„Tyle rzeczy za piórem zostaje”

Rozmawiali Daniel Cichy i Jakub Puchalski

23.02.2010

Czyta się kilka minut

Daniel Cichy, Jakub Puchalski: Słuchał Pan dziś Chopina?

Prof. Mieczysław Tomaszewski: Nie. Słyszałem, przez "Dwójkę", ale nie słuchałem. Bo słuchanie to odbiór ze specjalnym nastawieniem. Ale gdyby panów dziś nie było, to bym słuchał, bo właśnie pracuję nad referatem, a bez dźwięku nie umiem formułować pewnych twierdzeń. Nuty nie dają takiego obrazu, jaki daje żywe brzmienie. Jeśli więc potrzebuję ożywienia wrażenia, sięgam do interpretacji, którą uważam dla danego gatunku czy nawet utworu za idealną, trafioną. Gdy mam do czynienia z Nokturnem, słucham Marii Jo?o Pires, jak chcę Etiud - sięgam do Polliniego, kiedy potrzebuję Ballad - przywołuję Zimermana, jednak Zimermana, Preludia - Argerich, a Scherza, mimo różnych zastrzeżeń, jakie można do niego mieć - mimo wszystko Pogorelicia.

To płyty, produkt wycyzelowany i trwały. A koncerty? Ma Pan jakieś szczególne wspomnienia?

Mam w uszach Józefa Hofmana, którego słyszałem w 1937 r. w Poznaniu. Bilety były drogie i popełniłem wówczas jedyne moje oszustwo przy wejściu na salę - w trójkę weszliśmy na dwa bilety. Koncertem, który wywołał u mnie żarliwe zainteresowanie Chopinem, był występ Henryka Sztompki, także w Poznaniu. To było chyba w roku 1938. Wykonał Balladę F-dur, Scherzo cis-moll, Mazurek e-moll z op. 41., były Polonezy A-dur i c-moll i oczywiście Preludia. A na drugi dzień Sztompka grał Mazurki. To było oszołomienie zupełne. Z historycznych wykonań, takich zupełnie niezwyczajnych, pamiętam Raula Koczalskiego. Mówiłem wówczas o utworach Chopina przed jego koncertem. Było to chyba w roku 1947.

1947... Czy po tylu latach zajmowania się Chopinem jest on jeszcze dla Pana tajemnicą?

Oczywiście. Mógłbym wyliczyć wiele rzeczy, które czekają na odkrycie. Ale jeśli pytają panowie o tajemnicę, pewnie nie chodzi o fakty, których jeszcze nie znamy z zakresu muzyki czy życia. Raczej o to, co można nazwać fenomenem. A fenomen ma to do siebie, że nie jest rozkładalny na czynniki pierwsze. Podobnie jak idiom, który polega na tym, że zespolonych, zrośniętych synkretycznie jest kilka różnych elementów. U Chopina jest to o tyle dziwne, że te elementy są ze sobą sprzeczne, oksymoroniczne.

To jest problem, na który - ze zdziwieniem muszę powiedzieć - nie zwrócono uwagi dotąd w muzykologii, być może dlatego, że akademicka muzykologia programowo odcięła się od myślenia poza dźwiękami poruszającymi się w czasie, mało ją obchodziła ekspresja. A dla muzyki Chopina ekspresja jest kategorią podstawową.

Zestawiłem listę wypowiedzi osób, które bezpośrednio słyszały Chopina nie tylko jako kompozytora, ale także jako wykonawcę, które były z nim blisko. Pojawia się w opiniach Liszta, Heinego, Balzaca, Nietzschego seria określeń "gorzkie szczęście", "bolesna rozkosz", "uśmiech przez łzy", "heroizm klęski".

Domyśla się Pan, dlaczego tak Chopina odbierano?

