Uzbrojeni hobbyści

Czym stało się w Polsce myślistwo? Odpowiedzi trzeba szukać z dala od miast i facebookowych profili ozdobionych zdjęciem dzika. W małych miejscowościach widać ją jak na dłoni.

14.01.2019

Czyta się kilka minut

Zbiorowe polowanie na dziki w ramach odstrzału sanitarnego. Las Karolewski w powiecie pabianickim, 12 stycznia 2019 r. / ADAM STASKIEWICZ / EAST NEWS
Zbiorowe polowanie na dziki w ramach odstrzału sanitarnego. Las Karolewski w powiecie pabianickim, 12 stycznia 2019 r. / ADAM STASKIEWICZ / EAST NEWS

Perspektywa pierwsza: duże gospodarstwo rolne w Beskidzie Niskim. Hodowla bydła. Gospodarstwem kieruje Marcin Wójcik. Kiedyś polował, ale zrezygnował, bo nie chciał być łączony z tym środowiskiem: – Nie mam o nim dobrego zdania – mówi. – Duża część myśliwych nie powinna być myśliwymi.

Perspektywa druga: powiat sąsiedni, oklejone piórami ptaków i fotografiami przyrody ściany mieszkania Tomka (imię zmienione na jego prośbę) – biologa, który w lasach montuje foto­pułapki rejestrujące m.in. podejrzaną działalność myśliwych. Trudno je wykorzystać w sądzie, ale nie trzeba kamer, aby zobaczyć skalę problemu: – Granica parku narodowego przebiega niedaleko, wzdłuż ściany lasu. Po drugiej stronie polany stoi dziesięć ambon. Zimą w górach zwierzęta schodzą w dół szukając jedzenia. Prosto pod muszki sztucerów, jak na strzelnicy – denerwuje się Tomek.

I wreszcie perspektywa trzecia: sami myśliwi zrzeszeni w trzech działających na terenie powiatu kołach łowieckich. To właśnie na styku tych płaszczyzn, odmiennych wrażliwości i celów rozgrywa się prawdziwy konflikt o polskie łowiectwo.

Darz bór

Choć procentowy udział myśliwych w populacji należy w Polsce do najniższych w Europie, jako tereny łowieckie można zakwalifikować już ok. 80 proc. powierzchni kraju. 123 tys. myśliwych, skupionych w istniejącym od 1936 r. (po wojnie zreorganizowanym przez władze komunistyczne) Polskim Związku Łowieckim, stanowi też zwartą i skuteczną grupę nacisku: od powiatów, gdzie figura prezesa koła łowieckiego nierzadko przewyższa prestiżem proboszcza, po parlament, w którym myślistwo łączy ponad podziałami partyjnymi. Poluje ponad stu posłów i senatorów.

Myśliwska brać przez lata wybiła się w Polsce na autonomię za pomocą narracji, którą sama wymyśliła. Polowania – przedstawiane jako sposób regulowania pogłowia zwierzyny w ekosystemie, w którym człowiek potrzebuje dla siebie coraz więcej miejsca – z hobby urosły do rangi służby publicznej.


PIECZEŃ MINISTERIALNA: W nagonce na dziki zwierzęta są najmniej istotne. Dlaczego padły ofiarą polityki?


To koła łowieckie wypłacają dziś odszkodowania rolnikom za straty spowodowane przez dziką zwierzynę (choć formalnym właścicielem polskich dzików, saren i zajęcy jest Skarb Państwa). Myśliwski samorząd i jego kodeks etyki miały być najskuteczniejszym narzędziem kontroli nad tym, co i w jaki sposób robią nieliczni Polacy mający przywilej przebywania z bronią palną w przestrzeni publicznej. Inaczej niż posiadacze pozwoleń na broń do celów sportowych czy do ochrony osobistej, myśliwi nie muszą co pięć lat przedstawiać policji zaświadczeń lekarskich i psychologicznych o braku przeciwwskazań do dysponowania bronią.

Przez dekady pozostawialiśmy zatem myśliwych samym sobie. Tymczasem wzrosła jednak przyrodnicza i ekologiczna świadomość części Polaków. Dla tej – wciąż nielicznej, ale opiniotwórczej części społeczeństwa – myślistwo w dotychczasowym kształcie jest już nie do zaakceptowania.

