Virtudes wraca do Rosji

Choć mają po 90 lat, do dziś nazywają ich „niños de la guerra”, wojenne dzieci. W Rosji nadal żyje około sześćdziesięciorga Hiszpanów, wywiezionych z ojczyzny podczas wojny domowej.

10.09.2018

Czyta się kilka minut

Jeden ze statków, którymi władze republiki hiszpańskiej ewakuowały dzieci z terenów ogarniętych wojną domową, maj 1937 r. / AP / EAST NEWS
Jeden ze statków, którymi władze republiki hiszpańskiej ewakuowały dzieci z terenów ogarniętych wojną domową, maj 1937 r. / AP / EAST NEWS

Piedad, Immaculada, Lola, Virtudes: to tradycyjne imiona nadawane od wieków dziewczynkom w Hiszpanii. Wszystkie mają związek z Matką Bożą: Maryja Cnót Pełna, Maryja Bolesna, Niepokalana, Miłosierna. Virtudes, ta od cnót, oraz Araceli, ta od ołtarza, i jeszcze inne, przeczyste, łaskawe, pokorne i pocieszycielki – wszystkie one popłyną statkiem towarowym „Sontay” do Związku Sowieckiego, do Leningradu (dziś Petersburg). Najmłodsze – pięcioletnie, i najstarsze – piętnastoletnie, grupkami, trzymając za ręce rodzeństwo, odświętnie ubrane – wejdą na pokład w baskijskim porcie Santurce.

Po 81 latach od tej daty Virtudes otwiera mi drzwi swojego moskiewskiego mieszkania na przedmieściach. Plecy wyprostowane, dobrze uczesana, w uszach i na szyi perełki. Tylko ten wózek... Ale porusza się na nim szybko, sprawnie lawirując między kuchnią, sypialnią i rzadko używanym salonem. Jedynie do toalety i do łazienki nie wjedzie – za wąsko. Planuje przebić ścianę, jak zaoszczędzi trochę rubli. Może jeszcze w tym roku się uda.

– Uciekliśmy z San Sebastian do Bilbao w ostatniej chwili, gdy do miasta wchodzili już nacionales. W Bilbao bombardowania były tak silne, że co rusz biegliśmy do schronu, ale tam bałam się jeszcze bardziej. Kilka tygodni wcześniej niemiecki Legion Kondor zrzucił bomby na Guernikę, w dzień targowy. To była masakra. Rodzice od razu zapisali nas na listę. Mnie i Angeles, bo moje dwie starsze siostry już się nie kwalifikowały, brat też nie.

– Czy matka nie protestowała? – Virtudes powtarza pytanie. – A jak ona miała nas wszystkich wyżywić, skoro ojciec, republikanin, był w okopach? Nie, wcale nie płakałam. Tak naprawdę to się nawet cieszyłam. Mama wyszykowała nas jak na wesele. Mnie dała swój naszyjnik i kolczyki z pereł. No przecież nie mogłyśmy jechać w świat jak jakieś obdartuski.

W tych słowach Virtudes nie ma żalu ani pretensji.

Piętnaście tysięcy

W lipcu 1936 r. część hiszpańskiego wojska występuje przeciw republice. Do puczu przyłączają się kolejne garnizony w hiszpańskim Maroku i na Półwyspie Iberyjskim. Zaczyna się wojna. Przez trzy lata będą trwały walki między republikanami (wspieranymi przez Związek Sowiecki) i nacionales pod wodzą gen. Franco (wspieranymi przez Włochy i Niemcy).

Także w Kraju Basków frankiści bombardują ludność cywilną, z powietrza, lądu i morza. Władze baskijskie apelują do społeczności międzynarodowej o pomoc w ewakuacji dzieci. Odpowiadają na apel Francja, Wielka Brytania, Belgia, Meksyk i Związek Sowiecki. Ogarnięci paniką rodzice zapisują swoich synów i córki na listy ewakuacyjne.

