W drodze do Mordoru

BOLESŁAW CHROMRY, rysownik: Parę osób sugerowało, że jeszcze wrócę do Krakowa na kolanach i w worku pokutnym. Inni twierdzili, że uciekłem do Warszawy, bo jestem przegrywem i knurem. Standardowa relacja miłosna między dawną i obecną stolicą Polski.

21.01.2019

Czyta się kilka minut

Autoportret niesygnowany,  na zamówienie „TP”, 2019 r. /
Autoportret niesygnowany, na zamówienie „TP”, 2019 r. /

MICHAŁ SOWIŃSKI: Lubisz rozmawiać o Polsce?

BOLESŁAW CHROMRY: Nie mam wyboru, w końcu wydałem niedawno „Elementarz Polski dla Polaka i Polki z Polski”. Ale nie jest to dla mnie szczególnie trudne, w końcu jestem Polakiem, a rozmawianie o Polsce to nasz narodowy sport. Problem polega na tym, że masowo bierzemy się za niego dopiero, gdy jesteśmy pijani albo pod wpływem innych środków. Nie może się zatem obejść bez złości i agresji. Do tego ringiem jest zazwyczaj rodzinny stół.

Czyli że nie warto?

Absolutnie warto. Choć smutne jest to, że te długie, całonocne dyskusje najczęściej odbywają się w myśl zasady „nie znam się, to się wypowiem”. Ja mam wrodzony lęk przed zbłaźnieniem się, dlatego niestety zazwyczaj siedzę cicho.

Nie wierzę, że nigdy nie dyskutujesz o Polsce.

Owszem, ale na trzeźwo. Choć uważam, że dyskutowanie z osobą o odmiennych poglądach nie ma większego sensu. Wszyscy się tylko czerwienią i tracą hamulce, więc z definicji nie może z tego wyjść nic dobrego.

Jako artysta, który dużo wypowiada się o Polsce, musisz się jakoś z tej polskości doszkalać.

Próbuję, ale możliwości są ograniczone. Jak się raz w rodzinnym gronie pokłócisz o kwestie światopoglądowe, to naprawdę trzeba być masochistą, żeby próbować do tego wrócić. Okazja do doszkalania pojawia się za to codziennie w komunikacji miejskiej. Niedawno zmieniłem pracę i teraz co rano dojeżdżam dwoma tramwajami i metrem. Pracuję na przedpolach warszawskiego Mordoru, więc jestem częścią ludu pracującego stołecznych korporacji. Przystanek przed moim jest duży szpital, więc jadę często z osobami starszymi – ubogimi i bezbronnymi. Zdarza mi się często usłyszeć small-talki na ich temat, od których serce pęka.

Korporacyjna klasa średnia jest częstym tematem Twoich prac.

Oczywiście, to jest przecież mój target. Nie mam za wiele wspólnego z dzisiejszymi studentami czy innymi ekspertami od mrocznych memów. Na co dzień żyję w dwóch światach – z racji wykonywanej pracy jedną nogą jestem w bańce marketingu i reklamy, a drugą w środowisku sztuki i artystów. Tylko stojąc w takim rozkroku mam prawo i możliwość wypowiadania się o jednych albo drugich.

Inaczej się nie da?

Jeśli jesteś cały czas beneficjentem programów stypendialnych czy innych rezydencji twórczych, to twoje życie zamienia się w jedną wielką imprezę, z której tylko na chwilę wyskakujesz, żeby coś stworzyć. Trudno się wtedy komentuje rzeczywistość, bo ma się z nią mocno ograniczone związki.

Żerujesz więc na pracownikach korporacji?

To nie tak! W jednym i drugim świecie ofiarowuję całego siebie, dlatego czuję się uprawniony zabrać coś w zamian. Jestem przy tym szczery, nie kryję się z tym, co robię. Byłoby nieuczciwe, gdybym pracując w korporacji rysował przygody wędkarzy albo górników. Nic o nich nie wiem, więc mogę co najwyżej powielać stereotypy. Z drugiej strony nie jestem reporterem, więc nie czuję się w obowiązku nikogo dogłębnie badać i wypytywać. Współuczestniczę w życiu innych – to podstawa mojej pracy.

