. w „Lampie” i „Studium”. Koncertuje z zespołami Vavamuffin i Ludziki. Do dziś istnieje założony przez niego w 2001 r. zespół Zjednoczenie Soundsystem. Jest znawcą muzyki i kultury jamajskiej. Studiował rusycystykę. Mieszka na Saskiej Kępie. Jest fanem Legii. Właśnie ukazała się jego płyta pt. „Ladinola”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
PABLOPAVO (właśc. Paweł Sołtys) jest wokalistą i pisarzem. Tłem większości jego utworów jest Warszawa. Koncertuje z zespołami Vavamuffin i Ludziki. Autor zbioru opowiadań „Mikrotyki” (Czarne 2017).
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017