Dla wielu zdeklarowanych republikanów opcja sowiecka wydaje się najlepszą z możliwych. Wszak amerykański dziennikarz John Reed pisał w swojej relacji z państwa bolszewików, że „Rosja sowiecka to kraj stworzony dla dzieci”.

Na hiszpańskim filmie dokumentalnym z 1937 r. utrwalono syreny alarmowe, bomby i biegnących ludzi. Utrwalono też moment wejścia na pokład dzieci. Niektóre płaczą, ale większość patrzy z zaciekawieniem. Przejęte, świadome swojej wyjątkowości. Dziewczynki w perkalowych sukienkach, chłopcy w garniturkach. Rzadko w pojedynkę, zwykle za rękę z bratem czy siostrą.

Na szyjach mają zawieszone tabliczki z numerem i nazwą kraju docelowego: „Francia”, „Bélgica”, „Inglaterra” [Anglia – red.], „URSS”. Niektóre dzieci zamieniają się tabliczkami, jakby to były obrazki z piłkarzami.

W sumie 15 tys. dzieci z terenów będących pod kontrolą republikanów zostało ewakuowanych z ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Z tego 3 tys. do Związku Sowieckiego. Miały wrócić po kilku miesiącach, jak tylko skończy się wojna, jak tylko zwycięży republika.

Nie pamiętam, żebym tęskniła

– „Sontay” to był statek towarowy, bez kajut – wspomina dziś Virtudes, która popłynęła do ZSRR. – Leżeliśmy pokotem w ładowni. Wymiotowaliśmy bez przerwy. Marynarze byli chyba Chińczykami i zupełnie nie mogliśmy się z nimi dogadać. Gdy zbliżaliśmy się do Leningradu, usłyszeliśmy wielką wrzawę. Orkiestra, bębny, race, śpiewy. Wydawało się, że wszyscy mieszkańcy miasta wylegli na nabrzeże, żeby nas przywitać, dotknąć, wziąć na ręce, ucałować. To był taki żywiołowy entuzjazm, nigdy nie zapomnę tego powitania.

Ta scena została utrwalona w sowieckim filmie dokumentalnym. Widzimy na nim oddziały uśmiechniętych pionierów w białych koszulach i chustach, grających na bębenkach, powiewających chorągiewkami i wizerunkami Józefa Stalina. Widzimy, jak kobiety i mężczyźni biorą na ręce małych Hiszpanów. Głos spikera: „Ratując się przed faszystami, dzieci republikańskich bojowników zmuszone były opuścić ojczyznę”. Potem, na powitalnym bankiecie, dzieci – już umyte i przebrane – rozgrzebują na talerzach kawior.

Jest rok 1937, apogeum stalinowskiego Wielkiego Terroru. Brytyjski sowietolog Robert Conquest szacuje, że tylko w latach 1937-38, tj. w okresie największego nasilenia represji, w Związku Sowieckim aresztowano 7-8 mln ludzi, z czego może nawet półtora miliona zostało rozstrzelanych; kolejne 2 mln zginęły w łagrach.

Virtudes: – Umieszczono nas w różnych domach dziecka: w Lenigradzie, Moskwie, na Ukrainie. Ja trafiłam do domu numer 2, w miejscowości Prawda pod Moskwą. Te domy były przeznaczone tylko dla nas, niños de la guerra, bo już wtedy tak nas nazywano, „wojenne dzieci”. Do dzisiaj tak się o nas mówi, chociaż mamy już dziewięćdziesiątkę albo i więcej.

