Viewegha prozy pociągające

Zapytany, którą ze swych książek ceni najbardziej, Michal Viewegh odpowiedział z właściwą sobie ironią, że tę, która się najlepiej sprzedaje.

26.06.2012

Czyta się kilka minut

Fragment, który posłuży do stworzenia portretu Josepha Conrada, przygotowywanego przez Marka Adamika. Ok. 2012 r. /
Fragment, który posłuży do stworzenia portretu Josepha Conrada, przygotowywanego przez Marka Adamika. Ok. 2012 r. /

A że człowiek, którego nazywa się seksualnym przestępcą,
sławi dzieło Twórcy jak nikt inny, tego nie trzeba wyjaśniać.

Martin Walser


Mędrcy tego świata wielokrotnie twierdzili, że czas poświęcać należy rzeczom ostatecznym. Mówiąc ściślej: samemu istnieniu. Nawoływali do zajmowania się jego początkiem i końcem, jego sensem, zarówno naturą, jak i absolutnymi siłami, które nim zdają się rządzić. Szarzy zjadacze chleba i książek równie konsekwentnie dają dowody swego bezgranicznego zainteresowania rzeczą jeżeli nie zgoła odmienną, to stanowiącą jedynie drobny, drugorzędny aspekt istnienia – miłością mianowicie. Mówiąc ściślej: seksem i wszystkim, co do niego prowadzi. Nieco rzadziej, ale i tak stosunkowo często – jego rozlicznymi konsekwencjami.

Na szczęście świat nie jest zaludniony przez mędrców tylko. Żyją na nim również opowiadacze historii, w tym pisarze. Na szczęście raz na jakiś czas zdarza się wśród nich autor, który poświęca swą twórczość banalnemu tematowi miłości. Jeżeli robi to z dużym literackim talentem i wdziękiem, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest to pisarz czeski. Jeżeli robi to często, z powodzeniem, poczuciem humoru, to prawie na pewno jest to Michal Viewegh (rocznik 1962) – najpopularniejszy dziś czeski pisarz, który, mimo dziewięciu książek wydanych po polsku i licznych ekranizacji filmowych, wciąż jest w Polsce dość mało znany.

Pisarz niepoważny

Michal Viewegh to fenomen. Pisarz z małego kraju, piszący o rzeczach mało efektownych i chyba niespecjalnie modnych. Jednocześnie jego książki rozchodzą się w ilościach niespotykanych (mówi się o przeszło milionie sprzedanych egzemplarzy) i przetłumaczone zostały na 21 języków. Mimo tych oszałamiających statystyk, w Polsce porusza się on po peryferiach życia literackiego. Jego książki nie spotkały się u nas z masowym zainteresowaniem ani mediów, ani czytelników. To zastanawia czy wręcz budzi niepokój. No bo jak to, literatura czeska jest w Polsce ogromnie popularna, całe pokolenia wychowały się na Hrabalu, Havlu, Kunderze. „Śmierć pięknych saren” jest powszechnie uważana za jedną z najwspanialszych książek wszech czasów, a powieści Škvoreckiego, Fuksa czy Čapka od lat otoczone są kultem.

Tylko że przekonanie o popularności wszystkiego, co czeskie, jest chyba trochę przesadzone, w najlepszym razie nie do końca aktualne. Najpopularniejsze czeskie książki ostatnich lat wyszły spod pióra polskiego autora – Mariusza Szczygła. Co więcej, wymienieni czescy autorzy to dwudziestowieczna klasyka, a szczyt ich popularności przypadał na lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Współczesna literatura czeska jest w Polsce obecna szczątkowo i w sposób znacznie skromniejszy. Tłumaczy się i wydaje znacznie mniej, ale nawet te książki, które się pojawiają, nie robią zbyt dużo szumu. Ajvaz, Hakl, Ober¬manova, Ouředník, Urban czy ostatnio wydany Zmeškal przeszli niezauważeni.

