Ukraina: było warto

Podczas Euro 2012 Donieck znalazł się tak blisko Europy jak nigdy wcześniej. Wtedy wydawało się im, że nas wszystkich łączy nie tylko futbol. Jednak dwa lata później tych dwóch młodych i sympatycznych chłopaków trzymało już w rękach kałasznikowy.

03.04.2017

Czyta się kilka minut

Flagi Unii Europejskiej, plakaty z proeuropejskimi hasłami – tak w Polsce i świecie zapamiętano protesty w Kijowie pod koniec 2013 r.

Ukraińcy, którzy wyszli wtedy na Majdan oraz ulice innych miast swojego kraju, stali się symbolem walki o europejskie wartości. Przede wszystkim jednak walczyli o swoją przyszłość. Pod wpływem tych wydarzeń Euromajdan przekształcił się w rewolucję godności. Kwestie europejskie pozostały ważne, lecz chodziło już przede wszystkim o walkę z autorytarnym reżimem Wiktora Janukowycza. Wtedy też wśród protestujących pojawiły się pierwsze głosy rozczarowania brakiem należnego zaangażowania ze strony państw europejskich.

Rzeczywiście, z początku można było odnieść wrażenie, że Unia Europejska za wszelką cenę pragnęła porozumieć się z Janukowyczem. Słyszeliśmy powtarzane jak mantra komunikaty rozpoczynające się od słów: „wyrażamy głębokie zaniepokojenie”. Lecz w tym samym czasie na spotkania z ówczesnym prezydentem przyjeżdżała do Kijowa Catherine Ashton, wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Jeszcze 10 grudnia 2013 r. Janukowycz obiecywał, że nie zastosuje wobec protestujących siły. Kilka godzin później Berkut szturmował Majdan.

„Dziękować Bogu, Unię Europejską uratowało wtedy ukraińskie społeczeństwo (...). Nie mieliśmy zapasowego planu” – mówił w jednym z wywiadów na początku 2016 r. rzecznik prasowy przedstawicielstwa UE w Kijowie David Stulik.

Potem wydarzenia przyspieszyły. Kilka dni po krwawym finale Majdanu w Kijowie rozpoczęła się rosyjska operacja zajęcia Krymu. Rozgorzała wojna na wschodzie Ukrainy. Jednocześnie 21 marca 2014 r. ówczesny premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk podpisał polityczną część umowy stowarzyszeniowej z UE, a 27 czerwca 2014 r. prezydent Petro Poroszenko złożył podpis pod drugą częścią umowy. 1 stycznia 2016 r. weszło w życie porozumienie o tzw. pogłębionej i całościowej strefie wolnego handlu (DCFTA). Tym samym spełniono główny postulat Euromajdanu.

Tyle tylko, że sami Ukraińcy chcą już więcej.

Nowa świadomość

– Na początku nawet popierałam tych w Kijowie – do momentu, kiedy zaczęli „palić” naszych chłopców z Berkutu. Ta Europa to może jest dobra dla was, ale my mamy inną mentalność i u nas się nie uda – mówiła w kwietniu 2014 r. w Sławiańsku, na wschodzie Ukrainy, trzydziestokilkuletnia Maja. Takie same słowa słyszałem wtedy od wielu innych mieszkańców Donbasu. To kalki, które produkowały rosyjskie kanały telewizyjne. W Sławiańsku były już wtedy „zielone ludziki”, przysłane z Rosji pod dowództwem Igora Girkina. Zaczynała się wojna.

Później często dowiadywałem się, że mój polski paszport – z nazwą „Unia Europejska” na okładce – wywołuje negatywne reakcje wśród tych, którzy zdecydowali się walczyć przeciwko Ukrainie. W lipcu 2014 r., kiedy patrol bojowników zatrzymał mnie w centrum Doniecka, w siedzibie miejscowej bezpieki spotkałem dwóch młodych chłopaków. Gdy dowiedzieli się, że mieszkam w Poznaniu, z rozrzewnieniem wspominali Euro 2012 i swój pobyt w Polsce. – To były piękne chwile – mówili.