Co słychać w tramwaju jadącym do Mordoru?

Niewiele. Wszyscy patrzą w smartfony. Wiem, zabrzmię teraz jak stary dziad, ale muszę to powiedzieć: strasznie mnie to smuci. 90 proc. ludzi, z którymi podróżuję rano i popołudniu, spędza osiem albo dziesięć godzin dziennie przed monitorem. A mimo to po wyjściu z biurowca dalej przez kilkanaście przystanków patrzą w sztuczne światło. Pomijając wszystko inne – co z minimalną higieną oczu? Mnie się robi zwyczajnie niedobrze, jak po pracy widzę Facebooka, Messengera albo Instagrama. Masowo daliśmy się uwieść złudzeniu o permanentnej bliskości i dostępności, które tak naprawdę prowadzą do zamkniętych, hermetycznych wręcz baniek społecznych. Ludzie są w szoku, gdy ktoś próbuje przełamać te komunikacyjne kordony.

Z Twoich rysunków wynika, że w bańkach panuje smutek i depresja.

Bo tak jest, mało kto ma jeszcze zadowoloną minę. Do tego zima: siedzimy w grubych kurtkach w nagrzanych tramwajach, potem wychodzimy na deszcz i wiatr – żeby to na śnieg... Ciężko żyje się w Polsce. Chyba się starzeję, bo coraz bardziej obwiniam za to geografię, a nie politykę.

Gdyby było więcej słońca, żyłoby się lepiej?

I gdybyśmy wreszcie porzucili ten chory etos wiecznego zapieprzania. Wiem, że wcześniej nie było sprzyjających okazji, ale może już pora nauczyć się kapitalizmu? OK, zapieprzajmy, ale w pewnych granicach. No jakoś korzystajmy z tego. Tymczasem utrzymujemy fikcję 40-godzinnego tygodnia pracy – przecież tego się nawet fizycznie nie da wyrobić! Z drugiej strony może ja akurat nie powinienem tak bardzo narzekać, bo jakby tu w końcu nastało skandynawskie szczęście i dobrobyt, to nie miałbym tematów.

Portrecista Mordoru straciłby pracę?

Jeśli jestem portrecistą czegokolwiek, to wyłącznie swojego życia. Nie żeby było ono szczególnie ciekawe – jestem w sumie zwykłym wyrobnikiem, podobnie moja żona i większość naszych znajomych.

Ostateczny krach idei artysty?

Krew mnie zalewa, gdy ktoś ze zdziwieniem, a wręcz z wyrzutem, pyta, jak to możliwe, że Bolesław Chromry pracuje w agencji reklamowej. Ludzie myślą, że oglądam cały dzień TVN24, wciągam kokainę i rysuję śmieszne rysunki o Polsce. Niektórzy rysownicy być może tak robią, ale gdybym miał tylko siedzieć w domu i zajmować się sobą albo Polską, tobym zwariował. To banał, ale praca artysty polega na grzebaniu we własnej historii i psychice, więc niezbędny jest bufor bezpieczeństwa.

Jednak jesteś artystą politycznym.

Nie uprawiam polityki w sensie ścisłym, nigdy nie mówię publicznie o swoich poglądach. Ale ta rzeczywistość mi się wsącza nieustannie, więc pewnie widać ją także w moich pracach.

Sztuka może coś zmienić w świecie?

Oczywiście! W tej kwestii jestem staroświeckim idealistą. Bardzo często rysuję zwierzęta, zwłaszcza pieski, które są szczególnymi stworzeniami, zasługującymi na każdą ilość czułości. Często robię coś dla fundacji Plaskaty Azyl, która pomaga w adopcji bezdomnych zwierząt z wklęsłymi pyskami. Jeśli uda mi się zainteresować ich losem choćby jedną osobę, to dla mnie duży sukces. Natomiast nie czuję potrzeby komentowania rzeczywistości na bieżąco. Wierzę w szczątkowy etos artysty i real time marketing się w nim nie mieści. Musi być czas, żeby wyobraźnia i wrażliwość zdążyły przefiltrować nadmiar bodźców ze świata.

Relacja między Krakowem i Warszawą to kolejny ważny temat w Twoich książkach i wystawach.

