Ugandyjski dom grozy

Muzeum grozy, upamiętniające najmroczniejsze i najbardziej krwawe lata z najnowszej historii Ugandy, ma powstać w stolicy kraju, Kampali. Władze liczą, że przyciągnie zagranicznych turystów i przyniesie spory zarobek.

04.07.2018

Czyta się kilka minut

Idi Amin Dada, prezydent Ugandy ( rządził w latach 1971-79) podczas przemówienia w Koboko na północy Ugandy, 25 stycznia 1978 r. / Fot. ASSOCIATED PRESS/FOTOLINK/ EAST NEWS /
Idi Amin Dada, prezydent Ugandy ( rządził w latach 1971-79) podczas przemówienia w Koboko na północy Ugandy, 25 stycznia 1978 r. / Fot. ASSOCIATED PRESS/FOTOLINK/ EAST NEWS /

Muzeum w Kampali ma opowiadać o datowanej od 1962 roku niepodległej historii tego państwa, ale także o czasach, gdy było ono brytyjską kolonią. Główną atrakcją mają być makabryczne zbrodnie, popełnione w Ugandzie podczas ośmioletnich rządów dyktatora Idiego Amina (1971-79) oraz wojny domowej z końca ubiegłego wieku, wywołanej przez zbrojną sektę Bożą Armię Oporu. Szacuje się, że w wyniku wojen, pogromów, biedy i tyrańskich rządów kolejnych ugandyjskich przywódców, w drugiej połowie dwudziestego stulecia w Ugandzie mogło zginąć nawet milion ludzi. 

Tyran Amin

Choć od dawna, przynajmniej od początku dwudziestego pierwszego stulecia, w Ugandzie panuje pokój, kraj ten wciąż kojarzy się z dawnymi wojnami, zbrodniami i krwawymi tyraniami, które zyskały mu złowrogą opinię afrykańskich „pól śmierci”.

Najbardziej przyczynił się do tego Idi Amin Dada. Żaden z tyranów, jakich wielu w niedawnej, ale jednak przeszłości, rządziło Afryką, nie popsuł jej opinii tak bardzo jak Ugandyjczyk. Zwłaszcza na Zachodzie Amin stał się uosobieniem stereotypu afrykańskiego dyktatora i kacyka, a dla wielu także dowodem na przyrodzone rzekomo temu kontynentowi barbarzyństwo. Milton Obote, którego Amin obalił i odsunął od władzy, marząc o powrocie na tron w Kampali rozgłaszał, że Amin był najstraszniejszym potworem, jaki kiedykolwiek wyszedł z łona afrykańskiej matki.

William Pike, brytyjski dziennikarz, znajomy Ryszarda Kapuścińskiego, żyjący w Ugandzie i będący kronikarzem jej współczesnej historii, przyznawał jednak, że Amina stworzył właśnie ten sam Zachód, w którym budził on potem taką grozę. „Był nam potrzebny” – powiedział mi podczas któregoś ze spotkań w Kampali.

Do władzy wynieśli Amina Brytyjczycy. Nie potrafił składać liter i nigdy nie udało mu się zdać egzaminu na oficerski stopień, ale nie miał sobie za to równych pod względem siły fizycznej, instynktu walki i okrucieństwa. Był olbrzymem. Mierzył prawie dwa metry wzrostu (plemiona znad Nilu, z południa Sudanu, Dinkowie, Nuerowie, ale także mniej liczni i mniej wpływowi Kakwa, z których wywodził się Amin, w całej Afryce uchodzą za wielkoludów) i ważył ponad sto dwadzieścia kilogramów. Świetnie grał w rugby i przez dziesięć lat był mistrzem Ugandy w boksie w najcięższej z wag.


STRONA ŚWIATA – analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>


Był też świetnym żołnierzem. Jako dowódca patroli tłumił afrykańskie rebelie w brytyjskich koloniach w Afryce – w Kenii (powstanie Mau Mau), Somalii, Ugandzie, na południu Sudanu. Dosłużył się podoficerskiego stopnia, ale prawdziwe awanse spadły na niego dopiero wtedy, gdy Brytyjczycy uznali kolonie w Afryce za kosztowny przeżytek i postanowili je opuścić.

