U francuskiego rzeźnika

Vive la vie. Niech żyje życie – głosi napis nad drzwiami rzeźnika w langwedockiej wiosce, którą co roku przez kilkanaście dni śmiem nazywać „moją”, choć jestem tu tylko chwilowym, egzotycznym letnikiem.

22.08.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Zoryana Ivchenko / GETTY IMAGES
/ Fot. Zoryana Ivchenko / GETTY IMAGES

Tak konkretnie to czyje życie: byka, konia i świni? – mógłbym zapytać, ale za dobrze znam i szanuję ludzi mających na co dzień do czynienia ze zwierzętami, więc wiem, że nie są sentymentalni i jasno stawiają granicę między bytem ludzkim a zwierzęcym. Dotyczy to także najbardziej ekologicznych, nieprzemysłowych hodowców, których mogłem obserwować z bliska: prawdziwa odpowiedzialność za zwierzę hodowlane, czyli takie, które samo istnienie zawdzięcza ludzkiej inicjatywie, z góry zakłada jego uśmiercenie. Rozchodzi się tylko o to, czy umiemy uczynić to w humanitarny, empatyczny sposób.

Z pewnością pan boucher potraktowałby takie rozważania jako zły dowcip, a ostatnia rzecz, jaką możesz chcieć zrobić, próbując się wpasować w prowincjonalne życie, to zrazić do siebie sklepikarzy i rzeźnika. Ranga tego zawodu we Francji zdumiewa mnie na równi z prężną dzietnością tego ludu oraz jego odpornością na naukę angielskiego. Sklepy mięsno-garmażeryjne są wszędzie, niemal na każdym rogu, i nie wyglądają, jakby miały splajtować z powodu odpływu klientów. Łza się w oku kręci: w sąsiednich Włoszech, poza najbogatszymi kwartałami wielkich miast, jeśli gdzieś jest otwarty rzeźnik, to już wyłącznie halal – biali postchrześcijanie dawno robią zakupy w sieciówkach.

Ladę francuskiego rzeźnika łączy z pracą felietonisty tajemna nić stereotypu. Feuilleton, czyli – tłumacząc na nasze – „świstek”, narodził się w paryskiej prasie doby restauracji, ale do nas dotarł oczywiście przefiltrowany przez niemiecki krąg kulturowy. W Niemczech słowo to, pisane nadal z francuska, wciąż służy za oznaczenie najbardziej prestiżowych stron w gazecie ze szkicami na tematy kulturalne i społeczne. Zawodowi patrioci, stróże czystości germańskiego trzonu w XIX w., pomstowali, że to pisarstwo podwójnie niegodne, bo uprawiane przez Żydów. To bowiem Heinrich Heine, który rzeczywiście połowę życia spędził jako korespondent w Paryżu, nauczył Niemców tej formy i wyznaczył jej wysoki status (a np. Teodor Herzl, zanim zabrał się za głoszenie syjonizmu, przez wiele lat prowadził dział felietonów w wiedeńskiej „Neue Freie Presse”). Heine spijał brudną pianę z paryskich rynsztoków, zakaził niemiecki język literacki francuską chorobą! – ostrzegano. Ryszard Wagner, równie tandetny kompozytor, co wybitny antysemita, wzywał do czujności, ponieważ Żydzi z felietonu uczynili wehikuł swej kulturowej asymilacji: „brak żydowskich cech rozpoznawczych to jest żydowska cecha rozpoznawcza”. Felietoniści to podejrzane typy, szerzą groźną francę, która polega na pustocie, zabawie formą i przerafinowaniu. Istny buduar, kuluar i peniuar.

Tropiciele rzekomej francuskiej niechęci do prostoty i konkretu nigdy chyba nie widzieli, jak tu się jada. W istocie jest to naród bezwstydnych ścierwojadów. Ba, żeby tylko! Naród podrobiarzy, który wcina kiszki, pasztety, salcesony, głowiznę i flaki, wątroby i nerki, a wszystko to suto poprzetykane sadłem, łojem i żółciutkim tłuszczykiem z kaczki. Grubo mielone i aż gęste od podrobów terrine, czyli pasztety, cervelasy pełne apetycznej głowizny, stożkowato zwinięte jak kobry długaśne kiełbasy, szare – bycze, różowe – świńskie, czerwone – końskie, czarne – krwawe. Czarne kiszki istnieją w licznych tradycjach, nic dziwnego, że krew-czynnik życia nigdy nie szedł na zmarnowanie. Ale tylko Francuzi potrafią te swoje boudin noir zrobić tak, że je się to jak delikates, a nie poślednie byle co dla plebsu.

Mawia się, że każda gmina ma tu swój ser, ale to tylko ćwierć prawdy. Każda gmina ma swoją kiełbasę i swój pasztet. To nie tylko nie jest kraj dla wegetarian, ani dla dzieci jedzących wyłącznie białe mięsko z piersi kurczaka. To jest kraj, gdzie piąta ćwiartka jest sprawą wagi państwowej. Kiedy Unia przywróciła do obrotu cielęcą krezkę (zakazaną z powodu choroby szalonych krów), pisały o tym wszystkie poważne gazety – bo bez krezki nie ma jednej z głównych odmian podrobowej kiełbaski andouillette.

Toż ta właśnie „anduja” była jednym z królewskich apanaży, którymi żona Ubu próbowała skusić swego męża w sztuce Alfreda Jarry’ego, żeby zajął polski tron. Tyle że Boy, świadom masarskich realiów, spolszczył ją na „kiszkę z kapustą”. W posłowiu do tłumaczenia tenże Boy wspomina: „Polska, wówczas w miodowym miesiącu państwowości, była bardzo wrażliwa na swój prestiż; chodziły zaś głuche wieści, że Ubu Król – podtytuł sztuki brzmi: »Polacy« – jest straszliwym paszkwilem na Polskę. Wołano (z cicha) o interwencję dyplomatyczną wobec zapowiedzi wznowienia Króla Ubu na scenie paryskiej”. To było bez mała sto lat temu – a u nas ciągle ta sama kiszka. ©℗

Pisałem tu już ze dwa lata temu, ale tak lubię tę sztuczkę, że powtórzę: odmieńmy oblicze kaszanki, ucząc się od Francuzów zapiekać ją z jabłkami. Np. na tarcie: wyjętą z flaka kaszankę wykładamy na kruchy spód, który posmarowaliśmy jabłkowym musem, na wierzchu układamy plasterki kwaskowatego jabłka, posypujemy rozmarynem. Albo weźmy nadające się do pieczenia jabłko, zetnijmy „czapeczkę”, wydrążmy szypułkę i dajmy w to miejsce kaszanki, przykryjmy – i do pieca! Podobnie w przypadku białej kiełbasy – nie traktujmy flaka jak fetyszu, uwolnijmy ją z tej z formy i traktujmy jako mięsny akcent w różnych potrawach. Np. w przepisie sprzed dwóch tygodni, na risotto alla milanese, można zastąpić szpik rozdrobnioną białą kiełbasą, byle znaleźć nieprzesadnie doprawioną majerankiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2016