Ten brak koniunktury na czeską literaturę współczesną tłumaczy więc stosunkowo marne osiągnięcia Viewegha w Polsce. Ale to chyba nie jedyny powód. Kolejnym może być sama twórczość Viewegha. No bo jak traktować poważnie książki o tytułach „Wychowanie panien w Czechach”, „Sprawa niewiernej Klary” czy, o zgrozo, „Powieść dla kobiet”. Romans nauczyciela z pogrążoną w depresji córką mafioza, agencja detektywistyczna specjalizująca się w zbrodniach natury łóżkowej czy brawurowy opis wypadu na narty. I to mają być poważne książki? To specyficznie nadwiślańskie podejście do literatury. Zalani produktami mass- i popkultury, z przyjemnością i bez rezerw konsumujemy kolejne filmy o batmanach, płyty będące kolejną wariacją na temat debiutu Madonny sprzed lat niespełna trzydziestu, ale książki będziemy czytać poważne, najlepiej Manna czy Prousta, ewentualnie, w chwili niewybaczalnej słabości, jakiś klasyczny kryminalik.

I tak oto przechodzą nam koło nosa kolejne powieści pisarza, któremu udało się ziścić marzenie Gombrowicza o powieści dla kucharek, która poruszyłaby również najbardziej wymagającego z czytelników. Oczywiście grzech ten nie dotyczy wszystkich. Ci ludzie w autobusach, poczekalniach i pociągach czytający książki obłożone w papier pakowy czy gazetę (poza kilkoma wyjątkami, nie miał Viewegh szczęścia do polskich okładek), naprzemiennie siąpiący wzruszonym nosem i mimowolnie rechoczący, najpewniej czytają jedną z powieści Viewegha.

Nieznośna lekkość powieści

Powojenna historia Czech, wzloty i upadki komunizmu i towarzyszące im wzloty i upadki względnej wolności, transformacja, próby określenia odrębnej tożsamości w coraz bardziej zuniformizowanym świecie, trudy dzieciństwa stopniowo wypierane przez jeszcze bardziej bolesne trudy dorastania, czy w końcu desperackie wręcz poszukiwania sensu, które najczęściej prowadzą gdzieś na obrzeża miłości – oto kilka z motywów, które u Viewegha powracają raz po raz. To jednocześnie motywy obecne w większości powieści, które kiedykolwiek mieliśmy w rękach. Pisarze tak już mają, że od zawsze piszą mniej więcej o tym samym, zmieniają się jedynie czas i miejsce, ale czy to Praga, czy La Mancha – nie ma większego znaczenia.

U Viewegha na pewno wyróżnikiem jest lekkość i humor. Humor wielopłaszczyznowy, nie ma bowiem Vieweghowskiego humoru, co najwyżej są Vieweghowskie humory, przeplatające się ze strony na stronę. Już wczesne „Lata pod psem” powodują najróżniejsze czytelnicze reakcje, od spazmatycznych wybuchów śmiechu po ironiczny uśmieszek. Viewegh bawi się bohaterami, sytuacjami, historią, ale i samą literaturą. Jego książki upstrzone są nawiązaniami do różnych konwencji, gatunków. Pojawia się plejada pisarzy – a to za pomocą licznych cytatów, a to za pomocą nawiązań. Pojawia się i sam Viewegh, który tylko po to niweluje granicę pomiędzy fikcją a rzeczywistością, by chwilę później przekonać się, że leży ona zupełnie gdzie indziej. Ciągle czekają na polski przekład jego parodie literackie, w których wziął na warsztat między innymi Hrabala, Kunderę, Moravię, Kazantzakisa i de Saint-Exupéry’ego. „Mały książę” à la Viewegh? Już sama idea takiego tworu rozśmiesza.

