Trudny związek

Łatwo rozeznać, gdzie leżą polityczne sympatie większości Episkopatu. Ta wiedza jednak nie jest nikomu do zbawienia koniecznie potrzebna.

04.10.2015

Czyta się kilka minut

Biskupi podczas posiedzenia rządowo-kościelnej Komisji Wspólnej, Warszawa, grudzień 2014 r. / Fot. Jakub Kamiński / PAP
Biskupi podczas posiedzenia rządowo-kościelnej Komisji Wspólnej, Warszawa, grudzień 2014 r. / Fot. Jakub Kamiński / PAP

W dyskusji o roli Kościoła w demokracji kluczowe są dla mnie trzy przekonania. Wbrew wielu sceptykom przekonany jestem, że Kościół i demokracja potrzebują siebie nawzajem. Kościół potrzebuje demokracji, bo potrzebuje wolności, swobody dzielenia się z innymi Dobrą Nowiną. Z drugiej strony demokracja potrzebuje Kościoła, bo potrzebuje wartości. Demokracja – aby przetrwać – niezbędnie potrzebuje ludzi, którzy potrafią być wolni. Nie wystarczy przecież być wyzwolonym, aby być w pełni wolnym.

Bycia wolnym zaś najlepiej uczą – przy wszystkich swoich słabościach – religia, rodzina i szkoła. Z tego powodu wiara religijna jest dla demokracji bardzo ważnym źródłem kapitału społecznego. Jest „nauczycielem wartości, które są fundamentem wolnego społeczeństwa, takich jak: uczciwość, prawdomówność, gotowość dotrzymywania umów, ofiarność, bezinteresowność, skłonność do poświęceń, obowiązkowość, pracowitość, szacunek wzajemny, poszanowanie godności innych, szacunek dla różnorodności, solidarność, umiejętność dialogu i zawierania kompromisów przy zachowaniu własnej tożsamości” (z dokumentów programowych IX Zjazdu Gnieźnieńskiego z roku 2012).

Chociaż demokracja i Kościół potrzebują siebie nawzajem, to jednak zawsze będzie pomiędzy nimi napięcie, zawsze coś będzie uwierało i zgrzytało. Chodzi tu bowiem z jednej strony o sprawy dla ludzi bardzo ważne, wręcz najważniejsze, a z drugiej – o kształtowanie ładu współżycia zbiorowego.

Dla Kościoła liberalna demokracja jest kłopotliwa, bo nie uznaje istnienia obiektywnego porządku moralnego. Nawet wybitni demokraci mają skłonność do uznawania relatywizmu za niezbędny fundament demokracji, wręcz kluczowy element demokratycznej filozofii politycznej. Z tym zaś Kościół – który wierzy, że poznał prawdę, choć nie uważa się za jej właściciela – zgodzić się nie może.

W trafny sposób ujął to napięcie Krzysztof Michalski w ważnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 2010 r.: „Kościół jest, w założeniu, instytucją wystającą poza każdy czas, instytucją, która chce być niewygodna, instytucją, która nie pozwala nam poczuć się w domu, u siebie w czasie, jaki przeżywamy; bo przecież (głosi), jesteśmy nie z tego świata, nie tu jest nasz dom. Kościół nie powinien więc gonić za »duchem czasu« (czy raczej za tym, co intelektualiści za takiego ducha uważają). Stąd też naturalne napięcie między tym, co Kościół ma do powiedzenia o człowieku, a czasem, w którym to mówi”. Kościół nieuchronnie musi zatem jakoś „wystawać” z demokracji, musi być jakoś niewygodny.

Publiczne nie równa się państwowe 

Trzecia istotna kwestia teoretyczna to rozróżnienie dwóch wymiarów demokracji: publicznego i państwowego. Obecność religii w obu tych wymiarachmusi kierować się odmiennymi zasadami. Dobrze opisuje to Sławomir Sowiński w książce „Boskie, cesarskie, publiczne”. Ukazuje on sferę publiczną jako istotnie odmienną od tego, co prywatne i co państwowe, jako przestrzeń sporu aksjologicznego niezbędnego dla podtrzymania żywotności demokracji.

