Ukraina zaatakowana przez Rosję

Moskwa zaatakowała znienacka. Półwysep Krymski był oczywistym celem: najsłabszym ogniwem ukraińskiej państwowości.

03.03.2014

Czyta się kilka minut

Przed ukraińską bazą wojskową Pieriewalnyj na Krymie, otoczoną przez armię rosyjską: ukraiński arcybiskup Klemens stanął przed Rosjanami i powiedział: „Jeśli zaczną strzelać, niech zabiją mnie pierwszego”. Krym, niedziela 2 marca 2014 r. / Fot. Ivan Sekretarev / AP / EAST NEWS
Przed ukraińską bazą wojskową Pieriewalnyj na Krymie, otoczoną przez armię rosyjską: ukraiński arcybiskup Klemens stanął przed Rosjanami i powiedział: „Jeśli zaczną strzelać, niech zabiją mnie pierwszego”. Krym, niedziela 2 marca 2014 r. / Fot. Ivan Sekretarev / AP / EAST NEWS

Krym. Pieriewalnyj, miasteczko 25 kilometrów od Symferopola, w stronę Jałty. Odrapane koszary: baza 36. Samodzielnej Brygady Obrony Wybrzeża ukraińskiej armii. Byłem tu wczoraj rano, zaspani ludzie wyprowadzali psy.

A dziś? Rosyjski desant zajmuje pozycje wokoło bazy. Broń gotowa do strzału. Żołnierze karni, doskonale wyposażeni. Dobra bojowa jednostka – tylko bez znaków rozpoznawczych. Robię im zdjęcie, z bliska. Widzę tylko oczy, mają na twarzach kominiarki.

Idę kilka metrów w stronę bramy z tryzubem [godłem Ukrainy – red.]. Za nią wojsko ukraińskie. Opieram się o płot. I tym patrzę w oczy. Naciskam migawkę. Młodzi, w kamizelkach kuloodpornych, ręce zaciśnięte na automatach. Za ich plecami gotowy do strzału transporter opancerzony BTR.

Rosjanie podjechali pół godziny temu. Ukraińcy, w gotowości bojowej, czekali na nich od trzech dni.

Rosyjski oficer żąda złożenia broni, poddania jednostki. Czas na decyzję: 90 minut. Potem szturm.

Ukraiński dowódca odpowiada: „Walczymy do ostatniego żołnierza”.

Stoją nieporuszeni. Widzą, że bitwa może być lada chwila. Tuż przy bramie jest cerkiew. Ludzie wynoszą z niej krzyż. Ktoś głośno czyta modlitwę.

Na miejscu pojawia się arcybiskup Klemens z Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Kijowskiego Patriarchatu. Staje twarzą do Rosjan.

Pytam go, co zamierza: – Jeśli zaczną strzelać, niech zabiją mnie pierwszego.

1

Moskwa zaatakowała znienacka. Nikt nikomu tu nie wypowiadał wojny. Rosjanie uderzyli w najsłabszy punkt Ukrainy – Krym. Tu, w Sewastopolu, Rosja ma swoją wielką bazę wojskową. Tu większość ludności stanowią Rosjanie. Boją się nowej, „banderowskiej” Ukrainy. Najchętniej znów staliby się częścią dawnego imperium.

Półwysep był oczywistym celem ataku – najsłabszym ogniwem sypiącej się ukraińskiej państwowości, której nowa władza, wyłoniona po zwycięskim powstaniu, jeszcze nie zdążyła skonsolidować.

2

 Pamiętam Kijów. Wszyscy gadali o rosyjskiej inwazji: „Zobaczycie, jak tylko skończy się Soczi! Putin się za nas weźmie”. Gadali, ale przecież nikt w to nie wierzył. „Wejdzie wojsko? Ale Ukraina to nie Gruzja! Jednak mamy armię! Nie ośmieli się. NATO nie pozwoli” – dodawali zaraz.

 A jednak Putin wszedł.

Plan był perfekcyjny. To był pełzający pucz, który zmienił się w inwazję.

3

Oto Władimir Andrijewicz Konstantinow: siwy, szczupły człowieczek. Przemawia do tłumu przez głośnik. Robi to fatalnie. Widać, że nie umie i nie lubi. Patrzę na niego. Na pierwszy rzut oka nie dałbym za niego pięciu groszy i wiem, że to błąd.

