Turniej miast

Dopóki jedynym przeciwnikiem Tuska było PiS, mógł on liczyć na to, że zmobilizuje przeciwników tej partii i wygra kolejne wybory. Pierwszym miejscem, gdzie logika „partii władzy” może ponieść porażkę, będą miasta.

22.07.2013

Czyta się kilka minut

Warszawa, 14 czerwca 2013 r. / Fot. Witold Rozbicki / REPORTER
Warszawa, 14 czerwca 2013 r. / Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

Donald Tusk włączył się w kampanię na rzecz odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Chyba niechcący. Wzywając do nieuczestniczenia w referendum, uczynił je de facto dodatkowym testem popularności rządu. Sprawił, że w dniu referendum będzie można bezkarnie głosować za odwołaniem prezydent Gronkiewicz-Waltz i przeciwko rządowi. Na tym nie koniec.

Przez wypowiedź premiera sprawa referendum warszawskiego stała się znacznie ważniejsza niż jego pierwotna stawka – rok rządów w stolicy. Dziś tylko skrajny formalista będzie uważał, że w referendum chodzi o to, jak będzie wyglądać końcówka tej kadencji. Stawka jest znacznie większa.

I nie tylko dlatego, że referendum wpisze się w przygotowania do kampanii wyborczych 2014 i 2015 r., że stanie się manifestacją niezadowolenia ze spraw wykraczających poza politykę warszawską. Ważniejsza stawka dotyczy trzech kluczowych spraw ustrojowych: tego, czym stanie się demokracja, tego, jaka będzie w niej rola obywateli, wreszcie tego, na ile silne będą instytucje samorządowe.

Trzy lata temu Platforma Obywatelska szła do wyborów samorządowych z niemądrym, pretensjonalnym hasłem: „Z dala od polityki”. Temu hasłu Donald Tusk przeciwstawił własną wersję słynnego sloganu Clintona „Polityka, głupcze” i zakwestionował nie tylko bon-mot własnej partii, ale także sens reguł samorządowej gry.

CZYM JEST DEMOKRACJA?

Polski wyborca jest po prawie ćwierć wieku głosowań człowiekiem doświadczonym. Nie wierzy ani w puszczanie przestępców w skarpetkach, ani w pieniądze z powszechnej prywatyzacji. Nie wierzy w milion nowych miejsc pracy, ani w emeryturę pod palmami. Zna też swoje uprawnienia, choć wie doskonale, że nie jest ich zbyt wiele. Jednym z nich jest prawo do odwołania prezydenta, burmistrza lub wójta w trakcie kadencji. Jednak przepisy tego nie ułatwiają. Stawiają wysokie wymagania zarówno, gdy chodzi o doprowadzenie do referendum (poparcie co dziesiątego uprawnionego do głosowania obywatela), jak i jego ważność (frekwencja musi wynieść co najmniej 60 proc. tej z wyborów, w których powołano daną osobę – w tym przypadku przekroczyć nieznacznie 29 proc. uprawnionych).

Z pragmatycznego punktu widzenia zwolennicy urzędującego prezydenta Warszawy mogą zatem liczyć na to, że referendum będzie nieskuteczne, wskutek zbyt niskiej frekwencji. Mogą liczyć na to po cichu, mogą też kwestionować zasadność samego referendum i wzywać do jego bojkotu. Premier jednak nie poszedł tą drogą. Nie powiedział też – co byłoby zrozumiałe – że wzywa do głosowania za pozostawieniem Hanny Gronkiewicz-Waltz na stanowisku prezydenta Warszawy. Powiedział, że dobre są te rozwiązania, które są skuteczne, i wezwał do nieuczestniczenia w referendum.

Nawet jeżeli przyjmiemy minimalistyczną definicję demokracji, w której jest ona rozstrzyganą głosami wyborców rywalizacją między walczącymi o władzę jednostkami i ugrupowaniami, to Tusk opowiedział się nie za tym, żeby referendum wygrać, lecz za tym, żeby je uczynić nieważnym.

Udział w referendum – bez względu na to, jak oceniamy prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz – będzie zatem istotną próbą polemiki z premierem, co do samego sposobu rozumienia demokracji.

KIM SĄ OBYWATELE?

