Tu żyją lwy

Sibylle Lewitscharoff oczekuje od swych czytelników specyficznego poczucia humoru i wrażliwości na ironię, pozwalającą jej pisać o doświadczeniach, których się boimy.

24.09.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Martyna Wójcik z cyklu ilustracji „Ucieczki – wyspy”. ok. 2012 r
/ il. Martyna Wójcik z cyklu ilustracji „Ucieczki – wyspy”. ok. 2012 r

Pierwsze dni lata 1998 r. w Klagenfurcie były gorące i duszne. Upał doskwierał jurorom, pisarzom i publiczności uczestniczącej w Dniach Literatury Niemieckojęzycznej. W konkursie o Nagrodę im. Ingeborg Bachmann spotkali się uznani już pisarze: Kathrin Schmidt, John von Düffel czy Michael Lentz. Ale byli też nieznani jeszcze adepci literatury. Stawką w tej prestiżowej literackiej rozgrywce jest nie tylko spora suma pieniędzy – jej zwycięzca może być także pewien, że przyciągnie uwagę całego literackiego świata.

Początek

Po południu, drugiego dnia przesłuchań konkursowych, prawie wszyscy byli już pewni, że znają zwycięzcę. Kathrin Schmidt przeczytała niezwykle zmysłowy fragment ze swej (obejmującej całe stulecie) powieści „Die Gunnar-Lennefsen-Expedition” (Ekspedycja Gunnara Lennefsena). Oklaski były burzliwe. Dla wszystkich stało się jasne, że pokonanie faworytki nie będzie łatwe. Aż do momentu, gdy przed mikrofonem zasiadła, obdarzona stoickim temperamentem, czterdziestoczteroletnia Sibylle Lewitscharoff, z wykształcenia religioznawczyni, z zawodu księgowa w agencji reklamowej swojego brata, a także autorka słuchowisk radiowych i niewielkiej książki zatytułowanej „36 Gerechte” (36 sprawiedliwych), którą opublikowało malutkie wydawnictwo z Münster.

Zaczęła zdaniem: „Szalonemu świat podoba się taki, jaki jest, bo zamieszkuje jego centrum”. Opowieść traktowała o mężczyźnie imieniem Pong, schizofreniku, żyjącym na swój własny, dziwaczny sposób. Strumień jego myśli jest gęsty, szybki i świadomy celu: poznajemy jego zmartwienia („że ktoś wdmuchuje mu mróz przez pępek”), jego liczne radości („że świat w każdej swojej cząstce zawiera jakieś przesłanie do niego tylko skierowane”) i jego obowiązki („portfel ma być zawsze zamknięty; nie może pozwolić na to, by został mu odebrany; zawsze dodaje, że w razie potrzeby oszczędzi na kobiecie”).

Po tym ostatnim zdaniu jasne było, że o nagrodę im. Ingeborg Bachmann w 1998 r. ubiegać się mogą dwie pisarki: Kathrin Schmidt i autorka wyjątkowo wyważonej, a przy tym nie mniej poetyckiej i zmysłowej historii tytułowego „Ponga”. Przewagą najmniejszą z możliwych konkurs wygrała Sibylle Lewitscharoff, wkraczając tym samym na literacką scenę następnego dziesięciolecia.

13 lat później pisarka ma już na swoim koncie 6 powieści oraz 10 ważnych nagród literackich. Jej najnowsza książka, „Blumenberg”, znalazła się na tzw. „krótkiej liście” Niemieckiej Nagrody Książkowej. Między „Pongiem” a „Blumenbergiem” upłynął literacko ważny dla pisarki czas, w którym wektor jej twórczości poruszał się po różnych – zarówno tematycznie, jak i formalnie – obszarach, a ostatnią powieścią udowodniła swoje mistrzostwo.

Ironia ponad wszystko

W 1999 r. ukazała się powieść przygodowa „Der höfliche Harald” (Uprzejmy Harald), w której autorka ujawniła swe zamiłowanie do nonsensu. Książka nawiązuje tytułem do „Struwwelpetera” (zbioru wierszyków dla dzieci Heinricha Hoffmanna, w Polsce znanego pod tytułem „Staś straszydło” – przyp. tłum.) oraz do komiksu z satyrycznego czasopisma „Tytanic”. Jej bohaterowie: Kapitan Drago oraz mysie trio Sidonie-Isabel, Sidonie-Karamell i Sidonie-Grisaldine, jeszcze wzmacniało początkowe wrażenie. Już wtedy autorka sygnalizowała, że oczekuje od swoich czytelników specyficznego poczucia humoru i zmysłu ironii. Po opublikowaniu w 2009 r. nagrodzonej Lipską Nagrodą Książkową powieści „Apostoloff” nie mogło już być w tej kwestii żadnych wątpliwości. Swadę, z jaką wywodząca się z Bułgarii pisarka wciąga nas w podróż po kraju swych przodków żyjących w czasach politycznego przełomu, z całą ich niezwykłością i niepowtarzalnością, może docenić tylko ten, kto gustuje w rubasznych i pełnych humoru perypetiach. Celem tej skarykaturowanej przez pisarkę wyprawy jest pochówek prochów ojca-samobójcy w ojczystej ziemi.

