Vera i misja

Vera Michalska, wydawca: We Francji pisarze pozostają latami wierni wydawcy, a w Polsce zmieniają go, w poszukiwaniu lepszych warunków, z każdą niemal książką. W takiej sytuacji trudno prowadzić prawdziwą politykę wydawniczą. Rozmawiała Teresa Węgrzyn

14.09.2010

Czyta się kilka minut

Vera Michalska i Jan Michalski, lata 80. / fot. z archiwum prywatnego /
Vera Michalska i Jan Michalski, lata 80. / fot. z archiwum prywatnego /

"Jako wydawca nie jestem handlarzem jak inni, ponieważ podpisałem umowę z umysłem".

Gaston Gallimard

Koncentracja i komercjalizacja rynku wydawniczego doprowadziła do upadku wielu wartościowych domów wydawniczych. Na szczęście istnieją jeszcze wydawcy niezależni.

W ciągu zaledwie dziesięciu lat radykalnie zmieniła się we Francji panorama świata książki. Suwerenność utraciły kolejno Calmann-Lévy, Grasset, Robert Laffont, Stock, Plon, Fayard czy Larousse - prestiżowe wydawnictwa wykupione przez międzynarodowe koncerny i podporządkowane odtąd logice marketingu. Dwie trzecie rynku zdominowały obecnie (uzbrojone dodatkowo w rozległą sieć mediów) dwie potęgi przemysłowe: Editis oraz Hachette-Lagard?re, własność producenta wyrzutni rakietowych. "Francja jest jedynym na świecie krajem, gdzie najważniejsze organy prasowe należą do handlarzy bronią" - informuje w swojej najnowszej książce "Pieniądze i słowa" André Schiffrin, renomowany wydawca i obrońca niezależnych publikacji.

Decyzji o takiej, a nie innej publikacji nie podejmuje już wydawca, ale publishing board, grupa ekonomistów, kierująca się w swoim wyborze potencjałem rentowności tekstu, a nie jego wartością samą w sobie. Zalane nowościami stoiska we Francji wywołują złudne wrażenie sytości, szczególnie po wakacjach, przy okazji inauguracji nowego sezonu wydawniczego. Gdzie szukać ratunku, gdy monopol wielkich grup przemysłowych godzi w interesy publiczne i zagraża kulturze harrypotteryzacją umysłów? Trudno wiązać nadzieje z interwencją państwową, skoro prezydent Nicolas Sarkozy afiszuje się powiązaniami z miliarderami, właścicielami wydawnictw, periodyków i kanałów telewizyjnych, nazywając ich to przyjaciółmi, to braćmi.

Co do Brukseli, przymyka ona oko na postępującą prawie we wszystkich krajach unijnych praktykę uniformizacji rynku, rażąco niezgodną z regułami konkurencji i demokracji.

Poza zasięgiem ekspansji trustów pozostaje we Francji nieliczna już grupa niezależnych wydawców, z legendarnym Gallimardem na czele. Wśród nich jest Les Editions Noir sur Blanc, własność Very Michalskiej. Zapoczątkowany jeszcze w okresie komunizmu proces prezentacji literatury Europy Środkowo-Wschodniej, głównie polskiej i rosyjskiej, na terenie frankofońskim jest niepodważalną zasługą tego domu wydawniczego, operującego równolegle we Francji, w Szwajcarii i w Polsce. Inicjatywie Very i jej męża Jana Michalskiego (1953-2002) zawdzięczamy także zaległe tłumaczenia na język polski pisarzy zachodnich, dzięki powołaniu w następnej kolejności Oficyny Literackiej Noir sur Blanc w Warszawie.

Les Editions Noir sur Blanc ma za zaplecze finansowe udziały w jednej z największych fortun w Szwajcarii, imperium farmaceutycznym Hoffmann-La Roche, umożliwiające podejmowanie ryzyka drukowania wartościowych, a nie zawsze dochodowych tytułów. Luksus, na który w tej branży tylko nieliczni mogą sobie obecnie pozwolić. Oznacza to również perspektywę regularnego eksportu literatury polskiej. Tym bardziej że wychowana w duchu kultury francuskiej szefowa, z racji rodzinnych korzeni faworyzuje kosmopolityczny profil swego wydawnictwa. Wywodzi się po matce z rosyjskich arystokratów Razumowskich, po ojcu z rodu austriacko-szwajcarskich potentatów finansowych. W dowód uznania za kontynuowanie od lat niezależnej polityki w obronie wartościowej książki, odebrała w tym roku w Paryżu, przyznaną jej jednogłośnie, Prix Lilas, nagrodę dla najlepszego wydawcy. TW

Historia pewnej oficyny

1986 r. Założenie wydawnictwa Les Edition Noir sur Blanc, Montricher, Szwajcaria.

