W cieniu Góry Świętej Anny

MICHAŁ OLSZEWSKI: - Czy jest Ksiądz jednym ze 173 tys. mieszkańców Polski, którzy podczas ostatniego spisu powszechnego w rubryce "narodowość" zadeklarowali się jako Ślązacy?

26.03.2007

Czyta się kilka minut

KS. WOLFGANG GLOBISCH: - Nie. Oczywiście, mam niemieckie pochodzenie, ale na pierwszym miejscu jestem katolickim księdzem, czyli dla wszystkich. Poza tym nie ufam tej liczbie.

- Dlaczego?

- Bo wiem, jak wyglądały szczegóły spisu. Zdarzało się, że ankieter w odpowiedzi na pytanie o narodowość słyszał: "śląska" czy "niemiecka". Na co odpowiadał, że przecież mieszkamy w Polsce, że w Polsce żyją Polacy, że naród śląski nie istnieje.

- A istnieje?

- A jak zdefiniować naród?

- Przez język, poczucie odrębności, kulturę, religię.

- No więc mamy odpowiedź. Niemal wszystkie te cechy w przypadku Ślązaków zostają spełnione.

- Naprawdę to takie proste? Gdzie jest w takim razie różnica pomiędzy Ślązakiem a Niemcem ze Śląska?

- To rzeczywiście trudna sprawa. Tu zaczynają się schody. Pamiętam, że 10 lat temu przeprowadziłem anonimową ankietę wśród młodzieży, którą przygotowywałem do bierzmowania. Poprosiłem, żeby zadeklarowali przynależność narodową. Było dwóch Polaków, kilku Ślązaków polskich. Większość określiła się jako Ślązacy niemieccy.

- A Ksiądz jak by się określił?

- Jeśli chodzi o narodowość, to jako niemiecki Ślązak.

- Czyli nawet w przypadku Księdza ostrość podziału bardzo nam się zamazuje.

- Inaczej być nie może. Główną cechą Śląska jest jego niespotykana wielokulturowość, wymieszanie najróżniejszych wpływów. Od setek lat Polacy i Niemcy żyją obok siebie, w tych samych wsiach. Łatwe narysowanie podziałów, granic, zaznaczenie, gdzie się kończy Ślązak, a zaczyna Niemiec albo Polak, jest trudne. Przed wojną w typowej wsi opolskiej w niedzielę były dwie Msze: na przemian, jedna po niemiecku, druga po polsku. Ponieważ i jedni, i drudzy znali oba języki, szli na Mszę, której pora odpowiadała. Modlili się do tego samego Boga, śpiewali te same pieśni kościelne, na jedną melodię. Chodzili w pielgrzymkach na Górę św. Anny, prowadzonych po polsku albo niemiecku. Mieli podobne zwyczaje. Pamiętam np. wypowiedź ks. biskupa  Henryka Grzondziela, polskiego Ślązaka, który zawsze powtarzał, że wychował się na Mickiewiczu, Słowackim, Schillerze i Goethem.

Opowiem anegdotę. W parafii rodzinnej mojego ojca, niedaleko Głogówka, w 1900 r. proboszcz zamówił w Monachium stacje Drogi Krzyżowej. Polecił, aby napisy były w języku polskim i niemieckim.

W 1939 r. podpisy polskie zasłonięto tabliczkami. Po wojnie tabliczki przełożono na drugą stronę i zakryły niemieckie napisy.

- A teraz?

- Teraz jest  znowu normalnie, jak było do 1939 r. Są dwujęzyczne. Takich przykładów pokojowego współistnienia znajdziemy na Opolszczyźnie mnóstwo. Normalność została zniszczona przez hitlerowców. A sytuacja oczywiście dodatkowo skomplikowała się po wojnie, kiedy przyjechali tu repatrianci ze wschodu i osadnicy z centralnej Polski.

- Polak ze Śląska i Polak ze wschodu to były dwie odmienne nacje? Pisze trochę o tym opolanin Tomasz Różycki w "Dwunastu stacjach".

- Do pewnego stopnia. Te podziały widoczne są trochę do dzisiaj. Wioski Ślązaków wyglądają inaczej niż te, w których zamieszkali napływowi Polacy. Z drugiej strony, nie było murów, braku kontaktów, wrogości. Sporo jest małżeństw mieszanych. Rodowici Ślązacy przejęli zwyczaj opłatka, święconego, którego do 1945 r. tu nie było. Dzieci przejęły nieobecny na Opolszczy­źnie zwyczaj topienia marzanny.

Całe życie spędziłem na Opolszczyźnie. I pamiętam dobrze, że to wymieszanie różnych światów sprawiało mi czasem problemy. Na przykład pogrzeby. U nas rzadko praktykowano modlitwy przy otwartej trumnie. A jeżeli nawet, to wszystko odbywało się powściągliwie, bez nadmiernych emocji. Po wojnie przyszły inne zwyczaje: płacz, szlochy, krzyki, bardzo ekspresyjne zachowania. Jako młody proboszcz miałem z tym problem. Myślałem: "Tak nie można, trzeba coś powiedzieć, mitygować, zabronić". Potem podróżowałem po Bałkanach i widziałem identyczne zachowania. Ale zwyciężyła rozwaga. Nigdy się nie wtrącałem. Nie wolno gwałcić obcej mentalności, nawet jeżeli nie do końca ją rozumiemy.

- Spróbujmy skomplikować jeszcze bardziej: czym różnią się Ślązacy z Katowic czy Bytomia od tych z Opolskiego Śląska?