W szklanej bańce

– Wszystko mi się podobało – wspomina Virtudes. – No, może poza tym, że po pierwszej kąpieli nie odzyskałam już naszyjnika i kolczyków. Nie pamiętam, żebym tęskniła. Wszystko było nowe, niezwykłe: przyjaciółki, łyżwy, narty. Lekcje mieliśmy po hiszpańsku. Uczyliśmy się też rosyjskiego, ale tak dodatkowo. Na początku krzywiliśmy się na jedzenie. Potem kucharki nauczyły się gotować trochę po hiszpańsku: soczewicę, cieciorkę, dorsza. A jak nam coś nie smakowało, to mówili nam, że to ma dużo żelaza, albo że to je sam towarzysz Woroszyłow.


Czytaj także: Katarzyna Kobylarczyk: Kości niezgody


Sowiecki dokument filmowy: trąbka, pobudka, dzieci maszerują równo w gimnastycznych strojach. Lekcja rosyjskiego: uczniowie skandują wiersz. Udaje mi się wychwycić: „Towariszcz Woroszyłow / narodnyj komisar”. I jeszcze: „Ty wierno budiesz rad / kogda k tiebie na służbu / pridiot moj starszyj brat”.

O wychowanie i wykształcenie hiszpańskich dzieci troszczą się nie tylko sowieckie instytucje, ale też Komunistyczna Partia Hiszpanii (PCE), po wojnie domowej działająca na uchodźstwie, głównie w Moskwie. Tu przebywa jej legendarna przywódczyni Dolores Ibárruri, La Pasionaria. Dzieci to jej oczko w głowie, przyszli aktywiści, którzy będą walczyć o komunistyczną Hiszpanię. Dlatego ważne jest, by się nie rozproszyły, nie zapomniały języka.

Dbają o to nauczyciele i wychowawcy, głównie hiszpańscy komuniści. Dzieci uczą się ze specjalnie dla nich wydrukowanych podręczników. Nie mogą też być adoptowane, bo przecież mają rodziców. Żyją jak w szklanej bańce, karmione tylko tym, co ich opiekunowie uznają za stosowne.

Jak zarobiłam pierwsze ruble

22 czerwca 1941 r. bańka pęka: Hitler uderza na Stalina, z którym wcześniej zgodnie podzielił Europę Środkową.

Virtudes: – Tego dnia mieli do nas przyjechać goście z Moskwy. Czekaliśmy wszyscy na boisku, ubrani na galowo, gdy usłyszeliśmy z głośników komunikat Mołotowa: „Dziś o czwartej nad ranem niemieckie wojska zaatakowały nasz kraj”. Na początku były łzy, nagle przypomnieliśmy sobie Bilbao. Ale szybko uspokoiliśmy się przekonani, że Armia Czerwona w kilka dni poradzi sobie z każdym wrogiem.

Nie poradziła sobie. Virtudes: – Wkrótce zaczęła się ewakuacja. Wywieźli nas do Niemieckiej Republiki Nadwołżańskiej, do Kukkus. Miasteczko było zupełnie puste. Cała ludność została deportowana gdzieś w głąb kraju, w dniu naszego przyjazdu odpłynęły ostatnie statki. Niemcy zostawili dobrze zaopatrzone spiżarnie, ale powiedziano nam, że nie możemy nic brać, bo gospodarze zatruli jedzenie.

Virtudes: – Poza nami w Kukkus były tylko niewydojone krowy i bezpańskie psy. Jedna koleżanka z Asturii nauczyła nas doić, bo pamiętała z rodzinnej wioski, jak to się robi. Zimę przetrwaliśmy na mleku i ziarnach słonecznika, które prażyliśmy na zaimprowizowanych piecykach.

Wspomina, że starsi chłopcy nauczyli się powozić saniami i przeprawiali się po lodzie na drugi brzeg Wołgi, po drewno na opał. Lekcje były zawsze, nawet w największe mrozy. Czasem słuchali nauczyciela, nie wychodząc spod kołder.