Konstantinow to biznesmen z branży budowlanej. Ma na koncie 200–300 mln dolarów; tak to przynajmniej ocenia tutejsza prasa. Jest także politykiem: członkiem Partii Regionów, gorącym zwolennikiem i dobrym znajomym Wiktora Janukowycza. Od lat jest we wszystkich sztabach wyborczych partii.

Tu, w Symferopolu, to szyszka. Od 2010 r. przewodzi parlamentowi Autonomicznej Republiki Krymu.

Teraz musimy cofnąć się na chwilę w czasie i przenieść do Kijowa, na Majdan. Jest 20 lutego. Płoną barykady, trwa strzelanina, padają kolejne trupy.

Na Krymie jest spokojnie. Konstantinow składa oświadczenie, w którym mówi, że Półwysep może oddzielić się od reszty Ukrainy.

Wywołuje tym wściekłość na Majdanie i u siebie, na Półwyspie Krymskim. Refat Czubarow, przywódca Medżlisu [to nieuznawany przez władze parlament wspólnoty tatarskiej, wybierany w wolnych i demokratycznych wyborach – red.] Tatarów Krymskich – trzeciej po Rosjanach grupy etnicznej tutaj – mówi, że gdy sytuacja w kraju się ustabilizuje, Konstantinow poniesie karę za swoje słowa.

Dzień później kijowska rewolucja tryumfuje. Majdan bierze władzę, Janukowycz ucieka ze stolicy. Jedzie do wiernych mu regionów: Charków, Donieck, w końcu Krym. Tu zatrzymuje się w prywatnym sanatorium.

W Kijowie niedawna opozycja kontroluje już ministerstwo spraw wewnętrznych i Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Janukowycz pyta ochroniarzy, kto chce z nim jechać dalej. Godzi się tylko garstka.

Wszystko to dzieje się pod nosem Konstantinowa. On wie, że wygrana Majdanu to jego koniec na Ukrainie.

4

Jednak Konstantinow nie zamierza się poddawać. Na wiecu z okazji Dnia Obrońcy Ojczyzny (dawniej nazywało się to Święto Armii Czerwonej) mówi twardo: – Nie wyjeżdżam z Krymu, nie porzucam stanowiska.

Musi działać szybko. Po ucieczce Janukowycza obóz władzy się sypie. Partię Regionów opuszczają kolejni deputowani. W zachodniej Ukrainie żołnierze Berkutu klęczą na placach, prosząc o wybaczenie i łaskę.

Konstantinow wie, że przyjdzie kolej na niego. Spokój ma tylko dlatego, że Kijów ma zbyt krótkie ręce, zbyt wiele innych spraw, by zawracać sobie nim głowę. Ale ten stan nie będzie trwał wiecznie.

Konstantinow ma instrumenty działania. Jest deputowanym do parlamentu Autonomicznej Republiki Krymu, co więcej: jego przewodniczącym. Zwołuje sesję, na której ma być głosowana ustawa o referendum. Jakim referendum? Wiadomo – chodzi o oddzielenie się od Ukrainy.

Tatarzy Krymscy wpadają w przerażenie. Choć jest ich tylko 20 procent, czują się gospodarzami na swojej ziemi. Przecież Krym był ich – do dziś w rodzinach trzymają stare, jeszcze z carskich czasów akty notarialne.

Ale dziś to przeszłość: cała nacja została wysiedlona przez Stalina za „kolaborację z faszystami”. Tatarzy Krymscy wrócili najpóźniej ze wszystkich wysiedlonych, dopiero pod koniec lat 80. i na początku lat 90. Nie poznawali swojej ziemi. Sanatoria, kurorty, bloki, plaże – największe plażowisko w Związku Sowieckim. Jaka własność? Jakie kwity?

Krzywda, zabrana własność, tkwią w nich jak zadra. Zresztą i w jednych, i w drugich: „Jaka krzywda? Przecież to byli faszyści!” – słychać z rosyjskiej strony. „Jacy faszyści? Kobiety, małe dzieci, starcy! Cały naród został skazany na banicję i okradziony” – mówią Tatarzy.

Dlatego Tatarzy za nic nie chcą dziś do Rosji, nie chcą oddzielać się od Ukrainy. Są absolutnie lojalni wobec Kijowa. Dla nich niepodzielona Ukraina to gwarancja ich bezpieczeństwa.

Wiadomo było, że gdy usłyszą o referendum o separatyzmie, wyjdą na ulice. I wyszli. Tysiące Tatarów ruszyło pod parlament republiki autonomicznej. Zablokowało wejście. Trzeba wytrwać tylko chwilę – przecież Kijów zaraz popędzi kota separatystom. Nowa „rewolucyjna” władza musi się tylko zorganizować.

