W domu u ojca

Co robi i jak żyje ksiądz Wojciech Lemański? Czy jest szansa, że nałożona na niego kara suspensy zostanie wkrótce zdjęta?

23.12.2016

Czyta się kilka minut

Ks. Wojciech Lemański na uroczystościach 73. rocznicy wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim. Warszawa, kwiecień 2016 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER
Ks. Wojciech Lemański na uroczystościach 73. rocznicy wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim. Warszawa, kwiecień 2016 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER

Nie może założyć ani sutanny, ani koloratki. Ten skrawek bieli, który jest niemal w DNA każdego gorliwego księdza, dla niego jest dziś niedostępny. Osoby dobrze go znające mówią mi, że moment jej zdjęcia był dla niego potwornie bolesny.

Dobrze to rozumiem. Trzy lata temu spotkałem ks. Lemańskiego w Tłuszczu pod Warszawą, miejscowości po sąsiedzku z Jasienicą, skąd dopiero co wyjechał, ustępując miejsca administratorowi przysłanemu przez Kurię Warszawsko-Praską. Przyjął go wówczas do swojego domu ks. Jan Gryciuk, człowiek zdruzgotany przez własny nałóg alkoholowy. Tam pytałem ks. Lemańskiego, czy koloratka go „czasami nie uwiera”. Zareagował bardzo emocjonalnie.

– Czy cokolwiek z ostatnich 30 lat mojego życia by na to wskazywało? – odpowiedział, a pytanie uznał za wręcz obraźliwe. – Mógłby pan o to pytać księdza, którego spotkałby w pubie – bez koloratki. Albo w klubie gejowskim – po cywilu. Na plaży nudystów – bez ubrania. W takich sytuacjach mnie pan nie spotkał. I nie spotka. Nawet na zakupy jeżdżę w koloratce – dodał.

Teraz też staram się zapytać ks. Lemańskiego o tę koloratkę. Nie zgadza się na wywiad. Kara suspensy nałożona na niego przez abp. Henryka Hosera jest w mocy, a ksiądz chce dochowywać zakazu wypowiadania się w mediach. Mieszka w domu swojego ojca w rodzinnej wsi, w Chotomowie pod Warszawą. Nie jest skory zapraszać gości do siebie.

Kilka lat temu na pytanie „kim jesteś?” odpowiadał: „Prostym proboszczem z wiejskiej parafii”. A kim jest dziś? Prostym księdzem mieszkającym na wsi, skonfliktowanym z warszawsko-praskim arcybiskupem. Nie ma stałej pracy, pensji ani zasiłku z kurii. Nie zamieszkał w domu księży emerytów. Żyje z oszczędności, z ofiar i z tego, co podarują mu ludzie – często z byłych parafii. Dwóch biskupów przekazało mu kilkaset swoich intencji mszalnych. Chata jest własna, a ojciec otrzymuje emeryturę, więc nie przymierają głodem.

Tułaczka rogatej duszy

– Rogata dusza. Na pewno nie jest łatwym człowiekiem – słyszę od osób, które byłego proboszcza z Jasienicy cenią i są mu życzliwe. Już jako dziecko walczył o swoje. W rodzinie krąży taka historyjka: gdy kard. Stefan Wyszyński odwiedził sierociniec im. Piusa XI w Chotomowie, to przy okazji wziął małego Wojtka na ręce – miał wtedy trzy, może cztery latka. Dał mu cukierka. Zapytał: „Chcesz drugiego?”. „Chcę” – odpowiedział Wojtek. Na to Wyszyński: „Dałbym ci trzeciego, ale masz tylko dwie małe rączki”. „Ale mam jeszcze kieszonkę” – odparł maluch. Już wtedy potrafił zawalczyć o swoje. Nawet z prymasem.

Gdy abp Hoser nakazał ks. Lemańskiemu opuścić plebanię w Jasienicy, jako gość pomieszkiwał u ks. Jana w okazałym domu. Na piętrze miał swój pokoik, komputer, masę papierów, wyremontował łazienkę, aby móc tam funkcjonować. Była też kaplica w drewnie, mały ołtarz, a na ścianie także portret abp. Henryka Hosera. „Mój biskup” – mówił ks. Lemański, bez względu na to, jak bardzo zaogniony był ich spór. Wspólnie obaj księża odprawiali msze. Parafianie z Jasienicy, którzy solidaryzowali się z ks. Lemańskim, regularnie podrzucali mu wędliny, ciasta, chleb i słoiki.

