Trzech się bije, czwarty korzysta

W siedemdziesięcioletniej historii Pakistanu środowe wybory parlamentarne będą dopiero drugimi, w których wyniku władza przekazana zostanie w sposób demokratyczny, a nie w wyniku wojskowego przewrotu.

24.07.2018

Czyta się kilka minut

Imran Khan podczas wiecu w Lahore, 23 lipca 2018 r. / Fot. K.M. Chaudary / AP Photo / East News /
Imran Khan podczas wiecu w Lahore, 23 lipca 2018 r. / Fot. K.M. Chaudary / AP Photo / East News /

Do pierwszej takiej wymiany, oczywistej gdzie indziej, tutaj wyjątkowej, doszło pięć lat temu, gdy pokonana w wyborach Partia Ludowa politycznej dynastii Bhuttów pogodziła się z porażką i oddała władzę Lidze Muzułmańskiej, której stery już dawno przejęła inna dynastia, Sharifów. Rywalizacja obu partii i rodów to ponad połowa niepodległej historii Pakistanu. Druga połowa zeszła mu pod rządami dyktatorów w generalskich mundurach. Teraz po raz pierwszy do rozgrywki włączył się ktoś nowy – Imran Khan, dawny sportowiec, uwielbiany przez rodaków kapitan narodowej drużyny krykieta. To właśnie on ma największe szanse, by zostać nowym premierem i objąć władzę w liczącym ponad 200 milionów ludności jedynym atomowym mocarstwie ze świata islamu.

Kapitan drużyny

Imran Khan, rocznik 1952, w krykieta z powodzeniem grał do czterdziestki, a do dziś uważany jest za jednego z najlepszych graczy, jakich miał Pakistan. Pochodzący z wspaniałego, pasztuńskiego rodu, zamożny, znakomicie wykształcony (nauki polityczne, filozofia i ekonomia ukończone z wyróżnieniem na Oksfordzie) i przystojny, po zakończeniu kariery stał się największym w Pakistanie, ale znanym też w świecie celebrytą. Na Zachodzie, gdzie pamiętano go jako świetnego sportowca, przypomniał się dodatkowo w 1995 roku, biorąc za żonę Jemimę Goldsmith, córkę londyńskiego bogacza żydowskiego pochodzenia sir Jamesa Goldmistha. Po ślubie Jemima przyjęła wiarę muzułmańską.

Poza podróżami i bywaniem na salonach świata, Khan zajmował się działalnością filantropijną. Zakładał fundacje, budował szpitale, urządzał kwesty na chorych, ofiary wojen i klęsk żywiołowych. Nie zaspokajało to jednak jego potrzeby występowania na głównych scenach. W 1996 roku ogłosił, że zakłada własną partię, Ruch Sprawiedliwości, by położyć kres dynastycznym wojnom, a przede wszystkim wyrosłym na nich kumoterstwie i korupcji, które stały się plagą pakistańskiej polityki.

Pierwsze wybory, w 1997 roku, przegrał, ale już w następnych, w 2002 roku został posłem. Następne głosowanie, w 2008 roku, zbojkotował, za to pięć lat później jego Ruch Sprawiedliwości przejął władzę w prowincji Pasztuńsko-Chajberskiej i został największą partią opozycyjną w Islamabadzie.

Pan dziesięć procent

Siła „sprawiedliwych” bierze się głównie ze słabości rywali. Partia Ludowa, polityczny wehikuł Bhuttów, bogatych ziemian z południowej prowincji Sind, przestała się praktycznie liczyć. Założona przez Zulfikara Alego Bhutto, stawiała sobie lewicowe cele, a przede wszystkim zamierzała odebrać władzę generałom, którzy po krótkim okresie panowania cywilów przejęli rządy w kraju, powstałego w 1947 roku jako azyl i ojczyzna dla indyjskich muzułmanów. Zulfikar Ali Bhutto zmusił wojsko do ustępstw, wygrał wybory i 1973 roku został premierem. Cztery lata później generałowie dokonali jednak następnego przewrotu, a Zulfikara powiesili.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Popyt na kata