5

Wtorek 26 lutego. Dwa wielkie tłumy: Tatarzy i Rosjanie napierają na siebie przed krymskim parlamentem. Milicja nie daje sobie rady. W ścisku życie tracą trzy osoby. Jednak ustawy o referendum nie udaje się przeprowadzić. Tatarzy wygrywają.

Ale starcie dwóch tłumów to najgorsza rzecz, jaka mogła się tu przydarzyć. Symferopol jest podminowany. Do starych krzywd doszły nowe. Tylko czekać, aż starcia rozleją się po całym mieście, aż dwie nacje zaczną na siebie polować.

Wieczorem głowa Medżlisu odprawia wszystkich swoich do domów. Prosi o zachowanie spokoju: – Krym zwyciężył – mówi.

Tymczasem grunt pod interwencję jest już przygotowany.

6

Następnego dnia rano najważniejsze budynki – parlament i lokalną Radę Ministrów Krymu – zajmują zbrojne oddziały-widma. Ludzie mówią, że mieli mundury, bez znaków rozpoznawczych. Długą broń, dobre wyposażenie. Kim byli? Czy byli w ogóle?

Nie wychylają nosów z zajętych instytucji. A tymczasem szybko tworzą się oddziały lokalnej rosyjskiej samoobrony. Kozacy, byli wojskowi, bez broni, otaczają parlament żywym łańcuchem. Po co? Chcą bronić siedzących w nim uzbrojonych ludzi?

Kilkaset osób z rosyjskimi flagami demonstruje przed parlamentem. Nie ma drugiej strony – Tatarzy zostali w domach.

Po co to wszystko? Do parlamentu wpuszczani są tylko deputowani. Muszą oddać wszelkie środki łączności. Nikt już im nie przeszkodzi głosować nad referendum.

Ilu ich weszło? Kto jak głosował? Było kworum? To będzie zagadką. Za zamkniętymi drzwiami parlamentu zapada uchwała.

Właśnie wtedy widzę Konstantinowa na żywo. Kręci, kluczy, jąka się. Przecież mówił o oddzieleniu się od Ukrainy. A w referendum będzie chodziło jedynie o rozszerzenie autonomii.

Ludzie nie rozumieją: – To co? Nie idziemy do Rosji?

Dowódcy samoobrony krzyczą: „Baczność!”. Zarządzają minutę milczenia za tych, co zginęli. Koniec imprezy.

7

W takich warunkach Konstantinow mógł przegłosować wszystko, co chciał. Dlaczego wybrał autonomię zamiast secesji?

Od tej pory wydarzenia zaczynają pędzić. Tego samego dnia, na tym samym dziwnym posiedzeniu, krymski parlament wybiera nowego premiera. Zostaje nim Siergiej Aksjonow z marginalnej partii Russkij Blok.

Następnego dnia rano uzbrojeni ludzie, znów bez naszywek na mundurach, przejmą lotniska w Symferopolu i kontrolę przestrzeni powietrznej.

Premier Aksjonow poprosi Rosję o pomoc. Rosja pomocy udzieli.

Oddziały-widma opanują centrum miasta. Zablokują drogi wjazdowe na Półwysep. W końcu zaczną otaczać bazy wojsk ukraińskich.

Inwazja? Prezydent Rosji chciał tylko chronić rosyjską mniejszość! Lokalne władze same go o to prosiły! Jeśli Putin zechce, o pomoc poprosi go nawet Janukowycz – według Kremla nadal prawowity prezydent Ukrainy. Putin ma go teraz na pstryknięcie palcami. Przecież dalsze sprawowanie funkcji przez Janukowycza gwarantowali swymi podpisami zachodni dyplomaci: ministrowie spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji. Putin pomoże im te gwarancje wypełnić!

Wytłumaczeń mogą być tysiące. Tak czy inaczej: Rosjanie weszli na Krym. Nie wiadomo, czy nie zechcą pójść dalej, w głąb Ukrainy. Wiadomo, że z Krymu będzie ich trudno usunąć.

