Twarze przemocy

Z przemocą domową da się skończyć. Tyle że sukces nie wynika zwykle z dobrego prawa i systemu, ale z pracy tych, którzy ponad ten system wyrastają.

11.03.2019

Czyta się kilka minut

 / BARBARA NIEWIADOMSKA
/ BARBARA NIEWIADOMSKA

On przysiada na ławce pod blokami. Tymi samymi, między którymi zdarzało mu się biegać po pijaku, uciekając przed policją. Albo zdjąć spodnie w biały dzień, by unaocznić sąsiadom, gdzie ma ich interwencje.

Ona przyjmuje w swoim mieszkaniu – „w tym samym pokoju”. Najważniejsze są ściany: jedna wychodzi na front bloku, druga na jego bok, trzecia graniczy z kuchnią, a czwarta z holem tego samego mieszkania...

On ma na imię Andrzej. Mieszka w Krakowie, jest po pięćdziesiątce. Piątka dzieci, żona, praca. Wysoki, krzepki, na pięści wytatuowane imię żeńskie.

Ona to Anna. Po czterdziestce, dwójka synów. Mieszka w mieście na północy.

Ich przeszłość wpisuje się w polski pejzaż przemocy domowej. Nie tylko dlatego, że od lat to mężczyzna zwykle bije, a kobieta jest bita.

Etap I: zanim ktokolwiek się dowie

ANDRZEJ: – Zaczęło się od picia i zazdrości. Miałem na osiedlu kolegę od kieliszka. Często do mnie przychodził, a ja zacząłem go podejrzewać o romans z moją partnerką. Na początku były drobne sprzeczki, potem awantury. Jak byłem pijany, krzyczałem: „Ty dziwko, ty szmato, ty suko”. Zdarzało mi się ją zastraszać: „Zaraz poderżnę ci gardło”. Fizyczna przemoc też była. Na przykład ją popychałem, aż upadała na ziemię albo na ścianę.

ANNA: – Zaczęło się kilka lat po ślubie. Gdy wracał z libacji, stawiał na baczność cały dom. Zaciągał mnie do tego pokoju, taki był sprytny. Bił, popychał, wykręcał ręce. Raz stanął nade mną z nożem, jak leżałam w łóżku, i powiedział, że zaraz mnie zadźga. Zabierał telefon. Szantażował, na przykład mówiąc, że mi zabierze dzieci. Wypychał na klatkę i zamykał drzwi, także wtedy, gdy młodszy syn miał roczek, a na zewnątrz było zimno...

ANDRZEJ: – Wszyscy się mnie bali. Potrafiłem stanąć między blokami, zdjąć spodnie i krzyczeć: „Mam was w dupie, konfidenci!”, gdy ktoś próbował interweniować. Czułem się jak kozak, szef.

ANNA: – Izolował nas. Nie chciał w domu nawet kolegów syna. Sąsiedzi? Nie reagowali, poza jedną, zaprzyjaźnioną sąsiadką, która wiele lat później zgodziła się zeznawać. Pozostali mówili, że nie będą się mieszać. Inni, że nic nie słyszeli. Ktoś powiedział, że się boi, bo on będzie się mścił...

ANDRZEJ: – Zanim ktokolwiek spoza domu dowiedział się o przemocy, minęło ze dwa, trzy lata.

ANNA: – Długo nikt o niczym nie wiedział.

„Ciemna liczba” – tak w kryminologii określa się nieznaną część rzeczywistej przestępczości. To dolna strefa statystycznej piramidy zjawiska.

Prof. Beata Gruszczyńska z Katedry Kryminologii i Polityki Kryminalnej UW badała ponad dekadę temu skalę przemocy wobec kobiet w Polsce w ramach projektu międzynarodowego IVAWS. Wyniki wywiadów z reprezentatywną grupą Polek w wieku ­18-70 lat pokazały, że ofiarą przemocy (nie tylko domowej) pada każdego roku około 6 proc. kobiet. To szacunkowo około 800 tys. Polek, z których niemal połowa była krzywdzona przez partnerów i mężów. Z kolei CBOS w 2012 r. podawał, że co trzecia Polka znała bite kobiety, co dziewiąty respondent żyjący w stałym związku doświadczył przemocy, a tyle samo przyznało, że zdarzyło im się być sprawcą.

