Ukraina już niemodna

Rząd Donalda Tuska zdaje się sądzić, że przyjaźń z Ukrainą odciąga Polskę od spraw europejskich. Nic bardziej mylnego.

27.07.2010

Czyta się kilka minut

Ukraina: demonstracja przeciw prezydentowi Janukowiczowi po tym, jak zezwolił on rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej stacjonować na Krymie do 2042 r. / fot. EPA/PAP /
Ukraina: demonstracja przeciw prezydentowi Janukowiczowi po tym, jak zezwolił on rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej stacjonować na Krymie do 2042 r. / fot. EPA/PAP /

Od zwycięstwa Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich na Ukrainie Rosja rozpoczęła długofalowy plan "odzyskiwania" Ukrainy - pisała niedawno w "Tygodniku" Anna Łabuszewska ("TP" nr 25/2010). Zaczęło się od wiosennego porozumienia w Charkowie (Flota Czarnomorska za gaz), potem przyszły kolejne działania Rosji.

Tymczasem w Polsce nie ma woli politycznej, by przeciwdziałać temu procesowi. Ostatni przykład: po powodzi prasa informowała, że rząd planuje, by inwestycje przeciwpowodziowe były finansowane ze środków unijnych, pierwotnie przeznaczonych na projekty energetyczne - jak przedłużenie do Polski rurociągu Odessa-Brody. W praktyce może to być kolejny krok do zaniechania tego projektu, który stał się już symbolem słabości współpracy polsko-ukraińskiej. Projekt tego ropociągu (Odessa-Brody-Płock, z opcją przedłużenia do Gdańska) powstał jeszcze na początku dekady; rurociąg miał transportować kaspijską ropę do Polski i na Zachód z ominięciem Rosji, co zwiększyłoby uniezależnienie regionu od Rosji. W 2002 r. powstała ukraińska część rurociągu (Odessa-Brody). Nie został on jednak przedłużony do Polski i w efekcie od 2003 r. ukraiński kawałek używany był w odwrotnym kierunku: do transportu rosyjskiej ropy w kierunku Morza Czarnego.

Projekt do dziś nie wyszedł poza fazę wstępną. Większą wagę przywiązywała doń Ukraina, pragnąc zwiększyć tak bezpieczeństwo energetyczne. Po polskiej stronie pojawiają się dziś wątpliwości, dotyczące jego racjonalności ekonomicznej; nie znaleziono też prywatnego inwestora, gotowego sfinansować przedłużenie. Polska nie mogła się więc zdecydować: czy traktować rurociąg w kategoriach politycznych (i inwestować w partnerstwo z Ukrainą, biorąc pod uwagę jej interesy), czy wyłącznie biznesowych.

Plecami do Ukraińców

Sprawa rurociągu i plany rządu Donalda Tuska to tylko fragment szerszego zjawiska: braku zainteresowania współpracą z Ukrainą ze strony obecnych władz Polski.

Prezydent Lech Kaczyński oraz PiS wychodzili z założenia, że polskie poparcie dla Ukrainy nie wynika z "ukrainofilstwa", ale jest wyrazem racji stanu (niezależnie od ich krytycznego stanowiska wobec polityki historycznej ówczesnych ukraińskich władz). Dobre stosunki z Ukrainą były wartością samą w sobie - głównie z powodów geopolitycznych. Dziś rząd Tuska ocenia polsko-ukraińską współpracę inaczej: zdaje się sądzić, że współpraca powinna przynosić konkretne efekty, a jeśli to się nie uda - tym gorzej dla stosunków z Ukrainą.

Takiemu stanowisku kilkakrotnie dawał wyraz minister Radosław Sikorski. W dorocznym wystąpieniu w Sejmie o polityce zagranicznej w 2010 r. Sikorski właściwie pominął dwustronne stosunki z Ukrainą, koncentrując się na polityce Unii wobec tego kraju i Europy Wschodniej. Stwierdził jedynie, że "Polska pozostanie adwokatem spraw ukraińskich, jeśli Ukraina będzie sobie tego życzyć". Szef MSZ poświęcił też dużo miejsca kondycji polskiej służby konsularnej. Mówił m.in. o e-konsulatach i wsparciu dla Polaków wracających z emigracji. Ale nie przedstawił konkretnych propozycji łagodzenia negatywnych skutków wejścia Polski do strefy Schengen ani pomocy tym, którzy chcą przyjechać z Ukrainy, Rosji, Białorusi itd. do Polski, aby tu pracować lub studiować.

Minister wymienił właściwie tylko jeden przykład konkretnej działalności Polski na rzecz Ukrainy: otóż w Kijowie powstał, dzięki wysiłkowi Niemiec, Polski i Ukrainy, dom dla sierot. Inicjatywa szczytna, ale chyba niewystarczająca...

Ich zaniechania, nasze błędy

Z czego wynika taka postawa? Polscy eksperci powiedzą zapewne, że z rozczarowania, jakie przyniosły lata po Pomarańczowej Rewolucji. Ukraina nie podjęła reform, które zbliżyłyby kraj do Unii i NATO; pogłębiał się kryzys gospodarczy. A kiedy na początku tego roku prezydentem został Wiktor Janukowycz, obrał kurs jednoznacznie prorosyjski (niektóre jego działania budzą też obawy, jeśli chodzi o demokratyczne standardy).