8

W sobotę, 1 marca, pięknie świeciło słońce. W sadach kwitły już drzewa owocowe. W górach jeszcze leżał śnieg. Na Krym zawitała wiosna. W Symferopolu ten dzień był szczególny. Niemrawe prorosyjskie demonstracje, liczące kilkaset osób, zmieniły się w wielotysięczne rozkrzyczane pochody, maszerujące pod trójkolorowymi rosyjskimi flagami. Wlokłem się za jedną z nich. Nie bardzo wiedziałem, dokąd idą ci ludzie, po prostu szedłem obok.

Nagle zrozumiałem, że idą pod koszary Berkutu: specjalnych oddziałów ukraińskiej milicji, które biły i strzelały w Kijowie, i niemal natychmiast po obaleniu Janukowycza zostały rozwiązane.

Na czele pochodu dziewczyna z białymi kwiatami. Wręczy je za chwilę funkcjonariuszowi, który wychyli się zza żelaznej ciężkiej bramy. „Berkut geroj!” – huknie przez całą ulicę.

Berkutowiec uśmiechnie się do niej. Być może w ogóle będzie to dla niego pierwsza od wielu dni okazja do uśmiechu. Nie wiem, czy był w Kijowie, czy ma krew na rękach. Jego jednostka została rozwiązana. Na Ukrainie jego samego czeka kryminał, a w najlepszym razie praca w firmie ochroniarskiej i infamia.

Tu jest na odwrót. Tu jest bohaterem. Nie musi zrzucać munduru. Ten mundur przynosi mu zaszczyt. Jeśli pojedzie do Sewastopola, rosyjski konsul da mu paszport z dwugłowym rosyjskim orłem, by czuł się bezpiecznie.

Wiem, że wykona każdy rozkaz – byle tylko jego „nowy świat” się nie rozpadł.

Jak można krzyczeć „Sława Berkutowi!” po tym, co stało się na Majdanie, po dziesiątkach trupów? Czy da się taki krzyk zrozumieć?

9

Pamiętam, jak przed wyjazdem z Kijowa rozmawiałem z Iwanem Sydorem, 25-letnim diakiem, studentem Kijowskiej Akademii Duchownej. Sydor bił w dzwony w Soborze Michajłowskim, gdy Berkut strzelał do ludzi.

Bił na trwogę, wskazywał drogę ucieczki. Dzwony grały, a ręce Iwana podbiegały krwią ze zmęczenia. Kiedy nie mógł dalej ciągnąć za sznury, zbiegał na dół, by nosić rannych i zabitych: – Działy się sceny przerażające – mówił mi Sydor – martwych kładziono obok żywych, rannych. Potem trupy wyniesiono.

Gdzie? – Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, ale układano je na ziemi, za monastyrem – odparł Sydor. – Dobrze, że tak. Tam było chłodno, a ciała muszą leżeć w chłodzie. Najpierw pięć, pamiętam dobrze. W końcu dwadzieścia dwa. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje. Z domu Związków Zawodowych, podpalonego przez Berkut, gdzie był sztab Majdanu i szpital, przyniesiono kompletnie zwęglone zwłoki mężczyzny.

Co mówili lekarze? Sydor: – Że zginęli od kul, od bardzo celnych snajperskich strzałów. Przeważały rany głowy, szyi i klatki piersiowej. Młody chłopak, 23-25 lat. Leżał na podłodze, a obok jego oderwana ręka. Często o tym myślę. Walczyli za mnie, za moją przyszłość. Myślałem, że powinienem być tam z nimi. Ale tak się stało, że ja biłem w dzwony i układałem ciała. Ludzie znosili je na noszach, tarczach, płachtach, które jesienią służyły nam do wynoszenia suchych liści. Płachty napełniały się krwią.

Krew z noszy ściekała po białych ścianach chramu Iwana Bogosłowa.

Jak po takim czymś krzyknąć: „Berkut geroj”?

10

Tych ludzi z Krymu łatwo potępić. Moralnie ukamienować, nazwać sowkami, Ruskami, odrzucić. I szczerze mówiąc, poszukująca tożsamości Ukraina robiła wiele, by nie czuli się tu jak u siebie w domu.

Każdy, kto twierdził, że na Ukrainie trzeba mówić po ukraińsku, że ukraiński to język państwa – wzbudzał ich przerażenie.

Ile razy to słyszałem na wschodzie Ukrainy? – Mam się uczyć nowego języka? W tym wieku? Czego oni ode mnie chcą?

Każda próba rehabilitacji żołnierzy UPA, robienia z nich bohaterów, była zamachem na ich pamięć. Oni, ich ojcowie i dziadkowie wyzwalali – jak mówili – Ukrainę od Niemców i „banderowców”. Walczyli w szeregach niezwyciężonej Armii Czerwonej. Jeśli „banderowców” uzna się za bohaterów, ich trzeba będzie uznać za okupantów.

