Tylko oddech, żadnych słów

Trochę praktyki zen jest dobre dla każdego. Katolikom może pomóc uważniej przeżywać Eucharystię.

02.11.2014

Czyta się kilka minut

Ojciec Robert Kennedy w Krakowie, październik 2014 r. / Fot. Kamila Zarembska
Ojciec Robert Kennedy w Krakowie, październik 2014 r. / Fot. Kamila Zarembska

PIOTR SIKORA: Jest Ksiądz jezuitą i mistrzem zen, czyli chrześcijaninem i buddystą naraz?
O. ROBERT KENNEDY SJ: Nie. Jestem katolikiem, jezuitą, który studiował buddyzm, kocha go. Moi buddyjscy nauczyciele poprosili mnie, bym sam został nauczycielem zen. I tak się stało. Nie jestem buddystą.
Istnieje zen niebędący buddyzmem?
Można praktykować zen i nie być buddystą. Roshi Maezumi, nauczający w Los Angeles, kiedyś krzyknął: „Przestańcie rozprawiać o buddyzmie! Idźcie do zendo [sali medytacyjnej – red.] i siedźcie, medytując” (śmiech).
Dlaczego jednak zaczął Ksiądz praktykować zen?
Do istoty jezuickiego powołania należy rozumienie miejsc, do których idziemy. Dostrzeganie dobra, które w nich jest. I uczestnictwo w tym dobru. Nie idziemy walczyć z ludźmi, dowodzić, że są w błędzie. Chcemy dostrzec, co dobre, co możemy zachować – a tego zwykle jest dużo. Dzielimy wspólne człowieczeństwo, które jest głębsze niż przygodne różnice.
Jedna z książek Księdza ma tytuł: „Dary zen dla chrześcijan”…
Piszę głównie dla chrześcijan w USA, przekonując, że zen ma coś, co może być dla nas pożyteczne. Najpierw: poczucie niewiedzy. Czasami „zadomawiamy” się wśród tego, co – jak myślimy – wiemy o Bogu. Zapominamy o Tajemnicy istniejącej poza tym, co wiemy. To poczucie niepewności, ciągłego dążenia i poszukiwania, jest jednym z większych darów zen dla nas. Innym jest pewność siebie. Zen uczy, jak nie być osobowością zależną od kogoś innego. Daje zdolność osiągnięcia własnej pełni życia. Bycia sobą. To coś podobnego do naszej drogi apofatycznej. Buddyści zen nie zwracają uwagi na to, co nadprzyrodzone. Odnajdują pełnię życia wewnątrz porządku naturalnego. To jest coś nowego. My kojarzymy Boga i modlitwę z porządkiem nadprzyrodzonym, oni koncentrują się wyłącznie na swym doświadczeniu tu i teraz. Interesujące, że papież Franciszek ostatnio powiedział, iż wszyscy ludzie w różny sposób uczestniczą w budowaniu wspólnej rzeczywistości ludzkiej. Nawet jeśli w ogóle nie wierzą w Boga, są częścią wielkiego dzieła, które wykonujemy razem.
Jednak dla niektórych chrześcijan odrzucenie porządku nadprzyrodzonego może wydawać się nie do pogodzenia z chrześcijańską kategorią łaski.
Po pierwsze, nie potrafimy wyjaśnić wszystkiego. Każda osoba i każda tradycja niesie w sobie tajemnicę. Istnieją wielkie podobieństwa w niektórych obszarach, zwłaszcza w medytacji, w ciągłym sięganiu dalej, w ciągłym wzroście. Zaś co do łaski – oni nie odrzucają nadprzyrodzonego, nie zaprzeczają istnieniu Boga. Po prostu nie zwracają się do Niego. Robiąc teraz wywiad nie myśli pan o Bogu, co nie znaczy, że pan Go neguje. To może się wydawać dziwne na Zachodzie, ale wielu Japończyków mówi, że nie czuje potrzeby Boga. Zbudowali wspaniałą cywilizację bez myślenia o nadprzyrodzonym istnieniu. Nie są ateistami, nihilistami. Wiedzą, że istnieje coś ponad nimi. Ale nie nazywają tego porządkiem nadprzyrodzonym. Interesuje ich ludzki rozwój.