„Dziś poluję z aparatem”

Opowiada Tadeusz, emerytowany marynarz: – Poluję od dziecka. Po raz pierwszy ojciec zabrał mnie ze sobą, kiedy miałem może osiem lat. Tata nie chodził do lasu dla przyjemności, lecz po to, żebyśmy mieli co jeść. Pierwsze z­­wierzę, zająca, zabiłem, kiedy miałem około 13 lat. Nie przypominam sobie ani ekscytacji, ani wstrętu czy strachu. Po prostu wykonałem czynność gospodarską, tak jakbym porąbał drwa. Potem ojciec pomógł mi zwierzę wypatroszyć i zanieśliśmy je do domu, żeby kruszało. Na starość zrozumiałem, że zabijanie po prostu nie jest przyjemne – dodaje. – Nie ma żadnej magii w dobijaniu czy patroszeniu. Pewien rodzaj ekscytacji odczuwam rzeczywiście podczas podchodów, ale coraz częściej chodzę tak „polować” z aparatem fotograficznym. Broń zabieram tylko wtedy, kiedy chcemy z żoną mięsa.

Jak mówi, choć czasem jadają hodowlane indyki czy kurczaki zagrodowe, to dziczyznę uważają za zdrowszą.

– Sama konieczność upolowania mięsa sprawia, że go nie nadużywamy – tłumaczy. – Nigdy bym jednak nie strzelił sarny tylko po to, żeby wyciąć z niej jedynie polędwicę. A tym bardziej jelenia dla poroża. Wielu tak robi i to jest, między innymi, powód, dla którego trzymam się jak tylko mogę z dala od środowiska myśliwych. Mój ojciec był prostym człowiekiem po kilku klasach szkoły, żadnych kodeksów etycznych nie znał, ale nigdy by nie strzelił do lochy z warchlakami albo do 20 kaczek tylko po to, żeby potrenować oko. Nie uchodzi, mówił.

– A teraz myśliwi mają gęby pełne etosu – kontynuuje Tadeusz. – Odstawiają szopki z trąbieniem, żrą nad ogniskiem ze wspólnego gara, żeby kultywować tradycję myśliwską, tylko że kodeks, który stanowi jej integralną część, większość ma w nosie. Są koła łowieckie, które do paśników, przy których nie wolno polować, sypią przez jedną zimę 200 kg pożywienia, a trzy tony walą w nęciskach, gdzie już można do zwierzyny strzelać. Potem piszą, że dokarmiły zwierzynę ponad trzema tonami karmy.

„Pozyskania”

Z danych GUS, bazujących na informacjach z kół łowieckich, wynika, że w 2017 r. myśliwi „pozyskali” 93 tys. jeleni, 9,6 tys. danieli, 213 tys. saren, 17 tys. zajęcy, 2,9 tys. kuropatw, 310 tys. dzików, 155 tys. lisów, a także 88 żubrów, 5 wilków i 5785 bobrów. Ale nasi rozmówcy przyznają: w kołach łowieckich, hermetycznych i kontrolowalnych tylko „z bliskiej odległości”, jest dużo możliwości nadużyć. Bo w powiecie z myśliwymi prawie każdy chce żyć dobrze.

Tomek: – Formalnie każde wyjście w teren powinno być wcześniej wpisane do księgi wyjść. Ale jeśli jest odstrzał na jedną sarnę, bywa, że pada ich dziesięć – i tamtych nikt potem do księgi nie wpisuje. Widziałem przebudowane maski samochodów, służące do ściągania takich „nielegalnych” zwierząt z lasu.

Inna karta przetargowa kół łowieckich to ociąganie się z wypłatą odszkodowań lub zaniżanie ich kwot.

– Czasem, jeśli rolnik jest mniej świadomy albo nie ma siły przebicia, koła łowieckie robią, co chcą – tłumaczy Marcin Wójcik. – To one szacują szkody. Jeśli rolnik nie zgadza się z oszacowaniem myśliwych, ściąga izbę rolniczą. To wszystko trwa. A on chciałby już zebrać, skombajnować to zboże. Niewielkim gospodarstwom wręcz nie opłaca się boksować z myśliwymi. Biorą po prostu to, co dają.

