Twarze Krynek

Zadzwonił Leon Tarasewicz i powiedział, żebym przyjechał do Krynek na Trialog. Trialog od lat organizował w Krynkach Sokrat Janowicz.

23.09.2013

Czyta się kilka minut

Na parę dni spotykali się ludzie z Polski, Białorusi, ze świata i rozmawiali. Najczęściej o kulturze. Janowicz umarł minionej zimy, ale Trialog miał trwać. No więc Tarasewicz zadzwonił, żebym przyjechał. Mówię: Lonik, jasne, w tej chwili, ale ja nic Janowicza nie czytałem nawet. Na to on: nie szkodzi. Jak zrobisz te 1000 kilometrów, to w końcu przeczytasz. W jedną jest 580, więc kilometraż się zgadzał. Wsiadłem i pojechałem.

Nie musiał dwa razy powtarzać. W tamte strony zawsze. Wschodnim skrajem kraju. Nadkładając szmat drogi, bo najpierw do Hrubieszowa, żeby tam uchwycić żółtą nitkę drogi numer 816, i potem w górę mapy, wymieniając te wszystkie nazwy: Husynne, Horodło, Skryhiczyn, Dorohusk, Wola Uhruska, Dołhobrody, Jabłeczna, Kodeń, z Bugiem po prawej tak blisko, że chwilami widać ciemnozielone lustro. Od Włodawy można już wyobrażać sobie Białoruś – kraj bliski, nieznany i niepokojący. Zamkniętą na głucho bramę wschodu. To zawsze działa na wyobraźnię: niby na wyciągniecie ręki, ale ot tak nie wjedziesz, nie wstąpisz na chwilę. Krajobraz ten sam, ludzie podobni, Bug bardziej spaja pejzaż, niż go rozkrawa, ale jakiś mrok się tam skrapla.

Za Terespolem zrobiło się ciemno. Hala przejścia kolejowego świeciła niebieskawo. W Siemiatyczach pomyliłem drogę i zamiast na Hajnówkę pojechałem na Bielsk i Białystok. Może i lepiej, bo już od Supraśla wjeżdżało się coraz głębiej w noc i las. Coś tam czasem się zatliło z jednej albo drugiej, ale znikomo, jak błędny ognik. O północy byliśmy na miejscu, na zielonym rynku. Jechało się w kółko, wśród drzew jak duktem. W gęstwinie jakieś złote światełka pełgały. I było zupełnie cicho, bo wszyscy poszli spać pewni, że już nic się nie wydarzy. Bo co miałoby się wydarzyć o północy na końcu kraju?

Wagarowałem. Odsiedziałem swoje na kanapie w Synagodze Kaukaskiej w towarzystwie pisarzy, a potem zwiałem. Pod samą granicę, nad Świsłocz. W bagnach stały biało-czerwone słupy. Już nigdzie tak nie było. Ani na północy, ani na zachodzie, ani na południu. Tylko tutaj. Na wschodzie biało-czerwone mocarnie zaryte w muł. Z morenowych wzgórz nad Ozieranami widok ciągnął się daleko na drugą stronę. Nic tam nie było. To samo co tu, ale pilnowali bagiennych przejść. Ani mi w głowie było sprawdzać. Patrzyłem tylko na rozległość ziemi. Grzbiet za grzbietem, grzebień zagajnika za grzebieniem, smuga lasu za smugą, w głąb błękitu i wschodu. Pilnowali pięknej pustaci, żeby się nikt nie wybrał zobaczyć z bliska.

Ozierany dogorywały pogodzone. Dośniwały ostatni sen. Zarastały chwastami. Łopiany i osty rozsadzały obejścia, aż się spróchniale płoty puczyły. Ani zwierzęcia, ani samochodu nie było. Staruszka siedziała na ławeczce. Na drugiej wyniszczony i nieobecny mężczyzna kiwał się sieroco. I zaraz z tyłu, za plecami, za ścianami obumarłych stodół stały te biało-czerwone słupy.

Są takie miejsca, w których ma się poczucie, że to koniec. Koniec kraju, koniec czasu, że to, co się zastało, właśnie się wypala i już nic nie będzie. Nic się z tego starego nie odrodzi, nie będzie przemiany. Tak było w Ozieranach. Wiejską drogę ułożono kiedyś z czerwonego kamienia. Trawa wpełzła między kocie łby. Robiło się coraz węziej. Nie miał kto chodzić drogą, nie było czym jeździć. Kręciłem się po okolicy godzinę czy półtorej i na drodze spotkałem jedno auto. Jechali nim wopiści w mundurach, ale samochód był na cywilnych numerach. Wyjeżdżałem na wzgórza i wypatrywałem Świsłoczy, ale wierzby zasłaniały wodę. Jedne ptaki leciały na Białoruś, inne wracały. Spłachetki pól między wsią a rzeką zarastały zielskiem.

Dziesięć kilometrów na zachód była Grzybowszczyzna, wieś Proroka Ilii, który w latach 30. minionego wieku założył w puszczy Wierszalin, Nowe Jeruzalem, i wraz z wyznawcami oczekiwał końca świata. Wybudował cerkiew, a wierni modlili się do ikon z jego wizerunkiem. Robił się już wieczór, gdy próbowałem odnaleźć cerkiew i Grzybowszczyznę. Błąkałem się piaszczystymi drogami. Było coraz później i coraz piękniej. Wstawały mgły nad niskimi łąkami i ciemnozłota jasność zachodu wchodziła w alchemiczne związki z zielonym blaskiem ziemi. Chałupy, chlewiki, obórki, przysiółki, kruche schronienia puszczańskiego ludu – wszystko pęczniało od nadprzyrodzonego światła, które było gęste i ciepłe jak miód. Takie Jeruzalem oglądał Prorok Ilia, gdy na ognistym rydwanie wznosił się w podlaskie niebo? Kto wie. Koniec świata nadszedł 17 września 1939 roku pod postacią wojsk sowieckich. Ilię wywieźli do łagru koło Irkucka, ale ponoć dożył na wschodzie późnej starości. Ale drogi nie potrafiłem znaleźć. Wskazał mi ją dopiero napotkany traktorzysta. Ale robiło się już całkiem ciemno, las poczerniał jak spalony i trzeba było wracać.

Śniadanie jedliśmy w ogrodzie Sokrata Janowicza. W słońcu, na białych obrusach wśród setek kwitnących dalii. Salcesony, pasztety, kiszki i szynki, faszerowane jajka, chleby miejscowe, ciasta... Szczygły, potrzeszcze, wilgi i wróble zbierały okruchy ze stołów. Wygrzewaliśmy się w jesiennych promieniach. Było jak u podlaskiego Czechowa, jak u Michałkowa powiatu sokólskiego.

Żeby rozprostować nogi przed drogą, ruszyłem na ostatni spacer. Przy kolistym rynku, do którego dochodzi dwanaście ulic, znalazłem antykwariat. Dowodził nim K. – jeden z najsłynniejszych, a może i najsłynniejszy anarchista polski. Książek były tysiące, psów chyba z siedem. Tutaj też spożywano śniadanie. Ale nie z Czechowa. Towarzysze siedzieli wokół biurka, pili spirytus i słuchali anarchistycznych pieśni po rosyjsku z komputera. Było jak u Babela, w opowiadaniu „U naszego Bat’ki Machny”. Ech, rzucić to wszystko, pomyślałem, oddać kluczyki i prawo jazdy, wszystko, przyłączyć się do chóru, zostać w Krynkach...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2013