Trans z Jezusem

Kinga Kosińska: Nawet gdy jestem całą sobą podczas mszy, to pobrzmiewa we mnie pytanie: co ten kapłan o mnie myśli?

13.07.2015

Czyta się kilka minut

Kinga Kosińska, lipiec 2015 r. / Fot. Grażyna Makara
Kinga Kosińska, lipiec 2015 r. / Fot. Grażyna Makara

KINGA KOSIŃSKA: Ale to wcale nie jest tak, że przechodzisz operację, stajesz się kobietą i nagle życie zamienia się w raj z tęczą na horyzoncie. Jest we mnie chęć walki z takim stereotypem. Jak z każdym zresztą.

BŁAŻEJ STRZELCZYK: A jak jest? 

Najpierw całe życie czujesz się kimś gorszym. Nazywają cię ciotą, pedałem, lamusem. Później, gdy spełnia się twoje marzenie i stajesz się kobietą, dochodzi do ciebie, że ciągle jest coś nie tak. Nie zrozum mnie źle. Czerpię codzienną satysfakcję z bycia kobietą i współgrania tożsamości z cielesnością. Ciągle jednak weryfikuję, kim jestem. Tranzycja trwa nawet „po”. Na przykład uświadamiasz sobie z całą mocą – mimo że wiesz o tym doskonale – że nie będziesz nigdy w ciąży. Nigdy nie będziesz kobietą taką, o jakiej marzysz, w klasycznym rozumieniu kobiecości, zwłaszcza cielesnej. Czasem śni mi się, że tam, pod skórą, porusza się człowiek. Czuję jego ruchy. Śni mi się mały człowiek we mnie. To się nigdy nie stanie. Nigdy też nie będę miała okresu.

Co jeszcze Ci się śni? 

Moje sny są przeważnie nieźle pokręcone. Po operacji przez pewien czas miałam sny o odrastającym penisie. Byłam przerażona. Tyle zachodu na marne i znowu jestem w punkcie wyjścia. Budziłam się ze strachem, od razu sprawdzając, czy to na pewno był tylko sen.

Opowiedz wszystko od początku.

Byłam dobrym dzieckiem. Spryciarz i mądrala. Dzieciństwo w czasach PRL-u, na Śląsku. Od przedszkola obowiązywały ostre podziały płci, rodem ze śląskiej kultury. Twarde zasady i wyraźna linia oddzielająca chłopców od dziewczynek. No więc ja wolałam z dziewczynkami. Wszyscy opowiadali, że ułożony ze mnie chłopak, nauczycielki dawały mnie za przykład dla łobuzów.

Jak miałaś na imię?

Jakoś miałam, bo musiałam. Myślę o tamtym imieniu teraz z czułością. Zawsze, gdy ktoś się nim przedstawia, odczuwam dreszcz. Poznajemy się, Błażeju, ja jestem Kinga, i chcę, żebyś zapamiętał mnie jako Kingę.

W co się bawiłaś?

Dziś wszystko wygląda inaczej. Już nie widzę dziewczynek grających w gumę. Byłam dobra w gumę. Wczesne dzieciństwo to dla mnie również zabawy w chowanego z dzieciakami z bloku. Potem generalnie chłopcy strasznie szaleli, a dziewczynki zajmowały się spokojniejszymi i znacznie poważniejszymi sprawami, no wiesz, dom czy sklep. Dom jest przecież lepszy od wojny. Pamiętam ten podział i pamiętam, że wolałam być po stronie dziewczyn.

Dokuczali?

W przedszkolu niewiele. Ale pamiętam taką sytuację, kiedy zrobiłam coś złego. I cały obraz grzecznego chłopca legł w gruzach. Dostałam wtedy lanie od nauczycielki. Była taka pałeczka od perkusji i raz nią oberwałam. Nie mówię, że mnie bolało. Raczej przejmowałam się, że zawiodłam wychowawczynię. Że ten grzeczny chłopczyk okazał się rozrabiaką. Zrozumiałam również wtedy sztuczność całej tej sytuacji. Byłam postrzegana jako spokojny chłopiec i czułam, że to niesprawiedliwe. Normalna dziewczynka, która czasem wybucha, a nie jakiś tam grzeczny chłopiec.

