Urząd marzeń | Felieton Doroty Masłowskiej

Podczas sprzątania znalazłam w domu masę lichych przedmiotów, których jedynym powodem istnienia jest posiadanie logo. Są to parasole, łyżki do butów, notesy, kalendarze, długopisy, kubki i miniapteczki wyprodukowane tylko po to, by głosić chwałę miast, urzędów, wydziałów, instytucji.

21.02.2022

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /
Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /

Pozór funkcjonalności nadaje tym przedmiotom cech wieczności. Tak brzydkie i tandetne, że nigdy nieużywane, na zawsze zachowują nowość, przez co nigdy nie kwalifikują się do wyrzucenia. Zakradając się do domu niby przypadkiem, wrabiają nas w ich dożywotnie posiadanie. Latami krążą po ognisku domowym, nigdy nie płonąc; fluktuują w oceanach innych przedmiotów, nigdy nie tonąc; niepytane ogłaszają niestrudzenie istnienie tego, a nie innego urzędu, ocieplając jego wizerunek. On zaś sam dzięki temu może w spokoju pozostawać lodowatym kafkowskim molochem, którego pracownicy za kontuarami wymownie wznoszą brwi, patrząc, jak mocujesz się na wietrze z wielokrotnie złożoną płachtą PIT-11, a w oczach mają pogardę ni to do ciebie, ni to do siebie.

Dlatego tak lubię ZUS na Orzeszkowej, mój urząd marzeń. Być zmuszonym pójść tam, to jakby jechać do domu. W drodze człowiek jeszcze rwie włosy z głowy, ociąga się i zamartwia, antycypując nieporozumienia. Przypomina sobie wszystko, co najgorsze, uzbraja się w cierpliwość, ćwiczy w myślach scenki, w których zachowuje spokój, nie reaguje na kąśliwości, a cięte riposty przychodzą mu do głowy od razu, a nie pod prysznicem po dwóch tygodniach. Lecz potem, gdy już widzi znajomy domofon z wypalonymi guzikami, gdy przekroczy próg, ze zdziwieniem konstatuje, że nikt nie czeka tu na niego z siekierą. Izba jest wysprzątana, a matka piecze chleb.

Tak jest właśnie w tym ZUS-ie. Każdy petent witany jest tu ze szczerym zainteresowaniem, wręcz pasją. Już u progu pojawia się starszy ochroniarz w polarze, z rękami poczciwie złożonymi na podołku. Pyta o charakter sprawy i niezwłocznie kieruje do maszyny z numerkami, zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą wybierając ten najkorzystniejszy. Pani w informacji jakby naprawdę uwielbiała informować, a nie dajmy na to: jeść sałatkę gyros i grać w pasjansa pająka bez interferencji napraszających jej się szkodników. Atmosfera jest tak przychylna, że czas znika, a zamiast niego w powietrzu unosi się idylliczny szum cichych rozmów debatujących nad rubrykami ERU i Z-15A Hindusów, Irańczyków i Azjatów z Bakalarskiej.

Czekając, zapadam w półsen. Przypomina mi się, ile miłych chwil spędziłam tu z zaangażowanymi pracownikami, słuchając łagodnego pomruku drukarek wypluwających nieskończone wydruki. Przypomina mi się, jak tłumaczyłam niedosłanie na czas dokumentów niejasną chorobą, a przemiła urzędniczka spojrzała na mnie delikatnie, ale współczująco, i westchnęła: „Wszyscy teraz tak chorują na tą depresję”, jakby biorąc ode mnie moje kłamstwo i jeszcze z własnej inicjatywy rozprostowując je i proaktywnie wygładzając mu brzegi.

Dwie panie sprzątające krążą pilnie po zakładzie w piskliwych klapkach gumowych. Szepcząc między sobą, bezustannie wszystko odkażają, polerują i przecierają. Uwijając się między ludźmi, zagadują, dopytują, garną się do drukowania numerków. W tle na dużym ekranie lecą filmy przestrzegające przed pułapkami nielegalnego zatrudnienia. Pierwszy z nich opowiada historię lwowianki, która po przyjeździe do Polski trafiła do niewolniczej pracy. Drugi – kobiety, której urwało rękę. Choć obfitujące w przykrości, kończą się dobrze – po zalegalizowaniu pracy ich sprawy się ułożyły, rodziny scaliły, a urody rozkwitły.

Gdy tak obserwuję, jak sprzątająca Ukrainka pomaga obsługiwać automat z numerkami Wietnamczykowi, a ich wspólnym językiem jest serdeczny, choć wysiłkowy polski, nadchodzi moja kolej. Gdy staję u podnóża biurka, widać, że w urzędniczce walczą dwa wilki. Jeden jest miły i unijny. Drugi mimowolnie aktywuje w niej urzędnicze skrypty szorstkości i zimnego chowu wobec petenta. Nim przyniesie odpowiedni druk, musi parę razy powiedzieć kontrolnie: „To nie tutaj”, „To nie u nas”, „To do NFZ-u, nie do nas”, jakby sprawdzała, czy może jednak zrezygnuję i wtedy nie będzie musiała iść po ten druczek, którego akurat nie ma pod ręką. Ponieważ nawet tu w ciałach i umysłach urzędników walczą wciąż ulepszenia z pogorszeniami, nowinki ze starowinkami.

Jednak dobro wygrywa. Pani z westchnieniem idzie po formularz, pomaga mi go wypełnić, a na koniec życzy mi ciepło – miłego dnia.

Gdy wychodzę, widzę jeszcze ten pokaźny regał z formularzami o nieprzyjaznych nazwach (DRA, ZWUA, ZAS-53), przypominający, że to przecież bezduszna superinstytucja, nadająca numery ludziom i sygnatury nieszczęściom, chorobom i przypadkom życia! Ale na Orzeszkowej kody, tabelki i tysięczne rubryczki zdają się „Krzyżówkami z głową”, gdzie chciałoby się zamiast nipów, kwot i peseli wpisywać „serce”, „bracia i siostry”, „Ziemia, planeta ludzi”, „bądźmy razem”, „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko wychodzą”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2022