Virtudes: – A, i zarobiłam moje pierwsze ruble. Jeszcze w Hiszpanii robiłam na długich gwoździach szaliczki dla lalek. W Kukkus przyszła do nas uciekinierka z Ukrainy i zapytała, czy nie zrobiłybyśmy ciepłych skarpet dla jej syna na froncie. Rozpracowałyśmy to dzierganie wspólnie z koleżanką i potem już nigdy nie zabrakło mi zamówień. O wełnę było trudno, więc na okrągło prułyśmy stare koce i skarpetki.

Powrót? Lepiej nie mówić

Gdy zaczęła się wojna niemiecko-sowiecka, wiele hiszpańskich dzieci miało już po 16-17 lat. Chłopcy wyrywali się na front. Mariano, wówczas 15-letni, napisał w swojej relacji: „Nie chcieli mnie przyjąć w żadnym punkcie mobilizacyjnym. Mówili, żebym wracał do domu, do mamusi. Żeby się zaciągnąć, musiałem sfałszować swój wiek. Byłem mały i chudy i nie było munduru w moim rozmiarze ani butów. Dostałem buty damskie”.

Z lewej: Virtudes (w środku) w sowieckim domu dziecka z przyjaciółkami Dolores i Marią. Z prawej: Virtudes w Moskwie, 2018 r. / ARCH. K. MOŁONIEWICZ

Niektóre dzieci zgubiły się w zawierusze ewakuacji, trafiły do rosyjskich rodzin i w konsekwencji straciły swoją tożsamość. Spora grupa chłopców, przyciśnięta wojennym głodem, wyspecjalizowała się w drobnych kradzieżach i fałszowaniu kartek żywnościowych. Około trzystu z nich trafiło za to do łagrów, gdzie byli nazywani przez współtowarzyszy „Juanami”. Ich wyroki – w porównaniu z tymi, które dostawali za podobne przestępstwa obywatele sowieccy – były ­niskie: 5-7 lat.

Virtudes szykuje poczęstunek. Wyciąga z lodówki ser w plastrach, gotowaną szynkę i jajka z majonezem. Rozmawiamy po hiszpańsku. Po 81 latach spędzonych w Rosji mówi w języku ojczystym tak soczyście, jakby całe życie robiła zakupy na hiszpańskim targu i plotkowała z sąsiadkami. Tyle tylko, że nie ma żadnego regionalnego akcentu, co w Hiszpanii byłoby rzadkością.

– W 1944 r. pozwolono nam zamieszkać w Moskwie – wspomina. – Miasto nie było zniszczone, piękne, a metro... Przechadzałam się po stacjach jak po jakichś pałacowych komnatach. Wszędzie zapalone lampy, tylko w metrze w czasie wojny mogło palić się światło.

Razem z koleżankami została skierowana do technikum włókienniczego: – Wykształciłam się na specjalistkę od maszyn tkackich. No i poznałam osobiście Dolores Ibárruri. Nie mam słów, żeby opisać, jaka to była wspaniała kobieta. Posłuchaj tylko: „Lepiej umrzeć na stojąc, niż żyć na kolanach”. To ona powiedziała.

A Hiszpania? Virtudes: – W tamtych czasach lepiej było nie mówić głośno o powrocie. Dalej się więc kształciłam. Jak odpracowałam swoje w fabryce włókienniczej, pozwolono mi studiować geografię, a potem jeszcze skierowano na kurs geologii. Dostawałam tysiąc rubli stypendium, dwa razy więcej niż moi sowieccy koledzy.

Nie kwalifikowałam się

O wyborze drogi życiowej „wojenne dzieci” nie decydowały same. Najwięcej mieli tu do powiedzenia ich czujni opiekunowie z Hiszpańskiej Partii Komunistycznej. Ci preferowali specjalizacje techniczne, a przede wszystkim nie chcieli słyszeć o żadnych studiach artystycznych. Utalentowanej muzycznie Josefinie powiedziano: „Hiszpania nie potrzebuje szansonistów, komediantów ani cyrkowców”.

