W cieniu czerwonej jarzębiny

Rządy generałów trwały półtora roku: od 13 grudnia 1981 r. do 22 lipca 1983 r. W skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego weszło 21 wojskowych, w tym piętnastu generałów, admirał, trzech pułkowników i dwóch podpułkowników. Niektórzy pozostali u władzy dłużej, do 1990 r. Spróbowaliśmy ich odnaleźć.

14.12.2006

Czyta się kilka minut

Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego /
Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego /

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. spadł śnieg, był mróz. Nie działały telefony, rano w telewizji zamiast "Teleranka" był obraz kontrolny. Radio nadawało bez przerwy muzykę poważną. Co godzinę powtarzano przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego: "Ogłaszam stan wojenny na terenie całego kraju". Zwracając się do Polek i Polaków, generał mówił: "Żeby w tym umęczonym kraju nie popłynęła ani jedna kropla polskiej krwi". Ale popłynęła.

- Tych dziewięciu górników, to oczywiście o dziewięciu za dużo - mówi dziś Wojciech Jaruzelski. - Ale nie ma żadnej proporcji do tego, co mogło nastąpić, gdybyśmy nie zastosowali tego mniejszego zła. To były konsekwencje zastosowania działań prewencyjnych.

Gen. Wojciech Jaruzelski (ur. 1923 r.) mieszka na warszawskim Mokotowie, w willi przy ulicy Ikara. Ten dom zajmował jeszcze jako minister obrony, a potem prezydent. Mieszka z żoną Barbarą, a ich najczęstszym gościem bywa córka Monika, z dwuletnim synem Gustawem. Ostatnie życiowe marzenie generała spełniło się, kiedy został dziadkiem.

Jako jedyny z dawnych członków WRON korzysta dziś ze służbowego samochodu i stałej opieki Biura Ochrony Rządu. Swoją willę opuszcza zawsze w towarzystwie ochroniarzy. Często pod domem zatrzymują się samochody z dyplomatycznymi rejestracjami. - Odwiedzają nas goście z całego świata - podkreśla żona.

W ostatnich latach Jaruzelski z powodu pogorszenia stanu zdrowia znacznie ograniczył obowiązki towarzyskie. Dom opuszcza w ważnych sprawach, jakimi są np. rozprawy przed sądami. Rzadko występuje przed kamerami telewizji, niechętnie udziela wywiadów. Nawet jego temperament polemiczny ostygł i już tak często nie chwyta za pióro i nie próbuje przedstawiać swoich racji. Mówi, że żałuje, iż w 1970 r. wszedł w politykę. Zastanawia się, czy dobrze zrobił, wiążąc życie zawodowe z wojskiem? Dziś, gdyby mógł jeszcze raz wybierać, zostałby nauczycielem akademickim, może dziennikarzem. Pełną odpowiedzialność za stan wojenny bierze na siebie. Zerwały się jego kontakty z oficerami z WRON. - Spotykam się tylko z tymi, z którymi zasiadam na ławie oskarżonych w procesie Grudnia 1970 r. - wyjaśnia.

Od ponad 10 lat nie miał na sobie munduru. Ostatnio czasami żartuje, że Jaruzelskiego w mundurze zostawi na Powązkach. Podobno zamknął się w sobie, stracił radość życia, jest kiepskim rozmówcą. Z tego powodu ma poczucie winy wobec żony i córki. Bardzo cieszy się, że teraz nie ma żadnej władzy, nawet nad sprawami domowymi. - Nie noszę pieniędzy po kieszeniach - mówi. - Gdy idę się ostrzyc, to proszę żonę: "Daj mi na fryzjera".

Wojciech Jaruzelski najlepiej czuje się w domu, w ulubionym fotelu. W zasięgu ręki musi mieć radio, prasę, książki. I ulubione miętowe cukierki, którym jest wierny od pół wieku.

Na tureckim kazaniu

W poniedziałek 14 grudnia 1981 r. w Polsce ukazały się tylko dwie gazety: "Trybuna Ludu" (organ partii) i "Żołnierz Wolności" (organ wojska). Pismo Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KC PZPR) można było kupić za 2 zł. Dziennik ukazał się w nakładzie 1 357 734 egzemplarzy.

