Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 1975 r. Natalia wyjechała ze Związku Radzieckiego, zabrała ze sobą mnie i mojego brata Josifa. Chodziliśmy wówczas do szkoły – ja miałem czternaście lat, a Josif siedem. Wyjazd zaburzył nasz rytm życia: musieliśmy uczyć się żyć w nowym systemie, poznawać język. Dla dzieci emigracja była wyzwaniem, dlatego nie udało mi się wówczas skończyć szkoły.
Mama się tym jednak nie przejęła: była jedyna w swoim rodzaju i miała osobliwe podejście do wychowania dzieci, nie uważała – jak większość rodziców – że ich dzieci za wszelką cenę powinny skończyć szkołę, dostać dyplom i pójść na uniwersytet. Dla Natalii wykształcenie moje i Josifa nie było rzeczą pierwszorzędną, bezgranicznie nam ufała, wierząc, że zawsze postąpimy jak przyzwoici ludzie. I miała rację – minęło kilka lat, które przehulałem, nie miałem wtenczas konkretnego celu, aż w końcu, w wieku dwudziestu dwóch lat, wróciłem do szkoły i zostałem grafikiem. Sam jestem ostrożniejszy – staram się, żeby mój szesnastoletni syn nie był ze szkołą na bakier. Na pewno margines wolności, jaki nam dawała mama, wpłynął na to, że dziś ja i Josif jesteśmy artystami.
Mama nie snuła dalekich planów co do naszej przyszłości, wychowywała nas, dając dobry przykład. Jako dzieci zdawaliśmy sobie sprawę, że człowiek powinien być przyzwoity niezależnie od tego, co może go za to spotkać. Kiedy zaczynaliśmy mamę wypytywać o przeszłość, opowiadała o tym, co przeżyła jako dysydentka w latach 60. i 70. Dużo z tych wydarzeń zresztą sam jeszcze pamiętam – na przykład to, jak KGB przychodziło przeszukiwać dom, jak matkę zabrali do więzienia, wreszcie to, jak chodziłem na widzenia do więzienia i do psychuszki w Kazaniu.
Znacznie mniej z tego, co się działo, pamięta Josif – mama zabrała go co prawda ze sobą w wózku na protest w 1968 r., ale miał wówczas raptem kilka miesięcy. Ryzykowała, wychodząc z nim tego dnia na plac Czerwony po to, żeby móc spojrzeć mu po latach w oczy – tak uważała. Z czasem zrozumiałem, że człowiek, który sprzeciwia się całemu systemowi, może mieć rację, choć jako dziecko nie rozumiałem tego – maluchowi wydaje się, że otaczający go świat jest dobry.
Po przyjeździe do Francji mama zaczęła dużo pracować: udzielała się w „Kontinentie”, w „Russkoj Mysli”, w Radiu Wolna Europa. Często nie było jej w domu, nie czekała z obiadem, ale z Josifem zawsze wiedzieliśmy, że nas kocha. Nadal czuję zresztą jej obecność i miłość.
Byłem z niej dumny i nadal jestem – wraz z upływem czasu coraz bardziej uświadamiam sobie, jak straszne musiały być jej przeżycia. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy sam założyłem rodzinę.
JAROSŁAW GORBANIEWSKI jest grafikiem, w przeszłości dziennikarz Międzynarodowego Francuskiego Radia RFI. Syn Natalii Gorbaniewskiej.