Zbyt często w polskich dyskusjach o roli Kościoła w demokracji mówi się tylko o wymiarze państwowym. Odróżnienie sfery publicznej pozwala tymczasem dostrzec jej istotną odmienność. Sam opowiadam się za silną obecnością religii (także argumentów uzasadnianych religijnie) w życiu publicznym oraz za świadomym samoograniczeniem przez instytucje religijne swej roli w życiu politycznym i państwowym. Podobnie określa publiczną rolę Kościoła współczesna katolicka nauka społeczna. Do przeszłości należy bowiem wizja państwa chrześcijańskiego. Dziś mówi się w Kościele raczej o konieczności przesycania porządku doczesnego wartościami Ewangelii.

Co ciekawe, analogicznie myśli też od wielu lat większość Polaków, którzy zdecydowanie akceptują np. publiczną obecność symboli religijnych oraz równie zdecydowanie sprzeciwiają się bezpośrednio politycznemu zaangażowaniu instytucji religijnych. To interesujący przykład ortodoksyjności demokratycznego vox populi.

Bardzo ważne jest, żeby ograniczenie roli Kościoła instytucjonalnego w wymiarze politycznym wynikało nie z regulacji ustawowych (np. w imię jakiegoś demokratycznego „wyższego dobra”), lecz było dobrowolnym samoograniczeniem. Aby Kościół sam rozumiał, że – w imię swej kluczowej roli bycia sakramentem zbawienia – nie powinien wdawać się w rozgrywki i spory partyjne, nie powinien wiązać się z żadną partią, nie powinien żyrować żadnego systemu rządów. Powinien bowiem być uniwersalny (katolicki), a nie partykularny.

Chrystus z twarzą uchodźcy

Diabeł, jak wiadomo, siedzi jednak w szczegółach. Łatwo powiedzieć, że Kościół nieuchronnie musi jakoś wystawać z demokracji. Sęk w tym, że może wystawać mądrze i głupio, dobrze i źle. Żeby pokazać tę kwestię w praktyce, przywołam dwa polskie przykłady z ostatnich miesięcy: głosy urzędowych przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego w sporze o prawną regulację in vitro i w sporze o gotowość przyjęcia uchodźców.

Jeśli chodzi o sprawę uchodźców, to po pewnych wstępnych wahaniach i typowo kościelnym opóźnieniu w reakcjach mamy do czynienia z czytelnym głosem hierarchów nawiązującym wprost do Ewangelii: „Dziś Chrystus ma twarz uchodźcy”. To najlepszy dowód, jak bardzo potrzebny jest moralny głos Kościoła w sprawach publicznych, który wiele wymaga, i to nie tylko od „swoich”, lecz także od wszystkich obywateli. Czy można sobie wyobrazić dyskusję o uchodźcach bez argumentów uzasadnianych religijnie, bez przywoływania „niewygodnej” miłości bliźniego? Byłaby ona możliwa, ale bardzo niepełna, wręcz kulawa. Przecież nawet „Gazeta Wyborcza” rozlicza księży (po nazwiskach!) z wierności papieżowi w tej sprawie.

Bronią wiary czy cywilizacji?

W kwestii in vitro strategia kierownictwa Konferencji Episkopatu Polski również opierała się na założeniu aktywnej obecności w dyskursie publicznym. Biskupi popełnili tu jednak, moim zdaniem, kilka zasadniczych błędów strategicznych: zajęli się sprawą zbyt późno, skupili się na regulacjach prawnych, okazywali brak współczucia wobec osób cierpiących na bezpłodność, zabierali głos zbyt często, działali na zasadzie „wszystko albo nic”.

