Ugniataj, bij, wyciskaj

W „Czerwonym głodzie”, poświęconym ofiarom ukraińskiej tragedii z lat 1932–1933, Anne Applebaum ponownie rozlicza komunizm, nie uznając żadnych okoliczności łagodzących.

05.03.2018

Czyta się kilka minut

Anne Applebaum / PIOTR BERNAŚ / AGENCJA GAZETA
Anne Applebaum / PIOTR BERNAŚ / AGENCJA GAZETA

Najnowszą książkę Anne Applebaum „Czerwony głód” otwierają dwa cytaty symbolizujące poznawczą przepaść między ofiarami a świadkami Wielkiego Głodu, próbującymi nazwać to, czego doświadczają. „Szanowny Towarzyszu Stalin, czy jakaś radziecka ustawa określa, że wieśniacy mają głodować? (...) Za co ginęliśmy na froncie? Żeby głodować, żeby patrzeć, jak nasze dzieci konają z głodu?” – alarmuje kołchoźnik. „Burżuje wywołali tu istną klęskę głodu, realizując kapitalistyczny plan, żeby nastawić całą klasę chłopską przeciwko radzieckim władzom” – twierdzi inny.

Mentalna walka między zdesperowanymi przeciwnikami zamordyzmu i równie sfrustrowanymi działaczami, karnie recytującymi propagandowe slogany, trwała od pierwszych zwycięstw bolszewików po upadek Związku Radzieckiego – a nawet dłużej, jak przekonuje Applebaum. Zachód obarcza zaś winą za dekady milczenia o krzywdzie społeczeństw Wschodu w imię złudnego wyboru mniejszego zła, jakim miał być komunizm wobec faszyzmu i lokalnych nacjonalizmów.

Amerykański sen

Bywa zbyt liberalna dla Republikanów i zbyt antyrosyjska dla Demokratów, lecz od 30 lat kształtuje opinię amerykańskich elit o Rosji i Europie Wschodniej. Śledztwo wokół rosyjskich wpływów w otoczeniu Donalda Trumpa przysporzyło czytelników jej komentarzom w „The Washington Post”. Przysporzyło jej też wrogów (jak m.in syn Leopolda Tyrmanda) na alt-prawicowym portalu Breitbart. Jej opinie o Polsce pod rządami PiS przedrukowują liczne anglosaskie media. Jej specjalizację można by uznać za zdeterminowaną losami rodziny. Pradziadek ze strony ojca urodził się w Kobryniu, niedaleko Brześcia, dziś w granicach Białorusi, wcześniej Polski. Na początku XX w. Apfelbaum (takie nazwisko wtedy pewnie nosił) w obawie przed wcieleniem do carskiej armii wyemigrował do Ameryki. W Bessemer w Alabamie prowadził sklep obuwniczy, a poślubiona tam dziewczyna podobno też przybyła z Kobrynia. Emigracja ocaliła im życie – latem 1941 r. Niemcy utworzyli w Kobryniu getto, wielu tamtejszych Żydów zginęło w Babim Jarze. Z kolei rodzina matki przybyła z Odessy, a w Houston dziadek Benjamin pracował w branży naftowej. Kariera Anne jest przykładem wielkiego amerykańskiego awansu społecznego.

Córka prawnika i kuratorki sztuki ukończyła Uniwersytet Yale i London School of Economics. Zaczynała jako redaktorka i zagraniczna korespondentka „The Economist”, „The Independent” oraz „The Spectator”. Jeszcze przed przełomem 1989 r. znalazła się w Warszawie, która wyglądała wówczas jak okładka polskiego „Vogue’a”, tyle że bez modelek. „Przeżyłam hiperinflację, pierwsze wolne wybory i cztery zmiany rządu w tyluż latach: widziałam niemal tylu premierów, ilu pamiętałam amerykańskich prezydentów. Warszawa dała mi przedsmak niestabilności” – wspomina. Lawirująca między skrajnościami rzeczywistość nie zraziła jej. Od pięciu lat ma polskie obywatelstwo. A w czerwcu 1992 r. kronika towarzyska „New York Timesa” odnotowała ślub panny Applebaum z Waszyngtonu z panem Radkiem Sikorskim z Dworu Chobielin. Poznali się podczas spontanicznie zaaranżowanej dziennikarskiej wyprawy do Berlina, gdzie właśnie upadał mur.

