Trzy lata nadziei

80 lat temu, wiosną 1940 r., polscy oficerowie więzieni w Związku Sowieckim przestają odpisywać na listy. Choć bliscy wierzą, że wrócą, narasta niepokój. Polski rząd próbuje ustalić ich losy.

02.03.2020

Czyta się kilka minut

Fragment ekspozycji w Muzeum Katyńskim, Cytadela, Warszawa / LASKI COLLECTION / EAST NEWS
Fragment ekspozycji w Muzeum Katyńskim, Cytadela, Warszawa / LASKI COLLECTION / EAST NEWS

We wrześniu 1939 r. Armia Czerwona bierze do niewoli ćwierć miliona żołnierzy Wojska Polskiego. Większość podoficerów i szeregowców przekazuje później III Rzeszy lub zwalnia – to ostatnie dotyczy tych, którzy pochodzą z ziem wschodnich II Rzeczypospolitej i teraz, po ich aneksji, mają być przymusowo obywatelami Związku Sowieckiego. Natomiast los kilkunastu tysięcy oficerów jest nieznany.

Zaginięcie tak dużej grupy – są w niej żołnierze zawodowi, ale większość to oficerowie rezerwy, w cywilu inżynierowie, prawnicy, intelektualiści itd., słowem: elita kraju – od początku niepokoi władze RP (w Paryżu, a od 1940 r. w Londynie). Rząd gen. Sikorskiego odbywa na ten temat wiele narad. Bezskutecznie interweniuje u Brytyjczyków, np. 19 czerwca 1940 r. w memorandum do szefa MSZ Edwarda Wooda (lorda Halifaksa). Wreszcie, dzięki informacjom od podziemia w okupowanej Polsce, rząd dowiaduje się, że oficerowie trafili do trzech tzw. obozów specjalnych NKWD: w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku.

Urwana korespondencja

Formalnie oficerowie nie są jeńcami – gdyż w 1939 r. Moskwa nie wypowiedziała Polsce wojny – lecz władze sowieckie tak klasyfikują ich status. Wbrew międzynarodowemu prawu zostają przekazani policji politycznej (NKWD) i są izolowani w złych warunkach. Wolno im utrzymywać kontakt listowny z rodzinami. Choć korespondencja jest kontrolowana przez niemiecką i sowiecką cenzurę, to jest dowodem, że ludzie ci żyją.

Jednak gdy w marcu i kwietniu 1940 r. oficerowie przestają odpisywać na listy bliskich, niepokój o ich los zaczyna narastać. Tymczasem w połowie 1941 r. – Berlin i Moskwa są jeszcze wtedy sojusznikami – z okupowanej Polski trafia do Londynu raport na temat obozów, przygotowany w oparciu o informacje uzyskane od osób, które w tym celu wysłano potajemnie do Związku Sowieckiego. Potwierdza on, że obozy w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku zamknięto. Jego autorom nie udaje się ustalić, co stało się z jeńcami. Stwierdzili tylko, że niewielką ich grupę umieszczono w nowym obozie – w Griazowcu.

Istotnie, wiosną 1940 r. do Griazowca trafiło 395 oficerów. Przyczyny, dla których wybrano właśnie ich, do dziś nie są w pełni wyjaśnione. Z niektórymi Sowieci wiążą nadzieje na współpracę. Próbują ich pozyskać dla NKWD lub „polskiej” jednostki w strukturze Armii Czerwonej. W nielicznych przypadkach te próby są skuteczne, dotyczy to zwłaszcza sympatyków komunizmu. Później okaże się, że przeniesienie do Griazowca ocaliło życie tym, którzy zostali tam internowani (z czasem Sowieci przyjmą bowiem wobec oficerów taką klasyfikację prawną).

Sojusznik naszych sojuszników

Możliwość wywarcia większej presji na Stalina w sprawie losu oficerów wzrasta po ataku Niemiec na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 r.

Już 5 lipca w rozmowie z sowieckim ambasadorem w Londynie, Iwanem Majskim, premier Sikorski domaga się uwolnienia z obozów wszystkich polskich żołnierzy. Zawarty wkrótce potem, 30 lipca, układ polsko-sowiecki przywraca stosunki dyplomatyczne między oboma państwami. Sowieci zostają aliantem Polski – jak się wtedy mówi, „sojusznikiem naszych sojuszników”.