Zresztą wierni dokarmiają go nie pierwszy raz. Bywało tak już na Białorusi, gdzie w latach 90. był proboszczem. „Kolęda, pierwsza od 50 czy 60 lat. Niesamowita radość ludzi, którzy płaczą. Kiedy przychodziłem, starali się dla mnie coś przygotować. Tam była bieda, wręczali mi trzy jabłka albo garść cukierków. To było cudowne, choć krępujące” – wspominał.

Z Tłuszcza wyjechał po blisko roku. Ks. Jan nie kryje, że „władze kościelne” krzywo patrzyły na niego po tym, jak przyjął ks. Lemańskiego do siebie. Dalej jednak utrzymują kontakty, a gdy sędziwy kapłan trafił do szpitala, to dzwoniono do ks. Lemańskiego jako osoby bliskiej.

Odwiedza też Jasienicę i Otwock, a czasami jeździ też do Świra na Białoruś. Adam Kisiel, były parafianin z Jasienicy: – Zapraszamy go po przyjacielsku, aby w święta podzielić się opłatkiem, tak samo w Wielkanoc i na urodziny. Wcześniej zamawiamy mszę u proboszcza. Ks. Wojciech uczestniczy w niej siedząc w ławach, w trzecim, czwartym rzędzie. Jest nam go po prostu szkoda. Jest tylko człowiekiem, a ludzie czasami się załamują, mają wątpliwości. Chcemy więc, aby wiedział, że ma wsparcie w grupie mieszkańców swojej byłej parafii.

W ostatnie urodziny przyszło kilkadziesiąt osób.

Powrót syna

Ks. Lemańskiego przyjął pod dach ojciec, dziś 87-letni weteran powstania warszawskiego (ps. „Grusza” i „Kajtuś” z batalionu „Obroża”).

To raczej chata tuż przy ulicy niż dom – cztery pokoiki, kuchnia i poddasze, elewacja z płyt wiórowych zaimpregnowanych brązową farbą, białe okna, w których stoją sztuczne storczyki, niewielki ogród głównie z kwiatami. W środku niskie stropy, stare meble. Pamiątki z powstania, zdjęcia kompanów walki, obrazki, ordery i medale – pokój seniora jest jak izba pamięci. Skromne obejście, garaż i szczekający pies ojca. Kota Wikarego, który był pod opieką ks. Lemańskiego w Jasienicy, zaadoptowali parafianie, nie przeprowadził się.

Na czas powrotu – ma nadzieję, że tymczasowego – ks. Lemański przywiózł ze sobą górę książek, które podpierają teraz ściany: historia, religia, Holokaust, literatura piękna. Trudno je było w chacie nawet pomieścić. W domu – wynika z relacji gości – jest mrowie obrazków, wielki wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, krzyże, zdjęcia rodzinne. Mosiężny żydowski świecznik na siedem słupów wosku (ks. Jan przypomina, że to od niego) stoi przed jeszcze większym krucyfiksem. Te rzeczy mają swoje historie, ale dopóki ks. Wojciech nie może wypowiadać się publicznie, pozostają nieopowiedziane.

Ks. Wojciech opiekuje się ojcem. Tą samą skodą, którą porusza się od lat, podwozi go na spotkania z innymi weteranami. Powrót syna, jak słyszę z relacji przyjaciół, był dla ojca trudny – boleśnie reaguje, gdy pojawia się kwestia sytuacji Wojtka w Kościele.

Matka ks. Wojciecha nie żyje od lat – zmarła na nowotwór, zanim na jej syna spadł grad kościelnych kar. Dla niej kapłaństwo Wojciecha było niełatwe do zaakceptowania. Gdy jednak wchodził na tę ścieżkę, wspierała go, jak mogła. Raz miała go odprowadzić na pielgrzymkę, ale – choć nic ze sobą nie wzięła – poszła aż do Częstochowy.

– Postanowiła sobie, że jeśli taka nieprzygotowana pójdzie i dojdzie na Jasną Górę, to zapewni mi wsparcie – że ja również wytrwam jako ksiądz do końca mojej drogi – wspominał po ponad 30 latach ks. Lemański.

Jej grób znajduje się niedaleko domu. Na cmentarzu naprzeciw kościoła: choć śnieg napadał poprzedniego dnia, z granitowego nagrobka matki został starannie zamieciony. Po kwiatach też widać, że przyniesiono je niedawno. Kto tak dba? Kiedy – sam ks. Lemański to mówił – chciał odpocząć od problemów i pozbierać myśli, to chodził w Jasienicy na cmentarz. I jeździł do Treblinki. Wracał „uspokojony, wyciszony, oczyszczony”.