Z tym że nic nie nastraja tak melancholijnie jak kontemplacja humoru. Pod każdym dobrym żartem kryje się jakaś gorzka prawda (zgodnie z prawidłem, że wszystkie prawdy są mniej lub bardziej gorzkie). Wszak istotą żartu jest sprzeczność, kontrast, załamanie, smutne w gruncie rzeczy spotkanie naszych oczekiwań ze światem, który w najmniejszym stopniu do nich nie przystaje. Przy takiej liczbie żartów, gagów, dowcipów, gierek, tych załamań i pęknięć jest równie dużo i są one dla książek Viewegha równie istotne, acz ich dostrzeżenie wymaga minimalnego choćby wysiłku z naszej strony, wspomnianej kontemplacji humoru.

Dobre brzmienie

Najgorszą z czytelniczych mąk jest czytanie nienaturalnych opisów tego, co naturalne. Nic tak nie razi jak sztywny dialog w realistycznej powieści; no może tylko wydumane i niewiarygodne zachowania bohaterów, którzy przez setki stron poprawiają niesforne kosmyki włosów czy kwiaty w butonierce, nie przystając ani na sekundę, żeby podłubać w nosie czy zrobić siku. U Viewegha i siku, i wydzielin nosowych, i wszystkich innych wydzielin jest cały ocean, a dialogi są dialogami jak najbardziej wiarygodnymi.

W „Uczestnikach wycieczki”, która oscyluje pomiędzy wakacyjnym koszmarem, romansem a cierpieniami młodego, acz spełnionego już pisarza, bohaterów jest pełen autokar. Jest i rzeczony pisarz – Maks, trochę egzaltowana i głupiutka przewodniczka Pamela, nastoletni Jakub dumający nad naturą swojej seksualności, niedosłysząca i tracąca kontakt ze światem staruszka ze swoją lekko zmęczoną roztargnieniem towarzyszki przyjaciółką, i popijający tatuś, który z euforii godnej Paszczaka płynnie przechodzi w iście kafkowską depresję. Wszyscy oni są postaciami z krwi i kości oraz języka. To niby podstawowy wymóg realistycznej prozy, by rozchwiany nastolatek mówił językiem rozchwianego nastolatka, a zmęczona życiem kobieta wypowiadała się z goryczą odpowiadającą jej doświadczeniom. Podstawowy, ale w dalszym ciągu dość trudno osiągalny; półki księgarskie uginają się od realistycznych powieści, których bohaterowie mówią frazami, które nie brzmiałyby naturalnie nawet w ustach Marsjan. No właśnie, brzmiały. Duke Ellington powiedział kiedyś: „If it sounds good, it is good”. „Jeśli coś brzmi dobrze, to jest dobre”. Proza Viewegha na pewno by mu się spodobała.

Książki Viewegha są pełne wątków autobiograficznych, czego autor nigdy zresztą nie ukrywał. Jednym z nich jest samo pisanie. Bohaterem „Cudownych lat pod psem” jest Kvido, dziecko, którego przygoda ze słowem pisanym zaczyna się tak wcześnie, że wręcz budzi to pewien niepokój. Swoją umiejętność czytania Kvido objawił światu po raz pierwszy na próbie sztuki „August, August, August” Pavla Kohouta: „– Jezus Maria! – wykrzyknął Pavel Kohout – to dziecko chyba umie czytać! – Próbę trzeba było na moment przerwać. Vlastimil Brodský i Vladimir Šmeral z zaciekawieniem patrzyli na otyłe dziecko. – Przepraszam – usprawiedliwiała się matka Kvida, która czerwona ze wstydu, pospieszyła wyprowadzić syna. – Pavle, przepraszam. – Zaczekaj – rzekł Pavel Kohout. – Niech skończy czytać”.

