W cieniu Katalonii

W Hiszpanii ten rok upływa pod znakiem wyborów: samorządowych, regionalnych, parlamentarnych. Pojawiają się nowe partie i sojusze, a wychodzący z kryzysu kraj przechodzi polityczną rewolucję.

04.10.2015

Czyta się kilka minut

Zwolennicy katalońskiej niepodległości świętują sukces w wyborach regionalnych, Barcelona, 27 września 2015 r. / Fot. Jorge Guerrero / AFP / EAST NEWS
Zwolennicy katalońskiej niepodległości świętują sukces w wyborach regionalnych, Barcelona, 27 września 2015 r. / Fot. Jorge Guerrero / AFP / EAST NEWS

Najgorsze już chyba minęło. Po kilku ciężkich latach kryzysu Hiszpania powoli podnosi się z zapaści.
Fakty są takie: od połowy 2013 r. gospodarka konsekwentnie rośnie, zwiększa się import i eksport. Nadal bardzo wysokie jest bezrobocie – ponad 20 proc.; w Unii wyższe jest tylko w Grecji. Ale Hiszpanie znów nabrali pewności siebie i coraz więcej kupują, a konsumpcja napędza ekonomię.

A że prognozy są korzystne, polepszają się też nastroje i – jak pokazują sondaże Eurobarometru – w ciągu ostatnich miesięcy zdecydowanie rośnie również odsetek tych Hiszpanów, którzy są przekonani, iż najgorsze już za nimi, i że teraz sytuacja na rynku pracy będzie się poprawiać. Obecnie optymistycznie w przyszłość patrzy już 56 proc. z nich (gdy, jak wynika z tego samego badania, w Polsce trend jest odwrotny i rośnie liczba tych, którzy spodziewają się pogorszenia).

Gdy powraca nadzieja
Choć szczyt sezonu turystycznego dobiega już końca, na madryckich ulicach nadal czuje się lato. W październiku słońce pada już pod innym kątem i powietrze jest bardziej przejrzyste, ale temperatury wciąż przekraczają 20 stopni. Liście z drzew jeszcze nie spadają i wydaje się, że w tym roku jesień będzie inna niż zwykle.

Inne są też nastroje niż jeszcze rok temu. – Było naprawdę ciężko, ludzie ograniczali wydatki. Przez tych kilka lat nawet wakacje gdzieś dalej za granicą wydawały się w złym guście – wspomina Julian Diez, były dziennikarz, który teraz prowadzi szkołę języka angielskiego w małej miejscowości, 100 km od Madrytu. – Ale to się skończyło. Taki szczegół: w górę poszły statystyki sprzedaży nowych aut, co pokazuje, że jakaś część ludzi jest bardziej optymistyczna. Ale – dodaje Diez – wielu jest nadal w tym samym punkcie, co przed trzema, czterema laty.

– Niektóre wskaźniki ekonomiczne są lepsze, ale to jeszcze nie znaczy, że ludzie bezpośrednio odczuwają te korzyści – Ana Tagarro, dziennikarka z Madrytu, jest bardziej sceptyczna w ocenie sytuacji. – Kiedy bezrobocie sięga 23 proc., to trudno być optymistą. Ale faktem jest, że na ulicy nastroje są lepsze – przyznaje Ana. – Jest na to słowo: nadzieja.

Oburzeni z prawa i z lewa
Kilka lat temu pragnienie zmiany wyprowadzało Hiszpanów na ulice. Wtedy, w 2011 r., w tłumie ludzi zgromadzonych na madryckim placu Puerta del Sol narodził się Indignados – Ruch Oburzonych.

Nawiązując do tamtych wydarzeń, na początku tego roku także na Puerta del Sol swoją kampanię wyborczą zaczęła nowa partia polityczna: Podemos (po hiszpańsku „Możemy”). Grupa politologów z madryckiego uniwersytetu założyła ugrupowanie, które za cel obrało sobie „oczyszczenie” Hiszpanii ze skostniałych struktur politycznych i „przybliżenie władzy ludziom”.

W maju, w wyborach samorządowych, rządząca stolicą konserwatywna Partia Ludowa po raz pierwszy od 24 lat straciła władzę w mieście, a burmistrzem została Manuela Carmena, popierana przez Podemos. Z kolei w Barcelonie, stolicy Katalonii, walkę o urząd burmistrza wygrała Ada Colau, działaczka ruchu lokatorskiego i kandydatka obywatelskiej platformy Barcelona en Comú, która tak jak Podemos wyrosła na fali sprzeciwu wobec dotychczasowego kształtu hiszpańskiej polityki.