Rozmawiam z jedną z mieszkanek Chotomowa spotkaną na cmentarzu: – Lemański ponoć miał być w domu księży emerytów. Nie wiem, co się z nim dzieje i czy tam jest. My naprawdę nie wiemy, czy wrócił do wsi, czy go tu nie ma – mówi.

Przed progiem kościoła

W kościele w Chotomowie słyszę, że ks. Lemański nie przychodzi na msze. – Nigdy go tutaj nie widziałem – mówi osoba na bieżąco zaangażowana w życie parafii. Nazwiska mam nie podawać, bo sprawa delikatna, a jeden z duchownych, których wydała wieś, zrzucił wcześniej sutannę i odszedł z kapłaństwa. Probostwo – słyszę – nie otrzymało nawet oficjalnej informacji, czy ks. Lemański jest wśród nich, czy nie.

Przestąpić próg neogotyckiego kościoła, w którym ks. Lemański służył jako ministrant, byłoby teraz dla niego zbyt trudno. Bo i jak miałoby to wyglądać? Ksiądz, który tu i między tymi ludźmi dorastał, teraz jako ksiądz – choć bez sutanny i koloratki – miałby zasiąść w ławach, nie mogąc nawet koncelebrować mszy?

Do kościoła, gdy pozwala na to zdrowie, chodzi za to ojciec ks. Wojciecha. – Widujemy go regularnie – słyszę w świątyni. Senior też zresztą służył w tym kościele. Jest takie zdjęcie: rok 1947, kard. Wyszyński w Chotomowie idzie w procesji, a wymachujący kadzielnicą Józef Lemański, wówczas młodzian, w białej komży wysforował się na czoło. Rysy twarzy wyraźnie podobne do Wojtka, który urodzi się 13 lat później.

Duchowny – nim abp Hoser nałożył na niego karę suspensy – odprawiał msze w domu zakonnym Sióstr Narodzenia NMP w Chotomowie. Teraz, opisuje jeden z mieszkańców wsi, już tylko zawozi ojca pod furtę. Ojciec zabiera wtedy do menażki obiad, który wykupuje u sióstr, i razem wracają. Za ołtarzem mógł stanąć w absolutnie wyjątkowych okolicznościach – tak było po śmierci siostry ojca (gdy jeszcze odwoływał się do Watykanu) i innej osoby krewnej, która zginęła w wypadku (starał się o pozwolenie arcybiskupa i je uzyskał).

Trzy lata temu mówił: – Nie ma zbędnych księży, choć zdarzają się tacy, którym się pokazuje, że są niepotrzebni.

Ewa Teleżyńska, przyjaciółka księdza, członkini Klubu Inteligencji Katolickiej, również zaangażowana w upamiętnianie ofiar Holokaustu, dziś mówi o Lemańskim: – Stara się trzymać emocje w ryzach i być dzielnym. On nie ma miejsca poza Kościołem i nie chce go mieć.

Teraz ks. Wojciech odprawia msze już tylko za „furtą” swojego pokoju w domu ojca. W intencji ludzi, którzy znaleźli się na styku życia i śmierci. Tylko w takich sytuacjach, wedle prawa kanonicznego, zakaz może zostać zawieszony. Czasami spowiada ludzi, ale też tylko tych, dla których może to być spowiedź ostatnia. A ks. Lemański regularnie dostaje telefony, wiadomości na Facebooku, papierowe listy z prośbami o modlitwę i mszę w intencji osób stojących nad własnymi grobami lub od ich bliskich.

Rak, starość, AIDS, wypadki, chwila przed ryzykowną operacją. Wiele próśb jest od osób z byłych parafii ks. Lemańskiego. Rozmawiałem z takimi osobami, ale nie chcą się wypowiadać publicznie.

Ks. Lemański zawsze dołącza dwie stałe (o tym wspominał jeszcze, gdy mógł się wypowiadać w mediach): za ofiary wykorzystywania seksualnego przez księży i za ofiary rzezi w Rwandzie. Jak mówi osoba, która księdza zna bardzo dobrze, przez ponad dwa lata Lemański „odprowadził na tamten świat” już wielu ludzi. Czasami jeździ do proszących o posługę wiernych, którzy są w sytuacjach granicznych, ale tylko z Warszawy i okolic. Dalej nie jest w stanie.