W swoich książkach podkreśla Ksiądz fundamentalne odkrycie buddyzmu zen, że wszystkie byty są puste, żaden nie ma niezależnego istnienia. Jak zatem mogę powiedzieć żonie: „Ja cię kocham”, gdy zarówno „ja”, jak i „ty” są puste, nieistniejące?
Pustka oznacza, że nic nie jest niezależne. Miłość to dobry przykład współzależnego powstawania. Pan i pańska żona kochacie się, czyli zależycie od siebie. Stajecie się nieoddzielni. Tak jest w całym świecie: nie ma niczego, co istniałoby samo przez się.
Pogląd, iż doświadczenie pustki jest sprzeczne z doświadczeniem miłości, jest więc nieporozumieniem?
Na poziomie psychologicznym w takim stopniu, w jakim jesteś przywiązany do siebie, nie możesz kochać drugiej osoby. Miłość jest wyjściem na zewnątrz i „opróżnieniem” siebie. Pustka nie jest próżnią. Serce i płuca mają niezależne funkcje, lecz jednocześnie są współzależne. Kobiety i mężczyźni mają różne ścieżki. Podobnie jak i różni mężczyźni. Każdy ma własną ścieżkę. Równie wartościową. Pustka nie oznacza braku dystynkcji. Mówił pan o nieporozumieniu. Tak, jest coś na rzeczy. Ale z drugiej strony, zen łatwo zrozumieć. Najistotniejsza jest w nim praktyka. Jest jak taniec. Nie wystarczy czytać o nim książki. Musisz po prostu tańczyć. Można przeczytać tę czy tamtą książkę o zen i stwierdzić: to rozumiem, tego nie. Zen staje się zrozumiały w trakcie praktyki.
Jak zacząć praktykować zen w konkretnych okolicznościach życia?
Powiedziałbym: zacznij od swojego serca, od własnego pragnienia. Buddyści mówią: usłysz wołanie kukułki. Coś cię dotyka i nie potrafisz wyjaśnić dlaczego. Dlaczego kochasz tę, a nie inną osobę? Jeśli masz pragnienie tego, rób to. Znajdź nauczyciela i zobacz, jak się to robi. Ale nie jest to coś, co musiałbyś robić.
Niektórzy adepci mogą się obawiać, że zaangażowanie w praktykę buddyzmu zen może być zdradą Jezusa. Jak rozeznać, czy pozostaję wierny chrześ- cijaństwu?
Przede wszystkim musimy podążać za swoją prawdą. Jezus powiedział: „Ja jestem prawdą, jestem twoją prawdą”. Podążając za swoją prawdą, podążamy za Jezusem. Może się zdarzyć, że ktoś stanie się buddystą. Jeśli rozpoznaje szczerze w sumieniu, że tak jest słusznie – wtedy powinien to zrobić.
Co jednak, gdy dana osoba chce praktykować zen i pozostać chrześcijaninem?
To jest właśnie coś, co ja robię. Jestem katolikiem. Ponieważ byłem w Japonii, zostałem przez zen dotknięty, poruszony.
Jak Ksiądz osobiście rozeznaje, że nie zdradza chrześcijaństwa?
Wierzę, że Jezus przyprowadził mnie do tego. Podążając za Jezusem, przyjechałem do Japonii. Gdy mieszkałem jeszcze w swojej ojczyźnie, w ogóle nie myślałem o buddyzmie. W Japonii spotkałem wielu jezuitów, którzy praktykowali zen z pożytkiem. Naśladowałem ich.
Jak wspominałem, powinieneś być zainteresowany wszystkim, co ważne dla ludzi, wśród których żyjesz. Na ile to możliwe, dzielić ich życie i wizję świata. To była wielka radość i dar widzieć, jak praktykują codziennie godzinę, czasami półtorej cichej medytacji. Gdy zobaczyłem, jak ciężko ci niekatolicy pracują, by znaleźć Prawdę, zawstydziłem się.
