Towar wjeżdża na chabecie

W więzieniu nie pracuje, bo praca to przywilej. Nie uczy się, bo kursy są dla nielicznych. Nuda go zjada. Co robić? Narkotyki wjeżdżają do celi z regularnością szwajcarskiego zegarka.

26.10.2010

Czyta się kilka minut

Bilet do zakładu karnego we Wronkach M. może otrzymać w każdej chwili. Po wyjściu z poprzedniej odsiadki nie zaczął spłacać alimentów, więc sprawa jest przesądzona: na pewno znów pójdzie siedzieć i do kolekcji wyroków za napady i kradzieże dopisze kolejny. Bilet może przyjść w każdej chwili, ale doświadczenie podpowiada M., że zdarzy się to prawdopodobnie przed Bożym Narodzeniem, z nieznanych mu bowiem przyczyn polski wymiar sprawiedliwości zawsze wzywa go do odsiadki przed świętami.

M. - 40-letni, niespokojny mężczyzna, który z braku środków do życia popala w osmolonych lufkach poznajdowane byle gdzie niedopałki, ze zdenerwowania nieustannie kiwa się przy stole i traci wątek - przyzwyczaił się do zakładów karnych. Spędził w nich łącznie 10 lat. Grypsował.

O kolejnym pobycie myśli jednak ze strachem. M., w latach 80. świetnie zapowiadający się sportowiec ze skłonnością do narkotyków i rozróby, nie ćpa już ośmiu miesięcy, pierwszy raz od wielu lat. Pracuje jako wolontariusz krakowskiego Monaru. Chodzi na kurs operatora walca drogowego.

Więzienie będzie prawdopodobnie oznaczało powrót do nałogu. - W ostatnich latach w żadnym innym miejscu narkotyki nie były tak blisko mnie, jak w kryminałach. Heroina, spid, do wyboru, do koloru. Jak jesteś przy forsie, możesz zamówić nawet kokainę - opowiada. - Za każdym razem, jak trafiam do więzienia, ćpania jest coraz więcej.

Więzienny świat M. nie mieści się w oficjalnych statystykach Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Te pokazują, że problem narkotyków jest minimalny: w ubiegłym roku we wszystkich zakładach karnych środki odurzające znaleziono 396 razy, w pierwszym półroczu tego roku - 207 razy. Zestawmy te dane z informacjami, że ok. 30 proc. z 80 tys. osadzonych skazano za złamanie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Ilu z nich jest uzależnionych bądź potrzebuje pomocy terapeuty - nie wiadomo. Do tego dodajmy narkomanów, którzy trafili do więzień tak jak M., z innych paragrafów. Otrzymujemy ciemną, trudną do sprecyzowania liczbę i paradoks: jeśli uznać, że w opowieściach M. i innych uzależnionych, którzy trafili do więzienia, tkwi choćby ziarno prawdy, to miejsce przymusowego odosobnienia, teoretycznie odcięte od świata, jawi się jako miejsce, w którym z uzależnienia wyleczyć się bardzo trudno.

Narkotyki w pieluchach

Spośród więźniów, którzy skończyli odsiadkę w ciągu minionych dwóch lat i zgodzili się na rozmowę, zgodna opinia panuje co do jednego: zakłady karne to świetny rynek zbytu narkotyków. Czasy, kiedy wymarzoną używką był spirytus, minęły bezpowrotnie.

- Nie ma lepszego miejsca do handlu niż więzienie, bo rządzą nim inne mechanizmy niż na wolności. Ryzyko znacznie większe, ale większe jest też przebicie - twierdzi Andrzej K. (20 lat w kryminałach, zaleczone uzależnienie, ze względu na stare znajomości nie chce występować pod nazwiskiem). Obecnie pracuje na warszawskich ulicach, pomagając uzależnionym. Mówi, że w zamian za całe zło, które wyrządził innym, chce wnieść choć trochę dobra.

Jeśli więc za ćwierć grama brązowej heroiny narkomani płacą na wolności ok. 40 zł, w zakładzie karnym ta sama waga, czasem rozrzedzona przez oszusta, będzie kosztowała 100-120 zł. Jeszcze więcej można zarobić na amfetaminie: kupowana u producenta kosztuje ok. 5 zł za gram, w więzieniu sprzedawana bywa za 50 zł. Najrzadziej używanym środkiem płatniczym jest gotówka: więźniowie płacą dilerom papierosami i lepszymi produktami z paczek, najczęściej jednak transakcja odbywa się dzięki telefonom komórkowym: trzeba zadzwonić do rodziny, podać numer konta i zmyślić powód.