– Jedno jest pewne: zjawisko jest wielokrotnie szersze, niż wynika to z oficjalnych statystyk, a nawet sondaży – komentuje prof. Gruszczyńska. – Pamiętam opowieść ankieterki, która zadała pewnej kobiecie pytania o wszystkie rodzaje przemocy, uzyskując przeczące odpowiedzi. Odprowadzając ankieterkę do drzwi, pani uderzyła się o framugę i przeraźliwie krzyknęła. Chyba pod wpływem tego zdarzenia odsłoniła rękaw, pod którym były przypalenia i okaleczenia. „To wszystko on mi zrobił” – powiedziała, i wówczas o wszystkim opowiedziała. Są na pewno i inne osoby, które zatajają przemoc. Są i takie, które ją wyparły lub nie mają świadomości, że to przestępstwo i że cierpią. Cierpią też ich dzieci, które są świadkami, a zdarza się to w Polsce, co pokazały badania, zdecydowanie częściej niż w innych krajach.


CZYTAJ TAKŻE: 

Beata Zadumińska, psycholog: Rodzina przemocowa to rodzina ludzi nieśpiących, będących w ciągłej, maskowanej rozpaczy. Doprowadza to nierzadko do kompletnego wyczerpania – jak u ocaleńców z wojny.


Ofiara: od paraliżu do wyzwolenia

Także dlatego, że pokrzywdzeni nie czują wsparcia. – Skrajną postać przybiera to na wsiach i w małych miejscowościach, gdzie wszyscy wszystkich znają. Np. kobieta ani myśli o zgłoszeniu, bo policjantem jest kuzyn jej męża – mówi Alicja Szczepańska, krakowska radna i społeczniczka pomagająca pokrzywdzonym, do niedawna policjantka.

Inny ekspolicjant opowiada historię z pobytu w jednym z krajów zachodniej Europy: – Byłem na kolacji ze znajomymi obcokrajowcami. Facet miał kuzynkę, która wyszła za przebywającego w tym kraju Polaka. Był potworem: bił, gwałcił przy dzieciach. Niczego nikomu nie zgłaszała, jej strach był silniejszy od wszystkiego. Była przekonana, że on wszystko słyszy i wszystko wie. Znajomi poprosili, bym porozmawiał z nią przez telefon. Była przerażona, drżał jej głos. Do niczego jej w pierwszej rozmowie nie namawiałem: wysłuchałem, opowiedziałem o innych przypadkach ofiar, które z tego wyszły, i powiedziałem, że jestem do jej dyspozycji 24 godziny na dobę. Zaczęła do mnie częściej dzwonić, a po kilku tygodniach zgłosiła sprawę. Historia skończyła się dobrze, a mnie uzmysłowiła, jak silną barierą jest strach ofiary i jej wiara w omnipotencję sprawcy.

Etap II: interwencja

ANDRZEJ: – Moja partnerka zaczęła wzywać policję. Słabo to pamiętam, bo zawsze byłem pijany. Mam mgliste wspomnienia: gonią mnie między blokami, ja uciekam, potem trafiam na izbę.

ANNA: – Przypominam sobie jedną z pierwszych interwencji. Pobił mnie pięściami. Udało mi się wezwać policję, zanim wyrwał mi ten telefon i wyrzucił. Przyjechali, spisali go, zabrali.

ANDRZEJ: – Informacja o przemocy trafiła do ośrodka pomocy społecznej. Założono „niebieską kartę”. Poczułem, że to nie żarty: dzielnicowy powiedział mi, że mogę nawet trafić za kraty.