Stalin nie zgodził się na powrót „dzieci” do frankistowskiej Hiszpanii. Dopiero w 1956 r., po jego śmierci, udało się zorganizować pierwszą powrotną ekspedycję. „Dzieci” miały już koło trzydziestki, niektóre założyły rodziny. Kobiety, które wyszły za mąż za Rosjan, nie dostały pozwolenia na wyjazd.

Zarówno Związek Sowiecki, jak i rząd Hiszpanii wykorzystały akcję na potrzeby własnej propagandy. Moskwa demonstracyjnie wzięła na siebie wszystkie koszty podróży powrotnej. Odjeżdżający dostali luksusowe jak na tamte czasy wyprawki.

W tym czasie Virtudes była już mężatką: – Najpierw wyszłam za Cesara, też Hiszpana. Mieszkaliśmy w komunałce, w jednym pokoju z inną parą. Wkrótce urodziłam pierwszego syna. Cesar był przystojny i elegancki, ale na ojca to on się nie nadawał. Co innego mój drugi mąż, Andrej. Miałam z nim jeszcze dwóch synów. Gdy zaczęły się powroty do Hiszpanii, miałam już męża Rosjanina, więc się nie kwalifikowałam. Wyjechała moja siostra Angeles.

Pomiędzy frontami

Ze Związku Sowieckiego do Hiszpanii wrócili ludzie wykształceni: lekarze, fizycy, architekci. Trudno było im się odnaleźć w zacofanej i klerykalnej Hiszpanii lat 50. i 60. XX w., szczególnie kobietom. W rodzinnym kraju nie miały nawet praw wyborczych, bez zgody męża nie mogły otworzyć konta w banku ani wyjechać za granicę.

Ponadto repatrianci traktowani byli podejrzliwie. Co dwa tygodnie musieli się stawiać na policji, gdzie godzinami ich przesłuchiwano jako potencjalnych szpiegów. Związki małżeńskie musiały być powtórnie zawarte w kościele, dzieci ochrzczone. Niektóre kobiety rozwiodły się w Związku Sowieckim ze swoimi rosyjskimi mężami, by móc wyjechać z dziećmi do Hiszpanii. Te, jako samotne matki, były traktowane najgorzej.

W rezultacie aż 635 „wojennych dzieci” z grupy, która wróciła do Hiszpanii w pierwszych ekspedycjach, wystąpiło w 1959 r. o prawo ponownego osiedlenia się w ZSRR.

Virtudes: – Po raz pierwszy od wyjazdu z Hiszpanii z matką zobaczyłam się w 1967 r., po 30 latach. Nie mogłam pojechać do Hiszpanii, ale był sposób. Pisało się do władz francuskich z prośbą o zaproszenie i oni to jakoś załatwiali. Spotkałam się z mamą w Lyonie, gdzie mieszkała jedna z moich sióstr. Miałyśmy kilka godzin, żeby opowiedzieć sobie wszystko. Ona się czuła winna, ale jak zobaczyła, że jestem zdrowa i szczęśliwa, to uznała, że Bóg jej przebaczył. Tak mi powiedziała. Brat i pozostałe siostry nie dostały przepustki z Hiszpanii do Francji. Mogliśmy tylko pomachać sobie na odległość: oni po jednej stronie mostu w Hendaye [miejscowość na granicy hiszpańsko-francuskiej – red.], a ja po drugiej. Ojca już nigdy nie zobaczyłam.

Tam i z powrotem

Z kuchni przenosimy się do sypialni Virtudes. Na biurku wysłużony komputer. Jako dwudziestolatka Virtudes radziła sobie z naprawą maszyn włókienniczych, jako trzydziestolatka wykonywała ekspertyzy geologiczne, a jako dziewięćdziesięciolatka ma opanowaną obsługę poczty elektronicznej, internetu i Skype’a.