Jednak zrzucenie winy tylko na Ukraińców pomija polskie błędy. Przede wszystkim, nasza polityka wobec Ukrainy okazała się nieefektywna. Przyjaźń miała w dużej mierze deklaratywny charakter. Np. w tym roku polska pomoc dla Ukrainy ma wynieść 13,6 mln zł. Dla porównania: na pomoc dla Afganistanu przeznaczymy 35 mln, a dla Białorusi 24 mln. W dodatku, wedle niektórych ekspertów, cele tej pomocy są dość słabo określone.

Dalej, polska polityka w zbyt małym stopniu uwzględniała członkostwo Polski w Unii. Polska nie zbudowała skutecznej koalicji "przyjaciół Ukrainy" w UE, którzy doprowadziliby przynajmniej do uznania "perspektywy członkostwa" tego kraju w Unii (wyjątkiem była tu polsko-szwedzka inicjatywa Partnerstwa Wschodniego, ale efekty są tu na razie skąpe).

Polska nie umiała też uwzględnić skutków naszego członkostwa w Unii dla relacji z Ukrainą: nie przygotowano należycie wejścia Polski do strefy Schengen w 2007 r. W efekcie o ponad połowę (porównując lata 2007 i 2008) spadła liczba wiz wydawanych Ukraińcom. Podpisano wprawdzie umowę o małym ruchu granicznym, ale okazała się sprzeczna z prawem unijnym - trzeba ją było poprawiać i weszła w życie dopiero w 2009 r.

W europejskim mainstreamie

Polityka wobec Ukrainy okazała się też nieefektowna. W latach 2004-05, gdy Kijów był "na fali", wypadało się z nim przyjaźnić. Cel ten jednoczył polskich polityków; w poparcie dla Pomarańczowej Rewolucji zaangażowali się Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński. Ale z czasem okazało się, że zmiany wymagają czasu, że potrzebna jest praca organiczna, że w kilka lat nie wykorzeni się 70-letniej sowietyzacji.

Tymczasem kalendarz wyborczy jest nieubłagany, domaga się sukcesów. Był nim sam moment Pomarańczowej Rewolucji - ale potem Ukraina spowszedniała. Może dlatego polski MSZ od kilku lat więcej uwagi przywiązuje do stosunków z Białorusią, a od niedawna - z Rosją. Jedno spotkanie polskiego ministra z Aleksandrem Łukaszenką (podczas którego padną niekonkretne obietnice o Związku Polaków na Białorusi) jest bardziej medialne niż cicha, codzienna współpraca z Ukraińcami.

Aby zrozumieć zmianę w polskiej polityce wobec Ukrainy, trzeba uwzględnić też jej międzynarodowy kontekst. "Integracja europejska - pisał Sikorski - coraz bardziej określa podstawowe zasady polskiej polityki zagranicznej oraz krąg najbliższych partnerów i sojuszników". Członkostwo w Unii stało się fundamentem, słowem-kluczem polskiej dyplomacji. W wystąpieniu sejmowym Sikorski nie mówił właściwie o polskiej polityce zagranicznej; mówił głównie o tym, co będzie robić Unia, i Polska za jej pośrednictwem. Rozwijając: Ukraina nie jest w Unii, więc relacje polsko-ukraińskie muszą zejść na drugi plan.

Bliżej z Rosją, ale jakim kosztem?

A jest też Rosja: poprawa stosunków z nią była celem kolejnych rządów, z reguły bez efektów. Platforma Obywatelska nie jest tu wyjątkiem: wpływowy europejski kraj - zdają się myśleć politycy PO - nie może mieć złych stosunków z Rosją, a skoro Polska (i Litwa) postrzegana jest w Europie jako główny oponent Rosji, trzeba to zmienić. Rosja wyszła naprzeciw tym oczekiwaniom. Jej również coraz bardziej ciążyły relacje z ważnym krajem Unii, którym jest Polska, gdyż utrudniały współpracę rosyjsko-unijną.

W takich okolicznościach zaczął się proces zbliżenia, który przyspieszył po tragedii smoleńskiej. Rosja zdaje się akceptować polską wizję historii, przynajmniej jeśli chodzi o okres ZSRR; uznaje też nas za ważnego gracza w Unii. W zamian chce zapewne zgody na plany ekspansji energetycznej (Gazociąg Północny) i zmniejszenia obecności Polski w Europie Wschodniej, w tym na Ukrainie. Kreml odbudowuje wpływy w regionie, a Zachód się na to godzi. Polskie władze, chcąc zachować dobre relacje z unijnymi partnerami i z Rosją, prawdopodobnie pójdą tą samą drogą (pisała o tym w "Tygodniku" Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz; "TP" nr 19/2010).

Nie jest to dobre rozwiązanie. Polska nie może odwracać się od Ukrainy. Nasze zaangażowanie w tym kraju to nie kwestia ukrainofilii polskich elit (jak chcą niektórzy publicyści), ale interesu narodowego. Demokratyczna i związana z instytucjami euroatlantyckimi Ukraina umocni bezpieczeństwo Polski. To także element polskiej polityki w ramach Unii: Partnerstwo Wschodnie - pierwsza znacząca inicjatywa Polski, która znalazła uznanie w UE - nie ma sensu bez udziału Ukrainy. Natomiast odbudowa "Małorosji", forsowana przez Kreml, będzie służyć imperialnej pozycji Rosji, osłabi bezpieczeństwo Polski i sprawi, że trwale będziemy granicznym krajem świata zachodniego. Warto i o tym pamiętać.

Dr ANDRZEJ SZEPTYCKI jest politologiem, adiunktem w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UW, publicystą "Nowej Europy Wschodniej", od lipca 2010 r. członekiem Rady Forum Polsko-Ukraińskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2010