Po drugie, dali mi metodę. Ofiarowali doświadczonych nauczycieli, którzy znali drogę i chcieli mi pomóc. To była sytuacja korzystna dla wszystkich stron. Bez słabych punktów. Mogłem się wycofać. Zostałem jednak poruszony.
Jest wiele miejsc w Biblii inspirujących w tym względzie. Jezus mówi: „Nie każdy, kto woła »Panie, Panie«, wejdzie do królestwa niebieskiego”. Nie jest konieczne, by mówić „Panie, Panie”. To ten syn, który powiedział ojcu „nie”, poszedł ostatecznie pracować w winnicy – i jego Jezus pochwalił. Celnik, który modlił się z tyłu świątyni i nie śmiał oczu podnieść do nieba – on został usprawiedliwiony. A wielu innych, którzy modlili się długo, nie zostało.
A więc: stanąć w obecności Rzeczywistości Ostatecznej, czyli Boga, w ciszy, uważnie, z czcią i otwartością, na jaką nas stać. Powtórzyć modlitwę Samuela: „Mów, Panie, bo sługa twój słucha”… W zen chodzi o słuchanie. To wspaniała rzecz, uczyć się słuchać. Wyciszyć się. Po prostu słuchać innych, życia... Dlatego zen jest wielkim darem.
Czy zen był dla Księdza czymś całkiem nowym?
W pewnym sensie nie, wiedziałem o tym wszystkim. Ale zen pomógł mi zrealizować to w życiu. Teraz istnieje grupa ludzi, którzy każdego ranka siadają ze mną. Wstajemy wcześnie, siadamy wpół do szóstej, do siódmej praktykujemy razem. I to działa.
Jeśli zen jest szkołą słuchania, czy można go praktykować bez nauczyciela?
Owszem. Ale jeśli masz kogoś doświadczonego obok, stanowi to dużą pomoc. Może cię powstrzymać przed robieniem wielu błędów – zwłaszcza w kółko tych samych. Może poradzić: nie rób tego, rób raczej tamto. Albo: nie martw się tym. Trochę jak terapeuta.
Jako nauczyciel zen skąd Ksiądz wie, że uczeń czyni postępy?
Z doświadczenia wyniesionego z własnej praktyki i z pracy z moim nauczycielem. To nigdy nie jest dokładna wiedza. To ludzki osąd, że dana osoba osiągnęła określone doświadczenie zen, i jaki powinien być następny krok. Można popełnić błąd. W Japonii niektórzy nauczyciele nie chcą mieć do czynienia z nikim, kto nie mówi po japońsku. Żaden terapeuta nie jest w stanie pomóc każdemu. Wszyscy jesteśmy ograniczeni.
Chrześcijaństwo i buddyzm na poziomie doktryny to tradycje bardzo różne, by nie powiedzieć: sprzeczne, ale w praktyce mogą się inspirować. Z drugiej strony, z chrześcijańskiego punktu widzenia, celem doktryny jest kształtowanie życia. Buddyzm podobnie widzi rolę doktryny – jako pewnego narzędzia. Jak wyjaśnić różnicę narzędzi i podobieństwo rezultatów? Doktryny nie są ważne?
Są ważne. Od uczniów oczekuje się, by wiedzieli sporo o buddyzmie. Wielu spośród tych, którzy chcą zostać buddyjskimi nauczycielami, udaje się na buddyjskie uniwersytety. Lecz przychodzi czas, by odłożyć „wiedzę o” i praktykować. I w tym wymiarze chrześcijanie i buddyści mogą robić to samo. Jest to możliwe, o ile odkładamy doktryny na bok. Chrześcijanie mówią: „zostaw Boga dla Boga”, przestań na chwilę myśleć o Bogu i zacznij słuchać, widzieć, co się dzieje, gdy umysł pozostaje czysty. Nie można się niczego nauczyć, gdy nie przestajemy mówić, gdy umysł jest stale rozproszony. Praktyka zen zmierza do uciszenia umysłu i uważności. Biblia mówi: „Ucisz się i poznaj, że jestem Bogiem”. Nie chodzi tu o zaprzeczenie wagi nauczania, lecz uznanie jego właściwej roli. Podobnie jest z nauką gry na fortepianie – nie polega ona na uczeniu się historii fortepianu. Musisz ćwiczyć.
