Ukraińcy patrzą na „Wołyń”

Żaden film w historii niepodległej Ukrainy nie wywołał tak wielkiej krytyki i negatywnych emocji jak dzieło Wojciecha Smarzowskiego.

14.11.2016

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Wołyń”/  / Fot. Krzysztof Wiktor / FILM.IT
Kadr z filmu „Wołyń”/ / Fot. Krzysztof Wiktor / FILM.IT

O filmie „Wołyń” stało się na Ukrainie głośno na długo przed oficjalną premierą. Jak gdyby ukraińscy obserwatorzy z góry uznali, że żaden polski reżyser nie może zrobić uczciwego filmu o trudnej polsko-ukraińskiej historii. A reakcje Ukraińców po wejściu „Wołynia” do polskich kin nie pozostawiają złudzeń: film został odrzucony jako „skandaliczny”, „antyukraiński”. Różnice między takimi opiniami dotyczą co najwyżej stopnia krytycyzmu wobec dzieła Smarzowskiego. Głosy chwalące lub przynajmniej doszukujące się w nim artystycznych treści giną w zmasowanej fali oburzenia i niechęci.

Smarzowski jak Riefenstahl

Wkrótce po premierze „Wołyń” stał się jednym z ważnych tematów w ukraińskich mediach i w sieciach społecznościowych. Szybko pojawiły się komentarze i recenzje, których z czasem przybywało. O ile reżyser podkreśla, że zrobił „film o miłości w nieludzkich czasach”, to dla większości ukraińskich obserwatorów podobna opinia jest czymś abstrakcyjnym – w ich percepcji film stał się polskim propagandowym atakiem na Ukrainę i wpisał się w złą atmosferę w stosunkach dwustronnych, wywołaną lipcową uchwałą Sejmu, uznającą wydarzenia na Wołyniu sprzed ponad 70 lat za ludobójstwo. W mniemaniu innych Smarzowski – świadomie lub nie – dołączył do rosyjskiej wojny informacyjnej przeciw Ukrainie.

Przytoczmy co ciekawsze opinie recenzentów.

Pyłyp Illenko, szef Państwowej Agencji ds. Kina, zawyrokował, że film „nie jest dziełem sztuki filmowej, ale deklaracją jego twórców co do przeszłości i przyszłości stosunków między narodami polskim i ukraińskim”. Znany lwowski intelektualista Taras Wozniak obwinił Smarzowskiego o koniunkturalizm i „amoralne wykorzystanie talentu dla skłócenia dwóch narodów”, a następnie porównał go do Leni Riefenstahl, słynnej propagandystki III Rzeszy. „Nie można w okresie wojny [z Rosją] tak nieodpowiedzialnie odnosić się do partnera” – konkludował.


Tę opinię można i tak potraktować jako intelektualną subtelność. Krok dalej poszedł kijowski filozof Ołeksij Panycz, który uznał, że „film nie jest skierowany przeciw Ukraińcom jako takim, ale przeciw idei ukraińskiej niepodległości i ukraińskiej walki o tę niezależność”, i że „roznieca wrogość między narodami”.

Wart uwagi jest odbiór filmu u tych ukraińskich dziennikarzy i uczestników debaty publicznej, którzy dalecy są od spraw polskich. Z ich komentarzy przebija głównie zdziwienie, które dobrze oddają słowa znanego donieckiego dziennikarza (obecnie piszącego z Kijowa), Denisa Kazanskiego: „Zupełnie nie rozumiem, po co antyukraińska propaganda potrzebna jest współczesnej Polsce”.

Niektórzy znani intelektualiści postanowili skrytykować „Wołyń”, jeszcze zanim zdążyli go zobaczyć. Przykładem lubiany i czytany w Polsce pisarz Jurij Andruchowycz, który w tekście pod znamiennym tytułem „Pojebane pojednanie czy »niszcząca dzikość zła«” pisze, że Smarzowski zabija polsko-ukraiński dialog i „wypełnia ideologiczne zadanie rządu z oszałamiającym sukcesem”. Reżysera uznał za „późnego Michałkowa”, nawiązując tak do ścisłych powiązań tego rosyjskiego twórcy z Kremlem. Ubolewa też, że „nie da się uciec od tego filmu i jest to straszne”.

Polskie „otrucie historią”

Ukraińskich recenzentów najbardziej boli negatywny obraz ich przodków, pokazanych jako „podstępni, zazdrośni sąsiedzi zamożnych Polaków, którzy kradną u nich wszystko, co jest pod ręką” (to ocena dziennikarza agencji Ukrinform). Uznają, że w filmie lepiej wypadają Sowieci i Niemcy, w obrazie których ktoś dojrzał nawet podobieństwo do... misji pokojowej ONZ. Nawet sceny pokazujące pokojowe współistnienie Polaków i Ukraińców, w tym mieszane wesela, traktowane są przez niektórych jako kolonialny folklor.