Kolejny sprawdzian dla nowych ugrupowań będzie mieć miejsce pod koniec grudnia, w wyborach parlamentarnych. Rządząca dziś Partia Ludowa nie może być pewna zwycięstwa – i to mimo sondaży, w których idzie łeb w łeb z socjalistami, swym tradycyjnym rywalem. Według sondażu opublikowanego we wrześniu przez dziennik „El País” konserwatyści mogą liczyć na 23,4 proc., a socjaliści na 24,6 proc. Rywalem konserwatystów będą zresztą nie tylko socjaliści, ale właśnie Podemos (wedle sondażu może liczyć na 18,6 proc.) i nowa partia prawicowa Ciudadanos (Obywatele; 16,1 proc.), która może stać się „czarnym koniem” tych wyborów.

Choć Podemos i Ciudadanos wydają się sytuować na przeciwnych stronach sceny politycznej, to ich wyborców coś łączy: pragnienie zmiany, znużenie i zniecierpliwienie dwiema partiami, które dotąd dominowały na lewicy i prawicy.

– W grudniowych wyborach to Ciudadanos po prawej stronie i Podemos po lewej będą miały decydujący głos. Nie sądzę, żeby wygrały te wybory. Ale myślę, że to one koniec końców zadecydują o tym, kto będzie rządzić – uważa Ana Tagarro.

– Tak, można się z nimi zgadzać albo nie, można mówić, że oni są za młodzi, zbyt impulsywni, za mało doświadczeni itd. Ale trzeba przyznać, że porządnie namieszali. Zmuszą tradycyjne partie, żeby się bardziej postarały – mówi dziennikarka.

Katalońska eskalacja
Tradycyjne partie – czyli właśnie konserwatywna Partia Ludowa i socjaliści – mają zresztą jeszcze jeden powód, aby bardziej się postarać. To Katalonia, gdzie regionalne wybory wygrali właśnie zwolennicy niepodległości. Koalicja zwolenników secesji, w której znaleźli się zresztą miejscowi politycy zarówno o poglądach konserwatywnych, jak też lewicowych, może mieć w katalońskim parlamencie regionalnym niewielką, ale jednak większość (72 ze 135 miejsc). Szef katalońskiego rządu Artur Mas uważa, że to wystarczy, by zacząć przygotowania do ogłoszenia niepodległości – nowe państwo miałoby zaistnieć już za półtora roku. Dla rządu centralnego w Madrycie to problem, który pojawia się zresztą w najmniej dogodnym momencie.

Spór między Madrytem i Barceloną trwa już od pewnego czasu i wcale nie musiało dojść do eskalacji, którą wywołała zapowiedź Masa – zresztą wkrótce po niej prokuratura wszczęła śledztwo przeciw Masowi, pod zarzutem nadużycia władzy. Co prawda nastroje niepodległościowe narastają dynamicznie od kilku lat, ale jeszcze w ubiegłym roku Katalończycy domagali się najpierw referendum w tej sprawie, a zwolennicy oderwania się od Hiszpanii bynajmniej nie mogli być pewni korzystnego dla siebie wyniku [patrz także rozmowa z Piotrem M. Kaczyńskim w tym numerze – red.].

Rząd w Madrycie nie zgodził się jednak ani na referendum, ani na jakiekolwiek negocjacje w sprawie statusu regionu. Premier-konserwatysta Mariano Rajoy postanowił sztywno trzymać się litery prawa – a zgodnie z konstytucją Hiszpanii referendum w sprawie integralności państwa należałoby przeprowadzić w całym kraju, a nie tylko w jednym regionie. Z tą literą prawa jest jednak taki kłopot, że nie zawsze jest tożsama z jego duchem.

Nie dając sobie odebrać głosu, zamiast referendum Katalończycy przeprowadzili więc w ubiegłym roku tzw. konsultacje społeczne, a rząd rozpisał wcześniejsze wybory do regionalnego parlamentu, żeby stały się właśnie nieformalnym plebiscytem w sprawie secesji.

Madryt swoje, Barcelona swoje
Teraz problem z ich wynikiem jest taki, że obie strony ogłosiły zwycięstwo. Zwolennicy niepodległości mają co prawda, dzięki ordynacji, większość miejsc w parlamencie, ale nie udało im się zdobyć większości oddanych w wyborach głosów (jedynie ok. 48 proc.). Przeciwnicy secesji uważają, że to oznacza, iż większość Katalończyków wcale nie chce odrywać się od Hiszpanii.

– Trudno powiedzieć, jak teraz czują się Katalończycy. Zależy to pewnie od punktu widzenia na ideę secesji – mówi Marc Payola, politolog z Barcelony. – Jest też otwarte pytanie, jaka miałaby być niepodległa Katalonia. Wielu Katalończyków chce niepodległości, tylko jeśli to nowe państwo byłoby bardziej wrażliwe na kwestie socjalne, sprawiedliwsze. Tymczasem prezydent Mas wywodzi się z partii prawicowej, która prowadziła politykę cięć i oszczędności. Wielu sympatyków lewicy nie widzi go jako przywódcy dalszego procesu niepodległościowego. Być może więc Mas powinien ustąpić, a jego miejsce zająć ktoś bardziej z centrum? – zastanawia się Payola.