Szkoła podstawowa?

Dla mnie okres kaźni. A wiesz, że za moich czasów nie było jeszcze gimnazjum? Nie trzeba było tak zmieniać środowiska.
W szkole podstawowej się zaczęło.

Co?

Ciągle myślę o Dominiku Szymańskim. 14-latek z Bieżunia, który powiesił się na początku wakacji. Wydaje mi się, że to jedna z wielu takich śmierci. Wiele nie zostaje nagłośnionych. Widziałeś komentarze w internecie po jego śmierci?

Pisaliśmy o tym w poprzednim numerze. Komentarze brzmiały: „Dobrze, że zdechł”. „Pedał, powinno się takich utylizować”. 

Skąd się to bierze, wiesz?

Nie wiem.

A może trochę z Kościoła? Tak homofobia, jak i transfobia? Bo wiesz, według religii nie ma czegoś takiego jak korekta płci. To w końcu jest coś nadane od góry. Księża mówią o tym w telewizji. Na kazaniach. Wpajają ludziom, że to jakaś nienormalność, gdy ktoś ma męskie ciało, a czuje się kobietą. Podchodzi się do tego jak do dogmatu w Kościele. Ludzie bardziej wierzą w to, że bycie gejem, lesbijką czy osobą trans to grzech, niż w samego Jezusa.
We mnie jest jakiś wewnętrzny bunt, brak zgody, bo uważam, że jest wręcz przeciwnie, że Jezus i Jego nauka to wyzwanie i musimy podjąć tę rękawicę, chcąc być uczciwymi wobec siebie. Ja się nie godzę, żeby postać, która jest dla mnie wyznacznikiem w życiu, była używana przeciwko mnie. Jezus przecież wspierał prześladowanych. Był z nimi. I z tego wynika moja działalność chociażby w grupie Wiara i Tęcza. Nie pozwolę, żeby w imię Jezusa wyrządzano krzywdę ludziom, którzy mają podobną historię do mojej, bo to jest niesprawiedliwość i zaprzeczenie istocie chrześcijaństwa. Chrześcijanin powinien wysłuchać i być blisko z prześladowanymi, potrzebującymi.

Nie zrzucałbym odpowiedzialności tylko na Kościół. 

Kocham Kościół i dlatego mówię głośno o tych sprawach. Ilu jest takich Dominików, o których nie mamy pojęcia? Statystycznie w Polsce 16 osób dziennie popełnia samobójstwo. Myślę, że wiele z nich właśnie z powodu odrzucenia.

Wszystkim może się dziś wydawać, że mamy postępowy kraj i dzieci są coraz bardziej otwarte i tolerancyjne. Ale one ciągle mają w sobie mnóstwo okrucieństwa i brak świadomości, że jakieś złe słowo, prymitywny żart, a nawet zwykłe spojrzenie mogą być fatalne w skutkach.

Gdy myślę o Dominiku, to widzę również swoją historię. Przemoc to nie tylko wyzwiska. Albo pobicie. Jest też przemoc wynikająca ze społecznego odrzucenia, którą ty sam sobie wymierzasz. Czujesz się śmieciem. Wyobraź sobie, że jesteś gejem. Masz te kilkanaście lat. Próbujesz przystawać do grupy, która wytworzyła się w szkole albo pod blokiem. Chcesz być jej częścią. W pewnym momencie okazuje się, że któryś z chłopaków pociąga cię fizycznie. Nie ma szans, żebyś powiedział to wprost. W najlepszej sytuacji cię wyśmieją. Ja ze swoją delikatnością i sposobem bycia zostałam zepchnięta na sam dół hierarchii.

Jak jest tam, na dole?