Wydane w 2003 i 2006 r. powieści „Montgomery” i „Consummatus” dowodzą z kolei innej – szczególnej i bardzo ważnej – cechy omawianego tu pisarstwa. W ich centrum znajduje się śmierć. Bohater „Consummatusa”, nauczyciel ze Stuttgartu, powraca z królestwa umarłych i przywołuje w pijackiej orgii duchy wielkich zmarłych: Andy’ego Warhola, Velvet Underground, piosenkarki Nico czy też Jimiego Morrisona. Historia popu (jak grecka mitologia) trafia w specyficzne zainteresowania czytelnika, których zaspokajanie sprawia autorce wielką frajdę. Film i narodowy socjalizm to tematy powieści „Montgomery”, której protagonista, Montgomery Cassino-Stahl, mieszkający w Rzymie producent filmowy, mierzy się z nową wersją filmu „Jud Süß” („Żyd Süss”). Przy okazji na jaw wychodzą od dawna skrywane rodzinne tajemnice: mord na bracie i uwikłanie w nazistowską przeszłość.

Krytyka literacka podzieliła się w ocenie obu utworów. Niektórzy chwalili bogactwo pomysłów autorki i jej niezwykłą zdolność opowiadania, inni zarzucali jej pociąg do pokrętnego stylu i nadmiernego szpikowania fabuły wiedzą naukową. I to jest trzeci z elementów charakterystycznych dla twórczości Sibylle Lewitscharoff: pisarka zaskakuje swym wykształceniem, a wiedza, którą posiada, sprawia, że jej czytelnicy czerpią przyjemność z jej nieokupionego wysiłkiem zdobywania.

O pocieszeniu, jakie daje literatura

Choć z książki na książkę Sibylle Lewitscharoff podnosi poprzeczkę, podwyższa literacki stopień trudności, efekt końcowy wydaje się coraz lżejszy, delikatniejszy, nieomal efemeryczny. Kto zaufa ciągowi niecodziennych zdarzeń, o których opowiadają utwory pisarki, zostanie nagrodzony nowym rodzajem percepcji, który z pewnością wpłynie na jego postrzeganie dookolnego świata. Zajrzy wraz z autorką do Hadesu, a w opisanych sposobach zachowania, charakterach i okolicznościach dostrzeże pewne znamiona szaleństwa, które zjawia się zawsze w komicznym przebraniu, wywołując nie tyle przerażenie, ile raczej zdziwienie, a ostatecznie – dając nam nawet rodzaj pocieszenia.

Przyczyną tego jest na poły ironiczne, na poły empatyczne spojrzenie, dzięki któremu osobliwi bohaterowie ożywają w naszej wyobraźni. Że jednak pocieszenie – zarówno jego desperacka potrzeba, jak i niemożność jej zaspokojenia – stanie się centralnym elementem jednej z powieści Lewitscharoff, tego nie można było przewidzieć. Pomiędzy przejawiającym złośliwą wyższość „Apostoloffem” a ostatnią powieścią pt. „Blumenberg” istnieje przepaść.

Lew na dywanie

Nie jest to oczywiście powieść realistyczna, ani tym bardziej biografia słynnego filozofa Hansa Blumenberga, który obok Heideggera, Wittgensteina, Habermasa i Luhmanna należy do najważniejszych myślicieli powojnia. Owszem, pojawia się on jako bohater powieści, a autorka zadbała o to, by zgadzały się wszystkie biograficzne szczegóły, może z wyjątkiem pierwszej sceny o lekko metafizycznym zabarwieniu: pewnej majowej nocy w 1982 r. filozof, jak zwykle nagrywając na dyktafon swoje przemyślenia, zauważa leżącego na dywanie lwa. Złośliwy figiel? Czy też o trzeciej nad ranem zmysły nie są już tak wyostrzone? A może pojawienie się króla zwierząt niesie ze sobą jakieś przesłanie? Zachowując właściwą sobie przytomność umysłu, Blumenberg zaczyna badać fenomen lwów.

