Ucieczka spod złotej góry

Klienci uwikłani w polisolokaty mogą się od nich łatwiej uwolnić. Ale i tak stracą jedną czwartą z zainwestowanych (w sumie) 50 miliardów złotych.

05.02.2017

Czyta się kilka minut

Pod siedzibą Krajowego Nadzoru Finansowego, Warszawa, kwiecień 2016 r. / Fot. Mariusz Gączyński / EAST NEWS
Pod siedzibą Krajowego Nadzoru Finansowego, Warszawa, kwiecień 2016 r. / Fot. Mariusz Gączyński / EAST NEWS

Można walczyć o więcej – przekonuje Aleksander Daszewski, prawnik w biurze Rzecznika Finansowego, który na co dzień pomaga posiadaczom produktów finansowych zwanych potocznie polisolokatami. Jeżeli trzeba, to przed sądami. Bo podpisane właśnie porozumienie ubezpieczycieli z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów wcale nie zamyka do tego drogi.

Ile trzeba oddać

Od stycznia osoby, które zainwestowały oszczędności w polisy połączone z funduszami inwestycyjnymi (UFK), mogą rozwiązać umowy na znacznie korzystniejszych warunkach niż do tej pory. Na mocy porozumienia z UOKiK ubezpieczyciele zgodzili się zmniejszyć tzw. opłaty likwidacyjne. To właśnie one stały się głównym powodem batalii klientów przeciwko instytucjom finansowym.

O szczegółach porozumienia i możliwościach rozwiązania umów firmy mają informować klientów na swoich stronach internetowych. Deklarują też publikowanie ogłoszeń w prasie. Posiadacze polis UFK wielokrotnie skarżyli się, że wycofując się z umowy w pierwszych latach oszczędzania, przed wskazanym w umowie terminem, muszą oddać instytucji finansowej nawet 90 proc. zgromadzonych środków. Teraz opłaty będą niższe, uzależnione od liczby lat płacenia składek. Klient i tak jednak musi liczyć się z utratą około jednej czwartej środków. Zdecydowanie gorzej jest w „strukturach”, w których oprócz tej straty obserwujemy dodatkowy spadek wartości zainwestowanego kapitału.

Dlatego można oczekiwać, że podpisane z inicjatywy Polskiej Izby Ubezpieczeń porozumienie dla wielu ludzi okaże się niesatysfakcjonujące. Tym bardziej że nie skorzystają z niego osoby, które zdążyły już zerwać polisy przed 1 grudnia ub.r. – wyjątek od tej reguły dotyczy tylko seniorów, którzy zawarli umowę po 1 stycznia 2008 r. i jednocześnie rozwiązali ją po 65. roku życia.

Sądy po stronie klientów

– Namawiam ludzi, by korzystali z możliwości mediacji u nas bądź szli do sądu. Nie jest tak, że jeżeli ktoś podpisze porozumienie i ubezpieczyciel zwróci mu np. 75 proc. środków, to nie może domagać się reszty przed sądem – zaznacza Aleksander Daszewski. – Analizując orzecznictwo widać, że w absolutnej większości przypadków sądy uznają opłaty likwidacyjne za niedozwolone i nakazują ich zwrot w całości, wraz z kosztami procesu i odsetkami – podkreśla.

Ostatni rok pokazał, że posiadacze polis UFK coraz częściej korzystają z możliwości dochodzenia swoich roszczeń przed sądami. Piotr Sułek ze stowarzyszenia „Przywiązani do polisy” regularnie przychodzi na rozprawy. Według niego do tej pory zapadło kilka tysięcy wyroków. A to wciąż kropla w morzu, skoro Polacy kupili 5 mln polisolokat, inwestując w nie około 50 mld zł. Wiele osób wciąż regularnie wpłaca składki.

– Codziennie odbieramy telefony, maile. Klienci często dopiero teraz orientują się, że mają produkt, którego tak naprawdę nie chcieli. Gdy podpisywali umowę, byli bowiem przekonani, że to rodzaj bankowego depozytu z gwarancją całego kapitału i regularnymi składkami – mówi Sułek. – Zgubiła ich skomplikowana treść umów, a także to, że nie byli rzetelnie informowani o konsekwencjach wcześniejszego zerwania umowy.

Sprawami zasypane są nie tylko sądy. Do Rzecznika Finansowego trafia rocznie 15-16 tys. skarg na polisolokaty. Oznacza to, że mniej więcej co dziesiąta skarga dotyczy właśnie tego produktu. Z kolei Piotr Sułek przyznaje, że podczas organizowanych przez stowarzyszenie akcji porad prawników zwykle urywają się telefony. Stowarzyszenie publikuje też w internecie wzory pism i reklamacji, by pomóc klientom w odzyskiwaniu pieniędzy.

