Tyrani tak, idioci nie

Rosyjskie Ministerstwo Kultury nie zgodziło się, aby na ekrany kin trafiła komedia „Śmierć Stalina”. Dyskusja, która potem wybuchła, wiele mówi o współczesnej Rosji.

29.01.2018

Czyta się kilka minut

Plakat francusko-brytyjskiego filmu „Śmierć Stalina” / MATERIAŁY PRASOWE
Plakat francusko-brytyjskiego filmu „Śmierć Stalina” / MATERIAŁY PRASOWE

Jedni wołają: „A niedoczekanie wasze! Nie będziecie sobie stroić żartów z naszego wielkiego wodza, najważniejszej postaci w rosyjskiej historii współczesnej. To bluźnierstwo, świętokradztwo, rzecz niedopuszczalna!”. Inni ripostują: „Cóż za brednie! Film to film, dlaczego minister kultury wprowadza cenzurę?!”.

Tak można streścić argumenty, które krążą w rosyjskich mediach w związku z wycofaniem przez Ministerstwo Kultury zezwolenia na dystrybucję filmu „Śmierć Stalina”. Ważne polityczne czynniki uznały, że ta brawurowa komedia francusko-brytyjska w reżyserii Armanda Iannucciego – ukazująca sytuację, która powstała po śmierci Stalina w marcu 1953 r. – nie zasługuje na to, aby pokazywać ją w Rosji.

Premiera „Śmierci Stalina” miała odbyć się w Rosji w miniony czwartek, 25 stycznia. Tydzień wcześniej ministerstwo wydało zezwolenie na dystrybucję – i choć od kilku tygodni przedstawiciele partii komunistycznej toczyli pianę, że film ich obraża, miał on trafić do kin.

Stało się inaczej. Komisja społeczna przy Ministerstwie Kultury, zapoznawszy się z filmem na specjalnym pokazie, orzekła, że obraz ten nie jest wybitnym dziełem ani w sensie historycznym, ani artystycznym. A na dodatek obraża jak leci: hymn i flagę Związku Sowieckiego, marszałka Żukowa (jednego z dowódców Armii Czerwonej podczas II wojny światowej, zdobywcy Berlina) i w ogóle pamięć wielkich czasów i wielkich czynów. Poza tym – uznała komisja – na ekranie rozgrywają się sceny przemocy, obrażany jest człowiek sowiecki, poniża się jego wartość, wzbudza nienawiść na tle przynależności klasowej, a to są jawne oznaki ekstremizmu. Jednym słowem: nie godzien jest ten film, by go rosyjski widz oglądał. Głosom członków komisji przysłuchał się minister kultury Władimir Medinski i przychylił się do jej negatywnej opinii. Choć wcześniej nie miał nic przeciwko filmowi, teraz rzekł za innymi: basta. Premierę odwołano.

Wielki tyran, wielka epoka

W rosyjskich mediach zawrzało. Natychmiast uformowały się dwa obozy: za i przeciw. „Toż to walka ideologiczna przeciw naszemu krajowi. Film obraża pamięć naszych weteranów. Premiera takiego filmu nie może się odbyć w przeddzień 75-lecia bitwy stalingradzkiej” – dowodził przewodniczący wspomnianej komisji. Wtórował mu dyrektor towarzystwa wojskowo-historycznego: „Obrzydliwość, ten film obraża rosyjską historię. Bohaterowie naszej historii przedstawieni są jak idioci. Oni mogli być tyranami, ale nie byli idiotami”.

Także obecny na komisyjnym pokazie reżyser Nikita Michałkow oznajmił, że to paszkwil na rosyjską historię, a nie żaden tam film. Tak, to ten sam Michałkow, który jakiś czas temu zdecydował, że jego drugą część filmu „Spaleni słońcem” (obraz, nawiasem mówiąc, niezbyt udany) otworzy znakomita scena: bohater filmu Kotow, grany zresztą przez samego Michałkowa, chwyta za czuprynę Stalina i wciska mu twarz w gigantyczny tort. Natomiast deputowana Jelena Drapeko, w przeszłości znana aktorka, z trybuny Dumy Państwowej wezwała, aby odtworzyć istniejące ongiś w Związku Sowieckim komisje ds. etyki i moralności, które wyznaczałyby wzorce i pilnowały odpowiednich treści w utworach teatralnych i filmowych.