Wbrew początkowym obawom matki ta przedwczesna umiejętność składania liter nie prowadzi do żadnych katastrofalnych konsekwencji, jeżeli oczywiście nie liczyć tego, że Kvido ostatecznie zostaje pisarzem. Po drodze jest jeszcze epizod recytatorski. Jak bowiem Kvido, od lat już obcujący z literaturą najwyższych lotów, zareagować ma na zdania ze szkolnego elementarza? Sentencje typu „Ala ma kota” wydają się nieść ukryte sensy niczym haiku, czyta je więc z namaszczeniem, dramaturgią, wydobywając z każdego ze słów cały znaczeniowy potencjał. To prowadzi do publicznych deklamacji wierszy o Leninie i innych bohaterach socjalizmu, w sposób, który być może ująłby Majakowskiego, ale słuchających robotników wprowadza w konsternację i zadziwienie.

Spod stołu

Pisarz pojawia się też chociażby w „Wychowaniu panien w Czechach” czy w „Sprawie niewiernej Klary”. W „Powieści dla kobiet” listy Olivera pojawiają się na powierzchniach reklamowych w metrze. Wątek samego zapisywania rzeczywistości, jej przerabiania na literki jest w mniejszym lub większym stopniu obecny w prawie każdej książce Viewegha.

Zapytany o to, którą ze swych książek ceni najbardziej, Viewegh odpowiedział, że tę, która się najlepiej sprzedaje, po czym dodał, że wyjątkowo bliski i ciepły stosunek ma do „Zapisywaczy ojcowskiej miłości”. To książka o miłości oczywiście, o jej utracie i łaknieniu, które jest siłą przepotężną, porównywalną chyba tylko z przemożną potrzebą zapisywania. Główny bohater od wczesnego dzieciństwa zapisuje. Zapisuje nie byle gdzie, bo pod stołem. Gdy fragment jego prozy ukazuje się drukiem, dochodzi do spotkania autorskiego, po którym, zgodnie z obyczajem, pisarz ma podpisywać swoje książki. Jednak zapisanie na stole, nawet tylko własnego nazwiska, okazuje się niemożliwe, wszak przez lata pisał pod nim. Nowo upieczony autor, po krótkich konsultacjach ze skonsternowanym wydawcą, włazi pod stół. Jednak coś w dalszym ciągu jest nie tak, czegoś brakuje. Jasne! Nie ma obrusu, to obrus dopełniał poczucia intymności i bezpieczeństwa. Na szczęście jakieś nakrycie się znajduje i autor może spełnić swoją powinność, spod stołu. Okazuje się, że ta pozycja, przynajmniej na spotkaniach autorskich, ma jeszcze tę zaletę, że pozwala na swobodną obserwację dekoltów zaglądających pod stół czytelniczek. Cały Viewegh, cały on.

A tym, którzy w dalszym ciągu mają wątpliwości, czy rzeczą godną i odpowiedzialną jest poświęcanie czasu na zabawne lektury o kochaniu i drobnych, ale jakże ludzkich rozterkach, zalecić można równoległą do Viewegha lekturę słów mędrca. Na przykład „Traktatu o naturze ludzkiej” Davida Hume’a: „Są jednak przypadki w rzeczach mniejszej wagi, gdzie ten bezpośredni smak czy bezpośrednie poczucie wywołuje naszą aprobatę. Dowcip i pewna łatwość nieskrępowanego zachowania to cechy bezpośrednio przyjemne dla innych; i wywołują one ich sympatię i uważanie. Niektóre spośród tych cech sprawiają zadowolenie innym dzięki pewnym szczególnym czynnikom zasadniczym natury ludzkiej, których nie można dalej wyjaśnić. Inne znów można sprowadzić do czynników, które są bardziej ogólne”. Innymi słowy, przyjemność płynącą z lektury Viewegha można przynajmniej częściowo próbować wyjaśnić, ale by jej doświadczyć, należy go po prostu czytać.


SZYMON KLOSKA (1976 r.) jest redaktorem Instytutu Książki, autorem audycji nadawanych przez RMF Classic. Z Tomaszem Pindelem prowadzi subiektywny blog „Poczytane” o książkach. Współprowadzący program „Wszystko o kulturze” (TVP 2).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (01/2012)