Tropem proroka

Wraz z papieżem Franciszkiem zaczyna się – podobnie jak w epoce upadku wiarygodności Kościoła w średniowieczu – nowy rozdział historii chrześcijaństwa. Z nowymi akcentami, horyzontami i zadaniami.

09.10.2016

Czyta się kilka minut

Muzułmanie podczas nabożeństwa w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Pradze, 10 sierpnia 2016 r. / Fot. Matej Divizna / GETTY IMAGES
Muzułmanie podczas nabożeństwa w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Pradze, 10 sierpnia 2016 r. / Fot. Matej Divizna / GETTY IMAGES

Początek roku akademickiego przypada w tym roku na dzień św. Franciszka – ukochanego przez chrześcijan, podziwianego i kochanego przez wielu niewierzących oraz szczególnie szanowanego przez muzułmanów. Ci lepiej wśród nich wykształceni (jak również lepiej wykształceni wśród chrześcijan) wiedzą, że w epoce wypraw krzyżowych, kiedy ani chrześcijanie, ani muzułmanie nie wiedzieli niemal nic o tym, w co nawzajem wierzą, ale byli przekonani, że jeśli zabiją jak najwięcej tych drugich, to uradują tym Boga – w tej właśnie epoce Franciszek odrzucił przemoc, nienawiść oraz uprzedzenia i bez broni poszedł do siedzib sułtana dyskutować z nim o Bożej Miłości. Od tej chwili władcy w szeregu krajów muzułmańskich pozwalali franciszkanom, jako jedynym chrześcijanom, rozwijać swą działalność.

Jakżeż się oba te światy od epoki mroków średniowiecza zbarbaryzowały! Jakżeż postępowanie Franciszka jest dziś odległe nie tylko wielu muzułmanom, ale też wielu chrześcijanom, którzy instrumentalizację islamu biorą za islam jako taki!

Program na dziś

Na szczęście w tej rozkołysanej epoce znajdujemy po obu stronach osobowości, które odmawiają wycia razem z wilkami, stając się tym samym znakiem sprzeciwu. Papież, który w naszej epoce przyjął nie tylko imię Franciszka, ale i jego odwagę miłości bez granic, z powodu swojego stosunku do muzułmanów dla wielu dzisiejszych chrześcijan – także u nas – nie do pojęcia i nie do przyjęcia. Papież, który w naszej epoce nie tylko obrał imię Franciszka, ale przejął i jego odwagę do głębokiej reformy Kościoła; papież który, tak jak Franciszek z Asyżu, przyjął naglące Boże wezwanie „Idź i napraw mój dom!”, jest przez wielu katolików, także u nas, w naszym Kościele, przyjmowany z ledwie skrywanym – a niekiedy i nieskrywanym – zgrzytaniem zębami.

Na początku roku akademickiego staramy się zawsze wskazywać główne cele i zadania, jakie przed nami stają. Pierwsza rzecz, którą chciałbym dziś zatem powiedzieć o duchowym programie naszej akademickiej parafii, brzmi tak: jesteśmy społecznością, która stara się wprowadzić w życie reformatorskiego i prorockiego ducha współczesnego papieża. Franciszek nie jest dla nas tylko sympatycznym, skromnym i uśmiechniętym pontifeksem, z którego można łatwo zrobić efektowny, święty obrazek. Jest on bowiem prorokiem i na jego wezwanie trzeba odważnie odpowiedzieć. Duszpasterstwa akademickie są powołane do tego, aby wypełniać proroczą rolę, jaką Chrystus powierzył swojemu Kościołowi. A znaczy to: pieczołowicie obserwować i interpretować „znaki czasu”, aktualne wydarzenia, za pomocą których Bóg mówi do ludzi naszej epoki. Starać się właściwie rozumieć to, „co Duch mówi Kościołom” – i odważnie na to odpowiadać.

Zacznijmy od siebie

Jestem głęboko przekonany, że wraz z Franciszkiem naszego czasu zaczyna się – podobnie jak w epoce upadku wiarygodności rozleniwionego Kościoła epoki dojrzałego średniowiecza – nowy rozdział historii chrześcijaństwa, z nowymi akcentami, nowymi horyzontami i nowymi zadaniami. Obok duszpasterstw akademickich pierwszą linią odnowy powinny stać się także pozostałe typy tzw. duszpasterstw specjalistycznych: przedstawiciele Kościoła w szpitalach, więzieniach i w armii. Wszędzie tam słudzy Kościoła powołani są nie tylko po to, aby dbać o swoje „owieczki” (czyli o pobożnych studentów, pacjentów, więźniów i żołnierzy), ale o wszystkich! Powołani są nie po to, by robić to w duchu klasycznej misji (czyli zyskiwać nowych ludzi dla już istniejących intelektualnych i instytucjonalnych struktur Kościoła), ale raczej po to, aby te struktury otwierać, poszerzać i pogłębiać, idąc jednocześnie, ramię w ramię, z ludźmi poszukującymi, w duchu dialogu, z pełnym respektem dla ich wolności.