Władze RP tworzą Armię Polską na Wschodzie, więc także z tego powodu chcą poznać los zaginionej kadry oficerskiej. Po uwolnieniu z Łubianki dowódca tej formacji, gen. Władysław Anders, w towarzystwie płk. Leopolda Okulickiego i gen. Zygmunta Szyszki-Bohusza, podejmuje wiele rozmów na temat jeńców z sowieckimi władzami wojskowymi (Anders i Okulicki przeżyli, bo siedzieli w moskiewskim więzieniu, a nie w obozach; z kolei Szyszko-Bohusz, wcześniej dowódca brygady podhalańskiej w bitwie o Narwik, został mianowany przez Sikorskiego szefem Polskiej Misji Wojskowej w Moskwie).

Anders jest zaskoczony małą liczbą oficerów, którzy zgłaszają się do tworzonej przez niego armii. Ale Sowieci uspokajają go, że poszukiwani zostaną wkrótce odnalezieni. Później mówią mu, że wszyscy oficerowie trafili do Griazowca. Anders jedzie tam w sierpniu 1941 r. Niektórzy spośród kilkuset wojskowych, których zastaje, mają przeczucie, że ich kolegów mógł spotkać tragiczny los. Oficerowie z Griazowca w większości wstępują do armii Andersa. Generał rozkazuje im, aby sporządzili listy z nazwiskami zaginionych kolegów, których pamiętają.

Misja Czapskiego

Anders tworzy specjalne biuro, które od listopada 1941 r. zajmuje się poszukiwaniem zaginionych. Jego kierownikiem zostaje rotmistrz Józef Czapski, który ma już na tym polu doświadczenie: po objęciu władzy przez bolszewików w 1917 r. na polecenie władz polskich szukał w Rosji zaginionych polskich żołnierzy. Czapski był wcześniej więźniem Starobielska, ale Sowieci zwolnili go z tego obozu po interwencji ambasady Niemiec w Moskwie (doszło do niej zapewne pod presją rodzin arystokratycznych, z którymi powiązani byli Czapscy) i wysłali do Griazowca.

W ramach swej misji poszukiwawczej Czapski, jako pełnomocnik do spraw byłych jeńców wojennych w Związku Sowieckim, gromadzi informacje o zaginionych. Prowadzi rozmowy w Czkałowie – znajduje się tam szefostwo ­GUŁagu, zarządu obozów niewolniczej pracy – i w Moskwie. Po latach przyzna, że poszukiwania kolegów stały się jego obsesją.


Polecamy: Zbrodnia katyńska - dodatek specjalny "Tygodnika Powszechnego" na 70-lecie tragedii


Na polecenie Andersa, 3 lutego 1942 r. Czapski przekazuje władzom sowieckim opracowane przez siebie memorandum dotyczące polskich jeńców, którzy nie wrócili z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Otrzymuje wymijającą odpowiedź od generała NKWD Leonida Rajchmana (od 1943 r. będzie on kierować akcją fałszowania dowodów w sprawie Katynia, tak aby zrzucić winę na Niemców). Rajchman sugeruje, by Czapski skontaktował się z zastępcą ludowego komisarza (tj. ministra) spraw zagranicznych Andriejem Wyszynskim. Ten jednak, jak zauważa Czapski, rozmawiał już o sprawie z ambasadorem RP Stanisławem Kotem i zawsze twierdził, że nic nie wie. Na tym starania Czapskiego praktycznie się kończą.

„Uciekli do Mandżurii”

Zabiegi dyplomatyczne prowadzi też ambasador Kot; jego zadaniem jest zdobycie informacji o wszystkich więzionych w Związku Sowieckim Polakach (także cywilach) i ich uwolnienie. Jesienią 1941 r. Kot odbywa rozmowy z ludowym komisarzem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem i Wyszynskim, lecz nie dowiaduje się niczego konkretnego. Kierowane do władz sowieckich noty dyplomatyczne (wysłano ich kilkadziesiąt) również nie pomagają. Ambasador słyszy, że oficerów już uwolniono.

Taką samą argumentacją posługuje się Józef Stalin w rozmowie z Kotem 14 listopada 1941 r. Dyktator odgrywa wtedy teatralną scenę: w obecności ambasadora sięga po słuchawkę i – jak twierdzi – dzwoni do NKWD z pytaniem, czy wszyscy Polacy zostali zwolnieni. Kot ma wątpliwości, czy Stalin z kimkolwiek rozmawiał przez telefon.

Ambasada RP, która w październiku 1941 r. przenosi się do Kujbyszewa – z powodu ofensywy Wehrmachtu ulokowano tam władze sowieckie i korpus dyplomatyczny – sporządza listę zaginionych na podstawie relacji jeńców z Griazowca i korespondencji od rodzin zaginionych (jest to możliwe, gdyż wiele rodzin wegetuje na Syberii czy w sowieckiej Azji Centralnej – zostali tam deportowani podczas kilku fal wywózek obywateli polskich).

3 grudnia 1941 r. Sikorski wręcza Stalinowi listę blisko 4 tys. nazwisk. Spotkanie ma miejsce w Moskwie – dwa dni później kontrofensywa Armii Czerwonej odeprze Wehrmacht od sowieckiej stolicy. W rozmowie, w której uczestniczą Anders i Kot, premier podkreśla sprawę uwolnienia oficerów. Dyktator zapewnia, że wszyscy Polacy zostali już na pewno zwolnieni, a zaginieni oficerowie uciekli, np. do Mandżurii (ten region na północnym wschodzie Chin jest wówczas marionetkowym państwem, zależnym w pełni od Japonii).

To zupełnie niewiarygodne stwierdzenie Stalina sprawia, że niepokój jest coraz większy.

Dobra rada Churchilla

18 marca 1942 r. Anders i Okulicki spotykają się na Kremlu ze Stalinem i Mołotowem. Przekazują listy zaginionych, uzupełnione o ok. 800 nazwisk. Gdy Anders dopytuje o wywiezionych z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska, Stalin odpowiada, że wydał rozkazy, by ich zwolnić, i nie wie, gdzie są teraz. Sugeruje, że oficerowie mogli uciec z obozów w czasie chaosu, który towarzyszył zajmowaniu tych terenów przez Niemców.

Staje się jasne, że to gra na zwłokę. Także kolejne wysiłki strony polskiej rozbijają się o mur milczenia sowieckiego aparatu władzy. Wiosną 1942 r. w Kujbyszewie Kot stara się jeszcze nakłonić ambasadorów Wielkiej Brytanii i USA, Archibalda C. Kerra i admirała Williama H. Standleya, by pomogli w sprawie zaginionych; według Kota pewne wysiłki podejmuje tylko ten drugi.

W maju 1942 r. ambasada RP składa w sowieckim komisariacie spraw zagranicznych memorandum dotyczące obywateli polskich przebywających w Związku Sowieckim. Wspomina w nim o zaginionych wojskowych. Sowieci odpowiadają 10 lipca, powtarzając swoje ceterum censeo, że wszyscy oficerowie zostali zwolnieni na mocy dekretu z 19 sierpnia 1941 r. o amnestii dla obywateli polskich (użyte tu słowo „amnestia” jest znamiennym semantycznym kłamstwem: sugeruje, że ludzie ci byli izolowani ze względu na jakieś winy).

W sierpniu 1942 r. Anders spotyka się w Moskwie z Winstonem Churchillem. Brytyjski premier mówi mu, że polskich oficerów nie odesłano prawdopodobnie dlatego, że Rosjanie nie chcą ich wypuścić, obawiając się, iż będą rozpowszechniali „kłamstwa” o sposobie ich traktowania w obozach (trudno sądzić, że tak wytrawny polityk sam wierzył w to, co wtedy mówił). Churchill radzi też Andersowi, by nie sprzeciwiał się Moskwie, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Jest to zawoalowana sugestia, by milczeć w sprawie zaginionych.

W tej sytuacji polska ambasada i dowództwo armii Andersa prowadzą własne dochodzenia. Wobec braku informacji krążą domysły: że oficerowie zostali zagłodzeni, wysłani na Kołymę czy na sowieckie wyspy na Oceanie Arktycznym, albo że na Morzu Barentsa zatonęły barki, którymi płynęli... Z zapisków ówczesnego ambasadora w Londynie Edwarda Raczyńskiego wynika, że władze polskie przestają już wierzyć w możliwość odnalezienia zaginionych.