Lecz czy podobny problem – przywiązania i oderwania – nie występuje też w odniesieniu do praktyki?
Z pewnością, choć dyscyplina jest ważna.
Jak więc rozeznać, co jest wiernością praktyce, a co przywiązaniem do niej? To ważne szczególnie dla osób świeckich, mających obowiązki związane np. z opieką nad dziećmi – przywiązanie do pewnych form praktyk duchowych może od nich odwodzić.
Rozeznanie jest podstawą. Praktyka zen, trochę jak gra na fortepianie, wymaga wiele czasu i wysiłku. Dlatego mistrzowie zen nie usiłują nikogo nakłonić do praktyki. Jeśli chcesz być wirtuozem fortepianu, musisz ćwiczyć codziennie, poświęcić muzyce życie. Wyklucza to robienie innych rzeczy. Podobnie jest z zen. Możesz oczywiście się pomylić co do swoich możliwości zaangażowania. Najlepiej zorientować się jak najszybciej, czy to dla ciebie, czy nie. Znałem studenta matematyki, który chciał robić doktorat. Ale jego profesor powiedział mu: nie rób tego. Idź uczyć w szkole. To będziesz robił dobrze, a na doktorat brak ci zdolności, zmarnujesz tylko czas. To moment rozeznania, że ile bym nie praktykował, nie będę świetny.
Praktyka zen nie jest dla wszystkich?
Istotnie. Nic nie jest dobre dla wszystkich.
Ale w pismach mistrzów zen można spotkać się ze stwierdzeniem, że zen w swej istocie nie jest jakąś specyficzną praktyką, ale przeżywaniem życia w jego pełni. Czy to także nie jest dla wszystkich?
Zen jest po prostu życiem w tym sensie, że praktykując zen, nie musisz uciekać na zewnątrz, poza codzienność. Trochę praktyki jest dobre dla każdego, no, może: prawie każdego. Na przykład katolikom może pomóc bardziej uważnie przeżywać Eucharystię.
Jeśli jednak chcesz zen poświęcić całe życie – to co innego. Musisz ocenić swoje możliwości i podążać za wskazówkami nauczyciela. To jak małżeństwo. Wybierasz tę, a nie inną osobę, bierzesz ślub i zabiera ci to całe życie. Możesz oczywiście się pomylić. Dlatego doświadczony nauczyciel może pomóc w rozeznaniu.
Jak?
Na podstawie osobistego doświadczenia. Nie ma tu ogólnego kryterium. Dlatego nauczyciel powinien czasami powiedzieć: nie angażuj się tak bardzo w praktykę zen.
Powiedział Ksiądz tak komuś?
Zdarzyło mi się. To bardzo trudne, zwłaszcza gdy dana osoba szczerze poszukuje. Dlatego w takich okolicznościach często odsyłam do innego nauczyciela. Bardzo trudno mówić ludziom „nie”. Ale czasami to błogosławieństwo. Takie jest życie. Choć zawsze pozostaje to pożyteczne „trochę praktyki”.
Jak więc takie „trochę praktyki” powinno wyglądać?
Pomaga, zwłaszcza na początku, obecność innej osoby, warto namówić kogoś z domowników. Usiąść na chwilę, pozostając skupionym na oddechu. Z góry określić czas i nie przerywać wcześniej. Wyprostować kręgosłup. Nie zamykać oczu, spoglądać w jedno miejsce, mniej więcej dwa metry przed sobą. Tylko oddech, żadnych słów.

O. ROBERT KENNEDY (ur. 1933) jest jezuitą i psychoterapeutą. Święcenia przyjął w Japonii w 1965 r., tam też rozpoczął praktykę zen. Po powrocie do USA otrzymał tytuł roshiego (mistrza) zen. W Nowym Jorku prowadzi szkołę zen „Morning Star Zendo”. Po polsku ukazała się jego książka „Dary zen dla chrześcijan”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2014