Klasyczna misja chciała zmieniać „innych” na nasz obraz, na nasze podobieństwo, według naszych, już gotowych, wyobrażeń. Tymczasem wspólna droga ramię w ramię i dialog mogą zmieniać obie strony zgodnie z wyobrażeniem, jakie ma o nas Bóg. Dlatego jest to trudna praca, która wymaga odwagi, mądrości i pokory.

Parafie, ruchy kościelne i społeczności zakonne powinny się zmienić – zgodnie ze średniowiecznym ideałem uniwersytetów – w braterskie społeczności mistrzów i żaków. Powinny stać się szkołami, gdzie prawdy szuka się w wolnej dyspucie; szkołami wiary, miłości i nadziei, gdzie przekazuje się nauczanie już wcześniej głęboko przemedytowane zgodnie z zasadą contemplata alliis tradere (przemyślane innym przekazać).

Nietzsche miał rację

Jakiego zwrotu oczekuje od nas dziś Bóg? Chodzi o zwrot od zewnętrznej religijności ku żywej, głębokiej wierze. Zwrot od życia powierzchownego do głębokiego. Od zewnętrznego obrazu Boga ku Bogu żywemu. Te cały czas aktualne zasady trzeba dziś na nowo zrozumieć i na nowo realizować.

W szeregu kazań, które wygłaszałem latem, proponowałem waszej uwadze niektóre tematy teologiczne i filozoficzne, nad którymi teraz intensywnie się zastanawiam. Krążyły one wokół zdania Mistrza Eckharta: „zewnętrzny człowiek ma zewnętrznego boga, wewnętrzny człowiek ma wewnętrznego Boga”. Próbowałem zinterpretować to zdanie w duchu tego, czym nasze myślenie wzbogaciły filozofia i psychologia XX wieku.

Człowiek zewnętrzny to człowiek żyjący powierzchownie, czyli, jak mówił Martin Heidegger, nieautentycznie. Tak jak się dziś żyje w świecie: konformistycznie, pozwalając się manipulować mediom, polityce, większości. Zewnętrzny człowiek ma zewnętrznego boga – wyobrażenie o Bogu, które w rzeczywistości jest projekcją ludzkich fantazji, lęków i pragnień. Jeśli chodzi o takie pojęcie Boga, ateistyczni krytycy religii – Feuerbach, Nietzsche, Freud i Marks – mają absolutną rację. Ateistyczni krytycy i ludzie powierzchownie religijni mają taki sam obraz Boga (boga zewnętrznego) i różnią się od siebie tylko tym, że jedni bronią, a drudzy zaprzeczają istnieniu takiego boga. W tym sporze między wulgarną religijnością a krytycznym ateizmem przyznaję ateistom rację: taki bóg (na szczęście) faktycznie nie istnieje, ewentualnie istnieje tylko w świecie ludzkich iluzji i lęków. Nie zgadzam się jednak z ateistami w tym drugim kroku: nie zgadzam się z ich wiarą, że nie istnieje żaden inny Bóg.

Bóg tam, gdzie solidarność

Wyznaję wewnętrznego, żywego Boga, którego nie znajdziemy na powierzchni, ale w głębinach. Jeśli żyjemy na powierzchni, powierzchownie, nie możemy się z nim spotkać. Jeśli skierujemy się ku głębi – już w Nim żyjemy, choć nie nazywamy go pobożnymi imionami. Kto zna głębię, zna Boga – uczył Paul Tillich.

Wewnętrzny Bóg, Bóg – głębia żywota, głębia każdej rzeczywistości, żyje w miłości, wierze i nadziei wewnętrznych ludzi. Miłość, wiara i nadzieja – a nie strach, przesądy i złudzenia – są otwartymi drzwiami komunikacji między ludźmi a Bogiem; są – jeśli chcecie – oknem do nieba. Już tu i teraz istnieją elementy tego Nieba; są one wypełnieniem prośby Jezusa o panowanie woli Bożej, o Boże władanie „jak w niebie, tak i na ziemi”.

