Uwaga, uwaga, nadchodzi

Czeka nas spowolnienie rozwoju gospodarczego, które potrwa od roku do trzech, czterech lat.

02.12.2008

Czyta się kilka minut

Niejasna sytuacja gospodarcza największych światowych potęg prowokuje wiele pytań. Jak bardzo dotknie nas kryzys światowy? Jakie konsekwencje mieć będzie dla złotego, a w konsekwencji dla wartości naszych oszczędności i siły nabywczej naszych dochodów? Czy nie utrudni wprowadzenia euro?

Dokładnych i stuprocentowo pewnych odpowiedzi na te pytania nie udzieli na pewno nikt. Czas bowiem jest taki, że mniemać cokolwiek jest bardzo ryzykownie. Mimo to, chcąc jakoś poruszać się w labiryncie niespodziewanych wydarzeń, ryzyko prognozowania podejmować trzeba.

Jeszcze go nie ma

To, co zaczęło się 15 września (data bankructwa Lehman Brothers) i wydarzyło się do tej pory, jest bolesnym i głębokim (drugim co do wielkości po krachu 1929 r.) załamaniem finansowym, które zaczynając się w Stanach Zjednoczonych, dość szybko rozlało się na cały świat. Krach finansowy musi mieć swoje konsekwencje dla sfery produkcji, ale - jak na razie - szczególnych zaburzeń nie spowodował. Wprawdzie w Japonii mamy klasyczną recesję (PKB spada tam przez dwa kolejne kwartały: II i III), w Unii Europejskiej jako całości mamy w III kwartale stagnację, a gospodarki Islandii i Irlandii przeżywają poważne kłopoty. Te negatywne zjawiska są jednak bądź to przedłużeniem (i nasileniem) tendencji, które występowały już wcześniej, bądź dotyczą gospodarek niewielkich, których wpływ na sytuację globalną jest minimalny. Osłabienie koniunktury widoczne jest także w Polsce, bo po okresie kilkunastu miesięcy, w których mieliśmy dwucyfrowe przyrosty produkcji, w październiku odnotowano wzrost w wysokości tylko 0,5 proc. (drobnym pocieszeniem jest fakt, że na takie osłabienie dynamik zapracował także spadek produkcji energii i jej nośników, wynikający z niezwykle ciepłej pogody).

Kryzysu zatem jeszcze nie ma. W tej ocenie najważniejsze jest jednak słowo "jeszcze". Nie wyklucza ono bowiem, że taki wystąpi. I rzeczywiście spadek popytu na surowce i wynikające z tego zmniejszenie produkcji: stali, miedzi (nie licząc spadku cen ropy, bo to zmartwienie krajów OPEC), dekoniunktura w budownictwie mieszkaniowym i na rynku samochodowym (i związane z tym kłopoty firm budowlanych, samochodowych oraz ich kooperantów) - nie wróżą dobrze. W wyliczonych branżach (i nie tylko) musi dojść do bankructw, zamykania zakładów i redukowania produkcji, a co za tym idzie - do zmniejszenia zatrudnienia.

Mieć to będzie także negatywny efekt mnożnikowy dla innych dziedzin, bo wzrost bezrobocia przełoży się na pewną redukcję globalnego popytu. Najprawdopodobniej jednak nie będzie tak wielki, aby wywołać kryzys choć w części podobny do tego, który miał miejsce w latach 1929-33. Gospodarka wszystkich państw jest bowiem inna. Znacznie większa część PKB przepływa przez sektor finansów publicznych, których wydatki pełnią funkcję tzw. "automatycznych stabilizatorów". Pełnią ją tym bardziej że największe państwa już teraz przystąpiły do wydawania (inna rzecz, czy zawsze rozsądnie) olbrzymich kwot w ramach licznych "planów ratunkowych". Spadek globalnego popytu zatem zapewne nie będzie zbyt wielki. Zdaniem większości analityków to, co nas czeka, to nie kryzys, a recesja - bądź tylko spowolnienie rozwoju gospodarczego, które (tu prognozy nieco się rozchodzą) potrwa od roku do trzech, czterech lat.

Dla Polski będzie to raczej spowolnienie wyrażające się w bardzo nawet znaczących spadkach w tych gałęziach tzw. Sektora A (środki produkcji), które znaczącą część produkcji lokują za granicą. Utrzymanie dość wysokiego popytu konsumpcyjnego i spore szanse eksportowe w dziedzinie środków konsumpcji (dostarczamy tańszych substytutów, a zatem przy gorszej koniunkturze - dość paradoksalnie - popyt na nasze wyroby nawet rośnie) sprawią, że w tych kiepskich latach powinniśmy się utrzymać po dodatniej stronie wskaźników zmian PKB. Choć - to raczej pewne - z pięcio-, sześcioprocentowym wzrostem na pewien czas będziemy musieli się pożegnać.