– Przed kamerami myśliwi mówią o ochronie przyrody, przywracaniu w niej równowagi i wykonywaniu poleceń łowczych okręgowych – tłumaczy Marcin Urbaniak, etyk i przewodniczący założonego właśnie Akademickiego Stowarzyszenia Przeciwko Myślistwu Rekreacyjnemu. – Nieoficjalnie polowania mają jednak wymiar rozrywkowy: jedziemy w las jeepami w męskim towarzystwie, pijemy alkohol, opowiadamy rubaszne dowcipy, jest rywalizacja. To cecha wielu urodzonych w latach 60. i 70. Starsze roczniki odcinają się od tej hedonistycznej otoczki.

Kompanie braci

Na temperaturę sporu wokół myślistwa wpływ może mieć jeszcze historia. Od zawsze polowania były przywilejem elit: początkowo stanowych, potem finansowych. Przywilejem, dodajmy, łatwo przeliczalnym na kalorie. Na weselu Felicjana Potockiego z Konstancją Lubomirską w 1781 r. tylko w jeden dzień zjedzono m.in. 300 zajęcy, 55 saren, 4 dziki, 2 tys. jarząbków, tysiąc kuropatw, 100 gęsi dzikich, 800 kaczek oraz 3 tys. sztuk innej dzikiej zwierzyny. W tym samym czasie przeciętny chłop – jak odnotował historyk Henryk Łowmiański – musiał zadowolić się dietą o dziennej zawartości około 3500-4000 kalorii, czyli o około 30 proc. poniżej faktycznego zapotrzebowania osoby wykonującej stale ciężką pracę fizyczną w wymagających warunkach klimatycznych.

Polującą arystokrację Rzeczypospolitej zastąpiła polująca burżuazja, a po II wojnie światowej elity partyjne, których miejsce po 1989 r. płynnie zajęły nowe elity biznesu oraz polityki. W niemal każdej epoce olbrzymia większość nie mogła polować, a jeśli już – robiła to nielegalnie.

– Nic więc dziwnego, że z dzisiejszej, egalitarystycznej perspektywy tradycja myśliwska jawi się bardziej jako dziedzictwo tamtej uzurpacji niż składnik polskiej tożsamości – kwituje prof. Wojciech Burszta, antropolog kultury.

W ostatnich latach do kół łowieckich coraz częściej dołączają ludzie z miast, którzy z lasem i przyrodą mieli dotąd niewiele wspólnego. „Nowobogaccy” myśliwi – często przedstawiciele wolnych zawodów, lekarze, prawnicy i architekci – wnoszą do kół nową dynamikę. Wielu z nich zależy na przygodzie. Lokalnym strukturom zaś – na pozyskaniu wpływowych członków.

– Do egzaminów trzeba się uczyć. Ale jeśli na salę wchodzi starszy kandydat, lekarz czy architekt, to wiadomo, że do takiego podejdzie się inaczej – mówi Marcin Wójcik. – Elementem mojego egzaminu do Polskiego Związku Łowieckiego były testy psychologiczne. Dwadzieścia kilka osób na sali, prowadząca rozdaje pytania, mówi: „Teraz wyjdę, a wy piszcie”. Jeden dyktował, pozostali odpisywali.

Tomek: – Niełatwo stać się myśliwym. Przynależność do koła łowieckiego musi zostać przegłosowana, a myśliwi to środowisko hermetyczne. Na stażu kandydackim starasz się udowodnić, że jesteś dobrym kolegą: sam budujesz ambony albo płacisz za ich wybudowanie. Jeśli się coś nie spodoba, możesz nawet dwa lata chodzić w nagonce. Wyjątkiem są kandydaci wpływowi: lekarze, prawnicy, policjanci. Ich droga jest krótsza. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się ich pomoc.

Przeciwko uzurpacji

Dla wielu Polaków myślistwo przestało się mieścić w ramach archaicznego hobby. Odbieranie życia innym istotom to nie filatelistyka ani modelarstwo. Nie godzą się z przekonaniem wielu myśliwych, że to człowiek spośród całego stworzenia przeznaczony jest do roli gospodarza i arbitra ziemskich porządków. Uważają to za uzurpację. Spór o ostatni kontrolny odstrzał populacji dzików w Polsce nie toczy się więc ani o liczbę zwierząt do likwidacji, ani o czas jego realizacji czy skuteczność w zapobieganiu rozprzestrzenieniu się afrykańskiego pomoru świń (ASF). W jego centrum jest samo prawo do podejmowania takich decyzji.