ANNA: – Założono „kartę”, mąż dostał nadzór kuratorski, informacja poszła do MOPS-u. Co z tego, skoro po każdej wizycie funkcjonariuszy schemat się powtarzał. Wracał i bił. Pamiętam strach każdego wieczoru: dzieci śpią, ja czekam na jego powrót... Interwencji było w tamtym czasie pewnie kilkanaście. Ale nikt nie interesował się tym, jak mnie zabezpieczyć pomiędzy nimi. I nie zawsze podchodzono do tego, co się działo w moim domu, poważnie. Raz musiałam uciekać z dziećmi. Zawiozłam je do mamy, wróciłam sama, a zawiadomienie o pobiciu złożyłam kilka dni po zajściu. „Najpierw wyjeżdża na wakacje, a potem nadaje na męża” – usłyszałam od policjanta...

Pierwsza reakcja: to od niej często zależy przyszłość pokrzywdzonych. Jak powinna wyglądać ta modelowa? Policjant sporządza notatkę z przebiegu zajścia. Jeśli zagrożone jest życie lub zdrowie, zatrzymuje domniemanego sprawcę. Punkt kolejny, kluczowy: służby wypełniają, po rozmowie z pokrzywdzonym i podejrzanym, formularz „niebieskiej karty”. To nie jest sankcja: to procedura interwencyjna dokumentująca podejrzenie przemocy, a służąca dalszej strategii pomocy. Co ważne, wszczyna się ją niezależnie od tego, czy chce tego osoba pokrzywdzona.

Dzięki policyjnym sprawozdaniom z procedury „niebieskiej karty” dostajemy bardziej szczegółowy wgląd w zjawisko. „Kart” w 2017 r. wypełniono 75 tysięcy. Osób, które mogły paść ofiarą, było ponad 92 tysiące. 73 proc. stanowiły kobiety, pozostali to mężczyźni i dzieci.

Dlaczego tak niewiele w porównaniu z szacowanymi setkami tysięcy pokrzywdzonych? „Przedstawiciele organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości, a także sami pokrzywdzeni i sprawcy zbyt często traktują jednorazowy akt przemocy jako społecznie dopuszczalny konflikt rodzinny” – pisał niedawno w liście do premiera Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich. List powstał już po skandalicznym – na szczęście wycofanym – projekcie nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Z dokumentu, za który odpowiada kierownictwo Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, wynikało m.in., że jednorazowe pobicie to nie przemoc. Zaś wypełnianie „niebieskiej karty” projektodawca uzależniał od woli osoby pokrzywdzonej...

– Kobiety opowiadają często, że przyjeżdżający na interwencję policjant proponuje „pogodzenie się” – mówi Sylwia Spurek, do niedawna zastępczyni RPO. – To jasny sygnał dla sprawcy: „nic takiego się nie stało”.

– Ofiary są zbywane, gdy nie mają wyraźnych obrażeń ciała – dodaje Alicja Szczepańska. – Np. wielu policjantów ma niewielką wiedzę na temat przemocy seksualnej. Bywa, że nie wiedzą, jakie zachowania można do niej zaliczyć. Są i tacy, którzy nie mają nawet świadomości, że w małżeństwach może dojść do gwałtu.

Polski system reagowania bywa dziurawy nie tylko na etapie pierwszej interwencji. „Poważnym problemem jest niewystarczająca i nieadekwatna do potrzeb liczba placówek specjalistycznych dla ofiar” – pisał RPO, przypominając, że w 2016 r. Najwyższa Izba Kontroli wykazała braki w poradnictwie prawnym, psychologicznym czy rodzinnym dla poszkodowanych.