Latem udzieliłem wywiadu, gdzie opowiadałem o swojej wyprowadzce do Warszawy i o plusach mieszkania w stolicy. W kilku miejscach w internecie zostałem zwyzywany od zdrajców. Parę osób sugerowało, że jeszcze wrócę do grodu Kraka na kolanach i w worku pokutnym. Inni twierdzili, że uciekłem, bo jestem przegrywem i knurem. Czyli standardowa relacja miłosna między dawną i obecną stolicą Polski.

Hejt za zmianę adresu?

Było tam też o tym, że jeżeli ktoś całe życie mieszka w Krakowie i dalej mu się podoba, to musi być permanentnie pijany. Ale było to zdanie wyrwane z kontekstu i dotyczyło tak zwanego środowiska artystycznego. Cóż, leady i cytaty rządzą się swoimi prawami.

Czyli jednak fajniej w Warszawie?

Zdecydowanie. Już nie wracam. Wziąłem kredyt i kupiłem mieszkanie, więc przez najbliższe trzynaście lat nie mam wyjścia. Ale chyba nie ma wstydu, hipoteka ludzka rzecz.

Skoro jesteśmy przy kredycie – jesteś artystą pokoleniowym?

Nigdy tak o sobie nie myślałem, a jeśli kiedyś zacznę, to możesz mi połamać prawą rękę w wielu miejscach, żeby już nigdy się nie zrosła.

Twoje rysunki są jednak czytelne głównie dla ludzi mniej więcej w naszym wieku, czyli trzydziesto­parolatków.

Opowiadam o zwykłym życiu, do tego potocznym językiem. Może dlatego? Na co dzień mam takie problemy jak brak mate w Żabce. Nie ma co ukrywać, tym żyjemy w tak zwanym prawdziwym życiu. Pewnie dlatego największym hitem w sieci był rysunek pracownika Żabki – kościotrupa, który pyta: „Jakie sosy?”. Wszyscy, każdego dnia, doświadczamy dokładnie tego samego. Chyba już nie umiem opowiadać o rzeczach wzniosłych, bo mam śmietnikową pamięć. Nawet jak z kimś rozmawiam, to ciągle popadam w dygresje, które rodzą kolejne dygresje. Ale ludzie często się z tego śmieją, więc może nie jest jeszcze tak źle?

Jesteś satyrykiem?

Chyba nie, myślę o swoich pracach bardzo poważnie. Ale cieszy mnie, że przy okazji mogę wzbudzić u kogoś radość. Kiedyś trochę śmiałem się z hipsterów i ich stylu życia. Dziś, w porównaniu z całym komercyjnym syfem influencerów i podobnych im mutacji, myślę o nich raczej z czułością i sentymentem.

Pytasz, czy jest jeszcze piękno na świecie? Jest, z całą pewnością. Oprócz tego, że jestem zwyrodniałym rysownikiem, to także z żoną kolekcjonujemy sztukę współczesną. Oczywiście w praktyce wygląda to tak, że się z kolegami i koleżankami wymieniamy pracami. „Kolekcjoner sztuki” jednak brzmi lepiej, przyznasz. Ale tak serio – bardzo lubię sztukę, kupuję sobie drogie albumy, czytam dużo literatury, oglądam filmy. Sam mam grubą, brutalistyczną kreskę i lubuję się w estetyce syfu, ale wierzę głęboko, że można inaczej.

Z Twoich rysunków bije przede wszystkim dojmujący smutek. Choćby w dwóch powieściach graficznych – „Renacie” i „Pokrzywach”.

Z tymi dwiema książkami to jest osobna historia. Zacznę dookoła – właśnie skończyłem czytać biografię Krzysztofa Kieślowskiego autorstwa Katarzyny Surmiak-Domańskiej. Nigdy nie byłem wielkim fanem jego kina, ale dowiedziałem się, że praktycznie przez całe swoje życie był w bardzo ciężkiej depresji, do tego nigdy nieleczonej. Uderzyło mnie to, bo sam się z tym przez lata zmagałem. A „Renata” i „Pokrzywy” to właśnie zapis moich wspomnień z dzieciństwa, czyli czasów późnej transformacji na szarym blokowisku. Chciałem w końcu rozliczyć się z własną przeszłością. To taki realizm magiczny czasów dzieciństwa, aczkolwiek ta magia była bardzo ponura, żeby nie powiedzieć: czarna. Dopiero po ich stworzeniu zdiagnozowano u mnie zespół lęku uogólnionego. Gdy się w końcu tego dowiedziałem, wiele rzeczy z mojej przeszłości stało się dla mnie bardziej zrozumiałych.