Wspomina: – Uwielbiałam pracę geologa. Zaraz na początku wysłali nas za Ural. Tam byli wspaniali ludzie, solidarni, nie tak jak teraz, gdy każdy myśli o sobie. I przyroda taka, że dech zapiera. Ale z trójką dzieci nie mogłam już pracować w terenie, musiałam sobie poszukać innego zajęcia. Znowu mi się poszczęściło. Zatrudnili mnie w agencji informacyjnej Nowosti. Od kiedy na Kubie zwyciężył Fidel Castro, potrzebowali ludzi z hiszpańskim. W domu dziergałam swetry na zamówienie. Dzieci, mąż... Właściwie nie wiem, kiedy spałam.

No właśnie: dzieci, mąż... Virtudes sama wybawiła mnie od trudnych pytań. – Mój najstarszy syn był specjalistą od instalacji elektrycznych. Wpadł do wykopu. Szpital, operacja. Przy okazji czymś go zakazili i nie udało się opanować infekcji. Drugi syn zmarł na raka, tak samo jak mąż. Został mi trzeci, Pablo, i jego rodzina.

– No a co z Hiszpanią? – pytam. Mam wrażenie, że Virtudes traci werwę, a jej opowieść, dotąd żywa i pełna koloru, staje się lakoniczna.

Mówi: – Po śmierci Franco w 1976 r., jak już nastała demokracja, mogliśmy co roku wyjeżdżać do Hiszpanii na wakacje, płacił za to rząd hiszpański. Byłam parę razy w San Sebastian u rodziny. Moje siostry, takie eleganckie señory, którym niczego nie brakowało, chodziły za mną i powtarzały, żebym gasiła światło albo nie zużywała tyle wody. Niby wielkie panie, a takie drobnomieszczańskie.

Zdecydowała się na powrót do San Sebastian w 2008 r., po śmierci obu synów i męża. Wspomina: – Chorowałam już na nogi i pomyślałam, że może w tamtym klimacie będzie mi łatwiej. W Rosji też nie było już tak jak kiedyś, przed tym całym bałaganem. A poza tym to ja tu zawsze byłam Hiszpanką i czułam się Hiszpanką, więc chciałam wreszcie spróbować tej Hiszpanii.

– Wyjechałam do mojego kraju – dodaje. – A tam wszyscy do mnie: Rosjanka i Rosjanka! Jak tylko ludzie dowiadywali się, że przyjechałam z Moskwy, to zaraz mówili takie różne nieprzyjemne rzeczy. Że Rosjanie to terroryści, że współpracowali z Hitlerem. No jak to z Hitlerem? A kto uratował świat przed faszyzmem? Nie mogłam słuchać tych bzdur! Wróciłam do Rosji po ośmiu miesiącach.

Tutaj to jestem Wiera

Dziś w Rosji pozostało jeszcze około sześćdziesiątki „wojennych dzieci”. Kiedyś spotykali się regularnie, w Ośrodku Hiszpańskim w Moskwie. Dziś przychodzi ich niewielu: klub mieści się na trzecim piętrze w budynku bez windy.

Virtudes wyjmuje z szafki bombonierkę i częstuje mnie czekoladkami od Putina. Niedawno, na 90. urodziny, dostała list od prezydenta Rosji z życzeniami. Razem z listem przyszła bombonierka i serwis do kawy, w rosyjskich narodowych barwach i z dwugłowym orłem.

Żegnamy się w korytarzu, przy zbyt wąskich drzwiach do łazienki i toalety. – Jak przyjedziesz do mnie następnym razem, na pewno będzie już po remoncie – mówi na pożegnanie.

Wychodząc przypominam sobie, że miałam ją zapytać, czy Rosjanom nie sprawia trudności wymawianie jej imienia. – Tutaj to ja jestem Wiera – odpowiada z uśmiechem.

Virtudes, ta od cnót. Cnoty główne, przyrodzone, to: mądrość, sprawiedliwość, męstwo i umiarkowanie. Są jeszcze cnoty nadprzyrodzone: wiara, nadzieja i miłość. Wiara, czyli Wiera. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018