Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W większej grupie zwiedzaliśmy piękne miasteczko nad morzem. Poniżej twierdzy wznosi się tam niewielki kościół katolicki, w którym posługę sprawuje starszy polski ksiądz. Wstąpiliśmy tam na zwiedzanie i krótką modlitwę, którą poprowadził ten właśnie kapłan. Gdy wyszliśmy już na zewnątrz, wywiązała się rozmowa na różne tematy. Padło m.in. pytanie o stosunek do uchodźców.
Ksiądz okazał się być przeciwnikiem ich przyjmowania. Jego argument zbulwersował mnie i część obecnych: „Uchodźcy nie są naszymi bliźnimi i miłość bliźniego wobec nich nas nie obowiązuje, gdyż nie są ludźmi”. Ja i mój mąż czuliśmy się tym szczególnie dotknięci, gdyż jedno z czworga naszych dzieci, starszy z synów, zawarł cywilny związek z dziewczyną pochodzącą z Maroka, która opuściła ten kraj uciekając przed jego duszną atmosferą. Związek ten funkcjonuje już od 12 lat w Polsce i wydaje się szczęśliwy. Choć dla nas, praktykujących katolików, był problemem, tłumaczyliśmy sobie jednak, że Pan Bóg wie, co robi. Lubimy naszą synową i kochamy jej synów, a nasze wnuki. Coraz bardziej boimy się o nie i o nią wobec wydarzeń, które mają miejsce na ulicach naszych miast... Wtedy, słuchając tego księdza pomyśleliśmy, że jeżeli mieszkańcy Afryki i Bliskiego Wschodu nie są ludźmi, to nie dajemy im nawet szansy na to, żeby poznali piękno wiary w Chrystusa.
Patrząc na wędrówkę uchodźców, bardzo im współczuję i staram się w miarę swoich możliwości im pomagać. Wydaje mi się, że rozumiem też mechanizmy, które powodują tę wędrówkę. Obawiam się, że strach przed uchodźcami umiejętnie podsycany będzie głównym argumentem w najbliższej kampanii wyborczej do polskiego parlamentu.