Większość oceniających nie może darować Smarzowskiemu sceny, gdzie pada stwierdzenie, iż banderowcy „są gorsi od zwierząt, bo zwierzęta się nie znęcają”. Towarzyszy temu obawa, że film poszerza polskie fobie i stereotypy o Ukraińcach. Choć z satysfakcją cytowane są negatywne recenzje, jakie się w Polsce o „Wołyniu” ukazały, to widać, że recenzenci ukraińscy mają problem z generalnie pozytywnym przyjęciem „Wołynia” przez znaczną większość polskich krytyków.

Część oceniających dostrzega w „Wołyniu” realizację zamówienia politycznego polskiej partii rządzącej. Oddają to np. słowa Jewhena Hłybowyckiego, znanego działacza społecznego, dla którego film jest „przedłużeniem kontrolowanego konstruowania obrazu historii, jaki PiS zaczął od budowy Muzeum Powstania Warszawskiego”. Jego zdaniem Polska „otruła się historią”, gwarantując sobie rolę ofiary, co sprawia, że „dyskurs dialogu został zarzucony na lata”. Podobne opinie, dopatrujące się w filmie Smarzowskiego ręki polskich polityków, są zresztą na Ukrainie powszechne.

Co jednak ciekawe, większość ukraińskich recenzji nie wchodzi w polemikę historyczną z reżyserem i nie twierdzi, że kluczowe momenty filmu są fantazją reżysera. Nikt nie zaprzecza, że UPA nie dokonała zbrodni. Niektórzy piszą (najczęściej za polskimi recenzjami), że ahistoryczna jest scena święcenia kos przez księdza prawosławnego. Ale niemal nikt nie zarzuca filmowi wprost, że przedstawia nieprawdziwą wersję historii. Jednym z wyjątków jest tu Wołodymyr Wjatrowycz, szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej i jeden z głównych promotorów tezy, że doszło wtedy do wojny polsko-ukraińskiej, a zbrodnie obu stron były symetryczne. Nie wdając się w niuanse (i nie widząc filmu) wyrokuje on, że celem Smarzowskiego było „potwierdzenie jednostronnej polskiej »prawdy«” o Wołyniu.

Odwołany pokaz

Ukraińskie media niezbyt przejęły się informacją o odwołaniu pokazu „Wołynia” w Kijowie, który przygotowywał Instytut Polski. Stało się to po liście ukraińskiego MSZ, w którym placówce „usilnie zalecono” odwołanie wydarzenia, argumentując to troską o zachowanie „porządku publicznego”.

Film komentowali też niektórzy politycy. Mykoła Kniażycki, deputowany Frontu Ludowego, uznał film za słaby i „wywołujący nastroje faszystowskie”. Zaś Borys Tarasiuk, jego kolega z ławy parlamentarnej, były szef MSZ i do niedawna przewodniczący polsko-ukraińskiej grupy parlamentarnej w Radzie Najwyższej, publicznie zagroził twórcom „Wołynia” zakazem wjazdu na Ukrainę. Nastroje próbował łagodzić Andrij Parubij, przewodniczący Rady Najwyższej, który wstrzymał się od komentarza i zaapelował do polskich władz, by również publicznie nie oceniały filmu, uznając, że wtedy pozostanie on po prostu dziełem artystycznym, a nie stanowiskiem państwa polskiego.

Oddzielną sprawą jest nagonka na 30 ukraińskich aktorów, którzy wystąpili w „Wołyniu”. Dyrektor Lwowskiego Teatru Narodowego, w którym pracuje czterech z nich, ujął to tak: „Bardzo żałuję, że nasi aktorzy wystąpili w antyukraińskim filmie. Ale jestem przekonany, że będzie to nauczka dla reszty naszych aktorów na całe życie!”. Niektórzy obserwatorzy wręcz wzywają, aby państwo ukraińskie w odpowiedni sposób im „podziękowało”. Zaś jeden ze znanych działaczy pyta: „Jak teraz mieszkać z takimi »aktorami« w jednym kraju?”.

To tylko film

Dodajmy, że niewielu ukraińskich recenzentów zna wcześniejszą twórczość Smarzowskiego. Ci lepiej zorientowani (będący w mniejszości) przedstawiają go jako „polskiego Quentina Tarantino”, pisząc, że ten uznany reżyser słynie z tego, iż w swych filmach epatuje przemocą, co ma służyć pokazaniu głębszych treści. Na fali emocjonalnych opinii z rzadka tylko pojawiają się dobre słowa o artystycznej wartości filmu – w nich podkreśla się profesjonalizm i wysoki poziom techniczny, dbanie o szczegóły i świetną grę aktorów.