W ostatnich latach funkcjonariusze SW znajdowali narkotyki w pierogach, cukierkach, flamastrach, kawie, wydrążonej cebuli, słoiku z nutellą. Narkotyki można ukryć w rączce rakietki do ping-ponga, listwie przypodłogowej, poduszce, koszu na śmieci w sali widzeń. Kobiety próbowały przemycać do więzienia narkotyki w pochwie, mężczyźni w odbycie. W więzieniu w Wołowie więźniowie produkowali przeznaczone do sprzedaży piłeczki--maskotki, które wracały do nich przez mur, wypełnione narkotykami. Popularnym sposobem jest połknięcie wypełnionej narkotykiem prezerwatywy, którą następnie trzeba w celi zwymiotować. Narkotyki można przemycać w pieluchach podczas widzeń z dziećmi, w ustach, SW zanotowała nawet przypadek więźnia, który przed powrotem do zakładu z przepustki namoczył włosy w roztworze polskiej heroiny.

Specjaliści od resocjalizacji wskazują, że więźniów niszczy m.in. brak pracy, ale jest też druga strona medalu - ci, którzy pracują poza zakładem karnym, często wracają do więzienia z narkotykami, znęceni zarobkiem bądź zastraszeni przez więzienne mafie.

Marek Gajos, były dyrektor zakładu karnego w Wołowie: - Popularność narkotyków w więzieniach łatwo wytłumaczyć czystą fizyką. Żeby wnieść do celi pół litra wódki, trzeba się nieźle nagimnastykować. Jeśli wniesiesz taką samą objętość amfetaminy, obdzielisz nią całe więzienie i jeszcze zostanie.

Wzbudzić poczucie straty

Narkoman, który trafia do zakładu karnego, ma przed sobą dwie drogi: może w trakcie pierwszej rozmowy z wychowawcą przyznać się do uzależnienia albo iść w zaparte. Wynik zależy od kalkulacji.

M.: - Jeśli masz krótki wyrok, nie warto, bo tylko zapaskudzisz sobie kartotekę i utrudnisz życie. Nawet jeśli masz zespół odstawienia, pot się z ciebie leje, rzygasz i srasz pod siebie, jest duża szansa, że wychowawca nie będzie drążył tematu. Jeśli tobie nie zależy, jemu tym bardziej. Mówisz, że pobili cię gliniarze, masz zatrucie, cokolwiek. Czasem nawet dostaniesz środki przeciwbólowe na dzień dobry. Ale jeśli wyrok jest dłuższy, trzeba się zastanowić. Możesz wtedy starać się o miejsce na oddziale terapeutycznym, na którym zazwyczaj ciśnienia są mniejsze.

M. nie ma wyboru. Jego kartoteka mówi wszystko, więc każdą kolejną odsiadkę spędza w zamkniętych celach, izolowany od współwięźniów. Z oddziałów terapeutycznych wyrzucano go za niesubordynację. - Mówili, żeby pisać na rękach [chodzi o więzienny język migowy - red.], jak będę czegoś potrzebował. No to napisałem.

Drugą drogę można przejść np. w zakładzie karnym w Elblągu, gdzie od 1998 r. działa oddział dla więźniów uzależnionych od narkotyków. Cele dwuosobowe, na korytarzach kwiaty, w świetlicy kilkanaście osób na kursie doszkalającym. Regularne spotkania z terapeutami, na oddziale 39 osób.

Kpt. Ewa Sienkiewicz, kierowniczka oddziału terapeutycznego w ZK Elbląg: - W takich miejscach dobrze widać, jak różne mogą być odcienie narkomanii w więzieniach i jak się ona zmienia. Mieliśmy tu fale opiatowców i uzależnionych od amfetaminy. W tej chwili pojawia się coraz większa liczba młodocianych przestępców z uzależnieniami krzyżowymi, od alkoholu i narkotyków albo od różnego rodzaju narkotyków. Zaczynali zażywać w wieku 10-11 lat, więc trudno im uwierzyć, że można bez tego żyć. Innym zjawiskiem ostatnich lat są skazani, którzy po narkotyki sięgnęli w wieku 30-40 lat, co kiedyś się nie zdarzało.