Wiatr ze Wschodu

Jej pierwsza książka, pt. „Między Wschodem a Zachodem. Przez pogranicza Europy” (1994, pol. wyd. 2001), to quasi-osobisty zapis podróży po republikach rozpadającego się Związku Radzieckiego. „Na kartkach tej świetnej książki, w której czuje się niekiedy ducha Franza Kafki i Brunona Schulza, odżywa dramatyczny świat (...), który ludziom Zachodu wydawać się może bardziej egzotyczny, nieodgadniony i tajemniczy niż dalekie barwne kontynenty naszej planety” – chwalił ­Ryszard Kapuściński. W przeciwieństwie do jego „Imperium”, któremu zarzucano egzotyzację bliskiego Innego, jej książka to studium rozdartych tożsamości miast, które przechodziły z rąk do rąk wraz z gwałtownymi przesunięciami granic powstających i upadających mocarstw. Applebaum pyta ich mieszkańców, jak godzą to, co zostało brutalnie rozdzielone – kulturową przynależność i fizyczną egzystencję w państwach, w których się nie urodzili, nawet jeśli nigdy nie zmieniali adresu.

Niczym archeolożka przekopuje warstwy cywilizacji w poszukiwaniu śladów zachodnich ciągot Wschodu. Nie jest tak protekcjonalna jak markiz de Custine, ani tak sentymentalna jak Andrzej Stasiuk, ani sarkastyczna jak Ziemowit Szczerek. Mimo to pozostaje wysłanniczką z zewnętrznego świata, kimś testującym kulturową tożsamość Wschodu i kimś testowanym z własnej żydowskości zarówno przez antysemitów, jak i religijnych Żydów. Do obu typów podchodzi z dystansem, trochę jak do dzieci. Najmocniej przeraża i zarazem fascynuje ją sowiecki żywioł zmiatający z pogranicza osady zachodniości. W Kaliningradzie nie spotyka nikogo, kto czytał Kanta, a w Drohobyczu – Schulza. Rusyfikację nazywa kulturowym ludobójstwem, a w postsowieckim nacjonalizmie nie widzi wówczas zjawiska jednoznacznie negatywnego.

O ile w książkowym debiucie Applebaum tłumaczy Zachodowi poradziecki Wschód, o tyle w kolejnej pracy chce skłonić do obrachunku. „Gułag” (2003, pol. wyd. 2005), za który otrzymała Nagrodę Pulitzera, to sztandarowe dzieło – obok m.in. prac Simona Sebaga Montefiorego i Timothy’ego Snydera – drugiej fali rozliczania się Zachodu z obojętnością na zbrodnie stalinowskie, które nigdy nie stały się tam mrocznym obiektem fascynacji, jak ludobójstwo nazistowskie. Applebaum dzięki pomocy Stowarzyszenia Memoriał i Ośrodka Karta nie tylko dotarła do wielu zapomnianych i nieujawnianych dokumentów oraz wspomnień obozowych, ale także do dawnych więźniów łagrów. Nie ukrywa, że przy tak politycznym temacie wiele drzwi otworzyło jej ministerialne stanowisko męża.


Czytaj także: Anne Applebaum o "Czerwonym głodzie"


Analogicznie do refleksji Hannah Arendt i Zygmunta Baumana nad nowoczesnymi źródłami Zagłady, Applebaum przekonuje, że istnienia łagrów nie należy tłumaczyć jako patologi systemu, lecz jako logiczną konsekwencję pogardy władzy wobec pojedynczego życia. Tym, co odróżnia ostateczne rozwiązanie od sowieckich obozów pracy, jest konstrukcja wroga. O ile w nazistowskich Niemczech osoba zaklasyfikowana jako Żyd nieodwołalnie stawała się wrogiem, o tyle łagiernikiem mógł zostać każdy. Najpierw znajdywano człowieka, a później powód zatrzymania. Jak miał powiedzieć jednej z więźniarek śledczy: „Nigdy nie aresztujemy niewinnych. Ale nawet jeśli nie byłaś winna, nie możemy cię zwolnić, bo ludzie mówiliby wtedy, że zgarniamy niewinnych”. Mimo to, inaczej niż dla Żydów, istniał cień szansy, że władza zmieni zdanie i wypuści niepotrzebnych jej więźniów. Łączna liczba przymusowych pracowników w Związku Radzieckim do 1953 r. wyniosła, według obliczeń dziennikarki, 28,7 mln ludzi, a przynajmniej 3 mln zginęły.