Na pierwszej stronie opublikowano "Proklamację Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego". Przestraszeni obywatele mogli przeczytać: "W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada jest organem tymczasowym, który działać będzie do chwili unormowania sytuacji. W jej skład wchodzą wyżsi oficerowie Wojska Polskiego: przewodniczący - generał armii Wojciech Jaruzelski, członkowie - generałowie broni: Florian Siwicki, Tadeusz Tuczapski, Eugeniusz Molczyk, admirał: Ludwik Janczyszyn, generałowie dywizji: Czesław Kiszczak, Tadeusz Hupałowski, Czesław Piotrowski, Józef Baryła, Włodzimierz Oliwa, Henryk Rapacewicz, Józef Ulżycki, Tadeusz Krępski, Longin Łozowicki, generałowie brygady: Michał Janiszewski, Jerzy Jarosz, pułkownicy: Tadeusz Makarewicz, Kazimierz Garbacik, Roman Leś, podpułkownicy: Jerzy Włosiński, Mirosław Hermaszewski".

Podobno wielu z nich o tym, że są w WRON, dowiedziało się z gazet. Dziś niewielu się do tego przyznaje. Jeden z nich, chcący zachować anonimowość, w liście do przyjaciela napisał: "Wyznaczony zostałem decyzją generała Jaruzelskiego do składu WRON, bez żadnej konsultacji. O tym, że zostałem wyznaczony dowiedziałem się od przełożonego, już po pierwszym posiedzeniu tego organu stanu wojennego. Uczestniczyłem w obradach, nie miałem nic do powiedzenia. O wszystkim decydował gen. Jaruzelski, gen. Siwicki, gen. Tuczapski i gen. Kiszczak. Nie miałem nic wspólnego z wprowadzeniem stanu wojennego i ze strzelaniem do robotników".

Publiczną tajemnicą było, że prawie wszyscy członkowie WRON jak ognia bali się Jaruzelskiego. Kilku z nich w prywatnych rozmowach podkreśla, że system dowodzenia armiami na całym świecie nie uznaje niewykonania decyzji (rozkazów) przełożonych przez podległych oficerów. - Podczas posiedzeń WRON siedzieliśmy jak na tureckim kazaniu - mówi jeden z nich. - Podpisywaliśmy wszystko, co nam podsuwano.

Autor cytowanego wyżej listu, człowiek w stopniu generała, nie zrobił dalszej kariery, zaraz po zakończeniu stanu wojennego przeszedł na emeryturę. Dziś mieszka w bloku wybudowanym w 1959 r., w przeciętnie urządzonym mieszkaniu. Jedynym samochodem, jaki posiadał, był maluch. - Nawet moim wnukowie nie wiedzą, że byłem we "wronie" - wyznaje generał. - To moja rodzinna tajemnica.

Kosmiczna dekoracja junty

W 1981 r. o podpułkowniku Mirosławie Hermaszewskim mówiono: maskotka Jaruzelskiego. Był najmłodszym członkiem WRON, miał 40 lat. Pierwszy i jedyny polski kosmonauta, urodził się w 1941 r. Od 1976 jako pilot przebywał w ZSRR, gdzie szkolił się w Ośrodku Przygotowań Kosmonautów. 21 czerwca 1978 r. wystartował z kosmodromu Bajkonur na statku kosmicznym Sojuz 30 i spędził w kosmosie kilkanaście dni na pokładzie stacji orbitalnej Salut 6.

W grudniu 1981 r. przebywał w Moskwie w tzw. Woroszyłowce, Akademii Sztabu Generalnego, i zajęty był nauką. Z kraju docierały do niego informacje pierwszego programu radia i egzemplarze "Żołnierza Wolności". Miejscowej prasy nie musiał czytać, żeby wiedzieć, jak oceniają "Solidarność" władze ZSRR.

W sobotę 12 grudnia dostał wiadomość, że ma natychmiast lecieć do Polski. Następnego dnia rano znalazł się na wojskowym lotnisku we Wrocławiu. Jadąc samochodem do Warszawy, dowiedział się, że jest stan wojenny. W stolicy nikt się nim nie interesował. Przez wojskowe telefony zaczął się kontaktować z kolegami, żeby się dowiedzieć, po co został ściągnięty.

- W sztabie generalnym powiedziano mi - wspomina dziś emerytowany generał Mirosław Hermaszewski - że mam siedzieć w domu i czekać na rozkazy. W tym czasie włączyłem radio i dowiedziałem się, że jestem członkiem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.