PODKAST POWSZECHNY:

Pół miliona. Przynajmniej tyle Polek pada rocznie ofiarą przemocy domowej. Czy da się z tym skończyć? Jak sprawdzają się polskie prawo i system? Jak działa mechanizm przemocy w rodzinie? I skąd obojętność otoczenia? W najnowszym odcinku Podkastu Powszechnego rozmawiamy o tym z dziennikarzami „Tygodnika Powszechnego” Katarzyną Kubisiowską i Przemysławem Wilczyńskim, autorami bloku tekstów pt. „Twarze przemocy” >>>


Etap III: sprawiedliwość

ANNA: – Pierwsza rozprawa odbyła się 10 lat temu. Wyrok: niecały rok w zawieszeniu. Przez te miesiące mąż był jak anioł. Nie bił, nie pił. Wszyscy mówili: przerwij to teraz, bo przemoc wróci. A ja nie chciałam słuchać. Kochałam go. Wierzyłam, że się zmieni. Po jakimś czasie wszystko wróciło. Znowu rozprawa, znowu wyrok w zawieszeniu, znów przez jakiś czas spokój. A potem zaczął pić coraz więcej. Wtedy po raz pierwszy zrobił coś, na co nigdy wcześniej się nie poważył: podniósł rękę na mojego syna, który stanął w mojej obronie. Uderzył go w twarz. Tak się wtedy bałam, że spakowałam walizki, wzięłam dzieci i uciekłam do rodziców. Złożyłam doniesienie i wszystko ruszyło po raz trzeci. W sądzie zeznawał mój syn, pracownicy MOPS, kurator. Wyrok większy niż poprzednio: dwa lata. Ale znowu w zawieszeniu...

Około 11 tys. – tyle wyroków skazujących z art. 207 kodeksu karnego, mówiącego o znęcaniu się nad bliskimi, polskie sądy orzekały rocznie w latach 2016-17. Ta kolejna część piramidy pokazuje, jak niewielki odsetek udokumentowanych „niebieskimi kartami” przypadków znajduje finał w sądzie. Co więcej, w 2016 r. w aż 73 proc. przypadków sądy orzekały kary w zawieszeniu. W dodatku w trzech na cztery przypadkach chodziło o wyroki do roku, mimo iż za przestępstwo to grozi do lat 5.

„Każda sprawa w sądzie to konkretna sprawa rzeczywistej osoby, to pani Katarzyna, Bożena, Dominika... – pisały w komentarzu do tych statystyk Alina Kula i Anna Chęć, autorki wydanego w 2017 r. przez Fundację Pozytywnych Zmian raportu. – Wyrok sądu w ich sprawie to również wyrok na ich dalsze życie. Widzimy, jak oddychają z ulgą, gdy słyszą wyrok skazujący dla sprawcy (...) Również razem z nimi przeżywamy, gdy mimo wielu starań sprawca wychodzi z sali sądowej z podniesioną głową”.

– Te kary są skandaliczne, i z punktu widzenia sygnału, jaki otrzymuje opinia publiczna, i poczucia sprawiedliwości osoby pokrzywdzonej. A sprawca może się czuć bezkarny – mówi prof. Gruszczyńska.

ANNA: – Przez te lata, mimo trzech wyroków, ani przez chwilę nie czułam się bezpieczna. Mieszkanie było i jest zapisane na mnie, ale to ja z dziećmi musiałam uciekać. Mąż przez rok, w najgorszym dla nas okresie, siedział tu sam, nie płacąc rachunków i dewastując, co się da. Na szczęście już wtedy byłam samodzielna: założyłam firmę, a na jej siedzibę wynajmowałam dom. Ale i tam przychodził. Wyzywał, bił, robił nam wstyd przed sąsiadami. To, że z panem rozmawiam, zawdzięczam złożeniu pozwu rozwodowego. Orzeczono winę męża i od tamtej pory mieszkamy tu bez przeszkód. A z nim nie mam od tamtej pory kontaktu.

6,85 proc. – to odsetek wyroków w zawieszeniu z art. 207, w przypadku których sąd zdecydował się dodatkowo nakazać sprawcy opuszczenie lokalu. Prokuratorzy i sędziowie mogą zresztą korzystać z tego narzędzia jeszcze w toku postępowania, jako środka zapobiegawczego.