Oddziałów takich jak w Elblągu jest w całym kraju zaledwie 16. Pod koniec pierwszego półrocza przebywało w nich 536 więźniów. Dla porównania: w tej chwili na 28 oddziałach dla uzależnionych od alkoholu przebywa niemal tysiąc osób. Jest też inna różnica: alkoholicy mogą wychodzić na spotkania AA poza więzienia, brać udział w corocznych mityngach i koncertach - wszystko po to, by zobaczyć, jak interesujące jest życie na trzeźwo. Narkomani takich możliwości nie mają.

Marek Gajos: - Ta dysproporcja jest łatwa do wytłumaczenia. Służba więzienna nadal uznaje alkohol za główny problem osadzonych. Bierze się to nie tylko z wygody: ja np. pochodzę z pokolenia, które niekoniecznie rozpoznaje odurzonych narkotykami.

Średni czas oczekiwania na terapię w Elblągu wynosi pół roku i można powiedzieć, że jest nieźle, bo jeszcze kilka lat temu na miejsce czekało się trzy lata. Jest jednak druga strona medalu: kolejka przesuwa się szybciej, bo program terapeutyczny trwa dwa razy krócej niż kiedyś. Kończy się po sześciu miesiącach, w momencie, w którym terapeuta zaczyna docierać do więźnia. Dla porównania: na wolności przeciętny program trwa ok. półtora roku.

Andrzej K.: - Nie mówię, że dla wszystkich, ale dla wielu moich kolegów pół roku to w sam raz tyle, żeby trochę odpocząć od narkotyków. Wracają na zwykły oddział, a potem do ćpania.

Kpt. Ewa Sienkiewicz: - Nasza rola jest prosta. Mamy obudzić poczucie straty, żeby zrozumieli, ile życia przeszło im koło nosa i jak dużo przegrali, ale też obudzić nadzieję, że można żyć inaczej. Tyle że to ciężka i długa praca. Są tacy, którzy zaczynają rozmawiać po dwóch miesiącach, ale też tacy, dla których pół roku to stanowczo za mało.

O oddziale opowiadają Adam i Darek, rówieśnicy M., uzależnieni od heroiny i amfetaminy. Zaczynali jeszcze w latach, kiedy na rynku rządził kompot, a narkomania była wtajemniczeniem dla nielicznych. Pierwszy trafił do więzienia za produkcję, drugi "popłynął" po dziesięciu latach abstynencji. Obaj na wolności zostawili żony i dzieci. Obaj aż drżą z niecierpliwości, czekając na rychłe zwolnienie.

Adam: - Te 16 oddziałów to kropla w morzu potrzeb. Ale jak patrzę na chłopaków, którzy mogliby być moimi synami i leczą się tutaj, to zadaję sobie pytanie o motywację. Część z nich znalazła się na terapii z nakazu i traktuje ją jak zło konieczne. Nic im w głowach jeszcze nie iskrzy. Więc miejsc jest mało, a na dodatek część obsadzają zawodnicy, którzy bronią się przed pomocą.

Darek: - Może nie dotknęli jeszcze dna, nie wiem, za młodzi są. Z drugiej strony to daje im szansę, żeby nie spalić wszystkiego.

Po dwóch latach od opuszczenia oddziału uczestnicy terapii otrzymują do wypełnienia specjalne ankiety. Odpowiada połowa. Z tej grupy połowa deklaruje abstynencję.

Kpt. Sienkiewicz: - Koniec terapii i to, co następuje po niej, są niejednokrotnie bardzo trudne. Część osób pozostaje dalej w więzieniach, jeśli są w Elblągu, to mamy z nimi kontakt, oferujemy grupę wsparcia. Część jednak wyjeżdża i niestety wraca do starych schematów więziennych. Często zdarza się, że już tu, na miejscu, piszą o zwolnienie warunkowe, bo wolność zawsze jest wartością nadrzędną. Uświadamiamy, że to za wcześnie, że powinni kontynuować terapię na wolności w poradni lub ośrodku, jednak niektórzy czują się już silni, wracają w swoje środowisko i niestety wkrótce znowu zaczynają ćpać.

Jedni się młócą, inni czytają

M. w więzieniu nie pracuje, bo praca to przywilej. Nie uczy się, bo kursy są dla nielicznych. Nuda go zjada, chce odmiany. Co robić? Nuda, nuda, nuda. Jest np. amfetamina. Można zjeść, wciągnąć, można też pojechać po kablach. W więzieniach nie ma zazwyczaj kłopotu ze sprzętem, strzykawka i igła zawsze się znajdą. W jednym z zakładów karnych, w których był na wczasach, sprzęt przywozili z zewnątrz dostawcy chleba. Przede wszystkim dla gangsterki, która pakowała anaboliki.