Nikt go nie pytał o zdanie. Nie był obecny na pierwszym posiedzeniu WRON. Wkrótce potem został wezwany przez gen. Siwickiego. Od niego usłyszał: "Jesteście znani w Polsce, akceptowani. Dlatego jesteście w radzie. Proszę nas zrozumieć!". Poproszono go na drugie posiedzenie. Głosu nie zabrał. Dowiedział się tylko, że ma się zająć sprawami dzieci i młodzieży. Inni generałowie potem z niego żartowali, że był odpowiedzialny za rozdział mleka dla dzieci. Tuż po Nowym Roku 1982 r. usłyszał od Siwickiego: "Wracajcie do akademii, nie jesteście tu potrzebni". Wrócił do Moskwy.

Przyznaje, że zdarza się, iż jest kojarzony nie z kosmosem, lecz ze stanem wojennym. W 1990 r. był na spotkaniu z robotnikami w jednej z fabryk. Wtedy ktoś po raz pierwszy zapytał, czy nie uważa za stosowne przeprosić naród za stan wojenny. - Odpowiedziałem, że ja osobiście przepraszam - wspomina.

Mirosław Hermaszewski nie czuje się człowiekiem-legendą, nie chce być więźniem własnej sławy. Żałuje, że został kosmiczną dekoracją junty. Nie lubi mówić o sobie. Mieszka w "bliźniaku" w Warszawie, który otrzymał od ministerstwa obrony, gdy w połowie lat 70. został służbowo przeniesiony z Wrocławia. Najchętniej spędza czas na działce pod Warszawą. Gdy ma okazję, wsiada do szybowca albo jeździ na nartach. Wreszcie ma czas na kontakt z przyrodą i książki. Mówi: - To nie ja powiedziałem, że udział we WRON był moją największą tragedią życiową. A jednak mnie kojarzy się z tym oświadczeniem.

Z fuzją na zajączki

Generał Florian Siwicki nie przypomina sobie rozmów z Hermaszewskim w okresie stanu wojennego. Twierdzi, że nie zachował w pamięci przypadku, żeby ktoś odmówił wejścia do WRON. Podkreśla, że nie słyszał, żeby ktoś się skarżył, że odbyło to się bez jego zgody. Stanowczo zaprzecza, że ktoś mógł być zmuszany do wstąpienia do WRON. On również przystąpił dobrowolnie i podkreśla, że była to jego osobista decyzja.

- Generał Jaruzelski nikogo nie namawiał - tłumaczy Florian Siwicki. - Rozmowy z kandydatami na członków WRON przeprowadzały dwie osoby: generał Janiszewski i ja. Każdego pytaliśmy o zgodę.

Niechętnie mówi o swojej roli w konstruowaniu stanu wojennego. W rozmowie kilka razy podkreśla, że był tylko żołnierzem i wykonywał rozkazy.

Całe jego zawodowe życie to wojsko. Urodził się w 1925 r. w Łucku. W latach 1973-83 był szefem sztabu generalnego Wojska Polskiego, w latach 1983--90 ministrem obrony. W okresie 1986-90 miał też stanowisko członka Biura Politycznego KC PZPR. Nie zaprzecza, że działalność polityczna dominowała w jego wojskowej służbie. - Życie postawiło mnie przed historycznymi wyborami - wyjaśnia. - Jako żołnierz spełniłem swoje zadanie. Po 1990 r. wycofałem się z czynnego życia politycznego.

Dziś 80-letni, prowadzi spokojne życie. Mieszka na warszawskim Mokotowie, w willi. Stały kontakt utrzymuje tylko z synami i trójką wnuków. Nie pamięta, kiedy ostatnio miał kontakt z byłymi członkami WRON. - Chyba to była telefoniczna rozmowa z generałem Jaruzelskim - próbuje sobie przypomnieć.

Najłatwiej skłonić generała na rozmowy o polowaniach. To jego pasja. Wśród wojskowych uchodził za najlepszego myśliwego. Czasami upolowane zające darował kolegom z WRON. Podobno generał Jaruzelski zainteresował się tym, jak wolny czas spędza jego prawa ręka. Wywiad wojskowy doniósł, że Siwicki poluje i sprzedaje zabite zwierzęta na skupie. Podobno przewodniczący WRON kazał sprawdzić, czy wszystko odbywa się zgodnie z przepisami. - Nie... To tylko plotki - śmieje się Florian Siwicki. - Nie jestem uzależniony od polowań. Prawdą jest to, że poluję od 1946 r.