– Nie zawsze przynosi to efekt, o czym przekonałam się, gdy zgłosiła się do mnie kobieta, matka dwóch córek – opowiada Alicja Szczepańska. – Mąż uzależniony od alkoholu, substancji psychoaktywnych. Bił ją i córkę. Doszło do takiej eskalacji, że zaczął wynosić z domu wszystko, co było pod ręką, nawet piecyk gazowy i ubrania. Zabrał też całe stypendium córki z klasy maturalnej. Zastosowano zakaz zbliżania, tyle że ten pan przychodził na klatkę albo do jej miejsca pracy, napadał na nią, zabierał portfel. Horror trwał kilka miesięcy.

Źle działa też zapisana w ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie instytucja cywilnego nakazu opuszczenia mieszkania, dająca pokrzywdzonym – przynajmniej teoretycznie – możliwość szybkiego (do miesiąca od złożenia wniosku) pozbycia się oprawcy. „Z analiz wynika, że średni czas oczekiwania na rozpatrzenie takiego wniosku to 153 dni” – pisał Adam Bodnar.

Sprawca: między siłą a słabością

ANNA: – Najbardziej mu przeszkadzało, gdy zaczynałam się usamodzielniać. Gdy skończyłam studia, otworzyłam firmę, zarabiałam na siebie i rodzinę. Wtedy najbardziej mnie upokarzał.

„By przerwać przemoc, trzeba wzmocnić sprawcę” – takie zdanie usłyszała podczas jednego ze szkoleń Małgorzata Smereka, terapeutka prowadząca programy korekcyjno-edukacyjne przy krakowskim MOPS.

– Na początku mnie ono zdziwiło – opowiada. – Potem zrozumiałam jego sens: bardzo często sprawcy są wewnętrznie bezradni, słabi, niepewni siebie, nie potrafią budować relacji. Mają wiele niezaspokojonych potrzeb, których nie potrafią realizować inaczej niż za pomocą agresji.

– Sprawcy nie różnią się zasadniczo od niesprawców – dodaje Luis Alarcon, psychoterapeuta, prezes Stowarzyszenia Niebieska Linia, współtwórca i wykładowca szkoły Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. – Gdy zapytać: „Po co ty to robisz?”, wymieniają potrzeby, które ma każdy z nas. „Żeby mnie szanowano”, „żeby mnie poważano” itd. Ale sprawca zna tylko jedną strategię osiągania tych celów.

W profil większości z nich wpisany jest też zestaw przekonań na temat roli kobiety. – Spełnia ona głównie dwie „funkcje” – mówi Alarcon. – W pierwszej kolejności jest obiektem seksualnym: „okrągła”, „mięciutka”, „pociągająca”. W drugiej obiektem użytkowym: pracuje, sprząta, myje, wychowujE.


CZYTAJ TAKŻE:

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Historię, którą mi opowiedział, można streścić w kilku zdaniach. Był alkoholikiem. W domu urządzał awantury, aż któregoś dnia – powiada – żona i córki wyrzuciły go z domu.