Wtedy, latem 2012 r., Donieck jak nigdy wcześniej znalazł się blisko Europy. Miasto odwiedziły tysiące fanów piłki nożnej z całego kontynentu. Wtedy wydawało się im, że łączy nas nie tylko futbol. Jednak w lipcu 2014 r. tych dwóch sympatycznych chłopaków, wspominających z uśmiechem święto europejskiego futbolu, trzymało już w rękach automaty Kałasznikowa.

Podzielony wojną wschód Ukrainy obrazuje zmiany, jakie nastąpiły w ostatnich latach w świadomości samych Ukraińców. To tam przebiega teraz granica poparcia europejskich wartości.

Sondaże przeprowadzane od momentu aneksji Krymu w 2014 r. pokazują niezmienny, pozytywny stosunek mieszkańców kraju do członkostwa w Unii Europejskiej. W lutym 2017 r. – podobnie jak rok wcześniej – za przyłączeniem do Unii zagłosowałaby niemal połowa Ukraińców (49 proc.). Przeciw UE wypowiedziało się 28 proc., pozostali (23 proc.) byli niezdecydowani lub nie wzięliby udziału w referendum. Badania przeprowadzono na terenie całego kraju z wyłączeniem Krymu i tzw. obszarów tymczasowo okupowanych w obwodzie donieckim i ługańskim.

Na wschodzie (nie) bez zmian

Oczywiście, większość Ukraińców nie ma złudzeń – w najbliższym czasie członkostwo ich kraju w Unii nie będzie zapewne możliwe. Tym bardziej teraz, kiedy sama Unia stoi przed ogromnymi wyzwaniami. Ale „europejskie marzenie” Ukraińców oznacza przede wszystkim reformy w ich własnym państwie i zbliżenie go do standardów obowiązujących w Unii.

Największym osiągnięciem ostatniego Majdanu jest pojawienie się ogromnej liczby aktywnych ludzi, którzy sami biorą sprawy w swoje ręce. Takiego wzrostu aktywności obywatelskiej nie było po Pomarańczowej Rewolucji w 2004 r. To jest chyba najskuteczniejszy „bezpiecznik”, który uniemożliwia powrót do przeszłości. Nawet na wschodzie – a może przede wszystkim właśnie tam – widać zmiany w mentalności. Gdzieniegdzie okazało się bowiem, że aktywnym obywatelsko mieszkańcom udało się uruchomić inicjatywy, które służą innym.

– Na wschodzie też wiele się zmieniło. Ludzie rozumieją, że powinni liczyć na siebie. Nie ufają państwu i to jest dobre. Wychodzą z zaklętego koła niewolniczej mentalności. Ludzie zaczynają samodzielnie myśleć, samoorganizują się – mówi dziś David Stulik.
Przykładów można podać wiele. Wilna Chata w Kramatorsku i Tepłyca w Sławiańsku w obwodzie donieckim to miejsca stworzone przez miejscowych młodych aktywistów, które generują niezliczoną liczbę różnorodnych projektów skierowanych do miejscowej społeczności. Takich inicjatyw przed 2014 r. w tych miejscach nie było. Wiele projektów realizuje się w znajdującym się blisko linii frontu Mariupolu. Uchodźcy z Donbasu i Krymu założyli świetnie działające i doceniane przez przedstawicieli Unii organizacje pomagające innym osobom, które były zmuszone do opuszczenia swoich domów: Wostok SOS i Krym SOS.

Problemem są jednak elity. Opór starego systemu jest widoczny niemal na każdym kroku. Zdaniem Davida Stulika „stary skorumpowany system oligarchiczny” nie jest w stanie odpowiadać na oczekiwania ludzi. A w strukturach władzy wciąż jest mało polityków młodego pokolenia, którzy nie byliby uwikłani w przeszłości.

Stary system się broni

Pod koniec marca Ukraińcy z zazdrością obserwowali zniesienie przez Unię wiz dla Gruzinów. W kolejce stoją i oni. Jednak problemów nie brakuje. Dopiero pod naciskiem opinii społecznej i partnerów zachodnich władze w Kijowie decydują się na wprowadzanie zmian niezbędnych dla zniesienia wiz. Mimo że sondaże pokazują, iż reżym bezwizowy nie jest najważniejszą kwestią dla większości Ukraińców, to jednak podjęcie takiej decyzji jest wyczekiwane przede wszystkim przez jej młodych i aktywnych mieszkańców. Dla nich ma to również znaczenie praktyczne.