1990 r. Powstaje filia wydawnictwa w Paryżu.

1990 r. Powstaje filia wydawnictwa w Warszawie, Oficyna Literacka Noir sur Blanc.

1991 r. Wykupienie przez Verę i Jana Michalskich większości udziałów Wydawnictwa Literackiego.

2000 r. Powołanie grupy Libella, w skład której wchodzi obok Editions Noir sur Blanc kilka innych wydawnictw będących własnością Very Michalskiej: Buchet/Chastel, Phébus, Maren Sell, Le Temps Apprivoisé, Anatolia.

2002 r. Śmierć Jana Michalskiego.

2007 r. Utworzenie Fundacji Jana Michalskiego.

Teresa Węgrzyn: Polityka koncernów wydawniczych zdominowała rynki zachodnioeuropejskie. Hachette Édition et Diffusion Internationale (HEDI) penetruje rynki wschodnie, przy aktywnej pomocy rządu francuskiego. Jak ocenia Pani sytuację w Polsce?

Vera Michalska: Polska jest dużym rynkiem, bardziej interesującym dla międzynarodowych grup niż Republika Czeska czy Węgry. Muszą one jednak uwzględniać jego specyfikę, dotychczasową jakość publikacji i kulturę czytelniczą. Hachette, w początkach swego działania, próbował promować w pierwszej linii tanie tytuły, w serii pocket book. Kiedy ten obcy na polskim gruncie system zawiódł, zmieniono strategię, zakupując bezpośrednio domy wydawnicze. Podobnie postąpił niemiecki koncern Bertelsmann, który funkcjonuje równolegle jako klub książki, skupując od innych chodliwe tytuły. W Polsce stał się on obecnie naszym poważnym konkurentem, jako że drukuje praktycznie wszystkich najważniejszych autorów. Proponuje tak wysokie honoraria, że pisarze skwapliwie na nie przystają. W ten sposób straciliśmy kontakt z Jerzym Pilchem, który podpisał umowę ze Światem Książki, własnością Bertelsmanna. We Francji pisarze pozostają latami wierni wydawcy, a w Polsce zmieniają go, w poszukiwaniu lepszych warunków, z każdą niemal książką. W takiej sytuacji trudno prowadzić prawdziwą politykę wydawniczą.

Czym różni się poszerzanie przestrzeni wydawniczej przez koncerny od konglomeratu powołanej w 2000 roku, przez Panią i męża, grupy Libella, skupiającej "podzespoły", obok Les Editions Noir sur Blanc między innymi Buchet Chastel i Phébus? Swego czasu obawiano się, że krakowskie Wydawnictwo Literackie, którego jest Pani głównym udziałowcem, zostanie wchłonięte przez Editions Noir sur Blanc.

Nie miało nigdy miejsca "zawłaszczenie". Między Oficyną Literacką Noir sur Blanc a Wydawnictwem Literackim istnieje z założenia podział ról. Na przykład lżejsze teksty Sławomira Mrożka, z rysunkami, publikowaliśmy w Noir sur Blanc, ale jego korespondencję z Adamem Tarnem w Wydawnictwie Literackim. Wkrótce zostaną opublikowane "Dzienniki" Mrożka, o których istnieniu autor nigdy wcześniej nie wspominał. Pierwszy tom, obejmujący lata 1962-1969, ukaże się w księgarniach z końcem września, nakładem Wydawnictwa Literackiego. Będzie to duże wydarzenie.

Od koncernów różnimy się nie tylko rozmiarami, ale i metodami pracy. Jesteśmy rodzajem konfederacji. Paryż pozostaje wprawdzie centralą druku dla wszystkich grup wchodzących w skład Libelli, ale każda zachowuje swoją niezależność i tożsamość. Kierując się zasadą starannego przygotowania książki do druku, dbamy o utrzymanie dotychczasowego poziomu przyłączonych wydawnictw i nie stosujemy, jak inni, redukcji personelu w celu ograniczenia kosztów. We wszystkich grupach Libelli ukazuje się łącznie 300 książek rocznie. Po polsku publikujemy 35 tytułów, tłumaczeń na francuski 15. Wydawnictwo Literackie do Libelli nie należy i ma na swoim koncie rocznie 200 pozycji. Koncerny drukują dużo taniej i skuteczniej promują swoje książki, korzystając z usług własnej prasy. Z gruntu jednak niezdrowa jest tendencja nadprodukcji, masowych zwrotów i przekazywania książek do fabrycznej likwidacji.