Gdy tylko zdrowie dopisuje, chwyta fuzję i jedzie na zajączki. W lesie przy kieliszku jest czas na wspomnienia z kolegami. Florian Siwicki daje słowo honoru, że przez ostatnie ćwierć wieku nigdy nie rozmawiali o stanie wojennym.

Prawda w maszynopisie

Tadeusz Tuczapski, najstarszy żyjący członek WRON, ma dziś 84 lata (ur. 1922 r.). Czasami można go zobaczyć na ławie oskarżonych: w procesie o sprawstwo kierownicze śmierci robotników podczas wydarzeń w 1970 r. Wówczas dowodził oddziałami operującymi w Szczecinie. Obok Jaruzelskiego i Stanisława Kociołka jest jedyną osobą żyjącą z grona oskarżonych.

- To czasy takich ludzi jak Gomułka, Kliszko, Loga-Sowiński, Kociołek czy Korczyński - tłumaczy Tadeusz Tuczapski. - Teraz przede wszystkim obciąża się generała Jaruzelskiego. Gdyby nie on, to tragedia byłaby jeszcze większa!

Generał Tuczapski poczuwa się do odpowiedzialności za wprowadzenie stanu wojennego. Jako jeden z pierwszych został wtajemniczony w jego plany. To on w sierpniu 1980 r. został sekretarzem tajnej komisji, która miała opracować harmonogram tej, jak to potem nazywali Polacy, "wojny z narodem".

- Zajmowałem się tylko procedurą prawną wprowadzenia stanu wojennego - tłumaczy dziś coś, co nawet w ówczesnych latach bezprawia nie dawało się uzasadnić żadnymi przepisami.

Bierze na siebie odpowiedzialność za ofiary. Nie ukrywa, że jego sumienie obciąża fakt strzelania do ludzi w kopalni "Wujek". Dlatego spokojnie przyjął kolejny akt oskarżenia. W marcu tego roku Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN postawiła go w stan oskarżenia za popełnienie zbrodni komunistycznej. - To piętno ciąży na nas wszystkich - przyznaje generał, który w służbie czynnej był 34 lata. - Jednak dopiero historia wyda sprawiedliwy wyrok. Szkoda, że my, autorzy stanu wojennego, nie dowiemy się, czy postąpiliśmy słusznie.

Byli podwładni o generale Tuczapskim mówią: "człowiek z klasą". Lwowiak, z inteligenckiej rodziny, wyższe wykształcenie cywilne i wojskowe. Elegancki, mający powodzenie u kobiet. Często wraca wspomnieniami do służby, którą zakończył w 1991 r. - Napisałem swoje żołnierskie wspomnienia - mówi. - Ale to chyba jeszcze nie ten czas na wydawanie książki.

Podobno w maszynopisie jest sporo rewelacji. Nie brakuje również osobistego stosunku do stanu wojennego. Tuczapski nie uważa, aby był poddańczo podporządkowany Jaruzelskiemu. - Każdy z nas był pełnoprawnym członkiem WRON - uważa. - Każdy z nas miał swoje prawa i obowiązki.

Generała wprawdzie dziś śmieszy toporna propaganda z okresu stanu wojennego. Mówi, że już wtedy nie akceptował komunikatów typu: "WRON apeluje do rolników o zwiększenie dostaw żywności" albo "WRON apeluje do żołnierzy o wstępowanie w szeregi PZPR".

- WRON zajmowała się wieloma sprawami - zaznacza. - To my postanowiliśmy podwyższyć obywatelom najniższe płace czy wystąpiliśmy do Sejmu o powołanie Trybunału Stanu.

Nestor wśród byłych członków "junty" zapewnia, że nie utrzymuje kontaktów z towarzyszami broni sprzed ćwierć wieku. Ceni sobie życie wojskowego emeryta. Nie chce zdradzić wysokości emerytury.

Największą przyjemność sprawia mu czytanie.

Azyl w stanie spoczynku

Generał dywizji Michał Janiszewski (ur. 1926 r.) ma prawa autorskie do nazwy: Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. To on podsunął nazwę Jaruzelskiemu, który ją zaakceptował. Podobno potem żałował, że słowa "rada" nie zastąpił słowem "komitet", bo wtedy WRON nie kojarzyłby się każdemu Polakowi z "wroną".