Sami Ukraińcy na pierwszym miejscu listy priorytetów stawiają jednak inny cel: walkę z korupcją. To problem, który dotyczy wszystkich mieszkańców i na który zwracają też dużą uwagę zachodni partnerzy Ukrainy, a także – papierek lakmusowy dla ukraińskiej władzy: jej skłonności do wprowadzenia systemowych zmian. Dla wielu korupcja jest głównym problemem uniemożliwiającym dalszą integrację ze wspólnotą europejską.

Walkę starego systemu ze zmianami widać dobrze przy problemach związanych z wprowadzeniem elektronicznych deklaracji podatkowych. Za pierwszym razem przegłosowano wariant z wniesionymi poprawkami, które zdaniem ekspertów niwelowały jego skuteczność. Dopiero pod naciskiem Zachodu prezydent zawetował ustawę, a parlament przyjął jej nową wersją. Pojawiły się jednak problemy z uruchomieniem samego systemu, co wywołało nawet oskarżenia o sabotaż. Ostatecznie system zaczął działać we wrześniu 2016 r. Elektroniczny rejestr zobowiązuje władze do składania deklaracji o swoim majątku i wydatkach. System w założeniu powinien pełnić rolę bazy danych, która może być wykorzystana do procesów przeciwko skorumpowanym urzędnikom.
Ze złożonych dotąd deklaracji Ukraińcy mogli się dowiedzieć na przykład, że prezydent Poroszenko w 2015 r. wciąż był właścicielem wielu firm, a premier Wołodymyr Hrojsman przechowuje miliony w gotówce. „Bizancjum” ukraińskich polityków jest dobrze znane przeciętnym Ukraińcom, natomiast pierwszy raz pojawił się realny instrument umożliwiający pociągnięcie do odpowiedzialności tych, których majątek nie odpowiada danym dotyczącym wynagrodzenia za wykonywaną pracę.

To był krok, który pokazywał, że Ukraina rzeczywiście wychodzi z postsowieckiego świata. Tyle że wkrótce zaczęły się prace mające na celu „poprawę” wprowadzonego prawa. Kilka dni temu, 23 marca, Rada Najwyższa zatwierdziła zmiany do ustawy o przeciwdziałaniu korupcji. 27 marca, mimo protestów przedstawicieli organizacji zajmujących się walką z korupcją oraz samej Unii Europejskiej, prezydent podpisał nowelizację ustawy. Zmiany kasują obowiązek składania elektronicznych deklaracji przez wojskowych służących na wschodzie Ukrainy.

Jednak w nowelizacji pojawiło się też zobowiązanie do składania deklaracji elektronicznych przez organizacje pozarządowe, które otrzymują finansowanie z programów międzynarodowych na przeciwdziałanie korupcji – oraz instytucji, które z nimi współpracują. W praktyce znacznie utrudni to ich pracę, wielu partnerów zrezygnuje z dalszej współpracy.

Zaniepokojenie wprowadzanymi zmianami od początku wyrażała Unia Europejska, ale również USA i Kanada, które w dużej mierze wspomagają finansowo walkę z korupcją na Ukrainie. 28 marca ogłoszono, że Amerykańska Agencja Rozwoju Międzynarodowego (USAID) zawiesiła współpracę z ukraińską Narodową Agencją ds. Zapobiegania Korupcji.

Bliżej Europy

W wielu toczących się dyskusjach na Ukrainie można usłyszeć głosy rozczarowania. Z jednej strony brakiem szybkich reform, ale też niewystarczającą, zdaniem niektórych, pomocą ze strony samej Unii.

Jednak ostatnie wydarzenia, które miały miejsce na Białorusi i w Rosji, pozwalają doceniać zmiany, które odbyły się na Ukrainie. Wielu Ukraińców 25 i 26 marca pisało w sieciach społecznościowych o tym, że warto było wyjść na ulice w 2013 i 2014 r., bo teraz, mimo wielu problemów, są oni wolni. Są bliżej tej Europy, o której marzą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2017