Etap IV: zmiana

ANDRZEJ: – Poczułem tylko jedno: strach. Że trafię za kratki, że stracę partnerkę, którą kocham, że nie będę widział dzieci. Jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy moja pani mecenas powiedziała: „Twoja jedyna szansa to przyznanie się do wszystkiego”. Tak też zrobiłem. Dosłownie uklęknąłem na korytarzu przed panią prokurator z płaczem, obiecując, że to koniec z alkoholem i przemocą. 21 maja 2016 r., pamiętam tę datę do dziś. Od wtedy nie podniosłem ani ręki, ani głosu na moją partnerkę. Sąd wysłał mnie na program korekcyjno-edukacyjny. Równocześnie byłem sprawdzany: przez dzielnicowego, kuratorkę. Robiono wywiady z dziećmi, partnerką. Na program korekcyjny iść nie chciałem. „Co mi tu będą pieprzyć?” – myślałem. A potem zacząłem się wkręcać. Zobaczyłem ludzi z tym samym co ja problemem: dyrektorów, wykształconych, prostych. Była mowa o tym, jak załatwiać sprawy z ludźmi bez agresji. Przerabialiśmy scenki z życia: rozmowy z partnerką, dziećmi. Zobaczyłem, jak te ćwiczenia przekładają się na moje życie. Bo ja nie potrafiłem załatwiać niczego bez wybuchów. Facet wjeżdża na pasy, gdy ja chcę po nich przejść, a ja już gotów do wyzywania i bójki. Po miesiącach programu miałem podobny przypadek. Pan wyskoczył na mnie z rękoma, a ja do niego: „Sorry, jeśli pana uraziłem, ale proszę uważać”. Poskutkowało. Bycie mężczyzną kojarzyło mi się zawsze z tym, że ktoś przeklina i potrafi dać w ryj. Na grupie było wielu, którzy mówili, że pobili żonę „tylko raz”. To ściema. Ja mówiłem i mówię: byłem męską świnią. To nie znaczy, że teraz jestem aniołem. Wpadam w gniew tak samo, ale teraz w takich sytuacjach wychodzę na spacer albo na zakupy.

ANNA: – Mąż w ramach jednego z wyroków został wysłany na miesięczne, przymusowe leczenie odwykowe. I tyle. Nikt nigdy nie nakazał mu udziału w programie korekcyjnym.

819 – tylu sprawców przemocy domowej skazanych w 2016 r. z art. 207 polskie sądy skierowały na programy korekcyjno-edukacyjne. To mniej niż 10 proc.

Problemem jest nie tylko niechęć do stosowania tego narzędzia. „Nie wszystkie powiaty opracowują i realizują programy (...), co powoduje, że osoby, wobec których nałożono taki obowiązek, jak również te, które dobrowolnie chciałyby się poddać oddziaływaniom, mają trudności ze znalezieniem dla siebie oferty” – pisał RPO.

W Warszawie programy prowadzi Stowarzyszenie Niebieska Linia. To m.in. indywidualne spotkania diagnostyczne, grupy korekcyjno-edukacyjne, warsztaty umiejętności psychospołecznych.

– Przyjechał mężczyzna, wszedł do gabinetu – opowiada Luis Alarcon, poproszony o przykłady skutecznych działań. – Zdenerwowany, postawił przede mną krzesło i mówi: „Musisz mi pomóc. Żona uważa mnie za sprawcę przemocy i chce mnie podać do sądu. Tak, dałem jej ze dwa razy w łeb, ale wiesz, jak to jest z kobietami...”. A potem dodał: „Problem w tym, że ja jestem nerwus, i zawsze taki byłem”. „A jak cię policja zatrzyma i wlepia ci mandat, to też im w mordę dajesz?” – zapytałem, na co on odpowiedział, że oczywiście nie, „bo władza to władza”. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że on ma bardzo głęboko zakorzeniony nie tylko określony wizerunek kobiety, ale też mężczyzny. Prawdziwy facet to taki, który zawsze sobie poradzi, ale też jak trzeba, to da w mordę. „To co, ja mam udawać, że jestem inny?” – zapytał. Po dwóch tygodniach wrócił i mówi: „Wiesz co, dobre to udawanie. Kobita nawet zaczęła do mnie normalnie mówić”... To było początkiem procesu zmian jego postaw, przekonań i zachowań.

Programy korekcyjne ma też m.in. Kraków. Te prowadzone przez terapeutów Małgorzatę Smerekę i Arkadiusza Kusztykiewicza trwają niemal rok i składają się z 60 godzin rozłożonych na 40 spotkań.