Druga sprawa dotyczy tego, jak premier postrzega kwestię realnych praw obywateli. Logika demokratycznego państwa prawa każe bowiem przedstawicielom władz z pewnym szacunkiem odnosić się do funkcjonowania procedur, które są narzędziem społecznej kontroli nad wybieranymi reprezentantami. Instytucja referendum odwołującego władze miasta jest jednym z niewielu takich narzędzi. Jeżeli obywatele po nie sięgają, to nie należy w żadnym wypadku takiej akcji dezawuować. Jeżeli udaje im się spełnić trudny wymóg zebrania dostatecznej liczby podpisów, to lepiej uznać, że „coś jest na rzeczy”. Premier nie występuje w tej sprawie wyłącznie jako jeden z graczy – lider partii, ale również jako reprezentant autorytetu państwa.

Wezwanie do nieuczestniczenia w referendum jest próbą sparaliżowania inicjatywy obywatelskiej. Jest aktem arogancji władzy. Bycie premierem ogranicza szefa rządzącej partii bardziej niż liderów opozycji. Zupełnie inny sens miałyby wezwania do bojkotu wypowiedziane przez szefa klubu PO Rafała Grupińskiego czy też szefa regionalnych albo lokalnych struktur tej partii. Można by wtedy co najwyżej ironizować – nie po raz pierwszy – z przymiotnika „obywatelska” w nazwie partii, zastanawiać się nad granicami upartyjnienia przestrzeni publicznej.

Gdy premier mówi o tym, że spróbujemy unieważnić akt obywatelskiej kontroli nad władzą poprzez wezwanie do bojkotu referendum, to po raz kolejny podnosi wagę samego referendum. Można w nim polemizować nie tylko z wyznawaną przez szefa rządu wizją demokracji, ale też manifestować swoją obywatelską podmiotowość.

KTO JEST SAMORZĄDEM?

Ustawa wyraźnie mówi o tym, że samorząd terytorialny nie jest po prostu lokalnym rządem, lecz wspólnotą mieszkańców. Dla polityków z długim stażem brzmi to zapewne jak naiwne marzycielstwo. Jednak nawet z realistycznego punktu widzenia pozostaje sensowną definicją ustrojową. Mamy prawo czuć się właścicielami miasta, w którym mieszkamy. Samorządem nie jest prezydent czy burmistrz (nawet najlepszy), nie jest nim najbardziej nawet podziwiany przez premiera urzędnik. Mamy prawo podjąć błędną decyzję i odsunąć od władzy dobrego prezydenta, burmistrza lub wójta. I nikt nie powinien nas wzywać do nie uczestniczenia w sprawach dotyczących naszej własnej wspólnoty.

Jakkolwiek zabrzmi to naiwnie – w tym referendum będzie zatem chodzić o pytanie: czy Warszawa jest sprawą jej mieszkańców, czy jej urzędników? Paradoksalnie bowiem sprawa oceny prezydent Gronkiewicz-Waltz i referendum w jej sprawie bardzo ożywiła miasto i dała poczucie wpływu na sprawy publiczne.

Stawka dotyczy zatem konkretnego miasta, ale też – pewnego przykładu dla innych. Jeżeli referendum będzie ważne to – bez względu na jego wynik – stanie się jasne, że można w pewnych przypadkach odwołać niechcianą władzę. Jeżeli premierowi i jego partii uda się doprowadzić do jego nieważności, będzie to sygnał zniechęcający do aktywności tego typu.

Referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz było do zeszłego tygodnia niezwykle ciekawym studium polityki miejskiej, sposobów budowania relacji między władzą a obywatelami, rozliczania z wyborczych obietnic itp. W zeszłym tygodniu stało się kwestią o znacznie poważniejszym ciężarze gatunkowym.

Dlaczego tak się stało? By zrozumieć racje, jakie mogły kierować Donaldem Tuskiem, trzeba uważniej przyjrzeć się sytuacji, w jakiej znalazła się kierowana przezeń partia.

HEGEMON, CZYLI PARTIA WŁADZY

Platforma Obywatelska jest pierwszą partią, która po wyborach samorządowych 2010 r. obsadziła wszystkie najważniejsze urzędy w państwie (prezydenta, premiera, marszałków obu izb) oraz rządziła we wszystkich województwach. Warto podkreślić, że wynik ten jest unikalny nawet w skali Europy. W sąsiednich Niemczech opozycja rządzi w ośmiu z szesnastu landów, a w kilku następnych u władzy jest wielka koalicja CDU-SPD. We Włoszech opozycyjna Liga Północna kontroluje trzy regiony w najzamożniejszej części kraju. W Hiszpanii socjaliści rządzą Andaluzją i Asturią, a dalsze cztery regiony są pod kontrolą lokalnych ugrupowań nie związanych z rządzącą centroprawicą. Platforma Obywatelska jest więc nie tylko partią rządzącą – ale wyjątkowo silnym hegemonem w wymiarze regionalnym.