Janiszewski uchodził za jednego z najbardziej zaufanych ludzi Jaruzelskiego. Od 1972 r. pełnił funkcję szefa jego gabinetu. Potem od 1981 r. kierował Urzędem Rady Ministrów przy kolejnych premierach: Jaruzelskim, Zbigniewie Messnerze i Mieczysławie Rakowskim. Służbę wojskową zakończył jako szef Kancelarii Prezydenta, którą pełnił od września 1989 r. do grudnia 1990 r. Do końca stał u boku Jaruzelskiego.

- Czytał pan "Cesarza" Ryszarda Kapuścińskiego? Janiszewski był takim pierwszym poduszkowym Jaruzelskiego - mówi pułkownik Artur Gotówko, były szef jego ochrony.

Zaufany człowiek Jaruzelskiego mieszka w willi w Konstancinie. To był kiedyś tajny obiekt MSW. Dziś dom jest własnością byłego ministra.

- Jestem chorującym emerytem - mówi Michał Janiszewski. - Nie interesuję się polityką. Żyję z wojskowej emerytury, która jest zgodna z ustawą. Nie utrzymuję żadnych kontaktów towarzyskich z generałami z WRON.

Generał broni Eugeniusz Molczyk (ur. 1925 r.) w latach 80. był wiceministrem obrony i szefem szkolenia Ludowego Wojska Polskiego. To on stanąłby na czele armii, gdyby wtedy wybuchła wojna. Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego powszechnie był uważany za człowieka Moskwy.

- Generał Molczyk był częstym gościem ambasady ZSRR w Warszawie w latach 80. - mówi Artur Gotówko. - Z towarzyszami radzieckimi jeździł też do Helenowa.

Eugeniusz Molczyk od dawna nie daje znaku życia. Nie pojawia się na pogrzebach swoich znajomych z wojska. W internecie pod jego nazwiskiem figuruje informacja, że był konsultantem filmu fabularnego "Do krwi ostatniej" z 1978 r.

Niewiele też wiadomo o generale Józefie Baryle (ur. 1924 r.). W okresie stanu wojennego odpowiadał za propagandę wojskową. Jedną z pierwszych depesz WRON wysłała do Moskwy. Adresatem był Leonid Breżniew, obchodzący w grudniu 1981 r. siedemdziesiąte piąte urodziny. Generał Baryła był potem ambasadorem w Syrii (1988-89). Z Damaszku wrócił prosto na wojskową emeryturę. Zrezygnował z emerytury dyplomatycznej wypłacanej przez MSZ i pobiera pieniądze z Wojskowego Biura Emerytalnego.

- Wszyscy poduszkowi Jaruzelskiego znaleźli swój azyl w stanie spoczynku - komentuje (anonimowo) historyk, były oficer LWP i autor książek historycznych.

Odchodzą po cichu

Większość członków WRON najchętniej wymazałaby ten epizod z życiorysu. Generałowie w prywatnych rozmowach (nie do publikacji) przyznają, że chcieliby pozostać anonimowi. - Interesujemy się życiem politycznym, bierzemy udział w wyborach, głosujemy na lewicę - wyznaje emerytowany generał WRON. - Jednocześnie cieszymy się, że nasze wnuki i prawnuki mogą żyć w Unii Europejskiej.

Dostrzegają pozytywne zmiany po 1989 r. Smucą się i niepokoją, że rozwarstwia się społeczeństwo, że zwiększa się margines biedy. Boli ich to, tym bardziej że to ich wskazuje się jako tych, którzy żyją z wysokich emerytur. - To na nas ma się skupić złość społeczeństwa, które ponosi koszty zmian ustrojowych - żalą się. - Nie jesteśmy temu winni. Jeszcze kilka lat i nie będziemy obciążać budżetu państwa. Jest nas coraz mniej. Odchodzimy po cichu.

13 grudnia 1981 r. Longin Łozowicki (ur. 1926 r.) był generałem dywizji, dowódcą Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej. W latach 1985-89 był posłem IX kadencji Sejmu. W 1991 r. przeszedł w stan spoczynku. - Generał Łozowicki utrzymuje kontakt tylko z Wojskowym Biurem Emerytalnym - żartują dawni podwładni.

Generał Jerzy Jarosz (rocznik 1931) ze służby odszedł w 1992 r. Był wtedy Komendantem Głównym Żandarmerii Wojskowej. Prokuratura zarzucała mu wydanie rozkazu spalenia ważnych dokumentów. Nie chce rozmawiać o stanie wojennym. Podobnie jak generał Józef Użycki (ur. 1932 r.), który mówi, że chroni swoją prywatność. W latach 1983-90 był szefem sztabu generalnego. Na emeryturze napisał książkę: "Wojna konwencjonalna w Europie?".