Samotnie. Byłam totalnym pedałem dla wszystkich. Totalnym. Trzymałam się z dziewczynami, chociaż musisz wiedzieć, że i one czasem potrafią dopiec. Byłam samotnym chłopcem. Melancholijnym. Ciągle taka zresztą jestem.
Nauczyciel od WF-u stawiał na sporty grupowe. A ja byłam nieporadna. Staliśmy w rzędzie na sali gimnastycznej. I dwóch najsilniejszych chłopaków wybierało swoje drużyny. Padały kolejne imiona, chłopaki stawali w szeregu za kapitanem. Zawsze byłam wybierana na końcu. W drużynie, podczas meczu, najlepiej gdybym siedziała na ławce albo stawała na bramce. Tam, na tej bramce byłam dla wszystkich pośmiewiskiem. Wielką atrakcją. W piłce chodzi o współpracę, prawda? Obwiniają cię, gdy nie złapiesz piłki albo źle kopniesz. Chodziło nie tylko o to, że byłam fizycznie słabym chłopakiem, śmiech budziło samo zachowanie.

Zniewieściałe? 

Tak. Trochę starałam się to kontrolować. Mówiłam sobie: „nie możesz się tak zachowywać. Bądź facetem!”. Podglądałam chłopaków i próbowałam nauczyć się chodzić tak jak oni. Stawałam w domu przed lustrem i naśladowałam męskie ruchy, ale to wyglądało jeszcze bardziej pokracznie. Czasem z bezradności płakałam. Nie dawałam rady i nie było nikogo, kto by tego wysłuchał i zrozumiał. No więc na własną rękę kombinowałam, żeby jakoś wymigać się od WF-u. Znaleźć usprawiedliwienie. Jak się udało oszukać szkolną pielęgniarkę i miałam miesiąc wolny od zajęć fizycznych, to była radość.

Tak wspominam dzieciństwo. Czułam się odepchnięta. Pokrzywdzona przez los. Zbierały się we mnie różne emocje, szukałam wentyla.

Znalazłaś?

Mama leczyła się na nerki, ale zawsze jakieś leki jej zostawały. Mieliśmy apteczkę pod ręką, brałam je licząc, że coś się stanie.

Skończyło się na lekach mamy?

Próbowałam sobie wstrzyknąć wybielacz „Ace” do żył. Łykałam klej do tapet. Robiło mi się słabo i wymiotowałam. Gdy mama pytała, co się dzieje, mówiłam, że się czymś zatrułam. Kombinowałam, jak umiałam. Wszystko było lepsze od perspektywy kolejnego dnia w szkole.

Nastolatkiem byłam w końcówce lat 90. Co się zmieniło od tamtego czasu? Jeśli dziś dochodzi do takich sytuacji, jak z Dominikiem, to nie muszę ci chyba tłumaczyć, co było wtedy. I jak się czuje poniżony, przerażony, osaczony chłopak.

Nie musisz. Jak było w domu?

Tacie – mam takie wrażenie – przeszkadzało, kim jestem i jak się zachowuję. On całe życie pracował fizycznie w fabryce. Wiesz, Śląsk, tradycja, twarde charaktery. Czasem, gdy o tym myślę, to jest mi bardzo przykro. Nie mógł widzieć we mnie powodu do dumy.

Pamiętam kilka rozmów z nim i jego załamane ręce, gdy pytał, dlaczego nie idę grać w piłkę z chłopakami. Byłam z wyżu demograficznego. Duże osiedle, paczki, gra w piłkę. „Czemu ty nie chodzisz z nimi? – pytał tata. – Dlaczego nie jesteś tego częścią?”. I miał oczywiście rację. Ja byłam straszną samotnicą. Nie miał syna, którym mógłby się pochwalić przed kolegami. Poklepać po plecach. Gdy byłam w trakcie tranzycji, chciał mi nawet załatwić pracę fizyczną w swoim zakładzie. Taką typowo męską robotę. Próbowałam dać mu do zrozumienia: tato, ja się do tego nie nadaję, bo to jest praca dla faceta. Widziałam niezrozumienie w jego oczach.

Bałaś się, że nie odnajdziesz się w męskiej pracy?

Tam w hucie wszystko musiało być przesiąknięte testosteronem. Kompletnie nie widziałam siebie w takich okolicznościach przyrody. Ale raczej chodziło mi o to, że fizycznie nie dam sobie rady.

Tata miał z tym problem. Dołączył do nas jako ostatni.