– Znamienne, że obie strony unikają w nim argumentów merytorycznych – mówi prof. Burszta. – W internecie trwają polemiki oparte na statystykach i badaniach naukowych, ale w centrum debaty nie słychać ich w ogóle. To nie zbieg okoliczności. Nikt nikogo do niczego nie zamierza tu przekonywać, lecz jedynie podkreślić, że myśli inaczej.

Prof. Dorota Rancew-Sikora, socjolożka z Uniwersytetu Gdańskiego i autorka książki „Sens polowania. Współczesne znaczenia tradycyjnych praktyk na podstawie analizy dyskursu łowieckiego”, wymienia trzy główne typy uzasadnień, którymi posługują się polscy myśliwi. Pierwsze można nazwać statusowym i zarazem nacjonalistycznym: – Myśliwi lubią podkreślać, że ich pozycja jest przeniesieniem statusu polskich klas wyższych i stąd bierze się m.in. dążenie do utrzymania rytualnej oprawy polowań i nadawanie jej znaczeń etycznych – mówi. – Drugie uzasadnienie odwołuje się do poglądu, że stosunki w przyrodzie są generalnie oparte na zabijaniu istot żywych i ci, którzy to ignorują, pomijają ważną prawdę o życiu i przetrwaniu.

Po trzecie, wylicza badaczka, zdaniem wielu myśliwych dominująca pozycja człowieka w przyrodzie daje mu wyjątkowe prawa i usprawiedliwia instrumentalne traktowanie zwierząt. – Ten wątek silnie łączy dyskurs łowiecki z religijnym – mówi. – Samo określenie „zwierzyna łowna”, podobnie jak „szkodnik”, opisuje raczej stosunek człowieka do wybranych gatunków niż ich cechy biologiczne.

Mity i męstwo

– To myśliwi są odpowiedzialni za wiele negatywnych mitów o zwierzętach, które mają pomagać w uzasadnianiu sensu polowań – mówi Marcin Urbaniak. – Lisy odżywiają się głównie gryzoniami, ale stereotyp głosi, że duszą i porywają kury. Wilki to zło wcielone. Z przesądów i uprzedzeń najważniejszy brzmi: jeśli nie będziemy strzelać do zwierząt, będą nam one coraz bardziej zagrażały.

Prof. Rancew-Sikora dodaje też, że w tle dyskursu łowieckiego jest jeszcze topos czy mit ofiary. – Nawet jeśli ludzie są skłonni nie zgadzać się na zabijanie „bez potrzeby” i jest ono zakazane w kulturze jako generalnie złe, to jednak są też gotowi na to, aby uznać racje przemawiające na rzecz konieczności składania ofiar, także bolesnych, jeśli ma to posłużyć dla ich dobra lub tak jest przedstawiane. Mit ofiary leży u podstaw wielu kultur i jest niezwykle silny w kulturze chrześcijańskiej. Dlatego ważne jest to, kto i jak uzasadnia i podnosi znaczenie dyskursu zbudowanego wokół kontrowersyjnych praktyk – mówi socjolożka.

Jednak pewne elementy myśliwskiej tożsamości nie są już tak mocno eksponowane. Przykład: rozumienie roli płci. Spośród ok. 123 tys. członków Polskiego Związku Łowieckiego 96 proc. to mężczyźni.

– W tym środowisku mężczyźni dominują, a wartości odwagi, siły i rywalizacji oraz pozytywne znaczenie broni są ważne pod względem emocjonalnym – tłumaczy prof. Rancew-Sikora. – Największą dumę przynosi odstrzelenie okazałego samca i zdobycie jego trofeum. Stąd można podejrzewać, że u źródeł leży nie do końca uświadamiana satysfakcja wynikająca ze zwycięstwa jednego osobnika męskiego nad drugim. Widać też tendencję do rywalizacji z gatunkami drapieżnymi. Tak jakby wilk stanowił konkurencję myśliwego w dostępie do jeleni czy saren.

Prace społeczne

Myśliwi nie są skłonni do dialogu. Kilkukrotnie próbowaliśmy się skontaktować z rzeczniczką Polskiego Związku Łowieckiego Pauliną Marzęcką. Na próżno. Dla zrozumienia myśliwskiego esprit de corps pozostaje więc to, czym sami zainteresowani gotowi są dzielić się z opinią publiczną.