W obliczu trudnej sytuacji na rynku wydawnictwa niezależne zmuszone są do określonych kompromisów. Poszerzając katalog, w celu zwiększenia zysków, publikują bestsellery, chodliwe biografie, książki kucharskie. Jak to wygląda na Pani terenie?

Les Editions Noir sur Blanc praktykuje w bardzo ograniczonym zakresie tę politykę, ponieważ wydajemy mniej tytułów. Natomiast Wydawnictwo Literackie poszerzyło swój profil. I tak obok dzieł krytycznoliterackich drukujemy książki dla szerokiego grona odbiorców, jak choćby ta o perypetiach weterynarza, "Powiedz, gdzie cię boli", doktora Nicka Trouta. Publikujemy autorów uznanych, jak Orhan Pamuk, a równocześnie bardziej elitarną serię judaików.

Obecnie jednak toczy się walka o to, by ludzie w ogóle czytali! Należy przywrócić młodzieży chęć czytania. Nic mnie bardziej nie drażni niż lamentowanie, że książki są drogie, rodzaj idée fixe, wymówki, bo przecież ceny od dobrych dziesięciu lat się nie zmieniły. Książkę można kupić i podać dalej. Idąc do kina, każdy płaci za bilet oddzielnie.

Gdy zainaugurowała Pani z mężem Les Editions Noir sur Blanc, sytuacja była łatwiejsza. Koncentracja wydawnictw zaczęła się nasilać później, nastąpił spadek czytelnictwa, obserwujemy proces progresywnej desakralizacji książki. Jakie były początki wydawnictwa, które za rok obchodzić będzie jubileusz 25-lecia?

Będąc jeszcze na studiach w Genewie, zastanawialiśmy się z Janem, jak skonkretyzować wspólne zainteresowania i zrobić jakoś użytek z naszych rodzinnych korzeni. Początkowo myśleliśmy o centrum dialogu, ale w końcu za lepszy pomysł uznaliśmy uruchomienie wydawnictwa promującego literaturę środkowo- i wschodnioeuropejską. Powołując w 1986 r. Les Editions Noir sur Blanc, postanowiliśmy drukować nie tylko literaturę piękną, ale także non-fiction, dokumenty, analizy i relacje świadków, jako że czasy były niezmiernie ciekawe w tym regionie. Zadebiutowaliśmy publikacją "Proust contre la déchéance" Józefa Czapskiego. Był to rok, kiedy o Prouście wiele się we Francji mówiło, ponieważ minął okres ochrony praw autorskich. Wysłaliśmy naszą książkę Bernardowi Pivotowi, prowadzącemu w telewizji francuskiej kultowy program literacki "Les Apostrophes". Nie mieliśmy wówczas jeszcze serwisu prasowego. Pracowaliśmy w naszym domu tylko we dwoje, w pokoju nad garażem. Jakiś czas potem całkiem przypadkiem oglądaliśmy telewizję i ze zdumieniem zobaczyliśmy, że tenże Pivot, w programie poświęconym w całości Proustowi, wyselekcjonował wśród rekomendowanych nowości naszą książkę. Jakbyśmy byli Gallimardem!

Opublikowaliśmy wówczas następnego Czapskiego, "Souvenirs de Starobielsk". Z racji mojego przygotowania uniwersyteckiego zajęłam się historycznym opracowaniem tekstu i poszukiwaniem dokumentacji dotyczącej Katynia. W tym czasie we Francji nikt nie wiedział jeszcze nic o tej zbrodni. Potem przyszła kolej na młodych pisarzy polskich, nieznanych we Francji, i na wielkich klasyków, w nowych tłumaczeniach. Jedną z pierwszych książek były też teksty Jacka Kaczmarskiego, z ilustracjami jego ojca. Początkowo borykaliśmy się z pewnymi trudnościami odnośnie mobilności Jana, jako że nie otrzymał jeszcze azylu politycznego i nie mógł opuszczać granic Szwajcarii. Podróżowałam więc sama. W tym czasie spotkałam w Paryżu Tadeusza Mazowieckiego i podpisałam z nim kontrakt dotyczący publikacji jego książki. Już jednak we dwoje z Janem odwiedziliśmy Czesława Miłosza w Kalifornii. Pojechaliśmy tam z naszą sześciomiesięczną córeczką Tatianą. Miłosz nas bardzo miło przyjął. Opracował dla nas rodzaj strategii zapełniania białych plam w literaturze, jakie nagromadziły się w czasach komunizmu, i zasugerował przydatne kontakty.