Wewnętrzny człowiek to ten, który przeżył nawrócenie, konwersję, metanoię – albo dokładniej – „przeżywa nawrócenie”, bo nawrócenie (albo, jak kto woli: oświecenie, przebudzenie) to dynamiczny proces na całe życie. To porzucenie egoizmu, odejście od zafiksowania na własnym ego. To odkrycie tego, co mistycy nazywają „duszą mojej duszy”, a co psychologia głębi określa mianem „self”, „das Selbst”. Dopiero tam spotykamy się z żywym Bogiem. Tam się dzieje to, o czym daje świadectwo apostoł Paweł: „nie żyję już ja sam, ale żyje we mnie Chrystus”. To już nie jest egocentryczne, pełne pychy i samotności „ja sam”. To jest „ja” głęboko połączone poprzez Chrystusa z bliźnimi, a przez to także z Bogiem, z ludzkim i boskim Ty.

Chrześcijaństwo uczy nas, że konwersja, odejście od powierzchownego „ego” (i od powierzchownej religijności) w stronę „Ty” żywego Boga nie dzieje się tylko za sprawą praktykowania medytacji w samotności i prywatnej ascezie, ale też przede wszystkim za sprawą zwrotu ku innym, ku odpowiedzialności i solidarności. Już cytowany mistrz Eckhart był wielkim nauczycielem jedności kontemplacji i działania.

Dbałość o tę jedność jest kolejnym wielkim zadaniem naszego czasu. I ponownie, to nie jest nic nowego, znajdziemy to u świętych, od św. Franciszka po św. Teresę z Kalkuty, ale trzeba to znów i od nowa przypomnieć, znów i na nowo przeżyć. Medytacja, modlitwa, głęboka lektura i inne drogi do tego, co nazywamy „duchowym życiem”, uczą nas kontemplacyjnego podejścia do rzeczywistości. To także źródło siły, która pomaga nam przeżyć frustracje i rany, jakie cierpimy starając się schodzić w głąb – zewnętrzny świat bowiem często nienawidzi tych, którzy nie żyją z nim w konformizmie. Jezus mówił o tym jasno uczniom w czasie ostatniej wieczerzy.

Wolność w radości

Niedawno jeden z przedstawicieli naszego Kościoła chwalił się w gazecie, że jego negatywne stanowisko wobec uchodźców podziela ponad 80 proc. czeskiej populacji. Jeśliby mnie spotkało to samo, rozdarłbym szaty i posypał głowę popiołem. Przecież w Piśmie napisano: „Nie przyłączysz się do tłumu, który czyni nieprawości”. Nie bójmy się być w mniejszości. Droga do żywego Boga, do żywego chrześcijaństwa jest drogą nonkonformistyczną. Będzie ona budzić opór i w świecie, i w Kościele. Życie św. Franciszka – i wielu prawdziwych chrześcijan wszystkich pokoleń – są tego jasnym świadectwem. Nie lękajcie się.

Święty Franciszek był dysydentem w świecie i Kościele swojej epoki. Ale jego prawdziwie chrześcijańska rewolucja nie była destrukcyjna, bo była złączona z pokorą i umiarem. Była złączona z ubóstwem – a przecież jak Franciszek, tak i Mistrz Eckhart pokazywali, że ubóstwo to przede wszystkim wewnętrzna wolność, Gelassenheit, radosna wolność od siebie samego. Tacy są ludzie, którzy sami siebie nie traktują zbyt poważnie – bo poważnie traktują Chrystusa i Ewangelię.

To również część reformy, którą niesie światu i Kościołowi radosny papież Franciszek, nauczyciel wolności w Chrystusie. W tym też powinniśmy go naśladować. Łagodne poczucie humoru, także w smutnych czasach – owo „prawdziwe wesele”, o którym mówi opowieść z „Kwiatków św. Franciszka” – jest godnym zaufania znakiem wewnętrznej wolności i zdrowej duchowości.
Dziś wieczorem powiemy sobie jeszcze sporo o tym, co chcemy w nowym roku akademickim w naszej parafii robić – ale to są tylko środki. Ja w tym kazaniu próbowałem nazwać sens i cel. Oby nas Duch Boży bezpiecznie wiódł do tego celu, oby Pan dał nam na tę drogę swoją ochronę i swoje błogosławieństwo. Jemu jedynemu cześć i chwała na wieki. ©

Przeł. Tomasz Maćkowiak

Kazanie wygłoszone w Pradze z okazji inauguracji roku akademickiego 2016/2017.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2016