Mamy tu również do czynienia z interesującym paradoksem. Oto bowiem środowiska liberalne w większości akceptują głos Kościoła w sprawie uchodźców, a nie akceptują w sprawie in vitro; konserwatywne zaś – odwrotnie. Dlaczego? Oczywiście każdy lubi, gdy inni sądzą to, co on. W przypadku liberałów (najczęściej niepowołujących się na katolicyzm) to mnie nie razi. Razi mnie natomiast bardzo w przypadku konserwatystów. Oni bowiem na katolicyzm się powołują. Wydaje się jednak, że są najpierw (i przede wszystkim) konserwatystami, a dopiero później katolikami. Katolicyzm traktują jako „dodatkowe” uzasadnienie swojego światopoglądu, a więc instrumentalnie. Bronią w istocie cywilizacji chrześcijańskiej (odchodzącej), a nie wiary.

Nie ma partii katolickiej

Na postawę biskupów w obu kwestiach warto jednak spojrzeć inaczej. Podstawowa różnica między debatą o uchodźcach a dyskusją o in vitro jest taka, że pierwsza z nich dotyczy formowania postaw społecznych (czyli aksjologicznego nacisku oddolnego), druga zaś – kwestii prawnych (ustawowego, odgórnego nacisku na kształt państwa). Pierwsza zatem pozostaje w przestrzeni publicznej, druga sięga już do sfery politycznej. W jednym i drugim przypadku Kościół chce być moralnie niewygodny – ale i adresat działania, i jego społeczne konsekwencje są odmienne.

Wyraźny kryzys publicznej wiarygodności Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce wynika moim zdaniem z faktu, że kierownictwo Episkopatu kładło zbyt duży nacisk na kwestie ustawowe, czyli polityczne, lekceważąc publiczną, formacyjną rolę Kościoła. In vitro jest tu przykładem klasycznym. Choć zapłodnienie pozaustrojowe było już w naszym kraju dostępne od 20 lat, Kościół hierarchiczny zainteresował się problemem dopiero w roku 2007, gdy ówczesna nowa minister zdrowia Ewa Kopacz przedstawiła pierwszy projekt refundowania tych zabiegów z budżetu państwa.

Być może sam abp Stanisław Gądecki zdaje sobie sprawę z tych błędów w strategii publicznego działania Episkopatu. W trwającej kampanii wyborczej wystosował bowiem – jako przewodniczący KEP – ważny apel do partii politycznych. Przypominał w nim dobrze znane, ale zapomniane ostatnio w Polsce twierdzenia, że w sferze politycznej „nikomu nie wolno zawłaszczać autorytetu Kościoła wyłącznie na rzecz własnego rozwiązania”, zaś „chrześcijanin nie może znaleźć partii w pełni odpowiadającej wymaganiom etycznym zrodzonym z wiary i przynależności do Kościoła”.
Oby za tym apelem poszła większa troska o publiczną rolę Kościoła. Przydałoby się to i polskiej demokracji, i samemu Kościołowi. W ostatnich latach trudno mieć wątpliwości, gdzie leżą polityczne sympatie większości Episkopatu. A ta wiedza wcale nie jest nikomu do zbawienia koniecznie potrzebna. ©


Fragmenty wystąpienia podczas dyskusji „Kościół a demokracja – granice akceptacji i odmowy” zorganizowanej przez Fundację im. Stefana Batorego w Warszawie 29 września 2015 r. W dyskusji uczestniczyli redaktor naczelny „Do Rzeczy” Paweł Lisicki, redaktor naczelna „Znaku” Dominika Kozłowska oraz Stanisław Obirek z Ośrodka Studiów Amerykańskich UW. Spotkanie prowadził Aleksander Smolar. Debata odbyła się w ramach cyklu spotkań „Dziedziniec Dialogu”, zainicjowanego przez kard. Kazimierza Nycza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2015