Jej zdaniem mentalność łagrowa nadal pokutuje w pogardzie rosyjskich elit wobec ludu i w ignorancji historycznej. Ostrzega w typowym dla siebie alarmistycznym tonie, że gdyby Zachód rzeczywiście chciał wiedzieć, co czynił Stalin, to nie pozwoliliby na to, żeby Władimir Putin czynił dziś niemal to samo.

Rehabilitacja Europy Wschodniej

W „Za żelazną kurtyną” (2012, pol. wyd. 2013) Applebaum analizuje sowiecką machinę fizycznego i psychologicznego łamania ludzi w Polsce, Niemczech wschodnich i na Węgrzech w pierwszej dekadzie powojnia. Wyposażona w bagaż rozmów z intelektualistami, historykami i dawnymi opozycjonistami z tego regionu, proponuje solidnie udokumentowaną opowieść łączącą problemowy ciężar rozpraw Andrzeja Paczkowskiego, Marcina Zaremby oraz Jana Tomasza Grossa (z jego mało znanej w Polsce pracy „Revolution from Abroad. The Soviet Conquest of Poland’s Western Ukraine and Western ­Belorussia”) z wysmakowaną lekkością ­esejów Marci Shore.

Applebaum nie pisze o wypaczeniach słusznej idei albo błędach wynikających z kultu złej jednostki. W jej mniemaniu patologiczny i wypaczony jest sam rdzeń komunizmu, który nie może przetrwać bez ostentacyjnej propagandy. Dla młodego pokolenia lewicowo zorientowanych badaczy powojnia jest więc modelową konserwatystką. Komunistyczna modernizacja społeczna czy sterowana demokratyzacja na uniwersytetach, w kulturze i sztuce to według Applebaum nie tyle źle urodzone slogany, co idee genetycznie bezpłodne.

Zajmuje się więc bardzo dramatycznymi tematami. Jest jednak wyjątek. W 2011 r. wydała (razem z Danielle Crittenden) książkę kucharską „Przepisy z mojego ogrodu”. Tytułowy ogród przynależy do dworu w Chobielinie, który został kupiony u schyłku PRL-u przez jej teściów i męża. Ten zbiór przepisów jest lekturą niezmiernie pouczającą, gdyż powstawał z myślą o amerykańskim czytelniku wypatrującym nad Wisłą polarnych niedźwiedzi. Autorka stara się go zaskoczyć ciekawostkami, iż „dawno, dawno temu Wisła była pełna jesiotrów, a Polacy zajadali się kawiorem, podobnie jak angielska klasa robotnicza ostrygami”.

Nie byłaby też sobą, gdyby nie wpisała polskich receptur w historyczny kontekst. I tak dowiadujemy się, że choć przed 1989 r. Polska była krajem pustych półek, a Radosław Sikorski do dziś ma awersję do śledzi, które musiał jeść na okrągło w mrocznych czasach niedoboru, to dziś dzięki kapitalizmowi i pracy u podstaw Magdy Gessler polska kuchnia „odzyskała możliwość swobodnego rozwoju na równi z wolnymi związkami zawodowymi i demokratycznymi partiami politycznymi”. Applebaum rozsmakowała się w polędwicy wołowej z grzybami i ogórkami kiszonymi, gulaszu z kurczaka blanquette à la polonaise oraz combrze sarnim z suszonymi śliwkami.