To może Tatarów, sojuszników Hitlera, uznajmy za pokrzywdzonych? Oddajmy im wszystko! Wyrzućcie nas z naszych domów na śmietnik! – wołali.

A Europa? Europa ich przeraża. Nie chcą jej, nie potrzebują i nie znają. Wielu ludzi pytało mnie, co to znaczy w praktyce, że Polska jest w Unii? Czy chodzi o to, że Polacy mają w paszportach długoterminowe wizy do wszystkich krajów Wspólnoty? Gdy mówiłem, że nie ma już paszportów i granic, nie mogli uwierzyć.

Rosja jest bliżej. Rosja stara się, by tu ją rozumiano: występuje jako gwarant ich praw, potęga, która gdy trzeba, zatroszczy się o nich. Szczególnie tu na Krymie, który nigdy nie był ukraiński, a stał się częścią Ukrainy, bo kiedyś zechciał tak Nikita Chruszczow – z jego woli Półwysep Krymski przyłączono w 1954 r. do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej.

Teraz, w ostatnich dniach, Krym wprost roił się od polityków z Rosji. Obiecywali jedno: „Nie porzucimy was”. Wszystkich witał aplauz.

Dla wiwatujących, mieszkających na Krymie Rosjan (których jest tu 58 proc.), tak jak dla wielu mieszkańców innych wschodnich regionów Ukrainy, zgoda na język ukraiński, na inną historię, zgoda na oddalenie się od Rosji – jest postrzegana jako śmiertelna groźba. Groźba, że zostaną obywatelami drugiej kategorii.

11

Kijów, zachód i centrum Ukrainy patrzyły na majdanową rewolucję jak na próbę odrodzenia moralnego. Krew poległych miała dać początek nowemu państwu – z nowymi, wyrosłymi na Majdanach elitami, nowoczesnymi i wolnymi od korupcji. W jednym z urzędów na zachodniej Ukrainie pojawiła się nawet kartka, że ten, kto bierze łapówki, obraża pamięć zabitych na ulicach Kijowa.

Krym i wschód widział tylko fruwające koktajle Mołotowa. Ludzi w kaskach, którzy pałkami atakują milicję, płonące barykady. Rosjanie na Krymie bali się, że „banderowcy” i „faszyści”, gdy skończą z Kijowem, pomaszerują ku nim. Będą palić opony, stawiać pomniki Bandery, bić za mówienie po rosyjsku.

I to wcale nie jest przenośnia. Pamiętam żarliwy apel, który – rok temu – we lwowskiej telewizji wygłosił mój przyjaciel Zurab Ałasania, właściciel niezależnego portalu MediaPort w Charkowie (co jest aktem odwagi): „Wielu mieszkańców Charkowa boi się was – mówił do rodaków z zachodniej Ukrainy. – Myślą, że tu biją w gębę, gdy przemówi się po rosyjsku. Wyciągajcie do nas rękę, nie odrzucajcie nas, nie zapominajcie o nas”.

Nie, to nie było tak, że wschód i południe Ukrainy były wielkimi fanklubami Janukowycza. Ludzie psioczyli: wiedzieli, że kradł, pogrążał kraj w kryzysie. Ale woleli jego niż kogoś, kto ich zechce poniżać.

12

Otworzyłem okno w moim symferopolskim hotelu. Wsłuchuję się w noc. Chcę usłyszeć, czy Rosjanie pchają dalej na północ swoje transportery opancerzone.

W telewizji występuje Andrij Sadowyj, mer Lwowa. Sadowyj w czasie rewolucji ostrzegał Janukowycza, że Lwów będzie się bronił przed Berkutem. Gdyby rewolucja przegrała, czekałby go pewnie sąd.

Dziś Sadowyj mówi po rosyjsku do tych, co mieszkają na Krymie i na wschodzie Ukrainy. Prosi ich, by nie bali się żadnych mitycznych „banderowców”. Popiera żądania Krymu w sprawie zwiększenia autonomii – Lwów też jest za tym, aby jak najwięcej władzy było na dole. Jest też za tym, by każdy rozmawiał w takim języku, jaki uważa za swój. – Popatrzmy sobie w oczy, a zobaczymy jednakowe dusze – mówi na koniec.

Tylko czy na to nie jest już za późno?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2014