Żegnali się jednak z Afryką tak, żeby wciąż być jej potrzebnym, wciąż utrzymać ją pod kontrolą. Tam gdzie mogli, na prezydentów i premierów młodych państw wynosili polityków im życzliwych. Tam zaś, gdzie władzę przejmowali politycy nie tylko niepodległościowi, ale zapatrzeni też w rewolucję, Brytyjczycy krępowali im ręce awansując na pożegnanie takich jak Amin. W 1955 roku Amin był ledwie sierżantem. Dziesięć lat później nosił już stopień pułkownika. Jako dowódca ugandyjskiego wojska miał stanowić przeciwwagę dla lewicującego premiera, intelektualisty i pyszałka Miltona Obotego. Kiedy w 1971 roku obalił go i sam ogłosił się prezydentem Ugandy, Zachód przyjął zamach stanu w Kampali z ulgą. 

Natychmiast stał się ulubieńcem zachodnich dziennikarzy, którzy zjeżdżali do Kampali, by opisywać jego dziwactwa, rubaszne żarty, szokujące wypowiedzi. „Uwielbiał poklask jak małe dziecko. Przyglądał się nam, próbując odgadnąć czy robi na nas wrażenie, wyczuć czy ciekawi nas to co mówi, że nas to bawi” – opoisywał mi William Pike spotkania z Aminem. – „Oburzaliśmy się na zbrodnie, które popełniał, ale też zaśmiewaliśmy się z jego wyskoków. Za to lubili go wszyscy zagraniczni korespondenci. Zawsze było się z czego pośmiać. Moi ugandyjscy przyjaciele prosili mnie tylko czasami, żebym nie pisał o Aminie niczego, co mogłoby go rozgniewać. Kiedy był w dobrym humorze, śpiewał, tańczył. Rozsierdzony nie znał umiaru w ślepym okrucieństwie”.

Przed cudzoziemskimi dziennikarzami popisywał się grą na harmonii. Opowiadał, że jego matka była wiedźmą, że jako żołnierz jadł ludzkie mięso, że jest najwspanialszym i najpiękniejszym przywódcą świata. Ogłosił się królem Szkocji, marszałkiem polnym, przyznał sobie wojskowe ordery za waleczność podczas II wojny światowej, w której nie uczestniczył, a także mianował się doktorem filozofii choć sam przyznawał, że nie przeczytał w życiu jednej książki. Proponował żeby siedzibę ONZ przenieść z Nowego Jorku do Kampali, do samego serca Afryki, chwalił Hitlera za wymordowanie Żydów. Przechwalał się też, że wyzwie na pięści mistrza boksu Muhammeda Alego. „Pod warunkiem jednak, że pojedynek odbędzie w Trypolisie, mój brat Muammar Kadafi będzie jego sędzią,ajatollah Chomeini zapowie walkę, a Jasser Arafat zgodzi się być moim sekundantem” – sam pękał ze śmiechu ze swoich dowcipów.

Zdaniem Pike’a Amin uosabiał władzę w formie pierwotnej, prymitywnej, niczym nie upiększonej, a więc może w najprawdziwszej. Nie udawał, że jest mu potrzebna żeby służyć innym, a jedynie, by samemu móc niepodzielnie rządzić, rozkazywać innym, mieć co się chce i robić co się chce. Według Pike’a ten właśnie bezceremonialny stosunek Amina do władzy wzbudzał taką fascynację zachodnich dziennikarzy i dyplomatów.

Zabijał zawsze. Nie dla przyjemności, ale kierując się chorobliwą podejrzliwością i instynktem przetrwania. Zabijał, przekonany, że inaczej sam zostałby zabity. Wrogów pozbywał się tak, jak się usuwa przeszkody na drodze. Bez namysłu, ani wahania, wątpliwości i skrupułów. Mordował ludzi na początku swojego panowania, kiedy jeszcze budził w świecie rozbawienie raczej niż grozę. Im dłużej rządził – a na rządzeniu się nie znał – tym szybciej rosła liczba jego ofiar. Błyskawicznie doprowadził do bankructwa gospodarkę kraju, nazywanego niegdyś Perłą w Koronie brytyjskiego imperium.

Im gorzej miały się sprawy w jego państwie, tym bardziej podejrzliwy stawał się Amin, wszędzie wokół widział wrogów, przeciwko którym posyłał swoje szwadrony śmierci. W Ugandzie zapanował terror, a ludzie ginęli tysiącami. Poróżnił się w końcu i z Zachodem, który dopiero wtedy odsunął się do Amina i głównie dlatego, że szukając możnych sponsorów, Ugandyjczyk wszedł w komitywę z bogatymi w petrodolary Arabami, zwłaszcza z libijskim pułkownikiem Kadafim. 