Czy złoty spadnie?

Przez ostatnie siedem lat przyzwyczailiśmy się do stałego umacniania złotego (do dolara od 2000 r., a do euro od 2004 r.). Ta aprecjacja była zgodna ze zmianami czynników decydujących o kształtowaniu kursu. Rósł bowiem eksport, co sprawiało, że deficyt obrotów bieżących malał, a jednocześnie stały napływ dewiz związany z dotacjami unijnymi i bezpośrednimi inwestycjami zagranicznymi sprawiał, że mieliśmy stałą nadwyżkę w bilansie płatniczym i bez problemów mogliśmy wykorzystywać źródła zagraniczne do finansowania deficytu budżetowego. Także najmniej pewny element bilansu - zagraniczne inwestycje portfelowe - na ogół działał na naszą korzyść i bardzo rzadko i tylko w krótkich okresach odpływ kapitału powodował przejściowe osłabienia złotego. Przy takim układzie czynników determinujących kurs prognozowanie postępującego umacniania złotego było równie pewne co przewidywanie wyniku meczu piłkarskiego Polska-San Marino.

Ostatnie wydarzenia jednak sytuację zmieniły: dynamika eksportu spadła, strumień bezpośrednich inwestycji zagranicznych robi się znacznie cieńszy, a kurs w rosnącym stopniu zaczyna zależeć od inwestycji portfelowych.

Przy niepewnej sytuacji finansowej w świecie mamy jednak raczej odpływ kapitału niż napływ. Teoretycznie istnieje nawet ryzyko, że owo wycofywanie się kapitału finansowego z Polski może objąć także papiery skarbowe, co mogłoby mieć bardzo poważne konsekwencje, bowiem nasze zadłużenie zagraniczne (180 mld zł) jest zbliżone wartością do stanu rezerw walutowych.

Wszystko jest zatem możliwe, poczynając od zmiany na lepsze, a na gwałtownym załamaniu kursu kończąc. Jak zwykle w takich przypadkach najbardziej prawdopodobny wariant wydarzeń lokuje się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami, zakładając bądź stabilizację kursu na obecnym poziomie ok. 3 zł - dolar i (niemal) 4 zł - euro, bądź jego niewielkie osłabienie.

Takie kształtowanie się kursu nie byłoby jednak szczególnie niekorzystne, bo nie odbiegałby on od średniej dla ostatnich dziesięciu lat. Po stronie plusów słabszego kursu mamy jego pobudzające oddziaływanie na eksport, po stronie minusów jest wprawdzie efekt inflacyjny, ale spadek tempa wzrostu PKB zawsze hamuje inflację, a dodatkowo sprzyjają nam niższe ceny ropy.

Czy przejdziemy na euro?

Wprawdzie nie musimy - jak to robi Islandia i Węgry - płakać nad tym, że w przeszłości nie przeszliśmy na euro, co zapobiegłoby ciężkiemu kryzysowi finansowemu, ale oczywiste jest, że gdybyśmy dzisiaj mieli euro, nasze bezpieczeństwo byłoby większe. Nie mamy i - moim zdaniem - tej polisy ubezpieczeniowej prędko nie wykupimy. Nie tylko dlatego, że czas dla transformacji walutowej nie jest dobry, zarówno ze względu na niewykluczone powiększenie deficytu budżetowego, jak i większe trudności utrzymania kursu w korytarzu ERM2. Decydujące znaczenie ma fakt, że decyzja taka wymaga zmiany Konstytucji, a to przy uczynieniu z euroizacji przedmiotu sporu politycznego jest praktycznie niemożliwe.

Po dość intensywnej populistycznej kampanii przeciwko europejskiej walucie bardzo niepewny wydaje się wynik referendum, zwłaszcza że pogorszenie koniunktury będzie zapewne wykorzystywane jako kolejny argument dowodzący, iż integracja unijna szkodzi naszej gospodarce (i niewiele pomoże proste spostrzeżenie, że kraje spoza UE: Islandia czy Ukraina, kryzys przeżywają znacznie boleśniej). Ten wzrost niezadowolenia społecznego i nasilenie się postaw antyreformatorskich będzie zapewne zresztą największym kosztem obecnych zawirowań w gospodarce światowej. Pół biedy, jeśli na narzekaniach i demagogii się skończy. Znacznie gorzej będzie, kiedy pod wpływem takich postaw podejmowane będą decyzje "prospołeczne". Wtedy bowiem okaże się, że to lekarstwo jest gorsze od choroby, a pacjent - czyli nasza gospodarka - zamiast zdrowieć, ma się coraz gorzej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008