Łatanie dziury

Gdy ks. Lemański zaczynał seminarium, jeden z ojców duchownych powiedział mu: „Skoro doszedłeś do tego momentu, to znak, że jest w Kościele dziura, którą można Tobą zatkać”.

On sam mówił, że gdyby zabroniono mu upamiętniania Żydów, to czułby się, jakby mu amputowano ręce. Dlaczego? Wspominał trzy lata temu: „Kiedy byłem jeszcze na Białorusi, odkryłem coś dziwnego. Kiedy czytałem w brewiarzu hymn »Magnificat« i jego ostatnie słowa: »Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na swe miłosierdzie, jak obiecał ojcom naszym, Abrahamowi i jego potomstwu na wieki«, coś mnie zatrzymywało, realnie dotykało. To było niemal fizyczne dotknięcie. Mierzyłem się z tym kilka lat. Nawet pojawiły się myśli, czy przypadkiem nie jestem Żydem. Nie jestem. Może szkoda.

Długo nie potrafiłem zrozumieć, o co chodzi. Byłem w Otwocku już cztery lata, gdy wybuchła w Polsce dyskusja o opisanej przez Jana Grossa zbrodni w Jedwabnem. Wstrząsnęła mną. Pojechałem pierwszy raz do Jedwabnego”.

Będąc w seminarium, nie wiedział nawet, gdzie jest pomnik Bohaterów Getta. Ani że gdy odwiedza ojca w pracy, to przechodzi tuż obok Umschlagplatz, skąd ruszały transporty do Treblinki. Dziś ma przekonanie, że pamięć o Żydach to ta „dziura” w Kościele, którą Bóg chce nim łatać. Bo – wielokrotnie to powtarzał – niepamięć o Żydach ginących w trakcie wojny i po niej wręcz zionie. Swoje powołanie odczytuje jako imperatyw niewzruszonego czuwania na chrześcijańsko-żydowskim styku, by nie była to granica, ale miejsce spotkania.

Jego dalsze – po powrocie z Białorusi – funkcjonowanie w Kościele stanęło pod znakiem pamięci o starszych braciach w wierze. Stąd powołanie – razem ze Zbigniewem Nosowskim – społecznego Komitetu Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich. Stąd nawiązujące do judaizmu symbole, które znalazły się w parafii w Jasienicy. Stały się one – choć oczywiście nie wyłącznym – powodem sporów z kurią.

Nadal w każdą ostatnią sobotę miesiąca jeździ z każdym, kto chce dołączyć, do Treblinki. Tego nikt mu nie zabronił. W listopadzie w podróż po miejscach mordów – Jedwabne, Radziłów, Wąsocz, Szczuczyn i Bzury – pojechało z nim kilkanaście osób. W lesie głazów, wśród ludzkich prochów, kładąc kamyki na monumentach ks. Lemański czuje się potrzebny. Z jarmułką na głowie. Bez koloratki. Klęczy przed kolejnymi skromnymi pomnikami, odmawia modlitwę Jana Pawła II za Żydów. Są psalmy i teksty zaczerpnięte z żydowskiego modlitewnika.

Choć to dla niego krępujące, takie pielgrzymki to też okazja dla przyjaciół, aby do bagażnika w samochodzie księdza włożyć słoiki i ciasta.

Za młody na emeryta

Ks. Lemański studiuje orientalistykę na Uniwersytecie Warszawskim i Żydowskim Uniwersytecie Otwartym. Skupia się na modlitwach żydowskich, szczególnie za zmarłych, i możliwości wspólnej modlitwy chrześcijan i Żydów w miejscach Zagłady. Te studia to dla niego ratunek i sposób na aktywność intelektualną. – Całe szczęście, że je ma. Dzięki temu nie wariuje z samotności – mówi Teleżyńska. Nie tak dawno – by zszedł z oczu abp. Hoserowi – proponowano mu wyjazd na studia za granicę. Nie skorzystał. Nie chciał zostawić „swoich Żydów”.

W Tłuszczu koło domu trudnił się układaniem kostki brukowej i pracami w ogrodzie. – Bardzo lubię pracę fizyczną i często chwytałem się na tym, że uciekałem w taką aktywność – mówił w wywiadzie z 2013 r. Na Białorusi porwał się, by w tydzień odbudować kościół. Lata temu mówił o sobie „prostak”, myślał o sobie jako o prostym chłopcu ze wsi, który na wsi chce być proboszczem.