Jego polityczną dziedziczką została córka Benazir, która gdy tylko wojskowi w 1988 roku znów oddali władzę, poprowadziła „ludowców” do zwycięstwa w wyborach i została pierwszą w świecie islamu kobietą wyniesioną do urzędu premiera. Straciła władzę po dwóch latach, gdy jej oskarżany o korupcję i niekompetencję rząd został zmuszony do dymisji. Wróciła do władzy w 1993 roku. Tym razem sprawowała ją dłużej, ale znów nie dotrwała do końca kadencji: ustąpiła po kolejnej serii oskarżeń o korupcję. Jej samej nikt niczego nie zarzucał, ale już jej męża i ministra w jej rządzie Alego Asifa Zardariego przezywano w Pakistanie „Panem Dziesięć Procent”. Takiej ponoć prowizji domagał się za załatwianie rządowych kontraktów. Zardari trafił do więzienia, a Benazir z dziećmi wyjechała na wygnanie do Dubaju i Londynu. Wróciła w 2007 roku, żeby wziąć udział w kolejnych wyborach i zdobyć władzę po raz trzeci. Uchodziła za faworytkę planowanej na styczeń 2008 roku elekcji i pewnie wygrałaby, ale w grudniu 2007 roku zginęła w zamachu bombowym w Rawalpindi.

Pogrążeni w żałobie Pakistańczycy zagłosowali w wyborach na „ludowców”, którzy przejęli rządy w Islamabadzie. Zardari, wdowiec po Benazir, został nowym prezydentem kraju. Ale kiedy minęła żałoba, ludzie odwrócili się od „ludowców”, których dodatkowo pogrążał fakt, że przewodził nimi nielubiany Zardari. Próbując desperacko ratować się przed nadciągającą klęską, polityk ten ściągnął z Londynu syna, Bilalwala, któremu do nazwiska kazał dopisać Bhutto i stanąć na czele partii. Na nic się to zdało i w wyborach w 2013 roku „ludowcy” zostali rozgromieni przez ich odwiecznego wroga: Ligę Muzułmańską i Nawaza Sharifa.

Dawny faworyt generałów

Sharifowie, bogacze i przemysłowcy z Pendżabu, ucierpieli bardzo za panowania Zulfikara Alego Bhutto i od tamtego czasu datuje się wrogość obu rodów i dynastii. Pokrzywdzeni Sharifowie stanęli po stronie generałów, którzy go obalili. W podzięce wojsko upatrzyło młodego Nawaza na faworyta i to jego wspierało w pierwszych wyborach po oddaniu władzy cywilom. Tamte wybory Nawaz przegrał z Benazir, ale potem jednak odebrał jej władzę i pod koniec zeszłego stulecia wymieniali się rządami. Benazir rządziła w latach 1988-90, Nawaz w latach 1990-93, Benazir od roku 1993 do 1996, Nawaz przez następne trzy lata. W 1999 roku ich rywalizację przerwali znów wojskowi, dokonując przewrotu i osadzając na stanowisku szefa państwa gen. Perveza Musharrafa.

Nawaz, generalski faworyt, poróżnił się z wojskowymi, gdy popróbował wyzwolić się spod ich kurateli. Władza sprawiła, że poczuł się silny i niezależny, i ani myślał pozwalać, by mu się wtrącano do rządów. Generałowie zaś od dziesięcioleci uważają, że sprawy wojny i pokoju, a nawet polityki zagranicznej Pakistanu, zwłaszcza wobec sąsiadów, Indii, Afganistanu, Iranu czy Chin, należą wyłącznie do nich.

Z ulubieńca generałów, Nawaz stał się ich najgorszym wrogiem. Kiedy w 2013 roku wygrał wybory i został premierem po raz czwarty (wtedy to po raz pierwszy w historii Pakistanu władzę przekazano w sposób demokratyczny, pokojowy) jego stosunki z wojskowymi układały się jak najgorzej. Nawaz oskarża dziś wręcz generałów o polityczny sabotaż i twierdzi, że przemienili wybory w maskaradę, by pogrążyć jego samego i jego partię.

Czy musieli kraść

Przed rokiem Nawaz został zmuszony do dymisji, a wkrótce potem sąd dożywotnio wykluczył go z polityki. Poszło o aferę podatkową: raporty Panama Papers, które ujawniły, że wraz z tuzinami innych polityków, gwiazd kina, muzyki czy sportu, z rajów podatkowych korzystało także troje dzieci pakistańskiego premiera, a niewykluczone, że i on sam. W połowie lipca Nawaz Sharif i jego córka Maryam (uważana za jego polityczną dziedziczkę) zostali uznani winnymi korupcji i skazani na dziesięć oraz siedem lat więzienia.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Gdzie trudno być kobietą