To jest właśnie jedna z jego tajemnic... Chopin urodził się w rodzinie kochającej, miał wielu przyjaciół, którym mógł się zwierzać. Świadczą o tym listy. Potem, jako pianista i kompozytor, przez życie przechodził pośród zadziwień i zachwytów. Począwszy od pierwszych recenzji Maurycego Mochnackiego, w których pojawiają się słowa o genialności, prawości, braku patosu, emfazy i fałszu w jego muzyce. Zaraz potem pada słynne określenie: "Panowie, kapelusze z głów, oto geniusz". I to z ust kogo? Schumanna, postaci, która stanie się porte-parole epoki, jednym z jej najpoważniejszych sędziów. Również autorzy recenzji paryskich robili z Chopina półboga, jak z przekąsem mówili Anglicy. A przecież te korespondencje, chociażby listy Heinego, czytała cała Europa. Pojawiał się wprawdzie w Anglii kontrapunkt, głównie za sprawą rywalizacji między konkurującymi wydawcami, ale i on znakomicie świadczy o fenomenie Chopina.

Mimo jednak sławy i miłości, która go otaczała, Chopin zmagał się z dwoma traumami. Muzykę Chopina naznaczają dwie wartości: wolność i niezawisłość - z tym że tutaj wpisuje się poczucie wolności narodowej - i miłość: do matki, sióstr, przyjaciół, ojczyzny, wiary. I pierwsza trauma, związana z faktem, że nie wziął udziału w powstaniu listopadowym, jest zaprzeczeniem kategorii wolności. Wszyscy jego koledzy i przyjaciele, którzy zjechali do Francji, mieli w życiorysie powstańczy epizod. On nie - ugiął się, dla niego ważniejsze było wtedy posłuszeństwo rodzicom.

Iwaszkiewicz wspomina o pęknięciu w osobowości Chopina, które nastąpiło w Wiedniu w 1830 r.

I ja to za Iwaszkiewiczem podtrzymuję. Stosunek do wolności, miłości do Polski pojawia się w muzyce, ale nie tylko w Polonezach, tam, gdzie jest to namacalne przez wzgląd na gatunek. To zresztą kolejne oblicze fenomenu Chopina - swoją polskość pokazywał w sposób absolutnie przeciwstawny wobec tego, jak to robili inni kompozytorzy. U Chopina nie znajdziemy ani jednego tytułu, ani jednej dedykacji, a wszyscy czują, że to jest polskie, choć wcale nie musi mieć rytmów poloneza. Nie było w Paryżu recenzji, w której by nie pisano o polskości bijącej z jego muzyki. Balzac stwierdził, że Chopin jest bardziej polski niż Polska. Liszt pisał, że we wszystkim, co komponuje, komponuje Polskę. Berlioz w nekrologu napisał, że każdy jego utwór jest albo tęsknotą za Polską, albo wyrazem tego, że żyje Polską. Wilhelm von Lenz, uczeń najpierw Liszta, potem Chopina, napisał w swych późnych wspomnieniach, że Chopin był jedynym politycznym pianistą swojego czasu. To niesłychane określenie.

A drugi problem tyczy owego Norwidowskiego pytania: "Cóż wiesz o pięknem? Kształtem jest miłości". Muzyka Chopina jest wyrazem miłości, a na pewno absolutnej życzliwości do ludzi. Tego elementu nie ma w żadnej innej muzyce. Nie powiedzielibyśmy, że muzyka Bacha polega na życzliwości do ludzi. Jest genialna, ale nie odnosi się do miłości. Mozart to radość życia, wesołość, klarowność, czystość, jasność, może trochę przysłonięta mgłą. U Beethovena znajdziemy heroizm, gest gniewu, odzwierciedlenie słów: "Komponuję, żeby tryskał ogień z ducha ludzi". A w przypadku Chopina jest wiele świadectw o tym, że ludzie traktowali jego muzykę jako wyraz uczuć maksymalnie pozytywnych. Kisielewski kiedyś zastanawiał się nad fenomenem Chopina i doszedł do wniosku, że jego muzyka nie apeluje do sali, ale do każdej osoby siedzącej na sali. Markiz de Custine w liście do Chopina pisał: "Muzyka, którą grał Pan i komponuje, łączy ludzi ze sobą".

Czyli ekspresja jako podstawa i cel. Czy neopozytywistyczne odrzucenie tej kategorii przez muzykologię, o którym Pan wspomniał, nie wynika z reakcji na wcześniejsze przesadne jej eksponowanie?

Absolutnie tak. Nastąpiła eskalacja odczytywanej u Chopina emocjonalności, która swój szczyt miała w tym, co nazywaliśmy modernizmem. Na porządku dziennym było przekraczanie wszelkich granic, a szczyt osiąga się w "Życiu" krakowskim i tego rodzaju pismach Młodej Polski. Przybyszewski o Sonacie b-moll mówi "ta wściekła siklawa cierpienia". I w jego języku to jest prawda. Ale ten język zdenerwował potem neopozytywistów, odrzucili go - i wylali dziecko razem z kąpielą. Joseph Kerman, najwybitniejszy muzykolog początku połowy XX w., z którym znalazłem porozumienie pisząc o pełnym Chopinie, stwierdził, że wyrzucenie ekspresji z dzieła - tu nie chodziło tylko o Chopina, ale o muzykę romantyczną - było tak silne, że aż było słychać trzask zamykanych okien.

Jeśli jednak weźmiemy wszystkie encyklopedie końca XVIII i pierwszej połowy XIX w., pod hasłem "Muzyka" znajdziemy, że jest to wyraz uczuć i namiętności. Co to jest wyraz? Pod hasłem "Wyraz" powiedziane jest w odwrotny sposób to samo. Czego Elsner uczył Chopina? Estetyki uczuć. "Metoda fortepianowa", jedyna rzecz po Chopinie, której nie kazał spalić, zaczyna się od takich zdań: "Czym jest muzyka? Wyrazem myśli. Czym jest muzyka? Wyrazem uczuć. Czym jest muzyka? Wyrazem wrażeń". Czyli muzyka jest wyrazem, nie konstrukcją dźwięków. I dlaczego tak jest naprawdę? Do śmiechu doprowadzają mnie tzw. akademickie analizy, które usiłują na siłę w Balladach znaleźć formę sonatową. Panuje ciągle jeszcze ten duch Hanslicka, który każe uważać, że Chopin komponował według formy. Chomiński, przecież muzykologiczny autonomista, w którymś momencie powiedział, iż trzeba zrozumieć, że Chopin pisał swoje utwory nie według formy, tylko według praw ekspresji. Ballady pisał jako narrację określonych stadiów ekspresji - mamy tu do czynienia nie z aprioryczną formą, tylko z aprioryczną ekspresją.

Kto jest idolem romantyzmu? Nie żaden Schumann, tylko Chopin. I teraz zobaczmy - prawie wszystkie tezy główne romantyzmu są przez Chopina zaprzeczone. Dlatego, że jest z urodzenia klasykiem, ma korzenie klasyczne, które każą mu się jednak trzymać zasad logicznych, czyli zasad formy. Tyle że tworząc, tworzy romantycznie, tworzy spontanicznie, tak jak to pięknie opisała George Sand, ale spontaniczność potem otrzymuje swoje ramy formalne. Forma jest wtórna, ale istnieje w sposób mocniejszy niż cokolwiek innego.

Forma wyrasta z treści.

Tą treścią są kategorie ekspresji. I trzeba być - powiem za Adornem - głuchym, żeby nie zrozumieć, że 24 Preludia - co to jest? Owszem, to są 24 rodzaje faktury, ale nie o to Chopinowi chodziło; to są 24 różne kategorie ekspresji. To jest nieprawdopodobny katalog romantycznej ekspresji. I tak się to odczuwa.

Kształty miłości. Jak wygląda w takim kontekście związek Chopina z George Sand?

Tu dochodzimy do drugiej traumy Chopina. Nie udało mu się zakończyć zakochania w Maryli Wodzińskiej spełnieniem, ślubem, nie założył własnego domu. Dał się za to potem porwać, usidlić - jak mówi Liszt - George Sand. Warto przeczytać jej list do Wojciecha Grzymały, te 10 tysięcy słów, których potrzebowała, aby wyjaśnić, dlaczego musiała zdobyć Chopina. Była rozpalona do białości. Przez półtora roku osaczała Chopina. Stroiła się w biało-czerwone szaty, poznała Mickiewicza i wielu innych Polaków, aby być z nim blisko. Wreszcie Rubikon został przekroczony i u Chopina obudziło się nie tylko uczucie, ale i namiętność, która ostatecznie porwała ich oboje. Pobyt na Majorce jest wspaniałym świadectwem takiego momentu w życiu, w którym wydaje się, że kochankowie osiągnęli raj. Chopin wytrwał w tym, co uznał za miłość, ale traktował ją jednak jako przekroczenie zasad, które miał uwewnętrznione przez matkę. Wbrew sugestii, która pojawiła się w biografistyce od czasów Hoesicka, Chopin nie był ateistą. Przez cały czas trwania związku miał poczucie, że postępuje nie tak, jak powinien. George Sand w "Dziejach mojego życia - w których przekroczyła rozdźwięk, jakim zakończyła się ich przyjaźń, i opisuje Chopina jako postać wspaniałą, jedyną - stwierdza: "Ale jednego mu nie mogę darować - dogmatycznego katolicyzmu".

Ateizm Chopina to jeden z mitów. Jakie jeszcze nieprawdziwe opinie krążą na temat Chopina?

Niewątpliwie istnieje mit Chopina, który w głowie miał tylko klawisze. Chopin nie był kimś, kto przejmował obiegowe opinie filozoficzne. Raczej miał poglądy na świat bardzo wyraźnie ukształtowane przez siebie i swoje wypadki życiowe. Jego wypowiedzi pokazują, że był przede wszystkim człowiekiem głęboko myślącym, refleksyjnym. Ojciec, główny nauczyciel, czyli Elsner, i Linde, dyrektor liceum warszawskiego - przekazali mu oświeceniowy model "myślę, więc jestem", tę konkretność, rzeczowość. Widać to w listach, które pisze do domu. Czasami ma się wrażenie, że chce zagadać to, co istotne. Podaje wiele szczegółów, bo przypuszcza, że to może zainteresować matkę, to ojca, to Ludwikę. W listach do przyjaciół również jest ta drobiazgowość, ale od czasu do czasu widać "puszczenie farby". Pisze: "dziś ukończyłem Fantazję [f-moll], niebo piękne, smutno mi na sercu, ale gdyby inaczej było, może by moja egzystencja nikomu na nic się nie przydała. Schowajmy się na po śmierci". Albo w liście do Fontany znajdujemy słowa: "niebo piękne jak twoja dusza, a ziemia czarna jak moje serce". W innym liście stwierdza: "Męką dla mnie pisać, tyle rzeczy za piórem zostaje". Wspaniałe określenie, które mówi, że ma dużo więcej do powiedzenia, że ma mnóstwo refleksji.

Drugim mitem jest twierdzenie, że Chopin jest tylko romantykiem. Wystarczy zajrzeć do książki o Chopinie Franciszka Liszta, w której Liszt pisze, że wprawdzie Chopin stał na czele ruchu romantycznego, ale jednocześnie stwierdza, że walczył przeciwko romantykom, którzy gubili formę, fantazjowali, wchodzili w ilustracyjność. Przecież on w ogóle nie tknął średniowiecza, które było dla romantyków ołtarzem, nie doszedł do tego, aby masowo pisać pieśni, które były gatunkiem numer jeden w XIX w. Chopin był idolem romantyzmu, stojąc wszakże na gruncie klasycznym, który stanowił dla niego autocenzurę.

Odbieramy Chopina jako twórcę genialnego, skończonego. Czy istnieje Chopinowska porażka, jak dla Beethovena "Zwycięstwo Wellingtona"?

Istnieje. Napisał jeden kicz. Przyjeżdża wtedy do Paryża i opanowuje go zupełnie szał opery. Akurat grają "Roberta Diabła" Meyerbeera. Wydawca w pierwszych miesiącach kontraktu zamawia u Chopina fantazję na temat melodii z tej opery. I powstaje "Grand duo concertant" E-dur, z wiolonczelą. Jak się tego słucha - po adagiu z Koncertu f-moll albo po którejkolwiek z Etiud op. 10., które powstały wcześniej - to człowiek spada z krzesła. Nie wierzymy, że to jest Chopina. Po twórczej eksplozji, czyli momencie Chopinowskiego Sturm und Drang, który przyniósł oba Koncerty, Etiudy, pierwsze Nokturny i Mazurki, wraca więc do tego, co było przedtem - do stylu brillant i związanych z nim gatunków. Pisze Rondo Es-dur op. 16., którego nikt nie gra, Wariacje B-dur op. 12., których nikt nie gra, zaczyna komponować Allegro de concert z trudem później ukończone, również niegrywane. W tych czterech latach nie powstaje żaden utwór genialny. Oprócz kompozycji właśnie wymienionych pojawiają się jedynie utwory naszkicowane uprzednio. Chopin próbuje wpisać się w klimat Paryża, chce komponować tak jak inni... To zaułek w jego życiu, którego chopinolodzy wstydliwie usiłowali nie zauważać, bo Chopin musiał być genialny od początku do końca. Chopin nie rozwijał się po równej linii, nie pisał rzeczy tylko genialnych - to kolejny mit.

Podobnie jak pogląd, że był mu bliski jedynie folklor. Uległ zafascynowaniu, a nawet zaczadzeniu muzyką ludową podczas wakacji spędzanych w Szafarni i w jej okolicach, w 1824 i 1825 r. Ale była to dla niego swego rodzaju egzotyka. W Warszawie poznawał muzykę polską i pieśń polską, a oznaczało to śpiewy patriotyczne, obyczajowe, miłosne, takie jak "Już miesiąc wzeszedł, psy się uśpiły" czy "Tam na błoniu błyszczy kwiecie", słowem - pieśni powszechne, które śpiewała matka, siostra. Nazywam je powszechnymi, bo to nie pieśni popularne, lecz szlachetne, pieśni o miłości i ojczyźnie - to były dwa tematy, o których śpiewano. Kiedy po latach, z Paryża, Chopin mówi, iż "ledwo że jeszcze pamięta, jak w kraju śpiewają", można być pewnym, iż nie myśli o folklorze. Folklor był dla niego egzotyką, którą adaptował i przetwarzał.

Wracając do Szafarni i okolic: przeżywa tam zafascynowanie folklorem z pierwszej ręki, ale także muzyką żydowską, co też uchodzi uwagi. Są trzy świadectwa mówiące o tym, że Żydzi uważali, iż on gra jak rodzony Żyd. Ale "zaczadził" go przede wszystkim styl brillant. Potem następuje faza Sturm und Drang, w trakcie której nagle pokazuje własną twarz, poprzez Etiudy opus 10., oba Koncerty i pierwsze publikowane Mazurki i Nokturny. To jest zapowiedź tego, co pięć lat później się dopiero pojawi, w 1835-36 r., kiedy wybuchnie i rozkwitnie wielki okres romantyczny Chopina, otwarty przez Nokturny opus 27. i Scherzo b-moll. Proszę porównać z tym Rondem opus 16. czy Bolerem pierwsze jego uderzenia. Są takim gestem, jak gest otwarcia "Boskiej komedii" przez Dantego. Tu jest dopiero ten Chopin prawdziwy i pełny, który - zapowiedziany w latach 1829-32 - narodził się wraz z drugim zeszytem Etiud, z Nokturnami, Balladami, Scherzami, a w roku 1839 - z Sonatą b-moll.

Mieczysław Tomaszewski (ur. 1921) jest muzykologiem, chopinologiem, profesorem Akademii Muzycznej w Krakowie, a także badaczem muzyki współczesnej i wydawcą muzycznym (w latach 1954-88 był dyrektorem Polskiego Wydawnictwa Muzycznego). Autor wielu prac poświęconych Chopinowi, wśród których znajduje się najpełniejsza, podstawowa monografia "Chopin. Człowiek, dzieło, rezonans" (Poznań 1998, Kraków 2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Kwartalnik Chopinowski 1 (9/2010)