Szczególnie zafascynował nas Andrzej Bobkowski. Opublikowaliśmy francuskie tłumaczenie "Szkiców piórkiem". Ruszyliśmy też z Janem śladami Bobkowskiego po Gwatemali. Kontynuując nurt podróżniczy, zainicjowaliśmy w Editions Noir sur Blanc cykl "Evasion-Voyages-Découvertes", w którym drukujemy systematycznie teksty Mariusza Wilka. Pierwszą jego książkę, "Wilczy notes", wydaliśmy pod tytułem "Le Journal d’un loup". Posiadamy światowe prawa autorskie Mariusza Wilka i sprzedajemy je innym wydawcom, którzy z nami negocjują. Opublikowaliśmy w Editions Noir sur Blanc i w Wydawnictwie Literackim wszystko, co napisał, i czekamy na następne teksty. Teraz Mariusz zastanawia się, czy pisać o Syberii, czy też o swojej córce wychowywanej poza społeczeństwem konsumpcyjnym. Spotkałam się z nim w Karelii, gdzie mieszka z żoną i córką. Zostałam nawet matką chrzestną Matyldy. Mariusz Wilk mieszka w domu, gdzie nie ma wody bieżącej ani ogrzewania, ale porozumiewa się przez internet z całym światem. Odwiedza go wiele osób. Kiedy byłam u nich, polsko-rosyjska ekipa kręciła o nim film.

Jaka jest obecnie sytuacja Księgarni Polskiej w Paryżu, którą zakupiła Pani z mężem przed laty, ratując od upadku?

Księgarnia istnieje od 1833 r., a przy Boulevard Saint-Germain - od 1925 r. Gdy zdecydowaliśmy się z Janem w 1991 r. na jej kupno, świadomi roli, jaką odgrywała w historii, komornicy stali u drzwi, a rada administracyjna, złożona z 12 sędziwych panów, patrzyła na nas nieufnie. Na półkach nie było praktycznie książek. Z braku funduszy kupowano trochę przy sąsiednich uliczkach, w sklepikach z przecenionymi egzemplarzami. Stali dystrybutorzy, z wyjątkiem paryskiej "Kultury", wstrzymali dostawy. Na początek więc musieliśmy odbudować zaufanie wydawców.

Teraz często przychodzą do księgarni turyści z Polski. Istnieje też stara, wierna klientela, której z czasem jednak niestety ubywa. Pragnęliśmy z Janem, aby było to miejsce żywe, jak w latach 60. i 70., kiedy organizowano tam słynne kiermasze przed Bożym Narodzeniem. Zachowały się jeszcze piękne zdjęcia Józefa Czapskiego i Konstantego Jeleńskiego, zapraszanych na tę imprezę. Organizujemy często wieczory i konferencje. Ostatnio zorganizowaliśmy spotkanie z przedstawicielami Gallimarda, z udziałem Yannicka Haenela, autora powieści "Jan Karski".

Od momentu powołania w 2007 roku w Szwajcarii Fundacji Jana Michalskiego występuje Pani w nowej roli mecenasa kultury. W jakich formach fundacja wspiera literaturę?

Ustalamy corocznie oddzielny budżet na stypendia. Udzielamy także pomocy dofinansowując tłumaczenia, ekspozycje czy kiermasze książki. W trakcie zaawansowanych prac jest budowa domu pracy twórczej w Montricher, w szwajcarskiej Jurze, rodzaj rezydencji dla pisarzy, zapraszanych w przyszłości przez radę fundacji. To nasz najważniejszy obecnie projekt. Otwarcie przewidziane jest latem przyszłego roku.

Ponadto w roku 2009 zainaugurowaliśmy międzynarodową nagrodę literacką, Prix Jan Michalski. Obejmuje ona wszystkie gatunki, oprócz poezji. W jury, któremu przewodniczę, w składzie ustalanym raz na 3 lata, zasiadają między innymi pisarz hiszpański Jorge Semprun, znany slawista, profesor Georges Nivat, a z Polski Włodzimierz Bolecki, historyk literatury i członek IBL. Kandydatury do nagrody, po dwie książki, zgłaszają wyłącznie jurorzy. W obawie, że nie sprostalibyśmy nadsyłanej masie propozycji, zdecydowaliśmy się nie przyjmować manuskryptów. Tegoroczne nominacje zostały już ogłoszone. Pierwszego laureata poznamy w listopadzie. Nagroda w wysokości 50 tys. franków szwajcarskich zostanie wręczona w Lozannie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2010