Trzydzieści na sekundę

18.02.2019

Czyta się kilka minut

Afera wywołana materiałem „Superwizjera” TVN o mazowieckiej rzeźni, w której zabijano krowy tak chore, że nie mogły stać na własnych nogach (wciągano je więc na miejsce śmierci powolną elektryczną wyciągarką), zaczyna ginąć pod nawarstwiającymi się pokładami coraz to nowych skandali. Mam nadzieję, że przysłane do nas unijne kontrole (mięso tych biednych zwierząt, jak donosiły media, zjedli mieszkańcy 14 państw UE, w tym szwedzkie przedszkolaki) będą w stanie wytłumaczyć przynajmniej części polskiego argobiznesu, że chciwy traci dwa razy. I że chociaż kilku widzów tego wstrząsającego materiału zamieni teraz w decyzje szok, jaki przeżyli odkrywając, że gdy krówka dająca nam mleczko zachoruje, troskliwy pan nie zabiera jej do krowiego szpitalika albo lecznicy takiej, w jakiej leczymy nasze persy i yorki. Bo on najczęściej dzwoni po handlarza, który wyciśnie jeszcze z „leżaka” parę złotych. Tzw. ubój z konieczności przeprowadzony na terenie gospodarstwa to pieniądze. A krowę ma się nie po to, by na nią wydawać, ale by ona na nas zarabiała.

Och, ileż to jeszcze rozkosznych mitów ma się świetnie w głowach nas wszystkich, przeciętnych konsumentów! Mięsko było, więc teraz może mleczko? Wiadomo: krowa daje je z przyjemnością, sama z siebie; wystarczy, że zobaczy człowieka, już rusza jej laktacja. „Muczy” przy tym jak w dziecięcych kreskówkach, żebyśmy zaraz mogli się cieszyć mlekiem od „szczęśliwej krowy”. Strzelam: pewnie tylko jakieś dziesięć procent miłośników kefirów i jogurtów zdaje sobie sprawę, że laktacja u krowy rusza wtedy, gdy spodziewa się potomstwa. A więc jeśli chcemy mieć mleko na okrągło, musimy doprowadzić do tego, by na okrągło się potomstwa spodziewała. Jak? Oczywiście zapładniając ją non stop, czasem stosując metody naturalne, częściej „agrotechniczne”. A gdy już przyjdzie na świat cielak – często jak najszybciej odstawia się go od cycka, żeby nie przejadał „naszych” jogurtów i śmietanek. On sam też nie trafia wtedy do cielęcego przedszkola, gdzie uczy się życia i świata, lecz pod nóż, byśmy mieli cielęcinę. Jego mama zaś po kilku takich cyklach (zwykle po paru latach), kompletnie wyczerpana, idzie jego śladem – tyle że na burgery.

Albo taki kurczak. Ten szczęśliwy, z reklam, na których uśmiechnięty dziadek o pogodnym, spracowanym obliczu razem z uśmiechniętą wnusią sypie ziarno kurkom, które dziesięć sekund później są już bez głowy, piór, ładnie zafoliowane na tacce. W polskich rzeźniach ginie ich ponad trzydzieści na sekundę. W tzw. chowie intensywnym (coraz więcej dużych kurników wyrasta przy naszych drogach, proszę się tylko rozejrzeć) spędza na ziemi około miesiąca, faszerowany naukowo opracowanymi mieszankami. Nigdy nie zobaczy słońca, nieba, nie poczuje wiatru. Nie będę rozpisywał się tu o tym, jak deformuje się odpowiednią paszą jego ciało, by rosły mu tylko te mięśnie, których pożąda konsument, jaka jest wartość odżywcza takiego mięsa. Ani o tym, co dzieje się z kurczakami płci męskiej, które dla biznesu jajczarskiego nie przedstawiają żadnej wartości. Miele się je – zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 2 kwietnia 2004 r. – żywcem w pierwszej dobie życia albo żywcem dusi.

I tak dalej, i tym podobnie. Pisałem o tym w książce „Boskie zwierzęta” – naprawdę, nie ma po co czegokolwiek tu podkręcać, drapować w zwolnione tempa, dramatyczną muzykę na smyczki. Moja jedyna prośba do przemysłu spożywczego jest taka, by po prostu jeden do jednego pokazywał otwarcie, czym się zajmuje, jak to wszystko wygląda. Powiadam: bez słowa dodawanych przez wegan komentarzy, tak po prostu – tylko prawda na stole, bez reklam, działów PR, saute. Nie wiem, kto to pierwszy powiedział (za dużo „autorów” tego bon motu już widziałem), ale sto procent racji jest w stwierdzeniu, że „gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem”. I w tym, co napisał w swojej genialnej książce „Dominion” Matthew Scully: „Natura ma swoje ciemne strony, ale ma też i jasne. Gdy zabieramy zwierzętom słomę i miejsce do spania, troskę matki o młode – zabieramy im wszystko, co mają, okradamy biedaka z całego jego lichego dochodu, a siebie z miłosierdzia. Zwierzę nie będzie miało na ziemi żadnego przyjaciela, jeśli człowiek będzie jego wrogiem”.

Po co to wszystko piszę, przypominając raz jeszcze to, co parę miesięcy temu wykładałem na paruset stronach książki? Z powodu, który przywołałem na początku – naszej permanentnie, a zarazem błyskawicznie powracającej ślepoty. Bo tak naprawdę nie ma znaczenia, czy mowa o traktowanych jak „drób”, „inwentarz”, „pogłowie” zwierzętach (z których każde, przypomnijmy, jest „stworzeniem”, a więc detalicznie każde zostało stworzone przez Boga i stanowi jego własność; to nie jest tak, że Bóg stworzył kiedyś np. „praświnię”, i ona rzeczywiście była „stworzeniem”, a reszta to już po prostu „produkty rolne”), czy o biednych ludziach coraz bardziej dręczonych konsumpcją bogatych (przypomnijmy wszystkim, którzy gardłują, że kobiety w Nigerii nie powinny mieć tylu dzieci, że gdyby każdy chciał dziś żyć tak jak przeciętny Amerykanin, potrzebujemy czterech kul ziemskich, a gdyby tak jak przeciętny Polak – dwóch).

Kłopot jest od początku świata ten sam: nabyty i starannie pielęgnowany brak uważności, wybiórcza świadomość, wygaszanie niechcianych elementów tła. Każdy (chyba) z nas widząc na żywo, przed sobą, uchodźcę w stanie, w jakim np. dociera do Europy – nie miałby wątpliwości, co robić. Podobnie z głodnym dzieckiem. Z dręczonym czy zabijanym zwierzęciem. Z zatruwaną rzeką, powietrzem. Autorzy politycznych strategii, pracownicy działów marketingu niektórych gałęzi przemysłu, agencje PR wyspecjalizowane w wygaszaniu wizerunkowych kryzysów ciężko pracują hojnie rozdając nam okulary, przez które świat jest łatwiejszy do zniesienia, wycięto zeń bowiem jakieś pasmo poznawczego światła. Otwórz oczy. Wojny, głód, niesprawiedliwość, wyrzynanie wspólnego domu, jakim jest natura… Tego nie robią niewrażliwi czy wprost źli ludzie, ale dobrzy i wrażliwi, którzy patrzą w inną stronę. ©

Czytaj także: Elżbieta Isakiewicz: Dusza w mięsie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2019