Sułek przytacza także fragmenty uzasadnień zapadłych już wyroków. Np. takie, w którym sąd wytyka, że „w skład opłaty wchodzą poza prowizją m.in. wynagrodzenie pracowników, koszty reklamy i promocji”.

Ty tracisz, oni zarabiają

Instytucje finansowe przedstawiały polisy UFK jako atrakcyjny produkt łączący część inwestycyjną z ubezpieczeniem na życie. Dodatkową zachętą, poprawiającą wyniki inwestycyjne, miało być zwolnienie zysków z 19-procentowego tzw. podatku Belki.
Nie byłoby problemu, gdyby wszystkie produkty były rzeczywiście skonstruowane jako połączenie polisy z bezpiecznym depozytem. W przypadku wielu umów okazywało się jednak, że część ubezpieczeniowa jest minimalna, a większość środków jest lokowana w skomplikowanych inwestycjach opartych np. na rynku surowców. Przeciętny konsument zostawał bez szans na to, by samodzielnie zweryfikować, czy inwestycja przynosi zyski, czy straty. A jak dowodzą dziś przed sądami prawnicy, oferty niejednokrotnie były skrojone tak, by ubezpieczyciel zarabiał kosztem klienta, nawet gdy inwestycja przynosi straty. Gdy ten ostatni orientował się, że zamiast zysków ma straty, i chciał wycofać środki, okazywało się, że wysoka opłata likwidacyjna w zasadzie mu to uniemożliwia.

„Ta mieszanka nazewnictwa i socjotechniki była manipulacją wykorzystującą zaufanie klientów do instytucji bankowych, mającą ich przekonać o bezpieczeństwie powierzonych środków pieniężnych. W sytuacji zaś rozczarowania najczęstszym argumentem obronnym korporacji było powoływanie się na treść deklaracji przystąpienia do umów i oświadczeń o zapoznaniu się z umową i jej zrozumieniu” – czytamy w raporcie Rzecznika Finansowego.

Wytyka on korporacjom, że trudno o większy cynizm w sytuacji, gdy przeciętna liczba stron takiej umowy „wynosiła 30-60 kart zagęszczonego tekstu, pisanego małą czcionką”, a osoba nieobeznana w kwestiach inwestycyjnych nie była w stanie odkryć ryzyk prawnych i finansowych tkwiących w umowie.

Sprzedałbyś własnej matce?

Temat polisolokat uwypuklił jeszcze jeden istotny problem polskiego rynku finansowego. Branża określa go mianem „misselling”. A mówiąc prościej, to wciskanie klientowi nieodpowiedniego dla niego produktu za wszelką cenę, obiecywanie „złotych gór”, byle tylko podpisał umowę. Pokazywanie wykresów, opowiadanie bajek, że dzięki takiej inwestycji już za kilka lat będzie mógł spłacić całą hipotekę. Wszystko po to, by wziąć potem horrendalnie wysoką prowizję.

Misselling kwitł w najlepsze, bo pracownik instytucji finansowej wiedział, że sprzedaż będzie dla niego oznaczać prowizję w wysokości rocznej, a nawet wyższej (!) składki klienta, oczywiście do podziału z menedżerami stojącymi nad nim – mówi Aleksander Daszewski. – Nie liczyło się to, że taki produkt finansowy w niektórych przypadkach był dla nabywcy toksyczny – dodaje.

Według niego każdy klient instytucji finansowej powinien zawsze zadać pracownikowi pytanie, czy sprzedałby dany produkt najbliższej osobie, np. własnej matce. – Jestem ciekaw, ilu menedżerów z banków i firm ubezpieczeniowych kupiło polisolokaty swoim rodzinom. Pewnie bardzo niewielu – zastanawia się prawnik.

Dopiero w 2016 r. zmieniły się przepisy dotyczące sprzedaży polisolokat przez ubezpieczycieli i banki. Dotyczą one tylko nowo zawieranych umów. W najważniejszej kwestii, czyli opłat likwidacyjnych, wprowadzono przepis, że mogą one wynieść maksymalnie 4 proc. wpłaconych środków. Poza tym łatwiejsze ma też być odstąpienie od umowy, gdy po roku klient uzna, że zyski z części inwestycyjnej są dla niego niesatysfakcjonujące.

Nie wprowadzono jednak przepisów, które np. uzależniałyby wysokość opłat ponoszonych na rzecz instytucji finansowych od osiąganych przez nie wyników na rzecz klienta. ©

ŁUKASZ PAŁKA jest dziennikarzem portalu Money.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2017