Do Was?

Mama była bardziej wyrozumiała. Byłam ja, mama i moja przyjaciółka. One mnie wspierały w tej sprawie. W przechodzeniu przez kurację hormonalną i operację.

Miałaś 21 lat.

Czułam się kobietą. W moim ciele był uwięziony kwiat życia, który chciał rozkwitać. Trzeba go było uwolnić operacją.
Przełom nastąpił, gdy miałam 16 lat i zaczęłam interesować się tym, co się dzieje na świecie. Oglądałam filmy dokumentalne. Jeden dotyczył osób transpłciowych. Poznałam terminy związane z tranzycją.
Pojechałam do Gdańska. Pociągiem. Samo przejście z ciała mężczyzny w kobiece trochę trwało. Najpierw hormony. Usunięcie jabłka Adama. Potem operacja. Dostałam izolatkę, bo lekarze sądzili, że będzie mi swobodniej rozmawiać z bliskimi. Ale byłam sama. Rodzice daleko.

Od 10 lat jestem Kingą.

Zanim zdecydowałaś o operacji, sądziłaś, że jesteś gejem. 

Długo nie wiedziałam, że coś takiego jak korekta płci jest możliwe. Czułam się gejem i robiłam sobie sama – dziś wiem to po latach – terapię reparatywną. Myślałam sobie – Boże, tak bardzo odstaję – muszę coś z tym zrobić. Więc zdarzyło się, że całowałam się z dziewczyną.

Kiedy?

W liceum. Próbowałam też fantazjować erotycznie, wyobrażałam sobie, że jestem facetem i kocham się z kobietą. Ale nic nie czułam. Jeśli coś mi można zarzucić, to na pewno nie to, że nie próbowałam czegoś z tym zrobić. Chyba dopiero gdy miałam 19 lat zrozumiałam, że chcę być dziewczyną również na zewnątrz. Nie miałam tak jak Anna Grodzka, która trzymała „Anię” w kuferku już od dzieciństwa. Nie wierzyłam, że w moim przypadku jest to w ogóle realne. Myślałam o kobiecości jako czymś nieokreślonym. Kobieta, którą sobie wyobrażałam, nie miała twarzy. Nie nazywałam jej. Nie czułam takiej potrzeby. Później, już po operacji, miałam nawet problem z wyborem imienia.

To dlaczego Kinga?

Bo święta Kinga. Kiedyś ze szkołą pojechaliśmy na wycieczkę do kopalni soli w Wieliczce. Stamtąd przywiozłam figurkę świętej Kingi. Była jedyną figurką religijną w domu, nigdy nie mieliśmy dewocjonaliów. Mama jest bardziej religijna niż tata. Religijność mam po niej. Pilnowała, żebym była co niedzielę w kościele.

Ta figurka stała sobie gdzieś w gablocie. I kiedyś, wyobraź sobie, Kindze podczas sprzątania odpadła głowa. „Mamo – lecę z dwiema częściami figurki w rękach – mamo, upadła mi święta Kinga”. „Mamy klej – odpowiada mama – nic się nie martw”. Uratowaliśmy więc świętą Kingę. Ślad pęknięcia na jej szyi zamazałam pisakiem.

Operacja to jedno, wcześniej trzeba załatwić kwestie sądowe. Pozywa się rodziców o złe nadanie płci. To nieważne. Chciałam, żeby imię było konkretne, myślałam najpierw o jakiejś Baśce. Ale żeby równocześnie było dziewczęce, nawet miękkie w swej twardości. Wyrażające delikatność. Nie mogłam wybrać. I w końcu myśli zaczęły uciekać w stronę Kingi. No tak – patrzę na tę figurkę – Kinga, ta z pęknięciem.

Po latach kupiłam starą kapliczkę z Jezusem. Figurka również była uszkodzona. Przeczuwam w tym symbolikę i mnie to fascynuje.

Kinga z przerażonego chłopca przemieniła się w szczęśliwą kobietę?

Sama tranzycja nie jest odcięciem się od przeszłości. To nie takie proste. Samoakceptacja jest trudną sztuką dla każdego. To proces, więc musi trwać. Wciąż godzę się z tym, kim jestem.