Co więcej, taka skala dominacji w samorządzie wojewódzkim nie zdarzyła się w Polsce nigdy wcześniej. Zawsze po roku 1998 częścią województw rządziła opozycja. Zwycięstwo PO z 2010 r. smakowało tym bardziej, że w rękach władz regionalnych znalazła się spora część środków europejskich, co sprawiło, że pozycja zarządu województwa wyraźnie wzrosła. Dopiero wiosną tego roku, po odwołaniu przez sejmik podkarpacki marszałka Mirosława Karapyty, władza w tym regionie przeszła w ręce koalicji zdominowanej przez Prawo i Sprawiedliwość.

Dodajmy wreszcie, że kandydaci Platformy objęli też stanowiska prezydentów pięciu z dziesięciu największych polskich miast. Prezydenci pozostałych pięciu miast – w tym Krakowa, Wrocławia i Poznania – byli niezależni. Największym miastem, w którym fotel prezydenta objęła główna partia opozycyjna, PiS, był ponad 200-tysięczny Radom.

Wspominam o tym dlatego, że inaczej postrzega się partię, która ma status hegemona w obrębie władzy wykonawczej. Inaczej taką, która władzą na niższych szczeblach musi dzielić się z opozycją. Donald Tusk nie broni „ostatniej placówki” Platformy w samorządzie. Angażuje się w obronę Hanny Gronkiewicz-Waltz, broniąc statusu partii władzy. Nieznacznie ograniczonej przez kilku prezydentów – Jacka Majchrowskiego czy Rafała Dutkiewicza – których kandydaci Platformy nie byli w stanie pokonać. I spektakularnie uszczuplonej przez ostatnią porażkę w sejmiku podkarpackim.

To Tusk upowszechnił przekonanie, że Platforma jest „partią, która nie ma z kim przegrać”. Nie uczynił tego jako bystry obserwator, poszukujący błyskotliwego przepisu opisującego model rządów, ale jako twórca tego modelu. Wskazał też kres własnej hegemonii – będzie nim pojawienie się kogoś, z kim można przegrać.

Dopóki jedynym przeciwnikiem Tuska było Prawo i Sprawiedliwość, mógł on liczyć na to, że w ostatecznym rachunku zmobilizuje przeciwników tej partii i wygra kolejne wybory. Logika ogólnopolska nie działa jednak wszędzie.

Pierwszym miejscem, gdzie logika „partii władzy” może ponieść porażkę, będą właśnie miasta.

WOLNE MIASTA

Tu – inaczej niż na poziomie krajowym i regionalnym – można wybrać prezydenta lub burmistrza, nie dysponując partyjną strukturą. Jak pokazał przykład wielu ośrodków – tutaj można rządzić bez partyjnej etykietki. I nie znaczy to, że kandydat bezpartyjny jest zawsze lepszy od tego z PiS, PO czy SLD. Oznacza to, że pojawia się wybór.

Sprawa władz miejskich to nie tylko kwestia tego, kto personalnie rządzi, ale także tego, jak to robi. Na ile potrafi wyjść poza prosty pragmatyzm kolejnych wyborów i mechanizm obłaskawiania własnych klientów i prowadzić politykę cywilizacyjnego awansu. Obserwując poczynania różnych samorządów, można dziś śmiało powiedzieć, że właśnie w tej sferze – bardziej niż na szczeblu ogólnopolskim – widać różnicę między dobrym a złym rządzeniem. A za dwadzieścia lat – różnice te będą jeszcze wyraźniejsze.

Gdyby szukać nadziei na odrodzenie się dobrej polityki, to zapewne nie warto tego robić w dzisiejszym spacyfikowanym przez partyjne sztaby parlamencie, nie w młodzieżowych przybudówkach dużych ugrupowań, ale właśnie w polityce miejskiej. W wielu miejscach zablokowanej przez mentalność urzędniczą, przez rozmaite układy klientelistyczne czy – jakże często – przez wygodnictwo i mierność samorządowych bossów.

Właśnie w samorządach apetyt na dobrą politykę, na wykorzystanie ustrojowych praw obywateli – może przynieść efekt szybciej niż w złożonych układach administracji centralnej. To w samorządach Donald Tusk ma z kim przegrać. I to z pozytywnym dla nas wszystkich skutkiem, mierzonym sensownymi inwestycjami, sprawniejszymi urzędami, tętniącą życiem przestrzenią publiczną. Premier sam wyznaczył pole, na którym chce przegrać po raz pierwszy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013