Van Meegeren w peletonie

Tuż po zakończeniu Giro d’Italia gruchnęła sensacyjna nowina. Nie tak ni z gruszki, ni z pietruszki - w nawykłym do bezustannego kręcenia peletonie tak się nie staje - gruchała stopniowo, aż wreszcie wydobyła się na łamy, by zadziwić świat.

08.06.2010

Czyta się kilka minut

Zaczęło się od doniesień w "L’Equipe" (gazecie poważnej, choć branżowej), aby wkrótce trafić nawet do poważnie wszechbranżowej "International Herald Tribune". Chodzi o rower. Elektryczny! Wehikuł waży 10 kg - niewiele więcej niż "zwykła" profesjonalna maszyna do ścigania. Silnik elektryczny ukryty w ramie. Niemal bezgłośny. Na baterie. Włącznik/wyłącznik przy hamulcu. Oszustwo doskonałe.

Przez peleton przebiegł dreszcz dezaprobaty. "To gorsze niż doping!".

Naturalnie rozżaleni są kolarze, którzy nie biorą - a naiwnie przypuszczam, że jednak jest ich w peletonie sporo. Ale bardziej jeszcze rozwścieczeni są tacy, którzy od lat regularnie faszerują się medykamentami, wystawiając na szwank swoje organizmy, stawiając nawet życie na ostrzu strzykawki, podczas gdy na motorku jest nie tylko szybciej i łatwiej, lecz bez wątpienia też zdrowiej. Wystarczy trzymać nogi na pedałach, i z górki na pazurki. Cały czas z górki, bowiem wehikuł rozwija prędkość do 50 km/h. Cóż za oszczędność sił na finisz, zważywszy, że przeciętna wyścigu to 40 km/h.

Skąd to wszystko wiemy? Z poważnych gazet. Skąd wiedzą gazety? Od poważnych ludzi, którzy pojeździli na tej "kolarce". Skąd ją mieli? Od twórcy, rozjuszonego faktem, że wszyscy eksperci, od byłych championów do obecnych mechaników, ze śmiechem dementowali prawdopodobieństwo stworzenia czegoś, co ma silnik, jeździ w peletonie i nie zostało wykryte. W wynalazcy (ponoć Węgrze z pochodzenia) zawrzało. Zaperzył się, żachnął i sprokurował "ustawkę" z prasą. W ramach zakończonych pełnym sukcesem jazd testowych ("to nieprawdopodobne!" - wykrzykiwali byli zawodowcy, niepostrzeżenie włączając silnik) objawił niedowiarkom swe dzieło. Nie jest to jeszcze perpetuum mobile, ale prawie. To nie byle Ginger, pojazd zapowiadany swego czasu jako wynalazek mający odmienić cywilizację, a teraz zredukowany do roli jednoosobowego meleksa dla zniedołężniałych ochroniarzy w co większych powierzchniowo zakładach przemysłowych sytego Zachodu. To rower, nie rower, na którym byle zawodowy kolarski oszust może zwyciężyć w dowolnie legendarnym wyścigu.

A twórca puchnie z dumy, puchnie niepostrzeżenie, na tyle, na ile może sobie pozwolić w dopuszczalnych granicach bezczelnego szwindlu. Nie był zmuszony do ujawnienia autorstwa perspektywą dożywocia za kolaborację z nazistami, niczym swego czasu Vermeero­podobny Van Meegeren - nie, tutaj zagrała urażona duma (nieobca również holenderskiemu superfałszerzowi, choć nie do tego stopnia). Wynalazł się sam. Dokąd potencjalnie samobójcza duma zaprowadzi Van Meegerena peletonu? Dowiemy się z gazet. Niekoniecznie sportowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2010