Dziś wiem, że nie mogłabym żyć jako ktoś inny. Nawet czuję, że w tej sprawie dogadałam się z samym Panem Bogiem i to On pomógł mi dojść do miejsca, w którym jestem.

Byłaś rozczarowana?

Cudów nie oczekiwałam. W człowieku zbierają się różne impulsy. Jesteśmy jak rejestratory i ciągle wyłapujemy różne zdarzenia. Ktoś na nas źle spojrzy. W autobusie ktoś się gapi. Na osiedlu ktoś znów cię wyzywa, tym razem od transwestyty.

Obelgi się zmieniły.

Krzyczeli czasem „przerób”. To są wydarzenia, z którymi pod koniec dnia zostajesz sam. I na tobie spoczywa odpowiedzialność, jak sobie z tym poradzisz. To cię może zabić, dosłownie. Albo możesz sobie to wytłumaczyć, przetrawić, i następnego dnia, nawet gdy się nie rozumie tego do końca, człowiek się budzi silniejszy. Bo noc przetrwał, przetrwał kolejny poranek, dzień.

Jestem kobietą transpłciową i z tym uczę się żyć. Nie jestem ciskobietą [kobietą, której płeć biologiczna odpowiada kulturowej – red.]. Presja otoczenia powoduje, że trochę muszę siebie przekonywać, że moja transpłciowość to nic złego. Mam swoje demony i muszę pogodzić się z tym, że moja historia jest taka, a nie inna, że nigdy nie będę tą klasyczną kobietą.

Jesteś przecież kobieca.

Nie umniejszam swojej kobiecości, mówię ci tylko, że moja kobiecość ma troszeczkę nietypowy przebieg, ale nie patologiczny. Klasycznie kobiety nigdy nie mają penisów, a ja miałam. Jest to jednak czynnik, który różnicuje. Czuję, że muszę walczyć z własnym ciałem. To czasem powstrzymuje przed rozluźnieniem i powoduje brak poczucia bezpieczeństwa.

Gdy byłam już po operacji, trudno było mi zrozumieć, dlaczego ktoś cały czas mówi do mnie jak do mężczyzny. Przecież jestem kobietą, dlaczego ludzie mają z tym problem? Dlaczego oni tak przenikliwie patrzą i zastanawiają się, czy jestem kobietą, czy mężczyzną? Dlaczego pogardzają? Celowo zmieniają końcówkę na męską.
Moje ciało nie jest doskonałe. Było kilka takich zdarzeń, które się we mnie odłożyły złogami. I w końcu wybuchły. Ale nigdy nie myślałam, że zabiję się z powodu: jednak fajniej byłoby być mężczyzną.

Po korekcie też była próba samobójcza?

Dwie. Najpierw podcięłam sobie żyły. (przesuwa bransoletki, pokazuje nadgarstki)

To było w afekcie?

To był mrok. Obudziłam się rano i wiedziałam, że wieczorem będę próbowała coś takiego zrobić.

Nagromadziły się emocje, które wybuchły tego dnia?

Nie, nie. Myślę, że ta pierwsza próba samobójcza nie była pod wpływem emocji. To jest jak ropień, który narasta, narasta i w pewnym momencie chcesz go oczyścić. Może chodzi też o potrzebę zobaczenia swojej krwi? Gdy zaczęłam się ciąć, to wyglądało trochę jak zabawa żyletką. Boisz się bólu, robisz to delikatnie, zaczyna płynąć krew, sprawia to nieco ulgi, trochę chcesz więcej, masz mieszane uczucia. Pamiętam, że w pewnym momencie zaczęłam płakać.

Z bólu?

Ale nie fizycznego. W tym momencie nie widziałam dla siebie jakiegokolwiek miejsca w życiu, a jednocześnie chciałam żyć. Czułam, że świat spycha mnie na margines. Moje ciało się buntowało. Dla ludzi nie byłam przekonująca jako kobieta. Byłam na duchowym dnie. Sądziłam, że w którąkolwiek stronę moje życie by się nie potoczyło, to w zasadzie rozwiązanie jest tylko jedno. Utraciłam siebie. Zrozumiałam, że sama siebie opuściłam. Zaczęłam płakać, bo w głębi chciałam żyć. Ale nie było w tym życiu dla mnie miejsca.