Ale nowi przyjaciele też nie pomogli Aminowi utrzymać się u władzy. Pod koniec 1978 roku wdał się w spór z Tanzanią, którą oskarżał o udzielanie schronienia ugandyjskim dysydentom. Amin odgrażał się, że da Tanzańczykom nauczkę, ale natarcie jego wojska zostało bez trudu powstrzymane i w odwecie to tanzańska armia ruszyła na Kampalę. Amin, porzucony przez wszystkich, uciekł do Libii, skąd przez Bagdad wyjechał do saudyjskiej Dżiddy, gdzie dożył późnej starości i umarł w 2003 roku.

Rządy Museveniego

Po jego śmierci w Ugandzie podliczono, że za jego rządów mogło zginąć w Ugandzie nawet pół miliona ludzi. Upadek tyrana nie zakończył jednak niedoli Ugandyjczyków. Po siedmiu chudych latach nadeszło siedem jeszcze chudszych. Obote, który wrócił na tron w Kampali, okazał się jeszcze gorszym tyranem niż Amin. W kraju wybuchła wojna domowa, a Uganda znów spłynęła krwią. Zginęło kolejnych kilkaset tysięcy ludzi, więcej niż za rządów Amina.

Wojnie położyła kres dopiero wygrana partyzanckiego wojska, dowodzonego przez Yoweriego Museveniego. Obote znów musiał uciekać z kraju. W 1986 roku Museveni ogłosił się nowym prezydentem Ugandy, ale zapewnił, że złoży władzę jak tylko zaprowadzi w Ugandzie porządek. Mówił, że zajmie mu to najwyżej pięć lat. Rządzi do dziś.

Kazał już wykreślić z konstytucji zapis ograniczający prezydenckie kadencje do jedynie dwóch, a żeby w 2021 roku móc ubiegać się o kolejną reelekcję polecił wymazać też paragraf, ograniczający wiek prezydenta do 75 lat. Za trzy lata Museveni obchodzić będzie już 76 urodziny.

Pod rządami Museveniego wojna i przemoc, które wykrwawiały Ugandę przeniosły się na samą jej północ, gdzie wybuchło nowe powstanie. Rebelia, początkowo wymierzona przeciwko nowemu, wywodzącemu się z południa prezydentowi (z północy pochodzili zarówno Amin, jak Obote) przerodziła się w barbarzyńską makabrę, a partyzanckie wojsko w zbrojną sektę Bożej Armii Oporu, składającej się niemal wyłącznie z porywanych po wsiach dzieci, przemienianych w buszu w bezlitosnych i bezwzględnych zabójców. Przywódca sekty Joseph Kony twierdzi, że jest mesjaszem, posłanym na ziemię, by zaprowadzić na niej Boże porządki. W 2005 roku Międzynarodowy Trybunał Karny ogłosił go wojennym zbrodniarzem i rozesłał za nim listy gończe.


CZYTAJ TAKŻE: Dekadę po rebelii Armii Oporu Pana północ Ugandy nadal odczuwa dramat tamtych dni, którego symbolem jest Joseph Kony.


Mniej więcej w tym samym czasie Boża Armia Oporu została wyparta z Ugandy. Najpierw schroniła się w Południowym Sudanie, stamtąd przewędrowała do Konga, by w końcu rozłożyć się w ogarniętej wojną domową Republice Środkowoafrykańskiej. Szacuje się, że w wyniku działalności Bożej Armii mogło w Ugandzie i sąsiednich krajach mogło zginąć nawet ćwierć miliona ludzi.

 „Od przeszłości nie da się uciec, a historia jest jak dobre wino – im dawniejsza, tym posmak ma ciekawszy” – powiedział w rozmowie z BBC dyrektor ugandyjskiego urzędu do spraw turystyki Stephen Asiimwe, pomysłodawca ugandyjskiego muzeum grozy. – „Mamy w Ugandzie wspaniałą przyrodę, parki narodowe i górskie goryle, ale wierzymy, że dzieje naszego kraju jeszcze bardziej przyciągną do nas zagranicznych przybyszów”.


ZOBACZ TAKŻE: Korespondencje Marcina Żyły i fotografie Grażyny Makary z Ugandy >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018