W Chotomowie nie ma sadu, gospodarstwa, wielkiego ogrodu. Nawet pobiegać w samotności mu trudno, bo chata jest w środku wsi, przy jednej z głównych ulic. Kiedyś zresztą – z bólem to wspominał – ktoś publicznie napluł mu w twarz.

Na emeryta jest za młody: 56 lat. Odlicza więc kolejne symboliczne dni, które mogłyby posłużyć za okazję do zdjęcia z niego suspensy: Wielki Czwartek, początek Roku Miłosierdzia, koniec Roku Miłosierdzia, Wigilia. Stara się być cierpliwy. Czeka. Nieraz już prosił o łaskę – tak Franciszka, jak i abp. Hosera. Bez efektu. Wcześniej wycofał wszystkie rekursy z Watykanu.

Jego sympatycy – anonimowo – wyrażają opinię, że zmienić sytuację może przejście abp. Hosera na emeryturę. Hierarcha skończy 75 lat w listopadzie 2017 r. Kuria – ustami rzecznika Mateusza Dzieduszyckiego – powtarza w odpowiedzi na moje pytania: – Kara suspensy może zostać zdjęta, gdy ustaną przyczyny jej nałożenia. Ks. Lemański zwracał się z taką prośbą, ale najpierw potrzebne są odpowiednie kroki z jego strony, jak choćby wyrażenie skruchy, naprawienie publicznego zgorszenia, odbycie pokuty. To są warunki konieczne do zdjęcia nałożonej kary. Suspensa jest karą naprawczą i trzeba mieć nadzieję, że kiedyś ta naprawa nastąpi, co w pełni zależy od ks. Lemańskiego.

Sam jeden?

Ks. Lemański nie udziela wywiadów. Czasami można go jednak spotkać podczas wydarzeń publicznych, jak pogrzeb ks. Jana Kaczkowskiego. Na duchownego z biało-czerwoną flagą w ręku można się natknąć na demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji. Był obecny na wrześniowej konwencji Nowoczesnej Ryszarda Petru – w panelu eksperckim mówił o nowoczesnym patriotyzmie.

Incydentalnie jest też obecny w mediach społecznościowych. Na swoim profilu na Facebooku pisze tylko pojedyncze zdania, np. o powinności przyjmowania uchodźców. „To ja już wolę być tak głupi jak papież Franciszek niż tak mądry jak ministrowie naszego rządu i popierający ich decyzje w sprawie nieprzyjmowania uchodźców” – to jeden z bardzo nielicznych postów księdza.

Bywa, że na prywatnym profilu opublikuje nieco dłuższe rozważania. – Mam nadzieję, że krótką notką i okazjonalnym komentarzem nie naraża się kurii. Jak idę do kościoła, to wiem, że nie będzie takiego dobrego kazania jak tekst opublikowany przez Wojtka – mówi Ewa Teleżyńska.

Fragment takiego tekstu z listopada, w którym ks. Lemański odnosi się do zdania z Ewangelii wg św. Łukasza: „Król żydowski. Tylko tyle i aż tyle. Już wtedy ten napis budził sprzeciw niektórych. A gdyby tak dziś na setkach tysięcy i milionach krzyży umieścić tamten napis w języku zrozumiałym dla przechodzących obok, lub wieszających krzyż na ścianie domu czy urzędu. Żydowski król. W polskim Sejmie, przed białostocką katedrą i na koszulkach Młodzieży Wszechpolskiej. Żył Jezus jak Żydzi i umarł jako król żydowski. A my nie-Żydzi ciągle się zastanawiamy, czy nie dałoby się jakoś tego żydostwa w Jezusie wyłączyć poza nawias, opatrzyć cudzysłowem, albo najlepiej przemilczeć. Taki niesemicki mesjasz, bez garbatego nosa, bez szabatów i nakrycia głowy, bez Tory i bez obrzezania.

Taki pasujący do biało-czerwonego tła sztandarów. Taki nie-żydowski Król Polski”.

Kolejną okazją do zdjęcia kar z ks. Lemańskiego może być 30. rocznica jego święceń kapłańskich w maju. Może i na to liczy. Sam jednak lubi cytować ks. Bozowskiego, który, jak wspominał Lemański, powiedział mu: „Choćbyś został sam jeden, pamiętaj, że nie jesteś jeden, tylko jesteś z Jezusem. Wszystko inne się z czasem zmieni”. ©

JACEK GĄDEK jest dziennikarzem Wirtualnej Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017