Wielkie kłamstwa

W „Czerwonym głodzie” Applebaum odnotowuje przerażające obrazy śmierci głodowej, ale nie epatuje nimi. Uwagę ogniskuje na wytwarzaniu totalitarnej psychozy. Hołodomor, jak nazywany jest na Ukrainie, pochłonął niemal 4 miliony istnień w kraju słynącym z żyznego czarnoziemu. Próbując wyjaśnić ten paradoks, Applebaum rozpoczyna opowieść od euforii, jaka towarzyszyła rewolucji lutowej i kruchej niepodległości Ukrainy oraz od wcześniejszych plag głodu – w 1921 r. i w latach 1928-29 – także wynikających ze zbójeckiej polityki konfiskowania ziarna i kolektywizacji rolnictwa. „Towarzysz Stalin rzucił nam hasło: ugniataj, bij, wyciskaj” – cytuje poborcę plonów.

O ile w latach 20. bolszewicy w krytycznym momencie łagodzili nierealistyczne plany dostaw z Ukrainy i pozwalali działać zachodnim organizacjom pomocowym, o tyle na początku lat 30. Stalin nie cofnął się ani o krok: „Brygady pojawiały się o różnych porach dnia i nocy, chcąc złapać na gorącym uczynku wszystkich, którzy mieli jeszcze co jeść. Jeśli przypadkiem rodzina jadła skromny obiad, zabierali ze stołu chleb. Jeśli akurat gotowała się zupa, zdejmowali z ognia garnek i wylewali zawartość. A potem chcieli wiedzieć, jak to możliwe, że rodzina miała jeszcze co włożyć do garnka. Z upływem tygodni samo pozostawanie przy życiu stało się podejrzane”.

Applebaum po części podziela tezę ukraińskich historyków, że zagłodzenie ludu miało być strategią ostatecznego stłumienia antysowieckich ruchów na wsi przy równoczesnym dewastowaniu kultury inteligenckiej. Lewicowi teoretycy społeczni powinni odnotować z zadowoleniem fakt, że publicystka głównego nurtu dowartościowuje chłopski ruch narodowy jako postępową lewicę żądającą egalitaryzmu gospodarczego i politycznego – lecz nie za cenę rozpłynięcia się ukraińskiej tożsamości w sowieckiej magmie. Podkreśla, że nienawistna polityka nie miała być doraźną karą, lecz efektem procesu naznaczania Ukraińców jako motłochu, który musi zostać skolonizowany dla powodzenia rewolucji, a de facto dla opóźnienia klęski pierwszego planu pięcioletniego. Niektórzy chłopi widzieli w Stalinie antychrysta. Applebaum nie bagatelizuje tych głosów, akcentując zaślepiającą obsesję przywódcy bolszewików. Utkał on teorię o antysowieckim spisku chłopów, którzy rzekomo nie głodują, tylko sabotują dostawy zboża dla Moskwy, a więc nie są ofiarami, lecz sprawcami swojego cierpienia (Stalin podtrzymywał tę wersję aż do śmierci).

O głodzie nie tylko nie mówiono publicznie, ale także tuszowano go w aktach zgonu i spisach ludności. Politycy europejscy, w tym polscy, o głodzie wiedzieli, lecz udawali niewiedzę. W swojej krytyce Applebaum nie oszczędza też dziennikarzy. Walter Duranty, moskiewski korespondent „New York Timesa”, pisał wówczas o Ukraińcach i innych ofiarach sowietyzmu, że ich „cierpienie ma szlachetny cel”. Za bycie pożytecznym idiotą Duranty dostąpił „zaszczytu” przeprowadzenia wywiadu ze Stalinem. Łatwo przypiąć mu łatkę sługusa reżimu – lecz jak wytłumaczyć to, że w 1932 r., gdy Ukraina już głodowała, własne środowisko wyróżniło go Nagrodą Pulitzera za artykuły chwalące kolektywizację i plan pięcioletni? Kto okazał się gorszy – kalkulujący Duranty czy amerykańska elita dziennikarska, której wygodnie było utrzymywać, że „Rosjanie [bo nie Ukraińcy, którymi mało kto się interesował za Oceanem – MNF] są głodni, ale nie głodują”? Były wyjątki, jak deprecjonowany przez Duranty’ego Gareth Jones, lecz jego relacji nie wierzono.

