Umrzeć z pomocą

W dyskusji o eutanazji toczącej się w Wielkiej Brytanii samo słowo „eutanazja” jest właściwie nieobecne.

03.08.2014

Czyta się kilka minut

Słowa mają znaczenie. Dlatego projekt ustawy, która ma zalegalizować w Wielkiej Brytanii eutanazję, nazwano najzwyczajniej „Ustawą o pomocy w umieraniu” (Assisted Dying Bill). „Eutanazja” brzmi drastycznie, budzi złe skojarzenia, rodzi wątpliwości i opór. Umieranie to też nic przyjemnego, ale można przecież położyć nacisk na „pomoc”. A to zmienia perspektywę.

Czy taka pomoc jest potrzebna? Tak, gdy droga do kresu życia wiedzie przez chorobę i cierpienie, a na wyzdrowienie nie ma szans – dowodzą zwolennicy ustawy. Należy cierpiącym pomóc, by mogli odejść z godnością. Człowiek powinien mieć prawo sam podjąć decyzję, kiedy pożegna się z życiem – mówią oni, akcentując ostatnie cztery słowa.

Nie, ripostują przeciwnicy. Nie na tym polega pomoc, by prowadzić chorych do śmierci, lecz na tym, by otoczyć ich troską. Przerwanie życia to nie jest dobry sposób przerywania cierpień; trzeba je łagodzić. Zaś ustawa jest groźna, może spowodować skutki nieprzewidziane i niepożądane. Zmieni mentalność, a starzy i niepełnosprawni żyć będą w lęku i poczuciu, że zawadzają innym. Społeczeństwo wejdzie na równię pochyłą.

W takiej dyskusji wiadomo, kto jakie stanowisko zajmuje. Negatywna opinia Kościołów jest oczywista. Wstrząsem stał się więc pojedynczy, ale znaczący wyłom w szeregach Kościoła Anglii. Jego sprawcą był George Carey, były arcybiskup Canterbury, który poparł ustawę – choć osiem lat temu, gdy parlament odrzucił poprzedni projekt, był eutanazji przeciwny. Dziś Carey nie uważa, by była ona sprzeczna z religią. „Kościół, szanując świętość życia, może, paradoksalnie, właściwie akceptować ból i cierpienie. A to się nie godzi z chrześcijańskim przesłaniem nadziei” – pisał w „Daily Mail”.

Carey mówi, że zmienił zdanie po sprawie Tony’ego Nicklinsona, który, cierpiąc na „syndrom zamknięcia”, prosił o zgodę na śmierć, a sąd ją odrzucił. Ale przeciwnicy ustawy wytknęli Careyowi niekonsekwencję: w myśl tego projektu Nicklinson nie kwalifikowałby się do skorzystania z ustawy, bo jego choroba nie była śmiertelna.

To zaś stanowi istotę projektu, przedstawionego w Izbie Lordów przez jego inicjatora Charlesa Falconera, eksministra sprawiedliwości. Do „wspomaganej śmierci” miałby prawo człowiek śmiertelnie chory, któremu zostało, w ocenie dwóch niezależnych lekarzy, najwyżej 6 miesięcy życia. Musi być w pełni władz umysłowych, doznawać wielkich cierpień i sam wyrazić pragnienie odejścia. Sam też musi zażyć przepisane przez lekarzy środki – czyli w majestacie prawa popełni samobójstwo. To, jak podkreślają zwolennicy ustawy, różni projekt brytyjski od rozwiązań przyjętych w Belgii i Holandii.

Przeciwnicy ustawy wątpią jednak, by proponowane zabezpieczenia (wyrażenie woli, stan zdrowia oceniany przez lekarzy) stanowiły gwarancję, że wszystko będzie zawsze przebiegać jak należy. Nie jest to proste ani oczywiste. Przyzwolenie, by człowiek odszedł z tego świata, bo chce – w dodatku z pomocą prawa – musi budzić niepokój. Justin Welby, arcybiskup Canterbury (a więc zwierzchnik duchowy Kościoła Anglii), obawia się, że ludzie starzy i niepełnosprawni mogą znaleźć się pod presją, by rozstawali się z życiem. „Jakie społeczeństwo stworzymy, jeśli dopuścimy do tego, by nad głową bezbronnego człowieka wisiał miecz Damoklesa?” – pytał na łamach „Timesa”, dodając, że „otwiera to pole do nadużyć przed ludźmi bez skrupułów”, dlatego projekt jest niebezpieczny.

Podobnego zdania są niepełnosprawni: ustawa stworzy niedobry klimat również dla nich, nie tylko dla chorych. I tak zbyt często słyszą, jak dużym są obciążeniem dla systemu świadczeń. Niepełnosprawni będą czuć się niepotrzebni, a niepotrzebni powinni odejść. Cóż z tego – argumentują – że ustawa ich nie dotyczy? Gdy już zrobiło się pierwszy krok, łatwo zrobić następny, obejmując nią kolejne grupy ludzi.

Nic dziwnego, że w parlamentarnej debacie gorącej jak rzadko – 10 godzin, 130 mówców – wielu sięgało po wątki osobiste. „Jeśli projekt stanie się prawem, a ja zapragnę umrzeć, czy spotkam się z odmową? Na pewno nie – mówiła Jane Campbell, eksprzewodnicząca Komisji ds. Równości i Praw Człowieka, niepełnosprawna. – Ten projekt przeraża. Bo wiem, że w trudnych chwilach mogłabym mieć pokusę, by z niego skorzystać. A to tylko zwiększa ciężar, z którym żyję”.

Na razie projekt przekazano do komisji parlamentarnych. Czy stanie się prawem? Droga do tego prowadzi przez Izbę Gmin. Za rządów konserwatystów szanse są więc małe, premier Cameron powiedział, że nie jest do ustawy przekonany. Ale jeśli wybory w 2015 r. wygra Partia Pracy, nowy rozdział zostanie pewnie otwarty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2014