– W każdym razie – dodaje politolog – do grudnia, tj. do powszechnych wyborów parlamentarnych, nie należy się spodziewać żadnych negocjacji między Madrytem i Barceloną.

Tak czy inaczej, jest oczywiste, że Madryt (ktokolwiek obejmie tam rządy od grudnia) będzie musiał podjąć rozmowy z władzami Katalonii. Problem w tym, że ustępstwa, które jeszcze kilka lat temu wystarczyłyby Katalończykom – np. uzyskanie takich samych przywilejów fiskalnych, jakimi cieszy się Kraj Basków – dziś mogą ich nie zadowolić.

– Sytuacja jest poważna, ale czy Katalonia stanie się wkrótce niepodległym państwem? Nie sądzę – uważa dziennikarka Ana Tagarro. – Za to niemal na pewno grudniowe wybory zmienią sytuację. I mam nadzieję, że zmienią na lepsze, że partie zaczną rozmawiać. Nieważne, które to będą partie. Są rzeczy, które trzeba załatwić, jak nowelizacja konstytucji. To będzie główne zadanie na rok 2016.

O konieczności negocjacji przekonany jest też Julian Diez. – Mieszkałem w Barcelonie przez cztery lata i wierzę, że sytuację można rozwiązać przez rozmowy. Choć Partia Ludowa ich nie podejmie. W Katalonii około 48 proc. ludzi to teraz zwolennicy niepodległości. Cóż, jestem przekonany, że ich odsetek zmalałby do 25 proc., gdyby Katalonia otrzymała takie same przywileje jak Kraj Basków...

Politolog Marc Payola uważa z kolei, że nie obędzie się bez referendum. – Niech ludzie zadecydują, czego chcą. Zapytanie ich wprost o zdanie to jedyna droga wyjścia z tej sytuacji. Wszystkie inne mogą być tylko tymczasowe – przekonuje.

Ale do rozpisania takiego referendum potrzebna jest zgoda władz centralnych. A żeby taka zgoda była, konieczne są rozmowy Barcelona–Madryt... I koło się zamyka. Dlatego wynik grudniowych wyborów jest tak ważny dla Katalończyków: pokażą, z kim będą rozmawiać.

Marzenia na koniec roku
„Zaczynamy ten rok z nowymi kwestiami! To jest rok zmiany i pokonamy Partię Ludową w wyborach!” – tak Pablo Iglesias, lider Podemos, wołał do kilkuset tysięcy ludzi, którzy w lutym przyszli na madrycki plac Puerta del Sol.

Ale od tego czasu sporo się zmieniło. Nastroje społeczne się polepszyły, Podemos stracił w sondażach i plan pokonania rządzących konserwatystów pewnie się nie uda. A Iglesias raczej nie powtórzy sukcesu Aleksisa Tsiprasa, lidera greckiej Syrizy.

Co nie znaczy, że nie dojdzie do zmiany. Więcej: hiszpańską scenę polityczną czeka pod koniec roku prawdziwa rewolucja. Dobiega kresu system dwupartyjny, w którym dominowali konserwatyści i socjaliści. Nawet jeśli dwie nowe partie, Ciudadanos i Podemos, nie wygrają, to znajdą się w parlamencie z solidną reprezentacją. Hiszpanów czekają więc zapewne, po raz pierwszy, rządy – jakiejś – koalicji.

Czy takiej zmiany chcą obywatele? Ostatnie lata kryzysu – brak bezpieczeństwa finansowego, emigracja ludzi młodych – wiele zmieniły w hiszpańskim społeczeństwie.

– Jest problem z ludźmi, którzy bardzo ucierpieli. Ta grupa wypadła z obiegu, z rytmu zarabiania, konsumowania, posiadania własnego domu. Oni nadal będą mieć swoje problemy, i to przez czas nieokreślony. Tymczasowe prace, trudności z powrotem do systemu sprawiają, że młodzi nie mają szans na wejście w dorosłe życie z dobrze płatną pracą – mówi Julian Diez.

– Nie czujemy, by sprawy miały się lepiej – uważa Marc Payola. – Ale, na szczęście, nie jest też już coraz gorzej...

– Mam ochotę powiedzieć: nie ma aspiracji, planów, marzeń. Ale nie, to zabrzmiałoby zbyt depresyjnie. Choć... coś w tym jednak jest: nie ma już bezpieczeństwa pracy, a to sprawia, że trudno planować przyszłość. Ale marzyć zawsze można... – zastanawia się Ana Tagarro.

– Jednak podczas spotkań z przyjaciółmi, z rodziną, jest tak jak kiedyś – dodaje. – Nadal jesteśmy Hiszpanami i staramy się cieszyć życiem, tak jak to możliwe. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2015