M. pisze więc na rękach. Towar dostarcza kajfus, czyli więzień odpowiedzialny za rozwożenie jedzenia po oddziałach. Albo chabeta (więzienna poczta kursująca między celami).

F. (30 lat, na wolności zdiagnozowane uzależnienie od alkoholu, opiatów i amfetaminy): - Ciągali mnie po różnych kryminałach, aż w końcu trafiłem do Barczewa. Na nasz oddział ćpanie wjeżdżało z regularnością szwajcarskiego zegarka, co dwa tygodnie. Najfajniej jest oczywiście po heroinie, tyle że trzeba mieć pieniądze. Siedzisz w upchanej celi, śmierdzi po sufit, nudno, a jak zapalisz, wszystko przestaje przeszkadzać. Wisi ci to po prostu, mogą tam wepchać jeszcze z dziesięć dodatkowych łóżek, a tobie będzie wszystko jedno. Kłopot zaczyna się w momencie, gdy się komuś narazisz. Łomot murowany, a nie masz jak się bronić, bo jesteś za słaby. Kiedyś zapaliłem spokojnie, potem powiedziałem dwa słowa za dużo i musieli mnie zbierać z podłogi.

Co dzieje się z człowiekiem zamkniętym w ciasnej celi, z kilkoma lub kilkunastoma współwięźniami, po zażyciu pobudzającej amfetaminy?

M.: - Jedni się młócą, inni gibają pompki, inni czytają. Ja grałem całą noc na playstation.

Nadwerężony szacunek

Na pytanie, czy w polskich więzieniach brakuje skutecznych sposobów pracy z uzależnionymi od narkotyków, dyrektor Centralnego Zarządu Służby Więziennej płk Kajetan Dubiel odpowiada z szerokim uśmiechem: - Ależ oczywiście, że brakuje! Podobnie jak brakuje świetlic, pracy dla skazanych, pieniędzy na podwyżki dla funkcjonariuszy i wielu innych rzeczy.

Dyrektora CZSW (obecnie w trakcie wypowiedzenia, był ósmym szefem więziennictwa w ciągu dziesięciu lat) trudno oskarżyć o obojętność wobec potrzeb więźniów. Należy do funkcjonariuszy najmocniej zaangażowanych w rozwijanie programów metadonowych w więzieniach, krytykuje zbyt restrykcyjną ustawę o zapobieganiu narkomanii, która pozwala zamykać za jednego skręta. A jednak już na początku swego urzędowania został postawiony w trudnej sytuacji. Kiedy wiosną tego roku stwierdził, że uprawnienia dla więźniów są zbyt duże, a służba więzienna powinna surowiej egzekwować prawo, ostro protestowały instytucje ochrony praw człowieka. Dubiel zdania nie zmienił. Nadal uważa, że sytuacja, w której więźniowie dyktują warunki klawiszom, jest niedopuszczalna.

Co to ma wspólnego z narkotykami?

Andrzej K.: - Jednym z powodów, dla których narkotyki robią w więzieniach tak zawrotną furorę, jest słabość służby więziennej. Jak w 1975 r. poszedłem pierwszy raz siedzieć za zabójstwo, trafiłem do Włodawy. Bili tam tak strasznie, że więźniowie mówili "Czerwona Włodawa". Nie chcę powrotu do tamtych czasów, ale teraz wahadło przechyliło się w drugą stronę. Są klawisze, w których można bezkarnie rzucić najgorszym bluzgiem. Oni się boją. A tam, gdzie jest strach, tam dla więźniów otwierają się różne możliwości. Służba więzienna może kupić jeszcze więcej psów do wykrywania narkotyków i zainstalować jeszcze więcej masztów do wychwytywania rozmów komórkowych. Jeśli nie zniknie strach przed więźniami, narkotyków będzie przybywać.

Płk Dubiel: - Po 1989 r. szacunek dla służby więziennej został z różnych przyczyn nadwerężony. Więzienia otwarły się na kontrole z zewnątrz, ale w efekcie więźniowie poczuli się bezkarni.

F.: - U mnie na oddziale dyscyplina tak się rozluźniła, że goście, którzy palili heroinę, nie wstawali przy wejściu klawisza.

Słabość służby więziennej oznacza jeszcze jedno: jest bardziej podatna na korupcję. CZSW nie podaje statystyk pokazujących, ilu funkcjonariuszy zostało oskarżonych o próby przemytu narkotyków.