Na przykład kuriozalnie brzmiące statystyki, w których hobby członków związku przedstawia się jako... prace społeczne. Z danych PZŁ wynika, że od 1 kwietnia do końca ubiegłego roku myśliwi zastrzelili blisko 168 tys. dzików przy prawie 3 mln wyjść w łowisko. Łączny koszt, wraz z dojazdami oraz amunicją, wyniósł blisko 583 mln zł, co oznacza, że „pozyskanie” jednego okazu kosztowało uzbrojonych wolontariuszy z PZŁ średnio 3,47 tys. zł. Chętnie podkreślaną funkcją związku jest również dokarmianie zwierzyny w sezonie zimowym. Sami myśliwi w wewnętrznych publikacjach na ten temat przyznają jednak, że żywność, którą dostarczają do lasu, stanowi nieistotny odsetek pokarmu zwierząt, a coraz cieplejsze zimy systematycznie pozbawiają dokarmianie racji bytu.

Z drugiej strony protestujący przeciw odstrzałowi dzików nie przyjmują opublikowanego przed kilkoma dniami stanowiska Naczelnej Rady Łowieckiej i zarządu PZŁ, w którym oba ciała zdecydowanie przypominają myśliwym o zakazie strzelania do ciężarnych loch, ani listopadowego wyjaśnienia resortu rolnictwa, że ministerstwo również oczekuje od myśliwych pozostawienia w spokoju ciężarnych samic lub tych już z młodymi (inna sprawa, czy wszyscy myśliwi będą w stanie rozpoznać dopiero rozpoczynające się o tej porze roku ciąże). W internetowych filipikach wymierzonych w myśliwych powraca też wątek 650 zł za każdą odstrzeloną lochę i 300 zł za martwego odyńca, ale ich autorzy zwykle nie dodają – być może z niewiedzy – że pieniądze dostaną jedynie myśliwi biorący udział w odstrzałach sanitarnych organizowanych przez Inspekcję Weterynaryjną w nielicznych na szczęście strefach zagrożonych ASF.

Co czują zwierzęta

Zmiany przynosi nie tylko coraz większa świadomość przyrodnicza Polaków – ale i rozwój nauki. Podczas gdy zapleczem naukowym myślistwa pozostają wydziały leśne uczelni rolniczych, gdzie dominuje użytkowe podejście do przyrody, świat poszedł już do przodu. Rewolucję zapoczątkował m.in. rozwój zoopsychologii, kognitywistyki porównawczej i animal studies.

– Dzięki tym naukom wiemy, że zwierzęta myślą, mają życie wewnętrzne, są w pewnych aspektach samoświadome i wykonują czynności, które wcześniej przypisywano wyłącznie człowiekowi: tworzą i korzystają z narzędzi, współpracują, planują swoje działania, kreatywnie manipulują otoczeniem – mówi Marcin Urbaniak i dodaje, że w etyce dyskutuje się już o zwierzętach w kontekście moralności. – Świadczy to o zmianie naszego rozumienia zwierzęcości – zauważa.

Jego zdaniem przyswojenie tych nauk zajmie jeszcze w Polsce trochę czasu. Jednak nasze zainteresowanie przyrodą, działalność organizacji pozarządowych oraz takich instytucji jak Instytut Ochrony Przyrody PAN czy Instytut Biologii Ssaków w Białowieży sprawiają, że obraz myśliwych będzie musiał ulec zmianie.

Prof. Dorota Rancew-Sikora: – Nurt anty­myśliwski w ostatnich dekadach jest coraz silniejszy m.in. dlatego, że zmieniła się struktura społeczna i wielu ludzi opuściło wieś. Dziś dominujący dyskurs wywodzi się z miast, gdzie zwierzęta są towarzyszami człowieka. A wrażliwość na ich los kształtuje się w komfortowych warunkach, w których sami nie musimy zabijać zwierząt i możemy zachować postawy silnie empatyczne, podobne do wrażliwości dziecięcej, i oburzać się na jakąkolwiek krzywdę zwierząt. Nurt ten silnie wspierają wytwory kultury popularnej.

I to wobec niego w najbliższym czasie myśliwi będą musieli się jakoś określić. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2019