Z kolei w drugim obozie panuje przekonanie, że zakazy na nic się nie zdadzą – to po pierwsze. A po drugie, że Rosja daje powód, aby cały świat śmiał się z jej przewrażliwienia i braku poczucia humoru. Krytyk Andriej Archangielski uważa, że film powinien trafić do dystrybucji: „Opinia rosyjskiego widza o tamtych czasach została uformowana przez seriale, a te na ogół są słabe i wypaczają pogląd o epoce stalinowskiej. W myśl tego przekazu – a twórcy dbają tylko o to, aby nikogo nie obrazić – epoka była wielka, tyran był wielki i wszystkie czyny jego takoż”.

Tymczasem, twierdzi Archangielski, w przypadku „Śmierci Stalina” nie ma podstaw, by się obrażać: „To czarna komedia, a to całkowicie zmienia punkt widzenia, nie można tego traktować poważnie. Ale urzędnicy nie chcą dopuścić do dystrybucji. Być może dlatego, że władze odbierają wszelką krytykę sowieckich wodzów jako krytykę pod swoim adresem i dlatego jej nie chcą i nie chcą kpiarskich filmów”.

Zobaczyć śmierć przywódcy

W istocie, Ministerstwo Kultury pod wodzą Medinskiego produkuje „właściwą” wersję historii, w odpowiednich utworach o odpowiednich wydarzeniach. Prawda historyczna rozjeżdża się w nich z prawdą ekranu? Nie szkodzi. Za to przekaz jest właściwy, krzepi skołatane rosyjskie dusze. I o to chodzi.

W szczególny sposób reakcje na film Iannucciego komentuje pisarz Aleksiej Cwietkow: „Dlaczego przeciw dystrybucji tego filmu protestują putiniści wszelkiej maści i patriotyczni miłośnicy silnego państwa? Dlatego, że putinizm proponuje nie polityczne, ale administracyjne podejście do historii, czyli: gdy rządzą silni liderzy, jest dobrze, a jak rządzą słabi, to jest kiepsko. Państwo w ideologii putinizmu to samodzielna siła i wartość (…), dlatego putinista wielbi i cara, i Stalina, i obecnego prezydenta – i nie widzi między nimi różnicy”. Cwietkow konstatuje, że film po prostu obraża Kreml – i że stąd protesty, a na końcu zakaz.

Dalej poszła blogerka Tata Gutmacher: „We współczesnej Rosji rządzi nie tyle tyran, ile tchórzostwo tego tyrana. I jego wiara w zabobon. Przecież on nie może pozwolić narodowi, aby ten zobaczył śmierć innego tyrana, swojego poprzednika. Na dodatek w przeddzień wyborów”. Chodzi o wybory prezydenckie – te odbędą się wkrótce, w marcu.

Losy filmu komisja złożyła w ręce prokuratora generalnego, który teraz ma prześwietlać obraz na okoliczność imputowanego ekstremizmu. A po rosyjskim internecie rozlewa się dyskusja o swobodzie wypowiedzi (tj. jej braku), o miejscu Stalina w historii i wykorzystywaniu wizerunku Stalina dla celów politycznych obecnej ekipy.

Tymczasem ośrodek badań socjologicznych WCIOM ogłosił rezultaty sondażu, kogo Rosjanie uważają za głównych idoli XX stulecia. Pierwsze miejsce zajął kosmonauta Jurij Gagarin, drugie poeta i bard Władimir Wysocki. Za nimi uplasował się marszałek Żukow, pisarze Lew Tołstoj i Aleksander Sołżenicyn. A zaraz potem: Józef Stalin. Wódz, którego śmierci Rosjanie nadal nie chcą. Kult kultu jednostki ma się dobrze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2018