Na dawnych mapach niezbadane i nieodkryte przez cywilizację terytoria opatrywano napisem „Hic sunt leones” – „Tu żyją lwy”. U Lewitscharoff mamy do czynienia z przeciwnym przypadkiem. Obecność lwa, jako niepodważalnego symbolu godności obecnego w historii sztuki, natury i kultury, nadaje fizycznie wydzielonej przestrzeni naukowca pewien rys wyjątkowości i tworzy nową jakość w jego życiu. Następnego dnia w sali wykładowej Blumenberg (jako jedyny) widzi lwa ponownie. Jedynie przypadkowo spotkana stara zakonnica okazuje się posiadać tę samą zdolność widzenia dzikiego zwierzęcia.

Pod znakiem lwa, od momentu jego nocnego i niespodziewanego pojawienia się, stoi wszystko, o czym rozmyśla uczony. Sybille Lewitscharoff skłania Blumenberga do przyjrzenia się historii sztuki i kultury, do wspomnień z czasów narodowego socjalizmu, które dla syna Żydówki niewolne były od przykrych doświadczeń. Bohater podejmuje podróż do Egiptu, odnosi się do swoich filozoficznych konkurentów i obok studiów nad Biblią przenosi na papier swoje spostrzeżenia na temat lwów (które po jego śmierci rzeczywiście ukazały się w tomiku pt. „Lwy”).

Po przedwcześnie i tragicznie zakończonych życiorysach czterech studentów Blumenberga, które w książce odmalowane zostały w jasnych barwach, wszyscy protagoniści odnajdują się gdzieś w piekle: przejściowym królestwie, w którym ci niedawno zmarli dzielą się swoimi doświadczeniami. Lew staje się tu dla filozofa wygodnym wsparciem. Za życia to potężne zwierzę było dla niego czymś w rodzaju „zabezpieczającego generatora”: „Lew przyszedł do mnie, bo jestem ostatnim filozofem”. Także do czytelnika dociera po jakimś czasie równie pocieszająca myśl: czy nie jest on także ostatnim czytelnikiem, który był w stanie dostrzec wszystko, co oferuje literatura?

Fikcyjna opowieść o życiu pewnego myśliciela obejmuje cały kosmos: od Münster do Manaus, od Kairu do Berlina, od Wittgensteina do Goethego. Podczas pracy nad tą wspaniałą opowieścią Sibylle Lewitscharoff z pewnością towarzyszył jakiś lew.


Tłumaczenie Renata Kopyto


Artykuł ukazał się w polityczno-kulturalnym miesięczniku „Cicero” (październik 2011) oraz w magazynie „Literaturen” (październik/ /listopad 2011).


Sibylle Lewitscharoff będzie gościem piątego dnia Festiwalu. 26 października spotkanie z pisarką poprowadzi Agata Bielik-Robson.


Sibylle Lewitscharoff jest niemiecką pisarką urodzoną w 1954 r. w Stuttgarcie w niemiecko-bułgarskiej rodzinie. Studiowała religioznawstwo na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Po studiach pracowała jako księgowa w agencji reklamowej w Berlinie, pisząc jednocześnie słuchowiska i krótkie formy literackie. W 1994 r. ukazała się jej pierwsza książka pod tytułem „36 Gerechte” (36 sprawiedliwych). W 1998 r. otrzymała nagrodę im. Ingeborg Bachmann za książkę „Pong”. Następnie opublikowała: „Der höfliche Harald” (Uprzejmy Harald; 1999), „Montgomery” (2003; wydanie polskie 2005), „Consummatus” (2006), „Apostoloff” (2009) i „Blumenberg” (2011), jak również eseje: „Der mörderische Kern des Erzählens” (Mordercze jądro opowiadania; 2010) i „Vom Guten, Wahren und Schönen” (O dobru, prawdzie i pięknie; 2012). W 2012 r. odbyła się prapremiera sztuki teatralnej „Vor dem Gericht” (Przed sądem) w Teatrze Narodowym w Mannheim. Pisarkę uhonorowano nagrodą Targów Książki w Lipsku (2009) za książkę „Apostoloff” oraz Nagrodą Kleista (2011). Za powieść „Blumenberg” była nominowana do Niemieckiej Nagrody Książkowej w 2011 r.


FRAUKE MEYER-GOSAU studiowała literaturoznawstwo, teatrologię i politologię. Przez wiele lat była lektorką DAAD, wykładała też gościnnie w Słowenii, Australii i USA. W latach 1997– –2000 była lektorką w Niemieckiej Fundacji Literackiej (Deutscher Literaturfond) w Darmstadt. Od 2002 r. autorka i redaktorka czasopisma „Literaturen”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (03/2012)