Miałam pretensje do samej siebie, że jestem za słaba, że nie potrafię tego udźwignąć. Gdy tata dowiedział się, że się cięłam, powiedział: „Po co było to wszystko, jak ty się teraz chcesz zabić? No po co to było?”. Wtedy, ze swoją ówczesną świadomością, nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Tłumaczyłam tylko niemrawo, że to nie jest efekt żałowania decyzji o korekcie.

A druga próba?

To już były tabletki. Gdy wróciłam ze szpitala po pierwszej próbie samobójczej, wiedziałam, że zrobię to ponownie. Czułam się strasznie. Minęły dwa tygodnie. Dostałam mnóstwo tabletek, leżały na wyciągnięcie ręki. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to wziąć je wszystkie.
Byłam cały dzień radosna. Sama świadomość tego, że wieczorem może się już wszystko skończyć, była uspokajająca. Uściskałam rodziców. Nie wiedzieli, o co mi chodzi. Gdy poszli spać, weszłam do pokoju i łykałam. Skończyło się na toksykologii.

Jak jest teraz?

Jak każdy, jak każda, miewam kryzysy. Wiele jednak od tamtego czasu się zmieniło. To była wielka podróż w głąb siebie, z której wróciłam mądrzejsza i czuję, że jestem na innym, jaśniejszym etapie. Czuję, że musiałam poznać mrok, by dostrzec jasność.

Poznałam wiele wspaniałych osób, rozwijam się duchowo. Zdarza mi się nawet mieć nadzieję. Ale przede wszystkim wierzę. Choć oczywiście zawsze są jakieś „ale” i zastrzeżenia, również do mojego ciała.

Jakie?

Do twarzy, w której dostrzegam męskie elementy. Do swojego niskiego głosu. Świadomość, że nawet gdy poznam mężczyznę swojego życia, to nie będę w stanie dać mu dziecka. Zegar biologiczny tyka. Mam 32 lata. To, że kobiety zachodzą w ciążę, jest naturalnym biegiem rzeczy. Wydaje mi się, że w osobie transpłciowej jest wielka tęsknota, by być elementem całości, jakiegoś Boskiego obiegu. Fantazje kobiety wierzącej...

Spotkałam się ostatnio z księdzem, który powiedział mi banalną rzecz. Tak widzę rolę duszpasterza. Nie chodzi o to, żeby on ci mówił jakieś wyszukane frazesy teologiczne i ogłaszał prawdę objawioną. Nie, on cię uderzy takim prostym stwierdzeniem: „Podjęłaś decyzję i teraz musisz zaakceptować tego konsekwencje”. Mocno to do mnie trafiło. Powiedział mi jeszcze drugą bardzo ważną rzecz: że on widzi we mnie ciągłe rozedrganie, ale to też jest w pewnym sensie autentyczne, ja nie mogę tego ukrywać i udawać sama przed sobą, że pewnych rzeczy nie ma. Nie chcę przed niczym uciekać, wstydzić się. Jezus wzywa mnie do wolności.

Nie wierzę w szczęście, ale wierzę w piękno. Wierzę, że człowiek jest na tym świecie po to, by przeżywać piękne rzeczy, że nawet z bardzo traumatycznych przeżyć te piękne rzeczy mogą wypłynąć. Sama się o tym przekonałam. Coś, co było wielką traumą, kiedyś doprowadzi nas do dobrego momentu.

Gdzie są te dobre momenty?

W kościele. Lubię do niego wchodzić, klękać przed Panem Jezusem i czuć, że jestem bezpieczna. Wyciszona. Skupiona na sakramencie.