Pamięć o Hołodomorze przetrwała w ukraińskiej historii mówionej. Świadectwo tragedii próbowały nagłośnić emigracyjne ukraińskie ośrodki badawcze, lecz ich starania długo traktowano jako bajdurzenie wschodnioeuropejskich nacjonalistów. Żeby świat przyjął do wiadomości historię Wielkiego Głodu, musiał o nim napisać pół Brytyjczyk, pół Amerykanin, Robert Conquest. W 1986 r. opublikował monografię „The Harvest of Sorrow” („Żniwa smutku”). Stosunek do Ukrainy pozostał jednak na Zachodzie ambiwalentny, żeby nie powiedzieć repulsywny.

Choć autorka zarzeka się, że „Czerwonym głodem” nie komentuje obecnej sytuacji międzynarodowej, to jej książka jest w ten sposób odbierana. Zresztą Applebaum czyni w tekście aluzje do dzisiejszej polityki Rosji, chociażby poprzez nazywanie przeszłości językiem współczesnej publicystyki. Pisze m.in. o „wojnie hybrydowej” wypowiedzianej Ukraińcom jeszcze przez Lenina. „Moskiewska paranoja na punkcie kontrrewolucyjnego potencjału Ukrainy utrzymywała się i po drugiej wojnie światowej, nawet jeszcze w latach 70. i 80. Wpajano ją wszystkim kolejnym pokoleniom funkcjonariuszy tajnych służb, od OGPU i NKWD po KGB, oraz wszystkim kolejnym pokoleniom przywódców partyjnych. Być może wpłynęła nawet na sposób myślenia postsowieckich elit jeszcze długo po rozpadzie ZSRR” – przekonuje.

Applebaum ukazuje długie trwanie piętna barbarzyńskiej Ukrainy i propagandowego niepohamowania moskiewskiej władzy. Jednak zrównywanie Związku Radzieckiego i Putinowskiej Rosji jest obciążone grzechem prezentyzmu. Pielęgnuje bowiem fatalistyczną wizję powtarzającej się raz po raz historii. W czasach wojen faktycznie hybrydowych i multimedialnych uznanie agresji Rosji na Krym i wschodnią Ukrainę za czyste echo stalinizmu nie mówi nic nowego o istocie współczesnej przemocy. Co nie znaczy, że obecna i dawna tragedia Ukrainy nie powinny stanowić dla świata wyrzutu sumienia.

Książka Applebaum „jest przypomnieniem tego, jak daleko posuną się demagodzy, aby zatuszować lub zafałszować prawdę – co jest dzisiaj w wielu krajach nie mniejszym problemem, niż było w Związku Radzieckim osiem dekad temu” – tak kończy recenzję „Czerwonego głodu” Adam Hochschild w „New York Timesie”, odcinając się od Duranty’ego. Z kolei w „Guardianie” Sheila Fitzpatrick, badaczka sowieckiej modernizacji społecznej, odnotowuje z pewną satysfakcją, że Applebaum nie jest bezkrytyczna wobec ukraińskiej narracji i „ostatecznie nie kupuje ukraińskiego argumentu, że Hołodomor był aktem ludobójstwa” – czym zniekształca głęboko antysowiecki i sympatyzujący z Ukraińcami przekaz autorki „Czerwonego głodu”.

Pamięć o Hołodomorze jest dziś przedmiotem ukraińskiej polityki historycznej. Umiejętnie grał tą kartą Wiktor Juszczenko, duch ofiar krążył też nad Majdanem. W 2006 r. parlament Ukrainy z inicjatywy prezydenta uznał Wielki Głód za ludobójstwo. Decyzję Ukrainy poparł wówczas Sejm i Senat RP, a sprzeciwiła mu się rosyjska Duma. W tym roku mija 85. rocznica apogeum Hołodomoru. Na zmianę stanowiska Rosji nie należy liczyć, ale wciąż długa jest lista demokratycznych państw, które nie uznały Wielkiego Głodu za ludobójstwo. Nasz parlament w ostatnich latach kładzie coraz większy nacisk na upamiętnienie polskich ofiar głodu, a mniejszy na antyukraiński charakter działań Stalina. Jakby hekatomba bez polskich ofiar była tragedią niepełną. ©

 

Anne Applebaum, CZERWONY GŁÓD, przeł. Barbara Gadomska i Wanda Gadomska, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2018

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2018