Nawaz Sharif twierdzi, że jest niewinny i padł ofiarą intrygi generałów, którzy wysługując się sędziami, a także Imranem Khanem postanowili na zawsze wyeliminować go z polityki, a tym samym pozbyć się ostatniej przeszkody przed przejęciem rządów w Islamabadzie bez dokonywania kolejnego zamachu. Pakistańscy działacze praw człowieka uważają, że Nawaz Sharif odgrywa wyreżyserowaną przez samego siebie rolę męczennika, by zyskać sobie współczucie, a partii głosy w wyborach. Przyznają też jednak, że wykluczenie tak charyzmatycznego i doświadczonego przywódcy z polityki, a także dyskwalifikacje, aresztowania, procesy o korupcję i złodziejstwa setek działaczy Ligi Muzułmańskiej osłabiają jej wyborcze szanse. Gazety z Rawalpindi i Karaczi piszą o tajemniczych przedstawicielach pakistańskiego wywiadu wojskowego, składających działaczom Ligi propozycje nie do odrzucenia, by odeszli od Nawaza i przystali do obozu Khana, którego według Nawaza Sharifa wojskowi chcą zrobić premierem.

Dawny mistrz krykieta odpowiada, że Nawaz Sharif i jego dworzanie nie musieli przecież kraść, sprawując państwowe urzędy. Nie mogą więc czuć się pokrzywdzeni, a co najwyżej żałować, że akurat oni i akurat teraz zostali przyłapani na złodziejstwie i ukarani, podczas gdy korupcję pielęgnowano przez całe dziesięciolecia. Imran Khan zaprzecza też pogłoskom o jego rzekomym przymierzu z wojskiem. Przyznaje, że popierał generałów, kiedy ci pod koniec wieku obalali Nawaza Sharifa, ale potem tak głośno i mężnie domagał się, by zwrócili władzę cywilom, że kazali go wtrącić do więzienia. Popularność swojej partii tłumaczy zaś choćby tym, że jeszcze nigdy nie rządziła, a więc nie zawiodła Pakistańczyków, rozczarowanych gorzko panowaniem zarówno Ligi Muzułmańskiej, „ludowców”, jak generałów.

Zdecyduje Pendżab

Przedwyborcze sondaże zapowiadały, że o wygraną i władzę powalczą „sprawiedliwi” z Ligą Muzułmańską, dziedziczką założycielki Pakistanu i ruchu Alego Jinnaha, pierwszego przywódcy kraju. „Ludowcy”, kierowani przez 29-letniego Bilalwala Bhutto-Zardariego mogą liczyć co najwyżej na trzecie miejsce.

Walka o władzę w Pakistanie rozstrzyga się zwykle w Pendżabie, najbogatszej i najludniejszej z czterech prowincji kraju (pozostałe to Pasztuńsko-Chajberska, Beludżystan i Sindh). Z 272 posłów, wybieranych w powszechnym głosowaniu (70 mandatów jest zastrzeżonych dla kobiet i mniejszości religijnych), aż 148 pochodzi z Pendżabu. Pendżab to rodzinne strony i polityczna twierdza Sharifów. Pod nieobecność 68-letniego Nawaza, przywództwo partii przejął jego młodszy brat 66-letni Shahbaz, szanowany premier Pendżabu. Ale i Imran Khan, choć Pasztun, urodził się w pendżabskiej stolicy, Lahore, a jego partia ma najwięcej zwolenników wśród mieszkańców wielkich miast.

Jeśli wybory zakończą się remisem, albo nieznaczną wygraną którejś z partii, do stworzenia rządu zwycięzca będzie potrzebował koalicjanta. Imran Khan zapowiada, że chętnie podzieli się władzą z każdym, ale nie z Ligą Muzułmańską, ani z „ludowcami”. W ten sposób jedynymi możliwymi kandydatami na sojuszników mogą okazać się posłowie z partii religijnych, które zachęcane przez wojsko (włączenie partii religijnych do głównego nurtu polityki miałoby odciągnąć je od dżihadu) licznie jak nigdy dotąd zgłosiły się do wyborów.

Zdaniem Ahmada Rashida, pakistańskiego dziennikarza i pisarza, taki właśnie, podzielony i skłócony parlament bardzo odpowiadałby generałom, którym łatwiej byłoby bronić swojego wpływu na politykę bez względu na to kto będzie premierem, kto ministrem, a kto przywódcą opozycji.

POLECAMY: "STRONA ŚWIATA" - SPECJALNY SERWIS Z TEKSTAMI I ANALIZAMI WOJCIECHA JAGIELSKIEGO

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej