Tyle z tego zostało

Gdyby nie ludzie z Wolnych Związków Zawodowych, strajk w Stoczni Gdańskiej nie mógłby się udać. Jak potoczyły się ich dalsze losy? W najnowszym Tygodniku kolejny dodatek specjalny na trzydziestolecie Solidarności pt. Kobiety Solidarności

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Stocznia Gdanska, 31 sierpnia 1980 r./ fot. Grzegorz Nawrocki / graf. Zalley / arch. Marek Zalejski /
Stocznia Gdanska, 31 sierpnia 1980 r./ fot. Grzegorz Nawrocki / graf. Zalley / arch. Marek Zalejski /

W niedzielę 10 sierpnia 1980 r. w mieszkaniu Piotra Dyka przy ul. Sienkiewicza odbywało się towarzyskie spotkanie: mniej więcej 15 osób, sama opozycja, Ruch Młodej Polski, KOR i Wolne Związki Zawodowe. W pewnej chwili weszła Anna Walentynowicz. - Już nie pracuję. Zwolnili mnie - powiedziała. - Była tuż przed emeryturą, pracowała wtedy w Stoczni Północnej, poza Stocznią Gdańsk - opowiada Jerzy Borowczak. - I wtedy Lechu powiedział: "No to trzeba pani Ani pomóc".

Bogdan Borusewicz daje sygnał do wyjścia. Doświadczony konspirator ma świadomość, że mieszkanie może być na podsłuchu. Takie rozmowy trzeba prowadzić poufnie. Strajk? To słowo pada po raz pierwszy na podwórku, między placem zabaw a śmietnikiem, tuż przed północą. Jest ich dwóch albo trzech - relacje się różnią. Borusewicz i Borowczak. Może jeszcze Wałęsa. - Rozmowa się nie kleiła - wspomina Borowczak.

Tych rozmów było kilka. W ich trakcie Borusewicz zdecydował, że strajk rozpoczną w środę 13 sierpnia we czterech: Jerzy Borowczak, Ludwik Prądzyński, Bogdan Felski i Lech Wałęsa (w sierpniu 1980 r. w stoczni pracowało 18 tys. ludzi). Wydaje mu się, że tylko ten ostatni, starszy, z doświadczeniem organizowania strajku w Elektromontażu, będzie w stanie go utrzymać. Wałęsa się waha. - Nie mogę - mówi. - Muszę zarejestrować dziecko (właśnie urodziła się jego córka Ania). Rozpoczęcie strajku zostaje przesunięte o dzień, ale Wałęsa i tak dołączy później. Borusewicz organizuje ulotki: drukuje je związany z RMP Piotr Kapczyński. Zawierają trzy zdania: - Pierwsze domagało się podwyżki płac, bez której nie można było nawet myśleć o strajku - tłumaczy Lech Zborowski. - Drugie mówiło o przywróceniu do pracy Anny Walentynowicz. Trzecie o upamiętnieniu ofiar Grudnia 1970 r.

- Nasza grupa otrzymała zadanie rozprowadzenia ulotek 14 sierpnia w kolejkach jadących od strony Oliwy - wspomina Jan Karandziej. - Ulotki przygotowaliśmy wcześniej, składając po trzy w komplecie: ulotka w sprawie pani Ani, lipcowy numer KOR-owskiego "Robotnika" oraz ulotkę, jak strajkować. Wsiadaliśmy na Przymorzu, każdy do innego wagonu, szliśmy przez parę wagonów, na trzeciej stacji wysiadaliśmy. Wracaliśmy kolejką w drugą stronę i tak powtarzaliśmy kilka razy, aż do szóstej. Potem do pracy.

- Bałem się, żeby nie zaspać - opowiada Ludwik Prądzyński. - Dlatego 14 sierpnia już o 4 rano byłem na nogach. Poszedłem pieszo, bo jeszcze nie kursowały tramwaje. U bram stoczni byłem przed piątą.

- Nie spałem tej nocy - mówi Borowczak. Rano odprowadził dziewczynę na pociąg i pieszo dotarł pod stocznię. Prądzyński już czekał. Ostatni przyszedł Felski. - Wiedzieliśmy, że musimy zacząć w szatni, bo jak ludzie ruszą do pracy, trudno będzie ich oderwać - opowiada Borowczak. Czy myśleli o tym, że jak się nie uda, trafią do więzienia? - O siebie się nie bałem, bałem się o innych, że stracą pracę - opowiada Borowczak. - Bałem się tylko skłamać - mówi Prądzyński. - Musiałem powiedzieć, że Stocznia Gdynia już stoi, a wiedziałem, że to nieprawda.

Spotkanie

Nieco ponad dwa lata wcześniej, ul. Grunwaldzka 49/9: 38-metrowe, wypielęgnowane mieszkanko Anny Walentynowicz. Suwnicowa ze stoczni, rocznik 1929, znana wśród załogi - robotnicza arystokracja, mimo braku formalnego wykształcenia. Emocjonalna, w typie tych, co zawsze o coś walczą: o warunki pracy, uczciwość brygadzistów, świeżość jajek w stołówce. Kilka tygodni wcześniej w "Robotniku" znalazła adres Borusewicza. Przywiozła 600 zł, własne i zebrane wśród kolegów. - Na wolne związki - powiedziała. I już została.

Gwiazdowie - Joanna i Andrzej, bezdzietne małżeństwo inżynierów, żeglarze, alpiniści - też wtedy byli. Ich związki z warszawskim KOR zaczęły się od tego, że wysłali na adres Haliny Mikołajskiej, który usłyszeli w Wolnej Europie, 5 tys. zł. Był też Krzysztof Wyszkowski, który z Gwiazdami chciał zakładać Wolne Związki już w lutym, kiedy Wolna Europa podała, że zrobił to nieznany im jeszcze Kazimierz Świtoń ze Śląska. Wyszkowski: stolarz zatrudniony w spółdzielni mieszkaniowej, typ inteligenta, samouk. To on wraz z Janem Lityńskim z redakcji "Robotnika" napisał w Warszawie statut i przywiózł go do Gdańska, co zakończyło się 48-godzinną odsiadką. Było jeszcze kilka innych osób. I wtedy przyszedł Wałęsa.

Nie był to moment z tych, które zmieniają bieg świata. - Stanął przede mną jakiś szczupły, niewysoki, ciężko wystraszony człowieczek z wąsami i zapytał, czy to tutaj są te WZZ-ty - opowiada Wyszkowski. Pamięta niesłychany radykalizm Wałęsy: "za każdego aresztowanego jedna komenda w powietrze", z czego zrezygnował zresztą po mniej więcej 10 minutach i całkowicie podporządkował się poglądom większości.

Andrzej Gwiazda zapamiętał to spotkanie, bo zaczęło się od kłótni: "Bo wy tak tutaj źle działacie, to wszystko trzeba lepiej zorganizować" - pokrzykiwał Wałęsa. - Nie miał specjalnie sprecyzowanych poglądów - wspomina niechętny mu działacz WZZ, Lech Zborowski.

Jednak nawet dziś Joanna Gwiazda przyznaje: - Myśmy wtedy Lecha wszystkim stawiali za wzór: ma czworo dzieci i się nie boi.

Kiedy 1 sierpnia 1978 r. ukazał się pierwszy numer "Robotnika Wybrzeża" było ich może ze 20 osób, dwa lata później - 50. Krzysztof Wyszkowski szacuje, że w tym czasie przez WZZ przewinęło się ok. 300 ludzi. Przypadek Kazimierza Świtonia z Katowic, który wraz z trzema innymi osobami założył Wolne Związki Zawodowe 21 lutego 1978 r. - skończyło się to rozbiciem ich przez SB, zmuszeniem pozostałych sygnatariuszy do wycofania się z działalności i aresztowaniem Świtonia - wskazywał, że legalna działalność związkowa nie będzie łatwa. Mimo to postanowili zaryzykować i 29 kwietnia 1978 r. Wyszkowski, Gwiazda i Antoni Sokołowski podpisali deklarację założycielską Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, co kilka dni później podało w świat Radio Wolna Europa.

Sokołowski znalazł się w grupie założycieli trochę przypadkiem. Ciężko chory robotnik, w ostatnim stadium pylicy i pozostawiony wraz z rodziną bez środków do życia, szybko został zastraszony przez SB i "kupiony" odszkodowaniem, w zamian za co w liście opublikowanym w prasie odciął się od działalności WZZ. Na jego miejsce do komitetu założycielskiego WZZ dokooptowano Edwina Myszka, kręcącego się w środowiskach gdańskiej opozycji mniej więcej od 1977 r. Jak się okazało po kilku miesiącach, Myszk był agentem bezpieki.

Wolne związki

Wiosną 1978 r. środowiska opozycyjne Trójmiasta były nieliczne i rozproszone. Istniała grupa KOR - związana z Bogdanem Borusewiczem i kolportująca "Robotnika", istniało skłócone środowisko ROPCiO, byli uczniowie liceów i studenci - skupieni wokół duszpasterstwa dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego, i związani z Aleksandrem Hallem (późniejszy Ruch Młodej Polski), była wreszcie grupa ze Studenckiego Komitetu Solidarności. Wszyscy działali trochę obok siebie. Jedynie grupa Borusewicza miała jakiś kontakt z zakładami pracy.

Ale najważniejsi byli robotnicy: inni niż na Śląsku, z wielkich zakładów pracy, przede wszystkim ze stoczni. Starsi z nich to uczestnicy strajku w 1970 r. Niektórzy, jak Tadeusz Szołoch, przywódca protestu w Stoczni Gdańskiej w 1970 r., uczestniczyli w pierwszych spotkaniach WZZ, inni, jak Kazimierz Lenarciak, niestrudzony strażnik pamięci poległych, uczestnik grudniowych manifestacji pod bramą stoczni w rocznicę masakry, byli w orbicie działania WZZ, pozostając sympatykami.

Andrzej Gwiazda: - Zawsze uważałem, że mam obowiązek wyjaśniać i tłumaczyć, dzielić się wiedzą z ludźmi, którzy z różnych przyczyn nie skończyli studiów. Więcej czasu poświęcaliśmy na rozmowy z robotnikami również dlatego, że oni mieli więcej odwagi, aby przyznać, że się boją.

Do WZZ trafiali najczęściej po lekturze ulotek i bibuły - "Robotnika" i "Robotnika Wybrzeża". To stamtąd znali nazwiska i adresy Borusewicza, Gwiazdów i Walentynowicz. Dwudziestoparolatkowie, którzy do Gdańska przyjechali za pracą, w poszukiwaniu lepszego życia. Czasem z rodzinną antykomunistyczną tradycją, co jednak nie było regułą. Czasem po prostu z biedy.

Skontaktuję się

Jan Karandziej, uczestnik najbardziej niebezpiecznych akcji, do Gdańska przyjechał z Kudowy. W działalność WZZ włączył się w drugiej połowie 1979 r. - Po strajku w Stoczni Północnej jeden z uczestników obdarował mnie bibułą. Wśród gazetek i ulotek znalazłem adresy działaczy WZZ i wybrałem się do pani Walentynowicz - wspomina.

W podobny sposób do WZZ trafili późniejsi organizatorzy strajku w Stoczni Gdańskiej: Borowczak, Prądzyński i Felski oraz przywódca strajku w stoczni Gdynia - Andrzej Kołodziej. Borowczak: - Ulotkę dostałem w kolejce, w drodze z Sopotu do Gdańska. Podszedł jakiś facet i po prostu mi ją wręczył. Na ulotce znalazłem adres Borusewicza. Kiedy poszedłem pierwszy raz, otworzyła mi jego siostra. "On już tu nie mieszka" - powiedziała i zamknęła drzwi. Nie zniechęciłem się. Po tygodniu poszedłem znowu. Otworzył sam Borusewicz. Zapisał mój adres na kartce i powiedział tylko: "Skontaktuję się". Po pewnym czasie przyszedł do mnie z Aliną Pienkowską.

Ludwik Prądzyński: - Po raz pierwszy dostałem do ręki "Robotnika Wybrzeża" w 1978 r., kiedy wróciłem do stoczni po wojsku. Potem dowiedziałem się, że w stoczni pracuje Anna Walentynowicz, której nazwisko znalazłem w tej gazetce. Poszedłem na wydział W-2, przedstawiłem się, a ona zaprosiła mnie do domu. Byłem na spotkaniu, ktoś, nie pamiętam już kto, miał wykład, potem zapraszałem także innych ludzi. Z czasem zacząłem kolportować wydawnictwa.

Pochodzący z Przasnysza Andrzej Bulc w 1970 r. dostał się do Szkoły Budowy Okrętów w Gdańsku. Był świadkiem wydarzeń grudniowych, ale nie brał w nich udziału. Po szkole trafił do stoczni. W kręgu WZZ znalazł się w 1978 r., wkrótce wszedł do komitetu WZZ w miejsce Krzysztofa Wyszkowskiego, który wyjechał z Gdańska. - Organizowaliśmy grupy pięcioosobowe - wspomina. - Każdy z nas prowadził po jednej, potem po dwie i po kilka takich grup. Czasem traciliśmy orientację, gdzie są spotkania i ile osób przychodziło. Pierwsze spotkanie umawialiśmy zwykle tak: przychodził robotnik, który gdzieś tam kiedyś się z kimś spotkał, mówił, że ma jakichś kumpli. W prywatnych mieszkaniach to się odbywało. Żadne ze spotkań nie wpadło.

WZZ miał liderów: Gwiazdę (z wspierającą go żoną), Wyszkowskiego i Walentynowicz, która była dobrym duchem i sercem ruchu. Ważną rolę odgrywał Borusewicz, członek KOR, który jako niepracujący inteligent (jak mówi, utrzymywał się z pieniędzy przysyłanych przez matkę z USA) nigdy formalnie nie był członkiem WZZ, ale organizował wiele akcji przeprowadzanych przez młodych robotników. Wałęsa, wbrew późniejszym opiniom skłóconych z nim działaczy WZZ, był ważną postacią, choć pierwsze wrażenie, jakie po sobie zostawiał, nawet po latach brzmi malowniczo. - Facet z pokiereszowaną twarzą i robotniczy szowinista, który całe zło upatrywał w majstrach - wspominał Lech Kaczyński, pod koniec lat 70. młody prawnik, ostrożnie wspierający gdańską opozycję radami, wykładowca prawa pracy na spotkaniach w mieszkaniu Walentynowicz czy Gwiazdów. - Kierował ludźmi ze Stogów, takim towarzystwem trochę szemranym. Starszy, żonaty, bardziej stateczny. I trzymał ich za twarz.

Grupę Wałęsy tworzyli Sylwester Niezgoda, Kazimierz Żabczyński i Leon Stobiecki, potem dołączyli Tadeusz Szczepański i Józef Drogoń. Należeli do najbardziej aktywnych. - Lubiliśmy z Sylwkiem strzelić po piwku albo po kielichu wódki i dalej na ulicę. Ania i inni to bezalkoholowi byli - wspomina Żabczyński. Zdarzało im się dokonywać rzeczy brawurowych: kiedyś Niezgoda przy pomocy płacht nasączonych benzyną podpalił wielką planszę propagandową z napisem: "Polityce partii nasze tak" w drodze do portu. Mimo intensywnego śledztwa, winnych nie znaleziono.

Niebezpieczna przygoda

Działalność opozycyjna była ryzykowna. Zdarzały się pobicia, obecność SB była dokuczliwa. Krzysztof Wyszkowski pamięta groźby wobec 9-letniej córki oraz ciężarówkę ze sprzętem podsłuchowym ustawioną na parkingu przed domem. Najczęstszą formą represji były zatrzymania na 48 godzin. Andrzej Gwiazda, który do Sierpnia ’80 zaliczył ich 11, wspomina: - SB unikała wkraczania do mieszkań w celu rozpędzenia spotkania, ponieważ z tym wiązały się awantury i zatrzymania, a ludzie, którzy przyszli tylko posłuchać jakiejś ciekawej dyskusji, przekraczali granicę dzielącą sympatyków od zdeklarowanych opozycjonistów. Jeśli milicja nie chciała dopuścić do spotkania, obstawiała dom kordonem lub zatrzymywała gościa spoza Gdańska.

Joanna Gwiazda dodaje: - Na rutynowe zatrzymania na 48 godzin nie reagowaliśmy, ale na areszty z sankcją prokuratora opozycja odpowiadała jakąś akcją: ulotki, zbieranie podpisów pod oświadczeniami, modlitwy w kościele.

Młodzi ludzie, angażując się w działalność opozycyjną, mieli świadomość, że prowadzą ciekawe życie. W spisywanych po latach relacjach łatwiej odnaleźć przygodę niż heroizm. - Aresztowania na 48 godzin były dokuczliwe, miło jednak wspominam okres po opuszczeniu aresztu. Pierwsze kroki po wyjściu kierowałem do mieszkania Andrzeja Butkiewicza (drukarz związany z WZZ) i jego żony. Zawsze bardzo serdecznie mnie przyjmowali, częstowali smakołykami. Chętnie dałbym się zamknąć, żeby odwiedzić Butkiewiczów - wspomina Jan Karandziej. - Bieganie z bezpieką, tajne spotkania, drukowanie, to dla młodego człowieka było jak partyzantka - dodaje Andrzej Bulc.

A jednak ta partyzantka mogła skończyć się tragicznie, jak w przypadku 20-letniego Tadeusza Szczepańskiego, mechanika z gdańskiego Elektromontażu, wciągniętego do WZZ przez Lecha Wałęsę, sąsiada z osiedla Stogi. Wiosną 1980 r. z Motławy wyłowiono zmasakrowane zwłoki: nogi obcięte poniżej kolan, zmiażdżona szczęka, pęknięty kręgosłup. Śledztwo umorzono, uznając, że był to nieszczęśliwy wypadek. W środowisku gdańskiej opozycji uważano, że za tajemniczą śmiercią stała bezpieka.

Konflikty

W wąskim kręgu osób żyjących intensywnie, śledzonych, podsłuchiwanych, aresztowanych, pod ciągłą presją utraty pracy, konflikty nie były rzadkością. Jednym z pierwszych obrazów środowiska WZZ zapamiętanych przez Annę Walentynowicz jest kłótnia między Andrzejem Gwiazdą a Kazimierzem Szołochem - o taktykę i przywództwo w ruchu. Z kolei Szołoch, pamiętający Wałęsę ze strajku w 1970 r., reagował nerwowo na próby przypisywania sobie przez niego roli, której, zdaniem Szołocha, przyszły prezydent wtedy nie pełnił. Stosunki pomiędzy Gwiazdą a Borusewiczem też były napięte: Borusewicz miał wiele własnych kontaktów, prowadził działania, o których nikomu nie mówił. Ten akurat konflikt miał głębsze podłoże: Borusewicz związany był ze środowiskiem KOR, nie miał doświadczeń zawodowych, rodziny...

Innym problemem, z którym na co dzień borykało się środowisko WZZ, były działania SB. Zetknęli się już z nim na początku: ogłoszone w "Robotniku Wybrzeża" z września 1979 r. oświadczenie Krzysztofa Wyszkowskiego i pozostałych liderów WZZ w sprawie dekonspiracji agenta SB Edwina Myszka było spektakularnym zwycięstwem opozycji, ale też sygnałem, jak głęboko są infiltrowani przez bezpiekę. "To mój pośpiech i niedbałość, chęć uzyskania zaufanego współpracownika nieoglądająca się na względy bezpieczeństwa grupy, moja próżność, z której Edwin tak umiejętnie korzystał, zbudowały mu pozycję" - pisał Wyszkowski.

Przekazywane z ust do ust informacje o związkach z bezpieką dotyczyły wielu osób. Nie tylko Lecha Wałęsy.

Strajk w stoczni jest więc jednym z ostatnich momentów, kiedy cały WZZ jest razem. Ludzie z wolnych związków stanowili połowę składu MKS, prowadzącego negocjacje ze stroną rządową: Wałęsa, Kołodziej, Gwiazda, Walentynowicz, Pieńkowska, Przybylski. Ale konflikt narastał, m.in. o kwestię zakończenia strajku w nocy 16 sierpnia po podpisaniu porozumienia komitetu strajkowego Stoczni z dyrekcją. Opowiada Lech Zborowski: - Wybuchła prawdziwa awantura. Bogdan Borusewicz był tak oburzony zachowaniem Wałęsy, że z trudem panował nad nerwami. Krzycząc, przypomniał mu, że jego koledzy z WZZ wspierali go w ostatnich latach i jest im winien chociaż tyle. Ktoś zaczął wpychać Wałęsę na wózek, inni zaczęli skandować jego imię. W tej sytuacji nie miał wyboru.

W relacjach z tamtych wydarzeń trudno nie dostrzec goryczy. - Po podpisaniu porozumienia "Solidarność" otrzymała siedzibę w hotelu Morskim. Ludzie, którzy dostali się do jej władz, wręcz unikali spotkań z pozostałymi członkami WZZ - opisuje Karandziej.

Jednym z ostatnich akordów tego sporu jest spotkanie na ul. Matki Polki 3 września 1980 r. Lech Zborowski: - W wypełnionym po brzegi mieszkaniu wszyscy obecni jednogłośnie zażądali spowodowania natychmiastowego odwołania Wałęsy z roli przywódcy tworzącej się "Solidarności". I nie ma znaczenia, czy było to zadanie realne.

Na tym spotkaniu podjęto decyzję o zawieszeniu działalności WZZ i zaangażowaniu się w działalność nowo powstającego związku.

Gorzka wolność

Ich losy potoczyły się różnie. Krzysztof Wyszkowski w latach 90. był doradcą dwóch rządów, dziś jest komentatorem politycznym, od lat w konflikcie - także prawnym - z Wałęsą. Joanna i Andrzej Gwiazdowie mieszkają w tym samym co 30 lat temu mieszkaniu, żywo reagują na bieżące wydarzenia. W 2006 r. Andrzej Gwiazda otrzymał od prezydenta Kaczyńskiego Order Orła Białego i wszedł w skład kolegium IPN. Kazimierz Szołoch, w którego domu odbywały się pierwsze spotkania WZZ, po 1989 r. znalazł się w trudnej sytuacji materialnej: apelował o pomoc, szukał pracy w Niemczech. Zmarł w 2009 roku Ludwik Prądzyński wrócił do pracy w stoczni, na ten sam wydział W-3, na którym 14 sierpnia organizował strajk. Z trudem zarabiał na utrzymanie rodziny, nie krył rozgoryczenia. Jerzy Borowczak był szefem "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej po Lechu Wałęsie, potem radnym, posłem AWS, dyrektorem Fundacji Centrum Solidarności. Jako bodaj jedyny z tego grona zachował poprawne kontakty tak z Wałęsą, jak i Gwiazdami. Jan Karandziej po wyjściu z internowania wyemigrował do USA, skąd wrócił pod koniec lat 80. do rodzinnej Kudowy. Ma liczną rodzinę: aby ją utrzymać, imał się różnych zawodów. Na emigracji w USA znalazł się też Andrzej Bulc. Wrócił kilka lat temu, mieszka w Warszawie, nie ma stałej pracy. Andrzej Kołodziej w połowie lat 80. związał się z "Solidarnością Walczącą", wraz z Kornelem Morawieckim był jednym z ostatnich więźniów politycznych PRL-u. Jest honorowym obywatelem Gdyni i rodzinnego Zagórza, gdzie mieszka.

"Chłopaki" z grupy Wałęsy w większości nadal mieszkają na Stogach. Żyją w biedzie. Anna Walentynowicz była na pokładzie prezydenckiego Tu-154, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem. Na kilka dni przed śmiercią zdążyła jeszcze przeczytać maszynopis swojej biografii, napisanej przez Sławomira Cenckiewicza.

Edwin Myszk, najgłośniejszy agent SB wprowadzony w struktury WZZ, odnalazł się w nowej rzeczywistości. W latach 80. pracował w klubie sportowym Lechia Gdańsk, a równocześnie, na polecenie SB, związał się ze złodziejsko-przemytniczą grupą Nikosia, wkrótce jednego z najbardziej znanych polskich gangsterów. Spędził kilka miesięcy w więzieniu. Potem został wydawcą: jego firma wydała tomik Jacka Kaczmarskiego, pamiętniki Winstona Churchilla, ostatnio specjalizuje się w audiobibliach. Dziś jest zamożnym człowiekiem, właścicielem m.in. pól golfowych w okolicach Gdańska.

Jan Karandziej: - Po strajku dla mnie to już był koniec idei WZZ. I taka sytuacja trwa do dziś.

Pisząc tekst, korzystałem z: książki "Gwiazdozbiór w Solidarności" - Joanna i Andrzej Gwiazdowie w rozmowie z Remigiuszem Okraską, relacji publikowanych m.in. w "Biuletynie IPN", "Glaukopisie", na stronie Byłych Działaczy WZZ, stronie fundacji KOS; tekstów i wywiadów prasowych oraz własnych rozmów z niektórymi bohaterami tego reportażu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Ludzie tamtego sierpnia (35/2010)