O tym, co się stało w pułkownikami WRON Tadeuszem Makarewiczem, Kazimierzem Garbacikiem, Tadeuszem Krępskim i Jerzym Włosińskim nikt nie wie.

Na pytanie: gdzie jesteś generale? - nie odpowie pięciu członków WRON. Pierwszy w historii Polski admirał Ludwik Janczyszyn (1923-94) jest pochowany w Gdyni. Nie żyją: generał dywizji Henryk Rapacewicz (1926-91), generał dywizji Włodzimierz Oliwa (1924-89), generał dywizji Tadeusz Hupałowski (1922-99) i pułkownik Roman Józef Leś (1924-93). Przed rokiem zmarł generał dywizji Czesław Piotrowski (1926-2005). Na emeryturze zajmował się pisaniem książek wspomnieniowych na temat Wołynia i walk 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.

Na świeżym powietrzu

Generał broni Czesław Kiszczak (ur. 1925 r.) jest autorem książki: "Generał Kiszczak mówi prawie wszystko". Książkę napisała też jego żona Maria Teresa Kiszczak, pod podobnym tytułem: "Żona generała Kiszczaka mówi". Pani generałowa wyznała, że była wściekła na męża za wprowadzenie stanu wojennego. Podobno powodem złości był telewizyjny serial. W niedzielny wieczór 13 grudnia zamiast serialu "Józefina i Napoleon" telewizja po raz kolejny wyświetlała propagandowy film o zdobywaniu Kołobrzegu pt. "Jarzębina czerwona". Maria Kiszczak nie mogła śledzić losów bohaterów ulubionego serialu.

Obecnie państwo Kiszczakowie mają dużo czasu na oglądanie telewizji. Generał żałuje, że wydał książkę, mimo że otrzymał za nią honorarium przekraczające wartość średniego samochodu japońskiego. Tłumaczy, że wysocy funkcjonariusze wywiadu i kontrwywiadu nie powinni pisać pamiętników. Powinni po zejściu ze stanowisk milczeć, żeby wiedza, z jaką zetknęli się w czasie służby, nie stała się publiczna. - Teraz piszę trochę do szuflady i co z tym będzie po mojej śmierci, nie wiem. To są ciekawsze epizody z mojego życia - mówi.

O swojej działalności jako minister spraw wewnętrznych musi mówić przed sądami. W ostatnich latach często zasiada na ławach oskarżonych. Przede wszystkim zarzuca mu się wydanie decyzji o użyciu broni w kopalni "Wujek" i inspirowanie innych zbrodni na działaczach opozycji. Często do sądu wysyła zwolnienia lekarskie. - Z moim zdrowiem ma prawo być coraz gorzej - mówi. - Co mi dolega? Głównie serce, choroby wieńcowe, nadciśnienie. Staram się prowadzić higieniczny sposób życia: dużo przebywam na świeżym powietrzu, dużo chodzę i się nie przejadam.

Na emeryturze najchętniej czas poświęca myślistwu i wędkarstwu. Na Mazurach nad jeziorem Omulew ma drewniany dom, gdzie wypoczywa kilka miesięcy w roku w cieniu czerwonej jarzębiny. Człowiek numer dwa lat PRL lat 80. nie ukrywa częstych kontaktów z ludźmi z WRON. Często się kontaktuje telefonicznie z Wojciechem Jaruzelskim. Wiadomo, że gości u Siwickiego, który zaprasza go na własnoręcznie ugotowaną zupę rybną.

Generał broni w stanie spoczynku mieszka w jednopiętrowym domu na Mokotowie. Nie chce mówić o żonie, córce Ewie, wnuczętach. Ze spraw politycznych spowiada się sam przed samym sobą. Nie żałuje przebytej drogi życiowej. Jeśli jeszcze raz miałby przeżyć swoje życie, byłoby ono podobne. Tyle że popełniłby mniej błędów, a wiele spraw inaczej rozwiązał.

- Wielu rzeczy bym nie zrobił - wyznaje człowiek mający swego czasu wpływ na najważniejsze decyzje w państwie - a niektóre poprowadził inaczej, gdyż byłem przekonany o ich słuszności. Ale historia dowiodła, że nie miałem racji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (51/2006)