Tylko nie kopać!

W 1935 r. we wsi Miłusze (dziś Miłuszi) pod Łuckiem prowadzono prace ziemne.

26.10.2014

Czyta się kilka minut

Wieś to była ukraińska, ale lojalna wobec Polski. Brała udział „entuzjastycznie i tłumnie w wyborach, a jej mieszkańcy podpisali zbiorowo akt zwierający przysięgę synowskiej wierności Rzeczypospolitej”.

No ale przy okazji robót ziemnych wyszła na jaw przykra sprawa. Wykopano szkielet mężczyzny, okryty w strzępy polskiego munduru. Przyjechała policja. Szybko odtworzyła szczegóły dawnej zbrodni. Sprawców błyskawicznie, bez zmrużenia oka, mieszkańcy wydali władzom.

Krwawy mord zdarzył się w 1920 r., gdy 24. pułk piechoty wycofywał się spod Kijowa. Żołnierzy wysłano na wsie, by szukali koni. Jeden trafił do Miłuszy. Wieś miała już dość rekwizycji. Gdy wojak brał konie, jeden z wieśniaków zaszedł go z tyłu i chwycił za ręce, a drugi wyciągnął żołnierski bagnet i pchnął. Ciało zakopali w przydrożnym rowie.

Żołnierza wtedy nikt nie szukał – była wojna. Potem o nim zapomniano, wpisując na listę zaginionych bez wieści. Nie pamiętał o nim nikt, oprócz mieszkańców Miłuszy. Właśnie tych, którzy „entuzjastycznie i tłumnie”, „lojalnie i z pozytywnym stosunkiem” podpisywali deklaracje i chodzili na wybory. Gdy tak chodzili, mijali zakopany szkielet. Może z tego powodu okazywali tak wielki entuzjazm? Nachalna miłość do państwa miała odsunąć od nich cień podejrzenia?

To historia, na którą natrafiłem ostatnio, przeglądając stare teksty Ksawerego Pruszyńskiego. Ten, który opisuję, nosi tytuł „Na Wołyniu lepiej nie kopać”.

Pruszyński pisze tak: „O tym żołnierzu wiedzieli wszyscy, tę zbrodnię taili wszyscy. Milczenie całej wsi położyło się grubą warstwą ziemi na tej mogile. Obłuda praworządności i miłości do Rzeczpospolitej wyrosła na niej bujdą gęstwą chwastu. Dopiero przypadkowa łopata ścięła chwast, przekopała warstwę ziemi. Płytko, tuż pod powierzchnią, znaleziono trupa, ten trup jest symboliczny. Jeśli się chce krzepić serca iluzjami o spokojnym, miłością narodów oddychającym Wołyniu, jeśli się chce wierzyć w skuteczność sztucznego stanu rzeczy, wtedy jest jedyna tylko rada: nie kopać. Jeden cios łopatą może dogrzebać się prawdy”.

Czas pokazał, że Pruszyński miał rację w sprawie iluzji. Gdy tylko przyszła okazja, jeden trup żołnierski w Miłuszach zmienił się w tysiące trupów na całym Wołyniu. Ale wtedy nie trzeba było udawać miłości i lojalności.

Tekst Pruszyńskiego odnalazłem chwilę po burzy, jaką wywołał transparent kibiców Legii wywieszony na stadionie w Kijowie. Mówił on o tym, że Wilno i Lwów to są polskie miasta (nie interesuję się szczególnie piłką nożną, dlatego pytam: czy Legia będzie grać niebawem w Szczecinie albo we Wrocławiu?). O transparencie napisali krytycznie polscy dziennikarze znający się na Ukrainie – Piotr Pogorzelski i Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz – za co zebrali mnóstwo cięgów od czytelników. Kwiatkowską ktoś kwieciście nazwał „banderowską córą Koryntu”, kto inny kazał upowcowi Pogorzelskiemu zostać w Kijowie już na zawsze. Pokazuje to, jak wielkie kipią emocje.

Nasza współczesna „miłość” do Ukrainy rozwija się po sinusoidzie. Jak Ukraina oddziela się od Rosji, to pierwsi uznajemy jej niepodległość. Jak Kijów przystrojony w pomarańczowe flagi walczy z wyborczym fałszerstwem prokremlowskiego satrapy, i my z dumą nosimy w klapach pomarańczowe wstążki. Okrywamy się kirem, kiedy Berkut strzela na Majdanie do demonstrantów, by powstrzymać ich marsz na Zachód. Dramatyczne wydarzenia w Kijowie powodują, że nasze stosunki osiągają punkt maksimum. Ale teraz jesteśmy w fazie powolnego spadku. Dziś jesteśmy nieco obrażeni. Wszak nie bierzemy już udziału w rozmowach na temat rozwiązania konfliktu z Rosją, Kijów nie chciał!

Polska jest ciągle adwokatem Ukrainy, ale – jak powiedział prezydent Bronisław Komorowski: „dobry adwokat to taki, który pomaga, gdy się go o to prosi, a nie sam wymusza swoją pomoc”. Mamy też pretensję do ich prezydenta: Petro Poroszenko napisał, że „żołnierze UPA to przykład heroizmu i ukraińskiego patriotyzmu”.

Gdy będziemy poruszali się dalej po krzywej funkcji sinus, wrócimy do dialogu (czy też dwóch monologów) na temat historii. Uprzedzając to, zadam dwa pytania.

Pierwsze: „Czy jest możliwe, by nazwać to, co stało się na Wołyniu, nie tragedią, nie rzezią, nie zbrodnią, ale ludobójstwem?”.

Drugie: „Czy jest możliwe, by uznać, że nie wszyscy żołnierze UPA byli rzeźnikami, że byli wśród nich też żołnierze, którzy nie popełniali zbrodni, a walczyli o niepodległość kraju, czyli – jak chce Poroszenko – bohaterowie?”.

Ilu znajdziemy Polaków i Ukraińców, którzy powiedzą dwa razy: „tak”? Sinusoida każe zastanowić się, czy zależy nam na samej Ukrainie, czy też na dobrym buforze, który oddzieli nas od agresywnej Moskwy? Czy nasza sezonowa miłość jest tylko funkcją nienawiści do Rosji albo strachu przed nią? I czy działa to tak samo w drugą stronę?

Czy to wszystko przyjaźń, czy tylko przyjaźni iluzja?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014