- Na Górnym Śląsku było łatwiej. Aż takiej nagonki na Ślązaków jak tu nie było. Żyli w zwartych, mocnych grupach, potrafili skuteczniej bronić tradycji i przekonań. Mimo że do kopalni ściągali robotnicy z całego kraju, nie doszło do takiego wymieszania jak u nas. Trudno to teraz sobie wyobrazić, ale na przykład starzy Ślązacy opolscy byli po prostu wyśmiewani w urzędach - mówili dziwnym językiem, mieszanką niemieckiego, polskiego i morawskiego. Polacy, którzy tam pracowali, mieli dobrą zabawę. Dlatego pewnie ruch autonomii na Górnym Śląsku jest silniejszy niż tu. U nas śląskość się rozmywa i nie ma już takiego znaczenia. Młodzi ludzie lgną na Zachód. Miejscowi myślą o wyjeździe do Holandii czy do Niemiec, Polacy o Irlandii - a nie o tym, jak podtrzymywać gwarę. Jednak konkursy [regionalne - red.] prowadzone w szkołach są obecnie bardzo popularne.

- Czy dla młodych śląskość jest w ogóle tematem?

- Przed laty zabrałem autostopem młodego chłopaka. Jedziemy, rozmawiamy. Pytam: a skąd ty jesteś? Z Ozimka. A rodzice? Rodzice spod Nysy. To ty jesteś Ślązak. Nie, odpowiada, ja jestem Polakiem, proszę księdza. Ten przykład pokazuje, z jakimi problemami trzeba się tu wadzić. Ślązak przez dziesiątki lat był w odczuciu Polaków synonimem Niemca. A obraz Niemca, cóż, nie muszę przypominać. Tak powstał ciąg krzywdzących skojarzeń. Ślązacy, poza tymi, którzy przelewali krew za Polskę, to element podejrzany. Pozostałości tej propagandy pokutują do dziś.

- To skąd prawie 200 tys. deklaracji śląskiej narodowości?

- Po 1989 r. ludzie się przebudzili i przypomnieli sobie o swoich korzeniach. Mniejszość niemiecka, Ślązacy - moim zdaniem to są bardzo dobre sygnały. Niedawno obchodziliśmy 150. rocznicę śmierci Eichendorffa, słynnego poety spod Raciborza. W Łubowicach, w rocznicę jego urodzin, odbyła się uroczysta Msza, po czym w procesji z pochodniami i wieńcami udano się na cmentarz, na którym spoczywają rodzice poety.

Zaraz po przełomie 1989 r. baliśmy się, że dojdzie tu do nieprzyjemnych sytuacji. Na murach pojawiły się napisy w rodzaju "Niemcy raus". Jednocześnie Niemcy, którzy, przypominam, po 1945 r. oficjalnie w Polsce nie istnieli, przychodzili do proboszczów, mówiąc: "chcemy Mszy w naszym języku, jak najszybciej". Na szczęście po interwencjach   biskupa Alfonsa Nossola sytuacja się uspokoiła.

- Jak przyjął Ksiądz powstanie Ruchu Autonomii Śląska? Wyraźnie deklarują chęć uniezależnienia się od reszty kraju.

- W Opolskim są mniej liczni. To przeważnie młodzi ludzie. Bardzo ostrożnie podchodzę do tych pomysłów. To może spowodować  napięcia pomiędzy Śląskiem a innymi regionami kraju.

- Nic dziwnego. Wśród deklaracji, które pojawiają się przy okazji dyskusji o śląskości, są i takie, które wśród mieszkańców innych regionów muszą wywoływać irytację. Na przykład ciągłe przedstawianie Śląska jako ruiny, dodatkowo okradanej przez Warszawę.

- A co w tym irytującego? Proszę spojrzeć na Bytom, który zapada się pod ziemię. Przez kilkadziesiąt lat trwała tam gospodarka rabunkowa, teraz miasto pozostawione jest same sobie. Nie ma się co dziwić.

- Śląsk nie jest najbardziej pokrzywdzonym regionem kraju. Są biedniejsze. Wystarczy pojechać na Pomorze Zachodnie albo Lubelszczyznę, uznaną do niedawna za najbiedniejszy region w Unii Europejskiej. Irytujące jest to, że Ślązacy nie zauważają dużych zmian, jakie zaszły w ich regionie w ciągu ostatnich lat. Choćby Katowice - przecież to miasto podnosi się z kryzysu w ekspresowym tempie!

- No, tak. Paradoksalnie wejście do Unii i zdobycie funduszy pokazało, że nie trzeba uniezależniać się od reszty kraju, żeby stanąć na nogi.

Ale przypominam, że to rozgoryczenie Ślązaków jest w dużej mierze uzasadnione. Byli traktowani przez całe dziesięciolecia  jako potrzebni jedynie po to, by dawać węgiel. Albo, w przypadku Opolszczyzny, zboże i mięso. Pewnie stąd  żal, jaki bije z postulatów autonomistów śląskich.

- Nosi Ksiądz w sobie jakieś wyrażenie gwarowe, jakieś śląskie zdanie, które zapada w pamięć?

- Ooma przyszła z wnuczką na basen i mówi: "Seblyc się ten rok, oringle się symni i skludż do taszki, szpangi dej do bojtla, a potem do taszki. A macej dziołcha, macej" (czyli: zdejmij spódnicę, kolczyki włóż do torby, spinki do siatki, a później do torby. A ruszaj się). Podaję za prof. Romualdem Jończą.

KS. WOLFGANG GLOBISCH (ur. 1933) jest duszpasterzem mniejszości narodowych w diecezji opolskiej. Od końca lat 50. zaangażowany w dialog polsko-niemiecki. To m.in. dzięki jego pomocy do Polski przyjeżdżali młodzi Niemcy z NRD, którzy uczestniczyli w "Akcji Znaków Pokuty". Obecnie dyrektor Centralnej Polsko-Niemieckiej Biblioteki Caritasu im. Eichendorffa w Opolu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (12/2007)