Ten Kieślowski, skoro go wspomniałeś, faktycznie pasuje.

Gdy pytano mnie przy okazji premiery tych dwóch pierwszych książek, zupełnie od czapy, o pomysły na ekranizację, od razu zacząłem kombinować z poetyką kina moralnego niepokoju. Od dzieciaka nasiąkałem tymi filmami. I choć teraz ich nie znoszę, to jednak siedzą we mnie głęboko.

We wszystkich nas siedzą.

No właśnie, może to jest źródło naszych problemów? Przecież to kino tworzyli ludzie w ciężkiej depresji, którą zainfekowali naszą wrażliwość. Teraz, gdy już sobie to wreszcie uświadomiłem, nigdy nie zdecydowałbym się na obejrzenie filmu Kieślowskiego. Technicznie to oczywiście świetny reżyser, ale emocjonalnie po prostu nie miałbym na niego siły.

„Renata”, historia starszej kobiety, której życie po wylewie powoli dogasa na kanapie przed telewizorem, kończy się chyba najsmutniejszym zdaniem w całej historii najsmutniejszych zdań: „życie jak zapomniany ziemniak w kącie zagraconej piwnicy”.

Trudny sobie wybrałem temat na debiut... Ale chyba też nigdy potem nie byłem już tak radykalny. Jeśli mogę sobie pozwolić na taką konstatację: to właśnie moja wariacja na temat Kieślowskiego, którym nasiąkłem za młodu.

A dlaczego tak lubisz w swoich rysunkach wyliczanki?

Bo w ten sposób mogę przekazać na jednej kartce maksymalnie dużo treści. Ale od zawsze lubiłem zestawiać ze sobą rzeczy. Jak jeszcze istniała sieć delikatesów Alma, to wchodziłem na ich stronę i wrzucałem sobie do koszyka różne rzeczy. Wyobrażałem sobie, że mam już dorosłe życie i mnie na to wszystko stać. Jak już sobie nafantazjowałem do syta, wyłączałem stronę. Algorytmy reklamowe musiały wariować. W sumie dalej to robię, tylko teraz kolekcjonuję gazetki z marketów i planuję zakupy. Dobudowuję do tego scenariusz, na przykład: jesteśmy na Mazurach w domku w głuszy i zostałem wyznaczony jako zaopatrzeniowiec. Co zatem powinienem kupić?

Melancholia późnego kapitalizmu?

Jesteśmy z tego samego rocznika, niby urodziliśmy się w PRL-u, ale go nie pamiętamy. Z drugiej strony lata 90. prawie w całości były zbudowane z artefaktów tamtej epoki, do tego dalej trwała bieda, tylko nieco podkolorowana.

Moje pierwsze zachwyty dzieciństwa wiążą się z pojawieniem się na rynku jogurtów owocowych i zupek chińskich. Na kapitalizm nie było wtedy żadnych filtrów, do tego byliśmy dzieciakami, więc chłonęliśmy wszystko jak leci, bez żadnego opamiętania. I teraz wychodzą różne zboczenia, od których się już nie uwolnimy. Ale nie cofnąłbym się w czasie, w sumie fajnie być w końcu dorosłym. Mogę teraz nosić bez zażenowania coraz bardziej kolorowe ciuchy. ©℗

BOLESŁAW CHROMRY (ur. 1987, wł. Damian Siemień) jest rysownikiem, malarzem, ilustratorem i poetą. Absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zadebiutował w 2015 r. powieścią graficzną „Renata”, rok później wydał kolejną – „Pokrzywy”. Ostatnio ukazał się także jego „Notes dla ludzi uczulonych na gluten i laktozę” oraz „Elementarz Polski dla Polaka i Polki z Polski”. Urodzony w Nowej Hucie, obecnie mieszka w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2019