Andrzej, były funkcjonariusz z jednego z największych więzień na południu kraju: - To była najpilniej strzeżona tajemnica, nawet po wódce nikt się nie zwierzał, czy dostał propozycję przeniesienia czegoś na teren zakładu czy przymknięcia oka. Nie zamierzam tłumaczyć kolegów, ale jak się zarabia 2 tys. zł i dostaje propozycję szybkiej fuchy, albo nie daj Bóg ktoś mówi: "A co tam u twoich dzieci...?", to naprawdę trudno nie ulec.

Najdramatyczniejszym, jak dotąd, epizodem było mało znane zdarzenie z zakładu karnego w Łowiczu, gdzie trzy lata temu została rozbita grupa przestępcza przemycająca narkotyki. Jednym z jej członków był funkcjonariusz służby więziennej, którego mafia wpuściła w swoje szeregi, żeby pracował na dwóch etatach.

Twierdzenia, że służba więzienna nie próbuje walczyć z problemem narkomanii w zakładach karnych, nie da się jednak obronić. Najlepszym przykładem jest program metadonowy. Liczba osób nim objętych powoli rośnie - w porównaniu z 2007 r., kiedy z terapii korzystało 86 więźniów w całym kraju, w tym będzie ich pięć razy więcej. Metadon w więzieniach nie budzi takich emocji jak 10 lat wcześniej, ale nadal nie wszystkim się podoba.

Kpt. Ewa Sienkiewicz: - Ja stawiałabym na model abstynencyjny. Metadon nie rozwiązuje problemów, tylko buduje złudne poczucie równowagi.

Andrzej K.: - Nie wierzę w metadon w więzieniach. Kryminał powinien być miejscem, gdzie czyścisz się do zera. Jeśli tylko masz motywację, nie znajdziesz lepszego miejsca.

Sam K. przyznaje jednak, że w więzieniach przez wiele lat brał narkotyki. I nie tylko: zdarzyło mu się przekupić pracownika więziennej kuchni i przygotować kompot.

Dubiel: - Myślenie, że więzienia są wyspą szczelnie odizolowaną od społeczeństwa, wkładam między bajki. Wszystkie problemy z wolności pojawiają się za kratami, tyle że w zwielokrotnionej i groźniejszej formie. Ja się nie łudzę, że wyczyścimy więzienia z narkotyków do zera. One były, są i będą. Kiedyś oglądałem więzienie w kanadyjskiej tundrze, daleko na północy, absolutnie odcięte od świata. Tam również znajdowano narkotyki.

Na razie CZSW nie przewiduje tworzenia kolejnych oddziałów terapeutycznych. Brakuje środków. Mają się pojawiać w miarę otwierania nowych zakładów karnych. Tyle że na razie nowe zakłady karne nie powstają.

W opowieści M. o Wronkach płk Dubiel nie wierzy: - To przecież jedno z najlepiej chronionych więzień w kraju.

Marek Gajos: - Dla mnie tu nie ma żadnego znaku zapytania. Kolejne oddziały terapeutyczne nie pomogą, jeśli więźniowie nie będą mieli pracy i nauki. Nuda poprowadzi do narkotyków, a narkotyki zniszczą tę społeczność do reszty.

***

Podczas ostatniego pobytu w więzieniu M. zadłużył się na okrągły tysiąc. Niby niewiele, byli w końcu tacy, którzy przećpali tam znacznie większe pieniądze. W pewnym momencie koledzy upomnieli się jednak o zwrot długu. Docisnęli. M. nie chce o tym opowiadać. Mówi jedynie, że delikwenta można docisnąć na różne sposoby, np. podczas spaceru, kiedy umówiony wcześniej klawisz odwraca głowę, albo w łaźni. Zadzwonił więc do matki, mówiąc, że potrzebuje pieniędzy na adwokata. Skłamał, ale gdyby tego nie zrobił, matka już by go nie zobaczyła.

Istnienie więziennej spirali długów potwierdzają pracownicy SW. Andrzej: - Niektórzy próbują uciec na oddziały ochronne, czyli tzw. cwelownie. Tyle że to oznacza absolutny upadek w więziennej hierarchii. W więzieniu nie ma jak się ukryć, nawet przeniesienie do innego zakładu nie pomaga, bo poczta między kryminałami działa błyskawicznie.

Tak więc M. zapłacił, wyszedł, a teraz błąka się po ulicach Krakowa z dopalanym w nieskończoność niedopałkiem. Czeka na bilet, nadziei nie widać w nim za grosz.

A na pytanie, jak odnajdzie się za kratami, wspomina niewyraźnie o playstation.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2010