Samo uczestnictwo w nabożeństwach ma sens, kiedy uświadomisz sobie, że wokół ciebie są ludzie. To właśnie mnie kręci najbardziej: ta pani, która stoi obok, może pokłóciła się właśnie z mężem. Ten pan – może chce znaleźć oddech w zgiełku codzienności. Tej babci może nikt nie odwiedza, może jedyny kontakt, jaki ma z ludźmi, jest wtedy, gdy przyjdzie na mszę i poda ci dłoń podczas znaku pokoju. Ta dziewczyna może jest w ciąży, może rozważa aborcję. Może tu, na tej mszy jest jakiś gej, ktoś jest transem. Ale wszyscy jesteśmy w tym razem, kochamy Jezusa. Zgłębiając Go otwieramy się też na siebie: przecież kiedy przekazuję znak pokoju, to akceptuję człowieka, który podaje mi dłoń. Daję mu znak pokoju bez względu na to, kim jest, i mam nadzieję, że on to robi z wzajemnością. Chcę wierzyć, że nie odsunąłby ręki, gdyby dowiedział się o mojej historii.

Dobre chwile są również w relacji z rodzicami. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, jestem ich ukochaną córką. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne. Nigdy bym w to nie uwierzyła, a jednak...

Jak się modlisz?

W przeciągu całego dnia, dla mnie to jest rzecz jak najbardziej codzienna. Kiedy jechałam tutaj autobusem, to również się modliłam. Myślę, że modlitwa jest jak oddech: nie modlisz się – przestajesz wykonywać podstawową czynność, która gwarantuje ci istnienie na tym świecie.

Czasem źle się czuję w Kościele instytucjonalnym. Nawet gdy zagłębiam się w liturgię i jestem całą sobą podczas mszy, to gdzieś tam w tle zawsze pobrzmiewa pytanie: co ten kapłan o mnie myśli? Może myśli tak okrutnie jak ksiądz Oko? Ciągle pojawia się ten alert wewnątrz. Co by się stało, gdybym podeszła i porozmawiała tak od serca, jak by zareagował, czy zostałabym potępiona?

Dla mnie ogromnym przełomem było uświadomienie sobie: Kinga, ty wierzysz, nie możesz przed tym uciekać, jesteś tego głodna, chcesz to rozwijać, nie możesz wykluczyć Jezusa ze swojego życia. Większość osób transpłciowych uważa, że są z góry wykluczone z Kościoła, tak też uważa – moim zdaniem – większość publicystów katolickich.

Czego oczekujesz od Kościoła? 

Żeby nie stał na drodze do Jezusa. Przyjął medyczną definicję transseksualizmu. Żebyśmy wszyscy zrozumieli, że tożsamość transpłciowa jest nadana w okresie płodowym. Że pomimo fizycznego rozwijania się w kierunku danej płci, tożsamość bywa inna. Żeby Kościół pochylił się nade mną i nad nami. Żebyśmy tworzyli wspólnotę.

O czym teraz marzysz?

Chciałabym wydać książkę. To marzenie ciągnie się za mną od wielu lat i wreszcie się konkretyzuje. Marzę też o związku. Mężczyźnie, który pokocha mnie taką, jaka jestem, z wzajemnością. Żeby to, kim jestem, nie było rysą w moich relacjach z innymi, tylko wartością samą w sobie. Żeby było normalnie. Marzę o wewnętrznej harmonii.

Jaki on ma być, ten mężczyzna?

(uśmiecha się) Facet nie może być jednak za niski… Ma być przystojny. Wiesz, miałam kiedyś taki ideał, wiadomo, wysoki brunet, dobrze zbudowany, tego typu sprawy, ale życie to jednak weryfikuje. Teraz wiem, że ważne są wartości, które partner wyznaje. Jestem straszną konserwatystką. Uważam, że facet powinien być silny, choć wrażliwy, a kobieta powinna wprowadzać ciepło do domu.

Tak sobie marzę, o takim zwykłym, codziennym spełnieniu. Normalne sprawy. Wszyscy tak mamy. ©℗

KINGA KOSIŃSKA (ur. 1982) jest kobietą transpłciową. Gdy miała 21 lat, przeszła korektę płci. Działa w grupie chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza”, jest założycielką i redaktorką strony internetowej dla osób transseksualnych transwit.manifo.com.

Przeczytaj także:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015