– Nie można ich mylić z terapią, bo ich celem nie jest głęboka zmiana struktury osobowości – mówi Kusztykiewicz. – Z jednej strony przekazują wiedzę dotyczącą mechanizmów przemocy. Drugim komponentem jest korekta zachowań.

– Ważny jest w nich trening – dodaje Smereka. – Ćwiczymy np. asertywność albo reagowanie na konfliktowe sytuacje, na podstawie konkretnych scenek.

Krakowski program ukończył m.in. pan Andrzej. Według Smereki i Kusztykiewicza system zareagował w jego przypadku modelowo: – Nie było głaskania po głowie, nikt nie akceptował tego, co zrobił. A równocześnie traktowano go z szacunkiem jako człowieka i wskazano drogę zmiany – mówią terapeuci. – Oczywiście nie jesteśmy w stanie dziś powiedzieć, czy w sytuacji kryzysowej jego problemy nie wrócą, ale jedno jest pewne: wykonał ogromną pracę.

Luis Alarcon ocenia efektywność programów Stowarzyszenia Niebieska Linia na 65 proc. Bardziej reprezentatywne wyniki, zawarte w raporcie sporządzonym na zamówienie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, pokazały podobny odsetek: 67 proc.

– Nikt się nie rodzi „przemocowcem” – zaznacza Sylwia Spurek. – A skoro tak, to znaczy, że sprawcy można pomóc. Bywa to skuteczne pod jednym warunkiem: że programy korekcyjno-edukacyjne odbywają się wedle standardów. Problem w tym, że nie mamy w przepisach jasnych wytycznych, jak powinny wyglądać. Były zapisane w Krajowym Programie Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, ale od 2014 r. już nie są.

Efekt? Bałagan i dowolność. W doborze treści, fachowców i czasie trwania.

– W wielu miejscach nie mają dobrej marki, także wśród sędziów i prokuratorów – mówi Arkadiusz Kusztykiewicz. – I trudno się dziwić: obok tych profesjonalnych zdarzają się i takie, które powstają jako lokomotywy do wyciągania funduszy. Trwają za krótko, są prowadzone przez przypadkowych ludzi. Nawet uczestnicy są „z łapanki”, byle tylko sformowała się grupa.

– Państwo polskie w stosunku do zjawiska przemocy w rodzinie jest jak słaby szeryf – ocenia Luis Alarcon. – Ten dobry powinien najpierw stanowczo i skutecznie zareagować na krzywdę, a później utorować drogę, aby krzywdzący mógł się zmienić. Niestety nie robi się dobrze ani jednego, ani drugiego.

Pokłosie

ANDRZEJ: – Czego najbardziej żałuję? Zmarnowanych lat. Tego, że moja partnerka żyła w strachu. Tego, że na wszystko musiały patrzeć dzieci. Do dzisiaj mają problemy z psychiką. Są nadpobudliwe, muszą chodzić do psychologa.

ANNA: – Młodszy syn zaczął o wszystkim opowiadać psychologowi dopiero niedawno. Że się bał, że ojciec go szantażował, zastraszał, mówił źle o mnie. Wspomina historię, gdy zabrał go z domu, kompletnie pijany. Wylądowali w jakimś sklepie, ktoś zaalarmował policję. Syn wrócił do domu radiowozem...

ANDRZEJ: – Pani kurator, pani prokurator, dzielnicowy: oni mnie uratowali, za co będę im zawsze wdzięczny. Prowadzę normalne życie. Całkiem niedawno wzięliśmy ślub, było piękne wesele w restauracji. Potem pojechaliśmy z dziećmi do Zakopanego. Kilka lat temu to by było niemożliwe.

ANNA: – Jeszcze wiele miesięcy po wszystkim byłam na lekach. Dzisiaj uczymy się z dziećmi funkcjonowania na nowo, docieramy się. Remontujemy mieszkanie. Żyjemy w spokoju. ©℗

Zmieniłem imiona bohaterów, a także niektóre – mniej istotne – szczegóły z ich życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2019