Długi ciąg zbrodni

Trwającą trzy lata niepewność kończy wiadomość, ogłoszona przez Niemców 12 kwietnia 1943 r., że w lesie w miejscowości Katyń, koło okupowanego przez nich Smoleńska, odkryli masowe groby kilku tysięcy polskich oficerów (tych więzionych wcześniej w Kozielsku). W kolejnych komunikatach podawane są listy nazwisk – wiele ciał zidentyfikowano na podstawie listów i notatek, z datami nie późniejszymi niż marzec i kwiecień 1940 r.

Rząd polski i opinia publiczna w okupowanej Polsce są wstrząśnięte. Rozwiewają się ostatnie nadzieje. Bo choć losy jeńców z Ostaszkowa i Starobielska nie są wówczas znane, już wtedy powszechne jest przypuszczenie, że może być więcej „podobnych Katyniów” [o reakcjach w okupowanej Polsce na zbrodnię katyńską patrz „TP” nr 17-18 z 2013 r. – red.].

Reagując na to, Moskwa stwierdza, że jeńców zabili Niemcy – po tym, jak w 1941 r. zajęli Kozielsk. Ponieważ strona polska żąda niezależnego śledztwa, Stalin korzysta z okazji i już 25 kwietnia 1943 r. zrywa stosunki dyplomatyczne z rządem RP. Wkrótce zacznie otwarcie już kompletować ekipę, która wysunie później uzurpatorskie roszczenie do bycia polskim rządem.

Dopiero w 1990 r. Michaił Gorbaczow przyzna, że sprawcą tego ludobójstwa były władze sowieckie. Decyzję podjęło 5 marca 1940 r. Biuro Polityczne (de facto Stalin i Beria, szef NKWD), a dotyczyła ona wymordowania nie tylko prawie 15 tys. Polaków znajdujących się w obozach dla jeńców (prócz wojskowych, byli to także policjanci), ale także 11 tys. więźniów przetrzymywanych w więzieniach w tzw. zachodnich obwodach Białorusi i Ukrainy. Oficerów zamordowano w Charkowie, Katyniu i Twerze (wtedy Kalininie).

Po latach ustalono, że ofiarami tej zbrodni (nazwanej zbiorowo katyńską) padło w sumie prawie 22 tys. obywateli polskich, w tym oficerowie, policjanci oraz ponad 7 tys. więźniów wymienionych w rozkazie z 5 marca 1940 r. Do dziś nie wiadomo dokładnie, gdzie zamordowano i pochowano tych ostatnich – w grę mogą wchodzić m.in. takie miejsca jak Bykownia pod Kijowem czy Kuropaty koło Mińska.

Zbrodnia katyńska to tragiczny wyraz polonofobii Stalina – i dalszy ciąg represji wobec Polaków. Wcześniej, w ramach zarządzonej w 1937 r. „operacji polskiej”, NKWD zamordowało 110 tys. osób. Z kolei w latach 1939-41 kilkaset tysięcy obywateli polskich – z okupowanych ziem wschodnich II RP – padło ofiarą deportacji, aresztowań i także masowych mordów.

W pułapce

W kwestii zaginionych oficerów polskie władze były w matni. Najpierw sojusz Hitlera ze Stalinem szachował Zachód, co paraliżowało także interwencje w sprawie jeńców na Wschodzie. Potem, po czerwcu 1941 r., odkrycie prawdy mogło zachwiać antyniemiecką koalicją.

Polacy nie mieli dość sił, by wydobyć się z tej politycznej pułapki, aby – przez silniejsze zabiegi dyplomatyczne – żądać wyjaśnień od Moskwy (wpisowe do elitarnego kręgu mocarstw wynosiło wszak milion żołnierzy, jak ujął to Churchill). Pole manewru było ograniczone i wymagało kompromisów. Sowieci o tym wiedzieli i stale zwodzili Polaków w kwestii zaginionych. Rząd RP nie mógł liczyć na zachodnich sojuszników, którzy na ołtarzu walki z Niemcami gotowi byli poświęcić – jak się później okazało – nie tylko prawdę o losie zaginionych oficerów, lecz w ogóle przyszłość Polski. Sojusz ze Stalinem był dla nich priorytetem, zwłaszcza po jego triumfie pod Stalingradem w lutym 1943 r.

W tej fatalnej konfiguracji władze RP były zdane na własne siły. Z dzisiejszej perspektywy możemy tylko powiedzieć, że zrobiły wszystko, co mogły. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2020