Do bardzo nielicznych należą wstrzemięźliwe ukraińskie głosy, które odrzucają antyukraińskość „Wołynia” i wzywają, aby się ani na Polskę i Polaków, ani na Smarzowskiego nie obrażać, ale spróbować zacząć rozmowę bez emocji. A już na pewno nie zakazywać pokazów filmu na Ukrainie. Trzeba mieć zresztą dużo odwagi, by zakwestionować faktyczny ukraiński konsensus co do oceny filmu. Ci odważni piszą więc, że reakcje ich rodaków dowodzą, że wydarzenia na Wołyniu należą do całej serii nieprzepracowanych tematów ukraińskiej historii, z którymi wcześniej czy później przyjdzie się zmierzyć.

Jurij Opoka, jeden z najciekawszych ukraińskich publicystów młodego pokolenia, przytomnie zauważa, że „Ukraińcy robią teraz taki sam błąd, jaki przez długi czas robili Polacy – mówią o sobie wyłącznie jak o ofiarach, znajdują w historii tylko białe karty, a ciemne wybielają”. Kwestionując antyukraińskość „Wołynia”, stwierdza on, że w ukraińskiej kulturze również żywy jest archetyp „podłego polskiego pana”, i że na Ukrainie powstał niejeden ideologiczny film o UPA, gdzie Polacy zostali pokazani karykaturalnie. Opoka pisze, że państwo ukraińskie wchodzi w „dorosłe międzynarodowe życie, z jego wolnością, ale i odpowiedzialnością za własne grzechy”.

Na problem nieprzepracowanych trudnych tematów z własnej historii zwraca też uwagę lwowska tłumaczka Natalka Rymska. Pisze: „Nawet najbliżsi i najlepsi przyjaciele nie zrobią za Ukraińców ich części pracy z historią i pamięcią. Bo właśnie brak takiej pracy (odkładanie na »lepsze czasy«, a także stopniowa »leninizacja« Bandery i nieprzyjęcie jakiejkolwiek krytyki pod adresem »wodza«) sprawił, że zwyczajny film postrzegany jest na Ukrainie jak zło wcielone”. Rymska ocenia też, że niechęć i nieumiejętność, aby o Wołyniu rozmawiać, tylko wzmacnia syndrom oblężonej twierdzy, co prowadzi do postrzegania filmu jako „zdrady” ze strony Polaków.

Opinie takie jak Rymskiej czy Opoki są jednak rzadkie i do mainstreamu się nie przebijają. Znamienne też, że głosu w obronie „Wołynia” nie zabrał dotąd żaden z najbardziej znanych ukraińskich intelektualistów.

Z poczucia zagrożenia

Ukraińskie reakcje na „Wołyń” pokazują, że naiwne były oczekiwania tych, którzy uważali, że ten film może przysłużyć się polsko-ukraińskiemu pojednaniu. A przynajmniej trudno jest liczyć, iż stanie się to szybko.

Film Smarzowskiego Ukraińców zabolał nie dlatego, że skonfrontował ich z własną pamięcią o wydarzeniach na Wołyniu – bo tej na szerszą skalę nie mają – lecz dlatego, że naruszył bezpieczeństwo i wywołał poczucie zagrożenia. Reakcje obronne były więc tu naturalną koleją rzeczy.

Można powiedzieć, że ładunek emocjonalny, jaki ten film przyniósł, był proporcjonalny do stopnia nieprzygotowania, ale i niechęci Ukraińców do rozliczenia się z ciemnymi kartami swej historii. A negatywne emocje, jak wiadomo, uniemożliwiają spokojny dialog. Powstaje wrażenie, że potrzebny jest specjalista od naruszonej dumy narodowej i zapobiegania bezkrytycznemu patrzeniu na własne dzieje. Niestety, ukraińskie elity nadal okazują się bardziej przeszkodą dla rozliczeń niż przewodnikiem prowadzącym społeczeństwo przez ten trudny proces. Ukraina nadal czeka na swoich Błońskich i Grossów.
W sytuacji, gdy krytykowanie filmu stało się poniekąd demonstracją patriotyzmu, trudno oczekiwać uczciwej dyskusji. Tymczasem o rzeczywistym przełomie w temacie Wołynia będzie można mówić dopiero wówczas, gdy główny ciężar sporów o historię zostanie przeniesiony z gruntu polsko-ukraińskiego na grunt ukraińsko-ukraiński.

Choć taka dyskusja na Ukrainie zaczęła kiełkować, wszystko wskazuje na to, że na jej rozwój trzeba będzie długo czekać. ©

WOJCIECH KONOŃCZUK jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, gdzie kieruje działem Ukrainy, Białorusi i Mołdawii.


Przeczytaj także:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016